×
W górę
×
Akademia Płodności / Cudeńka /
Jak żyć z tyle razy złamanym sercem? 💔
Jak to jest tyle razy sięgać po bezgraniczne szczęście, by za chwilę umierać ze smutku? 😭
Dziś swoją historią zechciała się z Wami podzielić M., która po swoje Maleństwo szła niestrudzenie bardzo krętą, życiową ścieżką.
____
Hej dziewczyny!
W końcu znalazłam czas, żeby opisać moją historię, choć właśnie widzę że mój mały kurczaczek powoli się przebudza, więc pewnie będę pisać na raty, bo historia będzie długa 🙂
Zaczęliśmy starania o dziecko zaraz po ślubie, w 2020 roku, bo było to moje największe i jedyne marzenie. Pierwsze pół roku negatywnych testów znosiłam dość dobrze, w końcu wszędzie mówią żeby dać sobie rok, na spokojnie, i dopiero zacząć się martwić.
W sierpniu zaczęło się brązowe plamienie, które trwało dobrych parę dni, ale po teleporadzie z ginekologiem (trwała pandemia) byłam uspokojona, bo powiedział że może tak być w okolicach owulacji i mam tylko łykać rutinoscorbin. Ale plamienie trwało nadal, więc tknięta przeczuciem zrobiłam test. Pokazały się bardzo mocne dwie kreski, ale również tego dnia zaczęło się mocne krwawienie, więc od razu wiedziałam, że coś jest nie tak.
Na wizycie ginekolog nie stwierdził obecności pęcherzyka ciążowego i dostałam skierowanie do szpitala z podejrzeniem ciąży pozamacicznej.
W szpitalu potwierdzono diagnozę – 7 tydzień ciąży, ciąża w prawym jajowodzie, brak bicia serca, beta zaledwie 270…. Przyjęto mnie na oddział, a ja byłam w totalnym szoku.. Przecież jestem zdrowa, okres zawsze jak w zegarku, piękna owulacja, wszystko było ok… Przepłakałam wiele dni. Przebywałam w szpitalu dwa tygodnie, bo po podanych lekach monitorowano czy ciąża się przerwała, ale beta raz rosła, raz spadała, więc konieczne było podanie drugiej dawki.
Właśnie w szpitalu, szukając przyczyn mojej sytuacji i próbując zrozumieć co mogłam zrobić lepiej, trafiłam na Was.
Po wyjściu ze szpitala wjechały więc Wasze diety, ebook „28 dni do płodności” i przygotowania do walki, bo po podanych lekach musieliśmy odczekać 6 miesięcy że staraniami.
Po pół roku wznowiliśmy starania i kolejne pół roku później, w 2021 znowu zobaczyłam na teście dwie kreski. Niestety, po zrobieniu bety znowu miałam złe przeczucia. Ginekolog potwierdziła moje obawy, ale przykazała monitorować jeszcze sytuacje i powtórzyć betę i w razie gdyby się coś jechać do szpitala. Dzień później zaczęłam mocno krwawić i mocno bolał mnie brzuch, jak na okres. Kiedy podniosłam się z łóżka żeby poprosić brata o podwózkę do szpitala, zaczęło mi się mocno kręcić w głowie i prawie zemdlałam.
W szpitalu okazało się, że ponownie jest to ciąża pozamaciczna, w tym samym jajowodzie, jajowód pękł i mam krwotok wewnętrzny. Szybko trafiłam na stół i jajowód, wraz z zarodkiem, usunięto laparoskopowo.
Zostałam z jednym jajowodem. Przy laparoskopii stwierdzono również endometriozę i usunięto największe ogniska.. Kolejny Szok.
Owszem, zawsze miałam bardzo bolesne okresy, ale ciągle słyszałam że „taka moja uroda” I „okres boli, to nic nowego”, a cykle zawsze były regularne… Trzeba było kolejnych paru miesięcy, żeby podnieść się po tej porażce I pogodzić z faktem że jestem teraz „wybrakowana” . mąż mnie bardzo wspierał, choć diety były mu nie w smak, bo lubi sobie podjeść fast foody i takie tam 😉 Kolejne miesiące starań nie dawały efektów, więc wysłałam męża na badanie nasienia. Wyniki.. obniżona objętość i morfologia zaledwie 1% , a więc kolejna przeszkoda przed nami. To zmotywowało męża do trzymania Waszej diety i ćwiczeń. Dokupiłam Snackobook i Słodyczobook i tutaj już dość dużo pozycji mu spasowało! :)) Ilość pomidorów i czarnuszki była wręcz wariacka, mąż niestety nie jest fanem soku pomidorowego, ale dzielnie pił szklaneczkę dziennie. Po 3 miesiącach powtórzyliśmy badania i wyniki znacznie się poprawiły – morfologia podskoczyła do 4%, reszta parametrów w normie. Tak, że mieliśmy namacalne dowody Waszych cudów 🙂
W lutym 2022 kolejny raz zobaczyłam na teście dwie kreski. Pełna obaw pojechałam na wizytę.. ale tym razem mamy sukces! Pęcherzyk widoczny w macicy! Radość ogromna, chociaż martwiło mnie lekkie różowe plamienie i pobolewanie podbrzusza, ale przecież w ciąży to się zdarza, więc nie panikowałam. W dzień kolejnej wizyty brzuch zaczął boleć mocniej… A na USG ginekolog powiedział że nie ma bicia serca… Poczułam jakbym dostała cios w brzuch. Już w gabinecie zaczęły mi kapać łzy, a po wejściu do samochodu po prostu się rozwyłam…Tego samego dnia wylądowałam w szpitalu. Poronienie.
Nadal się jednak nie poddawaliśmy. Wciąż trzymaliśmy dietę, choć nie tak na 100%, bo trochę zaczęliśmy tracić nadzieję. Zaczęliśmy kolejne diagnozy. Zrobiłam badanie drożności jajowodu, tego jednego, który mi pozostał. Na szczęście okazał się drożny.
Zaczęliśmy stymulację owulacji, żeby częściej występowała w obu jajnikach, żeby zwiększyć możliwość tej „dobrej strony”. W międzyczasie na endometriozę lekarz nic nie mógł poradzić, więc zdałam się po prostu na Was i Wasze diety przeciwzapalne. Wjechał sok z imbiru zamiast ketonalu i spotkała mnie niespodzianka – to DZIAŁA! Wreszcie moglam przeżyć okres na 2 ibupromach, a nie 3 ketonalach.
Rok później, w lutym 2023, w kolejnym cyklu zrobiłam kolejny test, 2 dni przed okresem. Kolejny raz był negatywny. Wyrzuciłam go do kosza. I wiem, że to głupota, ale po jakichś 10 minutach wygrzebałam go z tego kosza i znowu zaczęłam oglądać pod światło. Która z nas tego nie robiła, niech pierwsza rzuci kamieniem.. Zobaczyłam bardzo bladą druga kreskę. Nadzieja na moment zakwitła. Ale przecież test po takim czasie jest już nieważny, pewnie głupoty pokazuje. Zrobiłam więc kolejny. Negatywny..
Na spotkaniu z koleżanką wypiłyśmy prosecco, tak na pocieszenie. Wrócę do diety po okresie, teraz należy mi się przecież coś miłego. Ale dwa dni później okres nie nadchodził. Powtórzyłam test i tym razem był POZYTYWNY! Euforia jednak minęła kiedy zaczęłam plamić. Ale USG potwierdziło pęcherzyk w macicy, ale jeszcze za wcześnie by potwierdzić zarodek i serduszko. Tym razem podchodziłam do tematu bardzo ostrożnie.. Bardzo obawiałam się poronienia. Czekając na wizytę potwierdzającą bicie serca, siedziałam z mężem w restauracji i mówiłam, że jak tym razem się nie uda, to ja rezygnuje. Że dłużej nie dam rady. Że to koniec. Tego samego dnia dostałam silnego krwawienia. Byłam pewna, że zaczynam ronić. Spakowałam torbę do szpitala, ale tam lekarz powiedział, że szyjka jest zamknięta. Ale nie ma też bicia serca. Odesłano mnie do domu, miałam czekać na „rozwój sytuacji” i w razie skurczy wrócić. Ze złamanym sercem wróciłam do męża, pewna że to tylko kwestia czasu kiedy poronienie się „rozhula”.
Na szczęście on nie tracił nadziei, a skurcze nie nadchodziły.
Dwa dni później, na wizycie u mojego ginekologa, że łzami w oczach usłyszałam bicie serca mojego małego cudu…
Serce nadal boli, kiedy po pytaniu która to ciąża i który poród, musze odpowiadać: „ciąża czwarta, poród pierwszy”. Ale moje marzenie nareszcie leży całe i zdrowe w moich ramionach.
No a przecież niby nic nie było do leczenia… Więc myślę że w dużej mierze to dzięki Waszym dietom, Waszym historiom, Waszym podcastom, Waszemu wsparciu! Dziękuję Wam Dziewczyny robcie dalej tą wspaniałą robotę!
Kochana M. dziękujemy Ci za piękną choć niesamowicie trudną historię drogi po Wasze największe MARZENIE 🥹❤️
Jak dobrze, że możecie się już tulić…
Przy wymianie kolejnych maili, M. przyznała, że Jej samej podobne historie dodawały sił podczas starań:
„Kiedy sama czytałam te historie dziewczyn, którym się udało to zawsze podnosiło mnie to na duchu i dawało nadzieję, że kiedyś to będę ją i ta nadzieja wreszcie się ziściła, więc będę zaszczycona 🙂 dziękuję Wam jeszcze raz i jeszcze chce, żebyście wiedziały, że wiele Waszych przepisów z nami zostało, bo są pycha i przy staraniach o drugie na pewno dieta wjedzie znowu.”
Jesteśmy zaszczycone, że to właśnie nas wybraliście do towarzyszenia Wam w tej drodze 🥹🙏🏻
____
👉🏻Akademiowe diety i ebooki znajdziesz tu: