×
W górę
×
Akademia Płodności / Cudeńka /

” Po latach walki, upadkach i płaczu. Po dwóch stratach, które rozerwały moje serce na kawałki, którego już nie można w żaden sposób skleić, na którym są rany, które krwawią, nastał dzień, w którym pojawił się On. Nasz wyczekany, wymodlony Cud.

Dwukrotna utrata ciąży, nie pozwoliła mi cieszyć się tym razem, chciałam ją ukryć przed światem, aby nie zapeszyć tego szczęścia, które rośnie pod sercem.

Synku każdy dzień o Ciebie drżałam, nigdy tak bardzo się nie bałam. Wreszcie udało się, jesteś z Nami. Jesteś dowodem na to, że marzenia się spełniają. Sprawiłeś, że znów poczułam co to szczęście.

A Wy drogie dziewczyny jesteście dowodem na to, że dieta ma znaczenie i to co robicie pomaga spełniać marzenia.

To jest Miłosz, a to nasza historia.

Bardzo długo zbierałam się, aby do Was napisać. Podchodziłam tysiące razy, aby wreszcie wysłać tą wiadomość. Wreszcie nadszedł czas, abyście poznały Miłosza, człowieka, który jest na tym świecie bo trafiłam na Was. Czytając historie z happy endem zawsze chciałam być w gronie tych szczęśliwców. Z czasem jednak traciłam nadzieję i chyba zaczęłam się poddawać. Po długiej, krętej i ciągle pod górkę drodze wreszcie pojawił się On, Nasz Cud, do którego Wy dołożyłyście się swoją pracą. Zapewne jak każda para kiedy podejmuje decyzję o powiększeniu rodziny nie spodziewa się, że to będzie takie trudne, bo przecież jesteśmy młodzi, zdrowi, aktywni…..,a jednak problem niepłodności i nas dotknął. I tak się zaczęło….. Mijał cykl za cyklem, pomyślałam – coś musi być nie tak. Zaczęłam od odwiedzin ginekologa, który poinformował mnie, że nie mam czym się martwić, że starania do roku czasu są normą. Ale zlecił mi podstawowe hormony, wykonywał monitoring owulacji oraz od początku kazał przebadać się mężowi. Badania ogólne nasienia wyszły w normie, więc kazano nam działać. Ale nie przynosiło to zamierzonych efektów. Zostałam poddana stymulacji clo przez 2 cykle, jajeczka były, ale ciąży brak. W rezultacie lekarz zasugerował, aby udać się do kliniki leczenia niepłodności. Tam zrobili mi Sono HSG – wszystko wyszło prawidłowo, a mąż zrobił badanie HBA oraz fragmentację DNA plemników. I tu pojawił się problem HBA w normie, ale…. fragmentacja 23%. Skierowano nas na inseminację, a mężowi przepisano leki. Po ponownym wykonaniu badania fragmentacji okazało się, że jest  źle wynik 38%. Szok i płacz. Lekarz kazał się nie przejmować tylko wykonać inseminację, powiedział, że widział gorsze wyniki. I takim sposobem przeszliśmy 2 inseminacje – nieudane. Czas oczekiwania na wynik był trudny, ciągle żyliśmy w przekonaniu, że się uda, a ja będę w ciąży. Niestety nadzieja pryskała niczym mydlana bańka z dniem pojawienia się miesiączki. Proponowano nam kolejną próbę jednak nie podjęliśmy jej. W między czasie zakupiłam dla nas suplementy, które rzekomo miały nam pomóc, a szczególnie miały poprawić parametry nasienia. Wyniki się nie poprawiały. Więc kupiłam każdą witaminę osobno. W rezultacie mąż łykał garść różnych tabletek. Nadmienię, że wtedy nie zwracaliśmy uwagi na to co jemy.

W końcu życie otworzyło przed nami kolejną furtkę – zmieniliśmy miejsce zamieszkania z dużego miasta przeprowadziliśmy się do mojego rodzinnego domu na wieś. Trochę było mi szkoda opuszczać Warszawę głównie z powodu dobrego dostępu do lekarzy. Ale stwierdziłam, że odpoczniemy od zgiełku dużego miasta i będziemy najwyżej dojeżdżać do lekarza. Ja zaczęłam uprawiać przydomowy warzywniak, a potem….. potem trafiłam na Was.  Oglądałam webinary, czytałam posty, historie staraczek. Muszę przyznać, że podchodziłam do tego sceptycznie – myślałam „nie to chyba niemożliwe, aby dieta mogła pomóc”, ale stopniowo na początek od czasu do czasu stosowałam Wasze wskazówki.

Nagle w 2018 roku w sierpniu miesiączka nie pojawiła się. Intuicja mówiła – „zrób test” – zrobiłam ujrzałam 2 piękne kreski. Niestety radość nie trwała długo. Na usg był zarodek, ale nie było serduszka. Musiałam zgłosić się do szpitala, dostałam tabletki, które nie pomogły – miałam wykonany zabieg.  To było dla mnie straszne doświadczenie – leżałam na sali z kobietami w ciąży, do których pielęgniarki przychodziły sprawdzać tętno ich maleństw, a ja wtedy odwrócona do ściany ze łzami w oczach trzymałam się za brzuch i mówiłam do mojej małej kropeczki. Po powrocie do domu całe dnie spędzałam w pokoju – nie chciałam nikogo widzieć, nigdzie nie wychodziłam. Jedyną osobą, z którą rozmawiałam był mąż, który musiał przy mnie grać twardego, który nie pozwolił sobie abym widziała smutek na jego twarzy. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że pora się wziąć w garść. Wtedy kupiłam Waszą dietę to była jesienna. Przyznam od razu, że nie stosowałam jej na 100 %, robiłam wybiórczo śniadania, obiady, kolacje. Potem doszedł e-book.

W kwietniu 2019 roku znów stał się cud. Na teście zobaczyłam 2 kreski. Pierwsza wizyta i jest serduszko. Jednak na wizycie kontrolnej w 9 tygodniu okazało się, że serduszko nie bije. Mój świat się załamał, w głowie pojawiała się myśl dlaczego…… Znów płacz i połamane serce. Tym razem zanim udałam się do szpitala poprosiłam o osobną salę, bez kobiet w ciąży. Już sam fakt, że i tak musiałam je mijać na szpitalnym korytarzu rozrywał mi serce. Znów dostałam tabletki, znów miałam wykonany zabieg. Tym razem poprosiłam lekarza o zabezpieczenie materiału i skierowanie go do badań. Tak też się stało. To była dziewczynka, miała wadę genetyczną.

Nigdy nie zapomnę bólu, który towarzyszył mi podczas straty tych ciąż. To rana pozostawiona w sercu, która nigdy się nie zabliźnia i nie przestaje krwawić.

Wiecie czego mi brakowało w szpitalu? Psychologa, rozmowy z nim. Szpitale w ogóle nie są przygotowane na takie sytuacje, po prostu traktują nas jak normalne przypadki medyczne nie zwracając uwagi na naszą psychikę, na to co dzieje się w głowie kobiety, która traci ciąże.

Po powrocie do domu nie zamknęłam się już w pokoju. Unikałam jedynie spotkań ze znajomymi, ponieważ nie byłam gotowa na pytania o dzieci. Tym bardziej, że oni je mieli bez żadnych problemów. Z czasem dotarło do mnie, że problem niepłodności jest tematem tabu w społeczeństwie, mało się o nim mówi. Zaczęłam powoli się otwierać i mówić o tym co nas spotkało.

Stawałam na głowie, aby przebadać się dokładniej wiedziałam, ze te podstawowe badania to dla nas za mało. Zbadaliśmy kariotypy, immunologię, trombofilię, wykluczyliśmy zespół antyfosfolipidowy, mężowi wykonaliśmy posiewy, badanie Msome(- wyniki były złe) oraz badanie mikrobionu i tu dostał antybiotyk. U mnie było podejrzenie macicy jednorożnej, jednak dalsza diagnostyka jej nie potwierdziła. Ja zakupiłam kolejną dietę i z niecierpliwością czekałam na ebooka męskiego. Po kilku miesiącach diety mieliśmy w planach podejść do in vitro. Tym razem wskazówki płodinarów wjeżdżały na bieżąco, obiady lądowały w boksach do pracy, a kiełki, czarnuszka, kurkuma z pieprzem były w każdym daniu, na każdej płodnej kanapce. Nie ukrywam, że mąż się krzywił, a kiełki nazywał „chwastami”, ale dzielnie je jadł. Odstawiliśmy wszelkie suplementy, mąż pił olej z czarnuszki i sok pomidorowy. Dodatkowo zaczęliśmy trochę luzować, wprowadzać projekt żyćko, zapisaliśmy się na wycieczkę, ja zaczęłam regularnie ćwiczyć – to stało się moją pasją. Raz w miesiącu pozwalaliśmy sobie na pizze oraz wieczory z winem, aby nie zwariować. Moje bolesne miesiączki przestały mi sprawiać problem, nie łykałam już garści tabletek przeciwbólowych.

W maju 2020 roku miesiączka znów nie przyszła. Ja nawet nie chciałam myśleć , że to ciąża, bo bardzo się bałam. Miesiączki nie było już tydzień, a ja nie odważyłam się zrobić testu. Robiąc sobie badania kontrolne pakietu tarczycowego, który miałam sprawdzić przed in vitro poprosiłam o wykonanie BetaHCG. Po odebraniu wyniku nie mogłam uwierzyć. Serce waliło prędkością odrzutowca. Chciałam się cieszyć, ale strach mi nie pozwalał. Z płaczem zadzwoniłam do Pani doktor bo tsh poszybowało w górę. A ja …… ja po prostu się bałam kolejnej straty.

Mimo, że bardzo chciałam tej ciąży strach odbierał mi całą radość. Pamiętam jak bałam się pierwszej wizyty, do gabinetu wchodziłam z płaczem. Każda kolejna wizyta również była stresem. Nigdy nie chciałam chodzić tam sama. Zawsze kazałam mężowi brać wolne w pracy, tak bardzo strach ogarniał moją głowę.

Ciąża nie była łatwa, w 11 tygodniu plamienia, jednak szybko ustały, ale codzienny strach o dziecko wcale mi nie pomagał. W 31 tygodniu synek był nisko ułożony i musiałam leżeć, a w 34 tygodniu dowiedziałam się, że jest owinięty pępowiną. Każdego dnia modliłam się, aby dotrwać do końca, aby donosić nasze upragnione maleństwo. W 39 tygodniu  przez cc na świat przyszedł nasz wyczekany, upragniony synek.

Podsumowując

– 4 lata starań

– 2 straty

– Zła fragmentacja

Chcę Wam powiedzieć, że każdego dnia odmawiałam Nowennę Pompejańską dawało mi to pewne ukojenie dla duszy, wiedziałam że jestem pod dobrą opieką. Wiem, że ten na górze obdarował Nas cudem, ale wiem też, że to On pokazał mi Was i dzięki Waszej diecie, wskazówkom mamy wspaniałego synka.

Po tylu latach walki wiem, jak niepłodność zabiera całą radość życia, jak potrafi przytłoczyć. To podstępna choroba, o której za mało się mówi. Kiedy pozwolimy jej zawładnąć naszym życiem stajemy się jej niewolnikiem.

Ja wygrałam tą walkę, wiem że przede mną kolejna – ta, którą stoczymy walcząc o rodzeństwo dla Miłosza.

Dziękuję Wam za to co robicie. Przyczyniłyście się do uszczęśliwienia wielu par. Nadal Was oglądam i będę polecać.

Robicie super robotę.

 P.S. Mój mąż powiedział w pracy o Waszych dietach, więc nawet on w Was wierzy.

Macie wielką moc.

Całuje Was mocno.”

Dziękujemy Wam za piękną historię. Cieszymy się, że Miłosz jest już na świecie ❤️❤️❤️

_
Obserwuj nas na www.instagram.com/akademia_plodnosci
Diety i ebooki dostępne tutaj: https://sklep.akademiaplodnosci.pl/