×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #006 – Ciąża naturalna po in vitro – Paulina
29.09.2020
#006 – Ciąża naturalna po in vitro – Paulina

Po latach starań nareszcie widzisz dwie kreski na teście, a Twoją reakcją jest… strach! Czy możesz sobie pozwolić na lęk? Przecież „powinnaś” się cieszyć, stał się cud! Posłuchajcie historii Pauliny, u której ciąża naturalna po in vitro pojawiła się po doświadczeniu ciąży pozamacicznej i dwóch nieudanych procedurach in vitro. Co było dla niej najtrudniejsze na tej długiej drodze starań? Co jej pomogło? Czy ma dla nas „złotą radę”? A może złoty środek nie istnieje? Paulina podzieliła się też swoimi odczuciami na wieść o ciąży. Jak się okazuje, po zobaczeniu dwóch kresek nie zaczynamy nagle patrzeć na świat przez różowe okulary. I wcale nie musimy.

Być może odnajdziecie także swoje doświadczenia w historii Pauliny. Podzielcie się z nami swoją opowieścią.

 

Plan odcinka

  1. Staraczką jest się przez całe życie
  2. Przyczyna niepłodności – czy da się ją zawsze określić?
  3. Ciąża naturalna po in vitro. Udało się, bo…
  4. Najczarniejszy moment starań i jak z niego wyjść
  5. Ciąża naturalna po in vitro: dwie kreski na teście i… strach
  6. Zagrać niepłodności na nosie

 Instagram Pauliny: @wyczekivana_

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Ania: Dzisiaj odcinek wyjątkowy. Naszym gościem jest Paulina, której na początku chciałybyśmy podziękować za to, że zechciała wziąć udział w tym odcinku. Dziękujemy za to, że jesteś pierwsza odważna.

Zosia: Cześć, jeszcze ja się z wami przywitam, bo Ania chyba w tym zapędzie nie powiedziała „cześć”.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z: Paulina jest tutaj z nami, więc może zechce coś powiedzieć o sobie. Cześć, Paulina.

Paulina: Cześć, dziewczyny.

Z: Cześć, dziewczyny i chłopaki, bo czasem zapominamy o panach.

P: Przepraszam, panowie też są, oczywiście. Nie możemy o nich zapominać, bo to jest bardzo ważny czynnik męski. Panowie też są bardzo ważni.

Staraczką jest się przez całe życie

Z: Witamy słuchowisko damsko-męskie. Paulina, czy możemy Cię określić jako „staraczka”?

P: Jak najbardziej. Myślę, że jest to dalej określenie, którym się mogę nazywać. Tak jak to kiedyś – wydaje mi się – mądrze powiedziałam: staraczką jest się całe życie. To jest stan, który się za nami ciągnie. To nie jest tak, że niepłodność jest tylko chwilowa. Mnie się udało zajść w ciążę naturalną po in vitro w taki, a nie inny sposób, ale myślę, że dalej mogę się określać jako staraczka. Niestety nie daje mi to gwarancji, że wszystko dalej będzie dobrze i dorobię się trójki dzieci również naturalnie.

Z: Jasne. A uważasz, że to wynika z tego, że nawet jedno, dwójka czy trójka dzieci nie wymazują tej wielkiej, czarnej chmury, która towarzyszy nam przez miesiące czy lata starań? Że właśnie może dlatego jest się ciągle staraczką?

P: Myślę, że tak, to jest stan na całe życie. To się za nami ciągnie, nawet jeśli faktycznie po przejściach, które się ma, zachodzi się w ciążę jedną, drugą, trzecią, piątą – cudowne, fizjologiczne, generalnie bezproblemowo. Myślę, że jednak to, co się działo na początku, kiedy staraliśmy się rok, dwa, trzy, pięć, dziesięć – to jednak zostaje. Jest to czarna chmura, która się za nami ciągnie.

Trauma po latach niepłodności

Z: Chciałabym tutaj zrobić malutką przerwę. Zaraz będziemy rozmawiać o przyjemniejszych rzeczach. Chciałabym Wam powiedzieć, że psycholog, który towarzyszył nam na warsztatach, opowiadał o sytuacji, kiedy musiał przerabiać ogromną traumę z parą, która miała już dziecko. Mieli traumę spowodowaną latami niepłodności. Chciałabym, żeby z tego wyszedł wniosek dla wszystkich, którzy będą nas słuchać. Wygrana walka z bezpłodnością, która skutkuje tym, że trzymamy w objęciach swoje ukochane dziecko, wcale nie musi się wiązać z tym, że trauma starań jest przerobiona, bo trzymamy w rękach największy owoc tej walki. Zwróćcie na to uwagę, jeśli się staracie teraz aktywnie bądź jeśli są jakieś nieprzepracowane traumy z przeszłości. One mogą być powiązane z latami starań. To taka wtrętka, żeby coś z tego wyciągnąć pozytywnego, bo na razie mówimy same smutne rzeczy. A pod Twoim sercem, Paulino, rośnie mały człowiek, właściwie już jest na wylocie praktycznie.

P: No tak, zostało nam dziesięć dni.

A: Czyli prawdopodobnie, jak będziecie słuchać tego podcastu, to mały człowiek będzie już w Waszych ramionach.

Z: Ja cię, ale czad…

P: Może tak być, mam nadzieję, że tak będzie.

Przyczyna niepłodności – czy da się ją zawsze określić?

A: Chciałabym jeszcze, żebyś powiedziała na początku nam wszystkim – z czym się borykałaś?

P: Tak naprawdę nie wiem, bo u mnie nigdy przyczyna płodności nie została jasno określona. Zaczęło się tak naprawdę sześć lat temu, to był grudzień 2016 roku, kiedy zobaczyłam dwie piękne kreski na teście ciążowym, ale bardzo szybciutko te dwie kreski z radości zamieniły się w kupę łez i ciążę pozamaciczną. I od tamtego czasu wiedziałam, że z zajściem w ciążę będzie problem, gdyż była to ciąża pozamaciczna na oba jajowody jednocześnie, co podwójnie utrudnia sprawę. Wiadomo – z jednym jajowodem jeszcze dam radę, jeśli jest drożny. Ale w momencie, kiedy to dwa jajowody teoretycznie są brane pod uwagę jako niedrożne, to robi podwójny problem.

Kiedy poznałam mojego męża i po ślubie stwierdziliśmy, że chcemy mieć dzieci i chcemy się o nie starać, to ginekolog, który mnie za tamtych czasów prowadził, stwierdził, że niestety o naturze to możemy na razie tylko pomarzyć, bo sytuacja, która miała miejsce kilka lat temu może się po prostu powtórzyć. Doktor wysłał mnie do kliniki leczenia niepłodności. I tak się zaczęła moja historia. Do tej pory wszystkie badania, które robiliśmy, od samego początku były wręcz książkowe, idealne, nikt nie mógł się do niczego przyczepić, ani u mnie, ani u męża. Morfologia była dobra, plemniki też, u mnie wszystkie hormonalne rzeczy były idealne – naprawdę byłam w szoku. Jest to czynnik nieznany do tej pory. A jak widać teraz – cuda się zdarzają. Mamy cudownego człowieka pod sercem, który właśnie kopie dosyć mocno.

Z: Przekochane to. Czy miałaś stwierdzoną niedrożność jajowodów, czy po prostu przez wykonywany zabieg podczas tych ciąż pozamacicznych stwierdzono, że one są niedrożne?

Usuwanie przeszkód

P: Podczas stymulacji do in vitro wyszedł u mnie piękny, ogromny wodniak jajowodu lewego. To już odgórnie było powiązane z niedrożnością jajowodu. Usunięto mi lewy jajowód razem z wodniakiem. Został jajowód prawy, który podczas zabiegu laparoskopowego był oceniony jako średnio drożny, więc na dwoje babka wróżyła: albo się uda, albo się nie uda. Ale z racji sytuacji, które miały miejsce wcześniej, nikt nie chciał ryzykować. My na początku też nie chcieliśmy. Bardzo się bałam naturalnych prób, dlatego też przed transferem, który mieliśmy odroczony, robiliśmy laparoskopię, żeby ten jajowód usunąć.

Potem pierwszy transfer, który się nie udał i drugi transfer, który się nie udał. Jakoś chyba nabrałam więcej mocy i wiary w siebie i w swój organizm. Skierowałam się wtedy ku Wam. Byłam takim niedowiarkiem, nie wierzyłam w dietę płodności. Później się przekonałam, że ona może pomóc. Myślę, że dużą rolę odgrywał tu psycholog, do którego się udałam. I jakoś to wszystko zaskoczyło. Wszystkie puzzle się zebrały. Miejmy nadzieję, że wszystko się do końca uda, tak jak ja bym chciała, żeby było cudnie, pęknie i z pięknym zakończeniem.

Z: Nasze kciuki są zaciśnięte od początku tej historii. Nie zwalniamy tego uścisku i wsparcie akademiowe trwa na tym finiszu.

A: Będziemy rodzić z Tobą.

P: Tak, tak! Nie zrobimy sobie wideorozmowy, ale dam znać, że rodzę.

Z: My mamy tak, że jak wiemy, że [w ciąży jest] któraś z osób, z którymi się związałyśmy przez IG, które korzystały z naszych rad, chodziły na nasze webinary – naprawdę to przeżywamy i odświeżamy tego Insta, czekając, „czy to już”. Minęły 24 godziny, to już czas może wrzucić info dla takich freaków jak my!

P: Wasze wsparcie jest nieocenione, naprawdę. Naprawdę tego się nie da opisać, jak bardzo jesteście wspierające. Czapki z głów.

Ciąża naturalna po in vitro. Udało się, bo…

Z: Ja cię… Dzięki. To przekochane. Ale – ja bym jeszcze chciała wrócić do jednego tematu. Nie wiem, czy jesteś w stanie podać takie rozwiązanie… Ja sama czasami dostaję takie pytania i też często się nad tym zastanawiam. Czy jest coś takiego, o czym jestem przekonana, że to zaważyło na tym, że akurat ten cykl się udał. Zwłaszcza że wszystkie poprzednie były poprzedzone masą leków, stymulacji, wizyt lekarskich. Co się stało, że akurat teraz pykło? Ty mówisz, że dieta i psycholog, że złożyłaś te puzzle, których nie było wcześniej.

P: Myślę, że tak. Do mnie też dużo wiadomości trafia, odkąd ogłosiłam, że zaszłam w ciążę i że jest to ciąża naturalna po in vitro, i to dwóch. Jest dużo pytań: „Jaki jest złoty środek, żeby się udało?”. Uważam, że nie ma czegoś takiego jak złoty środek. On nie istnieje, bo każda z nas jest inna, każda z nas ma inny organizm, każda z nas inaczej na coś zareaguje.

Ja stosowałam się bardzo do Waszej diety. Może nie na 100%, ale 70%, bo czasem podjadłam coś, na co miałam ochotę. Muszę przyznać, ale czarnuszka i kiełki jednak brały górę, dlatego teraz jest mały kiełek w brzuchu. Myślę, że dieta przede wszystkim, zdrowy tryb życia – to na pewno. Na pewno psycholog. Powiedziała mi ona kiedyś jedną bardzo ważną rzecz: żeby nie traktować niepłodności jako swojej porażki, żeby znaleźć sobie w życiu coś, co przywróci nam chęć do życia i wiarę w to, że da się żyć tak, jak by się chciało, a nie tylko i wyłącznie niepłodnością. Bo niepłodność nas zabija. Ona odciąga nas od normalnego życia. Żyjemy od cyklu do cyklu.

Przepracowanie tematu

P: Myślę, że zaważyło przepracowanie tego tematu w głowie. Po dwóch nieudanych transferach mocno się zderzyłam z tym, co się stało. Byłam nastawiona, że się uda. Starałam się do tego podejść bardziej na chłodno. Ale wiadomo, emocje brały górę po wszystkim. A przepracowanie tego tematu dużo dało.

Myślę, że suplementacja dobrze dobrana przez lekarza też dużo wnosi. Jeżeli wiemy, że z nami jest wszystko w porządku pod względem hormonalnym, anatomicznym itd., to można się chwytać wszystkiego. Są osoby, które używają akupunktury, jedzą zdrowo i kierują się dietą płodności, a są osoby, które nic nie robią. Złotego środka nie ma. Trzeba próbować różnych rzeczy. Inaczej nigdy się nie dowiemy.

A: Często mówimy, że wprowadzając naszą dietę, człowiek nic nie traci.

P: Dokładnie tak.

A: A jedynie może wygrać.

P: Otóż to. Ja też nie wierzyłam na początku. Nigdy nie zapomnę, co mi mówiła koleżanka ze dwa–trzy lata temu. Mówiła, że są takie dziewczyny, że jest taka dieta. A ja mówię: ech, no, dieta, dieta, no dobra… Aż w końcu stwierdziłam: „A dlaczego nie? Co mi szkodzi, przecież nic nie tracę, a nuż mogę zyskać”. No i zyskałam.

Z: Z tego miejsca dziękujemy koleżance. Tej jednej konkretnej, ale mam też na myśli wszystkie inne, które pocztą pantoflową przemycają wiedzę o Akademii. Chciałabym jeszcze dodać, że często dostajemy takie wiadomości: „Wiecie, dziewczyny, ja już podchodziłam do zaawansowanych metod, w których pomagali mi lekarze, typu in vitro. Nie ma niczego więcej, nie ma niczego bardziej. Podchodząc od in vitro, robię już 100%. Dieta była gdzieś na końcu tego łańcucha i nie przychodziła mi do głowy, bo skoro mam lekarza w białym kitlu i wiem dokładnie, jaka jest skuteczność in vitro, to jest prawie pewnik, że się uda”. Dlatego mam wrażenie, że dieta jest marginalizowana.

A: Traktowana po macoszemu.

Najczarniejszy moment starań i jak z niego wyjść

Z: Ale coraz więcej mamy takich małych „kiełków”. Paulina, chciałabym jeszcze zapytać, czy pamiętasz najczarniejszy moment ze swoich starań.

P: Myślę, że tak. To było po pierwszym transferze, kiedy byłam nastawiona na niego na 100%. Tak jak właśnie powiedziałaś – miałam lekarza, który sprawdził mnie w każdą stronę. Jajeczka podzieliły się pięknie, piękne blastocysty, superklasa – przecież musi się udać! Jak może się nie udać? Przecież jestem zdrowa, nic mi nie jest. Kiedy po 10 dniach doszło do badania Bety, mocno zderzyłam się z podłogą. Nawet nie jestem w stanie przypomnieć sobie swojej podróży z kliniki do domu, bo ryczałam całą drogę. Mąż prowadził samochód i nie wiedział, jak mnie uspokoić.

W kółko przez dobrych kilka dni powtarzałam sobie, że jestem beznadziejna, że własnemu mężowi nie jestem w stanie dać dziecka. Nawet teraz, jak o tym mówię, to mi się chce ryczeć. Myślę, że każdą dziewczynę, która boryka się z bezpłodnością, to dotyka. I może nie każda, ale jakaś część z dziewczyn kiedyś o tym na pewno pomyślała. To jest hardkorowo przykra sprawa. Już minęło trochę czasu od momentu, kiedy wałkowałam w głowie, że jestem beznadziejnym przypadkiem. Patrząc na to z boku, widzę, że straszną przykrość robiłam sama sobie. Bo mój mąż nigdy nie dał mi odczuć tego, że coś jest ze mną nie tak, że to jest moja wina, że jestem straszna. Nigdy czegoś takiego nie było. Dostałam od niego megawielkie wsparcie, do tej pory zresztą tak jest. Męża mam złotego. Tak się pochwalę.

Z: Cieszymy się bardzo.

P: To było czarne w tym momencie. Najgorzej to pamiętam: że sama na sobie się wyżywałam wewnętrznie, że to jest moja wina.

Żyć tak, jak wcześniej

Z: A żeby nie zakończyć tego tak zupełnie czarno, bo ja dokładnie czuję Twoją głowę i myślę, że osoby słuchające, które są w trakcie starań, odnajdują wspólny mianownik… Czy jesteś w stanie dać jakąś radę, żeby się nie zapędzać w ten sposób? Jakiś taki mały krok, duży krok, cokolwiek. Co byś teraz zrobiła z perspektywy czasu, kiedy patrzysz na ten najczarniejszy moment? Co mogłoby to zmienić?

P: Nie wiem, czy jestem osobą, która powinna czy może jakiekolwiek rady dawać komukolwiek. Ale jeśli miałabym coś z siebie wykrzesać mądrego, to myślę, że powiedziałabym o tym, żeby w sytuacji, kiedy jesteśmy już po transferze i wiemy, że nasz wymarzony kropek, dzidziuś, nasze spełnienie marzeń, do którego dążymy, jest już przetransferowany w naszej macicy i już się w niej znajduje, i wiemy, że tam jest – to żeby starać się żyć tak, jak się żyło wcześniej. Dużo dziewczyn – i ja też to zrobiłam – gdy jest po transferze, decyduje, że będzie teraz leżeć i nie będzie nic robić. A przecież nikt mi tego nigdy nie zalecił. Miałam po prostu żyć tak, jak żyłam do tej pory. Miałam na siebie, owszem, uważać, nie biegać maratonów, nie wspinać się na dwutysięczniki, nie szarżować. Ale wyjście na spacer, do kina, na zakupy, na grzyby do lasu – to jest forma aktywności, na którą możemy sobie pozwolić.

To jest moja rada – żeby żyć tak, jak się żyło wcześniej. Żeby nie zrobić tego, co ja zrobiłam, bo to leżenie, siedzenie i ciągłe myślenie o tym, czy się uda, czy się nie uda, to dało odwrotny skutek. Za bardzo się nakręcałam na to, że skoro leżę, odpoczywam, jem dużo ananasa, jem kiełki, czarnuszkę i generalnie super się odżywiam, to mi da finał, którego bym sobie życzyła, czyli upragnioną ciążę. A w moim przypadku stało się na odwrót.

Pierwszy i drugi transfer

P: Pierwszy transfer się nie udał. Nie wiem, jak by było, gdybym się zachowywała inaczej. Myślę, że [nie jest dobre] zamykanie siebie tylko na to, żeby teraz nic nie robić, bo jesteśmy gotowe na to, żeby być w ciąży i jesteśmy pewne, że dzięki temu nasz dzidziuś tam zostanie. To nie jest tak. Kiedy jesteśmy po transferze, nikt nam nie daje 100% pewności, że się uda, gdy będziemy leżeć. Ani jak będziemy chodzić. To jest zawsze 50 na 50. Albo się uda, albo się nie uda. To, co robimy ze sobą i jak się do tego nastawiany, nie wpłynie na to, że ten zarodek z nami zostanie. Trzeba po prostu żyć, cieszyć się, wyjść do znajomych, z mężem do kina, na spacer, z psem do parku dla psów. Starać się żyć tak, jak się żyło do tej pory.

A: Zrobić jakiś mały krok ku temu. A co było impulsem, który sprawił, że tak zmieniło się twoje myślenie? Od Pauliny, która leży przy pierwszym in vitro, do Pauliny, która myśli sobie: „Dobra, chciałabym bardzo wprowadzić do naszego życia jakieś małe przyjemności, które nie są związane ze staraniami, bo wiem, że moja głowa i moje ciało mi za to podziękują”.

P: Przy drugim transferze miałam bardzo podobne podejście. Ono się wiele nie zmieniło. Zaczęłam wychodzić z domu, ale dalej byłam bardzo „a poleżę, a po co mam to zrobić, zrobiłam obiad, zmęczyłam się, to się położę, bo przecież jestem po transferze”. Za drugim razem podeszłam do tego bardziej na chłodno. Ale dalej wychodziłam gdzieś i zaraz wracałam, i znowu leżałam. Myślę, że to moje podejście jednak, mimo wszystko, zmieniła wizyta u psychologa.

Ciąża naturalna po in vitro… z zaskoczenia

P: Wiadomo, psycholog nigdy nam nie powie tego, co i jak mamy ze sobą zrobić. Psycholog nas na to naprowadza. Ale nie powie „zrób to i to”, „zrób tak i tak”. Nie podaje nam schematów, według których mamy żyć. Myślę, że po wizycie u tej pani bardzo mocno przepracowałam to, co się stało. Szczerze, to kiedy pojawiła się u mnie ciąża naturalna po in vitro, nie zaczęłam nagle leżeć, „bo jestem w ciąży”. Zachodząc w ciążę, nawet o niej nie wiedziałam. W sensie – chodziłam normalnie do pracy. Pracuję ze zwierzętami, często wykonuję RTG. W momencie, kiedy byłam po transferze, momentalnie było L4, zero pracy, zero wychodzenia, zero czegokolwiek, a tutaj z czystej niewiedzy… Dowiedziałam się, gdy zrobiłam test w dniu miesiączki! Więc to był spokojnie 4 tydzień. Do tej pory robiłam wszystko normalnie.

Jak się zmienia punkt siedzenia, to się zmienia podejście. Psycholog dużo mi dał. Nie były to może częste wizyty, ale dużo wniosły, bo inne furtki się otworzyły. Mieliśmy zupełnie inne plany na siebie. Bo nie miało tak być, jak wyszło – mieliśmy podejść do badań immunologicznych i po tych badaniach dowiedzieć się, co jest nie tak, i dopiero później mieliśmy w roku 2020, w okresie wakacyjnym, podejść do kolejnej próby in vitro. No a że los chciał inaczej i tych badań nie zrobiliśmy, to wyszło, jak wyszło – mamy ciążę!

Z: I wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi z tego powodu.

P: No pewnie, że tak! Wyszło bardzo zaskakująco, bo to był mój najlepszy na świecie prezent urodzinowy – mój syn. Dowiedziałam się o tym, że jestem w ciąży, dokładnie dzień po urodzinach.

Z: Coś pięknego. Spóźniony prezencik – synek nie będzie punktualny. Ale za to będzie robił piękne prezenty.

P: Oczywiście, że tak!

Wyrwać się przynajmniej na chwilę

Z: Chciałabym jeszcze podsumować to, co powiedziałaś. Padło bardzo wiele ważnych rzeczy, tak samo ważnych, jak trudnych. I mówię to z perspektywy człowieka, który pracuje z osobami starającymi się o dziecko, ale sam o swoje dziecko się długo starał. Myślę, że masz bardzo dużo racji, ale jednocześnie Twoja rada jest bardzo trudna do zrealizowania.

P: To prawda.

Z: Każdy by chciał być w tym miejscu, w którym da się żyć normalnie, da się wyjść na frywolny spacer, z mężem do kina i przez chwilę nie myśleć. Ale jest to bardzo trudne. Co nie znaczy, że nie trzeba podejmować takich prób. Powiedziałabym to do wszystkich, którzy teraz słuchają i myślą sobie: „No tak, łatwo powiedzieć – żyj normalnie, kiedy każdą minutę mojego życia zabiera niepłodność”. Nie zakładajmy, że uda się żyć, totalnie o niej nie myśląc, ale starajmy się z tego wyrwać. Żeby znaleźć chwilę dla siebie, na życie, na relacje, na to, żeby złapać oddech. Tak bym to podsumowała.

P: To jest idealne podsumowanie. Ja się pod tym podpisuję rękami i nogami.

Ciąża naturalna po in vitro: dwie kreski na teście i… strach

Z: Super! Zaczęłaś mówić, o tym, o co chciałam zapytać. Czy pamiętasz ten moment – zwłaszcza że to była ciąża naturalna po in vitro, więc nie było tak, że czekałaś z pójściem na Betę – czy pamiętasz, kiedy przychodzi Ci do głowy pomysł, żeby zrobić test? Albo co czujesz, kiedy widzisz tę kreskę? Pojawiła się nieśmiało czy wyskoczyła piękna, gruba, bez żadnych wątpliwości?

P: Nie wiem, czy powinnam to w ogóle mówić. Ale powiem. Generalnie śmiać mi się chce z tego do dzisiaj, bo w życiu bym nie pomyślała, że jestem w ciąży. Najpierw mi to zasugerował kolega, bo siedząc w pracy przed mikroskopem, prawie usnęłam. On tak spojrzał na mnie i zapytał: „Paulina, czy Ty nie jesteś w ciąży?”. Ja tak na niego patrzę: „Nie, nie, coś Ty, czy Ty jesteś poważny? Jakim cudem ja, tutaj siedząca, mogę być w ciąży?”. Ten okres senności trwał tydzień, ale w ogóle, kompletnie nie łączyłam kropek w ten sposób, że jest to ciąża.

Po czym tydzień później, w wieczór poprzedzający moje urodziny, stwierdziliśmy z mężem, że napijemy się wina. Wyobraźcie sobie tę sytuację: wypiłam trzy–cztery kieliszki wina i poczułam się tak pijana, że na drugi dzień bolała mnie głowa… Pomyślałam sobie: „Kurcze, to jest dziwne”, bo jak się wypije tyle wina, to nie jest tak, że człowiek na drugi dzień ma tak straszne dolegliwości – bólowe od głowy. To jest aż dziwne. Dziwne to było dla mnie, bo nie zdarzały mi się takie historie zbyt często. W ten dzień mieliśmy rodzinne spotkanie, więc nie miałam nawet czasu, żeby zrobić test.

Niespodzianka!

P: Na drugi dzień, po urodzinach, zrobiłam rano test. Dwie kreski pojawiły się po pięciu sekundach od nakropienia moczu na to kółeczko testowe. Po prostu ten pasek, który się ciągnie, taki fioletowy, po tym okienku testowym, on nie zdążył dojść do końca, a ja widziałam dwie potężne, grube krechy. Teraz to się trochę śmieję, bo pierwsza moja reakcja to był histeryczny napad śmiechu. Stałam w łazience, trzymałam to w ręce i po prostu się śmiałam. Nie wiedziałam, co zrobić, po prostu wmurowało mnie w posadzkę.

Poleciałam do męża, on zaspany, nie wiedział, co się dzieje. „Ale jaki test?” – „Ciążowy test!” On na mnie patrzy: „Ale jak to? Jak to się stało?”. To było dziwne, ale jak pierwsze emocje z tych dwóch kresek opadły, to wpadła myśl: „Kurcze, a może to jest ciąża pozamaciczna…”. I tu się zaczął rollercoaster uczuć i różnych myśli. Nie było tak, że zaszłam w ciążę i było od razu cukierkowo. Zanim doszliśmy do tego momentu, kiedy na USG było widać, że jest zarodek – to nie było pierwsze USG, tylko drugie lub trzecie. Więc jeszcze mnie to trochę nerwów i stresu kosztowało. Ale całe szczęście mamy piękną ciążę. Trochę z przebojami, ale już na wylocie. Za chwilkę będzie można powiedzieć, że wygrałam z niepłodnością, że jest 1:0 tym razem.

Ciąża naturalna po in vitro – bez lukru

Z: Szalenie się cieszę, że to padło od Ciebie. Zdejmowanie takiego cukierkowego obrazu, różowych okularów – że jak widzimy dwie kreski na teście, to nasz świat się totalnie zmienia, już sobie dajemy pozwolenie na to, żeby się cieszyć całą sobą. Często dostajemy wiadomości o tym, że się udało, ale „ja się boję cieszyć i mam wyrzuty sumienia z tego powodu, że się boję cieszyć”. A to jest nieodłączny element drogi ciążowej u każdej kobiety, która ma za sobą długie starania lub stratę. I trzeba sobie na to pozwolić. Pierwsze uświadomienie sobie tego, że jesteśmy w ciąży, wcale nie musi się wiązać z tym, że to są piski, okrzyki, wielka radość i zakładanie tylko szczęśliwego zakończenia. Bardzo często pojawia się ogromny strach.

P: Tak, to prawda. To jednak jest moment stresu nie do opisania. I jeszcze moment, kiedy zobaczyłam wynik Bety… Pierwszy był zatrważająco wysoki, to było ponad 347. Widząc taki wynik, kiedy spodziewałam się 30, 40, może 60, to też trochę dało mi w głowę – że może jednak coś jest nie tak, bo to jest bardzo dużo. Ale mamy, co mamy, jest bardzo dobrze.

Z: Bardzo Ci życzymy, żeby do końca było dobrze. I tak jak mówiłyśmy na początku – zaciskamy kciuki, więc są już dwie pary rąk z zaciśniętymi kciukami, dwie pary nóg, na których zaciskamy kciuki. Trzymamy je za Was na tym wylocie. Wszystkie nasze modlitwy zwracamy ku górze, żeby Wam poszło zdrowo i szybko.

P: I oby jak najmniej boleśnie.

Z: Tego też życzymy.

Zagrać niepłodności na nosie

Z: Paulina, dziękujemy Ci bardzo, że znalazłaś dla nas czas i zechciałaś podzielić się swoją historią. Dziękujemy w imieniu swoim – jako Akademia – ale też każdego słuchacza, który coś znajdzie w Twoich słowach dla siebie. Być może to będzie punkt zwrotny, żeby się nad sobą zastanowić, a może moment na załapanie oddechu. Dziękujemy Ci bardzo.

A: Dziękujemy Ci bardzo.

Z: I do tych życzeń dla Ciebie, dla Was właściwie, dołączamy jeszcze życzenia dla Was – słuchających. Spójrzcie na przykład Pauliny, która usłyszała, że właściwie może się pożegnać z byciem mamą. Zobaczcie, ile się zdarzyło po drodze rzeczy, które mogłyby przekreślić wszystko. A jednak się udało. I ona jako kolejna zagrała na nosie niepłodności. Życzymy Wam, żebyście dołączyli do tej drużyny.

A: Do zobaczenia w następnym podcaście.

Z: Dziękujemy bardzo, Paulina.

P: Dziękuję Wam również, dziewczyny. Było mi bardzo miło. Bardzo się cieszę, że mogłam być pierwszą, która tutaj z Wami zagościła.

Z: Przetarłaś szlaki.

P: Tak, teraz zapraszamy całą resztę. Nie bójcie się, to nic strasznego.

Z: Dzięki!

A: Do usłyszenia.