3 lata starań
niedoczynność tarczycy
1,5 AMH
słaba reakcja na stymulację
niedomoga lutealna
2 nieudane inseminacje
endometrioza
1 transfer na świeżo 3-dniowego zarodka zakończony sukcesem
Dziękujemy za Waszą historię
„e-mail, o którym marzyłam
Aniu i Zosiu,
obserwuję Was od 2020 r. i zawsze marzyłam, żeby do Was napisać.
O dzidziusia staramy się od prawie 3 lat. Wykupiłam od Was chyba z 4 diety, ale będąc zupełnie szczera i uczciwa,to na żadnej nie wytrzymałam nawet 3 dni. Nie wiem czy to kwestia lenistwa czy braku zorganizowania. No nie umiem. Niemniej jednak starałam się wybierać chociaż obiady, które najbardziej mi smakowały. I tak miałam top kilka ulubionych moich dań, do których często wracałam: pulpeciki z tofu i płatkami drożdżowymi, leczo, roślinne bolognese, krewetki z makaronem, cebularze czy kanapki z hummusem. Zaczęłam też regularnie pić olej z czarnuszki, który jest okropny, ale znalazłam patent. Wystarczy dać kilka kropel z cytryny i jest do przełknięcia. I tu byłam konsekwentna, bo przez pół roku nie pominęłam nawet 1 dnia.
W styczniu zgłosiliśmy się do kliniki niepłodności. Bardzo słabo reagowałam na leki. Ostatecznie uzyskaliśmy jedynie 2 dojrzałe komórki, a moje koleżanki na sali miały 9 i 6. To był trudny czas, ale uzyskaliśmy ostatecznie 2 zarodki
I tak 21 marca miałam transfer 3dniowego zarodka na świeżo. 30 marca zrobiłam pierwszy test i wyszła bardzo blada kreska, ale była! 31 marca kreska nieco ciemniejsza. Pbiegłam na betę. To był 10 dpt i beta wyszła 24,2!
Mało, ale lekarz mówi, że jest ciąża! Szczęście było ogromne. Dosłownie padłam na kolana z wdzięczności i płakałam jak głupia. Szczęście nie trwało długo…
Na drugi dzień 1 kwietnia zrobiłam 3 testy – te same co dzień wcześniej.
Wszystkie wyszły negatywnie. Nie było nawet cienia cienia… To był najgorszy dzień w moim życiu. Płakałam ja, mąż, moja mama mój tata. Byliśmy w żałobie.
Brałam tonę leków część odstawiłam, ale zastrzyki wciąż brałam.
2 kwietnia poszłam zrobić betę, żeby potwierdzić, że mogę odstawić leki.
O godz. 18tej były wyniki a tam przyrost bety 95%!!! Szok. To chyba nie moje. Na pewno się pomylili. Znowu zaczęłam płakać tym razem ze stresu, że przestałam brać leki. Zrobiłam od razu test i też wyszedł negatywnie ;))
Okazało się, że nasze dziecko zrobiło nam bardzo niefajny żart na prima aprillis
Bete powtarzałam co 48 godzin i przyrosty były średnie. Raz przyrosło tylko 55% a powinno być 66. Lekarz mnie uspokoił i mówił, że organizm to nie maszyna. Miał rację. 27 dpt zrobiliśmy pierwsze usg a tam pojawiło się najpiękniejsze na świecie stworzenie – nasze dzieciątko. 4,5 mm z bijącym serduszkiem :))))))))))))
Słyszałam jak wali mi serce i słowa lekarza: ciąża maciczna, prawidłowa. Wczoraj byliśmy na kolejnym usg i maluszek ma 1,8 cm!!! Rośnie jak na drożdżach. Za miesiąc prenatalne. Trzymajcie proszę za nas kciuki!!! Tak bardzo bym chciała, żeby ten cud trwał!
Szczęście i stres mieszają się nieustannie, ale bardzo chciałam już Wam napisać o naszym cudzie.
Mimo, że nie trzymałam się Waszych diet to bardzo pomogły mi Wasze rady, podcasty i historie innych kobiet. Myślę, że czarnuszka odegrała tu też dużą rolę
Dlatego też chciałam, żeby dziewczyny które mają mało komórek nie załamywały się, bo ja jestem tym przykładem. Małe przyrosty bety też niczego złego nie przesądzają! Wszystko jest możliwe
Dziękuję za to, co robicie! I proszę trzymajcie za nas dalej kciuki.
PS. Zapomniałam o najważniejszym Od 2016 r. zmagam się z nieustannymi plamieniami w trakcie całego cyklu. Obecnie mam 35 lat. Zanim rozpoczęliśmy procedurę in vitro przeszłam też zabieg histeroskopii, w trakcie której okazało się, że mam endometriozę głęboką na jelicie grubym…. To był kolejny cios, bo dotychczas wszystkie badania wychodziły wzorowo i lekarze nie znali przyczyny niepłodności, co też nie było fajne, ale jednak dawało mi takie poczucie, że jestem zdrowa. Niemniej jednak to nie endometrioza była przyczyną moich krwawień, a nadżerka, która okazała się być mocno ukrwiona – dlatego często przy stosunku czy w okresie okołoowulacyjnym zaczynałam krwawić. Krwawiłam przy każdym usg, co było ogromnym stresem, bo lekarze reagowali różnie…. Pamiętam jak jeden lekarz na mnie nakrzyczał, że mu zakrwawiłam fotel, jakbym miała na to jakikolwiek wpływ. Takich sytuacji było mnóstwo.
Nawet jak miałam transfer to też zaczęłam krwawić i lekarz musiał zatrzymać krwawienie z szyjki i dopiero później jak było „czysto” wprowadzić zarodek. (…)
Piszę to wszystko, bo pamiętam jak bardzo czułam się samotna w tych chwilach, bo nie znałam nikogo kto ma podobne problemy. Dopiero na Waszym profilu poznałam historię Gabrysi, która też zmagała się z nieustannymi krwawieniami, a mimo wszystko została mamą…. Takie historie zawsze dodawały mi sił. Dlatego jeżeli ta historia trafi choć do jednej kobiety, która ma podobne doświadczenia to myślę, że warto.”
Maluszek jest już na świecie
_____
www.akademiaplodnosci.pl