×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #035 – Wizualizacje podczas starań
27.04.2021
#035 – Wizualizacje podczas starań

Oczyma wyobraźni widzisz, jak wręczasz partnerowi niewielki prezent, który za chwilę odmieni jego życie. Wyobrażasz sobie, jak oznajmiacie rodzinie, że się udało. Im bliżej świąt czy innych okazji, tym bardziej snujesz wizje, że byłby to świetny moment na ogłoszenie tej nowiny. Niepłodna głowa tworzy różne scenariusze. Czasami pochłaniają ją wizualizacje, które niekoniecznie dają ukojenie. I to właśnie o nich będziemy rozmawiać w tym podcaście. Dlaczego Ania marzyła akurat o Anielce? Jak Zosia planowała przekazać mężowi, że jest w ciąży? Jakie obietnice sobie składałyśmy? Zapraszamy do wysłuchania kolejnego odcinka.

Plan odcinka

  1. O Anielce, która najpierw zamieszkała w sercu
  2. Jak poinformuję o tym, że się udało? Nasze wyobrażenia
  3. Wyprawka z wyprzedzeniem
  4. Wizualizacje okołoświąteczne
  5. Składane sobie obietnice

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: Zimno mi jest. Boże, czemu tu jest tak permanentnie zimno?!

Ania: Przyszła wiosna i zima jednocześnie. 

Z: Jak żyć?

A: Powąchaj sobie kwiatuszka.

Z: O, właśnie! Anusia kupiła kwiatki do biura. Chciałam ją publicznie pochwalić, bo dba o naszą wspólną przestrzeń i mamy piękne hiacynty.

A: I cudownie nam pachną.

Z: Chociaż tyle tej wiosny.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

A: Witamy wszystkich bardzo serdecznie we wtorek.

Z: Hejo! My tego nie nagrywamy we wtorek, to jest ściema. Robimy to w inny dzień, ale witamy was we wtorek.

A: Bo wtedy słuchacie tego podcastu.

Z: Tak, ale muszę od razu zdradzić kulisy.

A: Dokładnie tak.

Z: Tak jak ostatnio nagrywałyśmy chyba w piątek i już życzyłam ludziom miłego weekendu. A potem tego słucham i myślę: „Jak to, Zosin? Dopiero skończył się wtorek”. Takie wpadki mogą wynikać z tego, że podcasty powstają w różne dni. Zależy, jak nam się życie ułoży.

A: I zawsze myślimy o weekendzie, kiedy by nie było.

Z: Tak, nawet jak jest wtorek, to już o nim myślimy.

O Anielce, która najpierw zamieszkała w sercu 

Z: O czym dzisiaj ze mną porozmawiasz?

A: Porozmawiamy o tworzeniu scenariuszy podczas starań, ale takich związanych z dzieckiem.

Z: Czyli co sobie wyobrażałyśmy, zanim jeszcze byłyśmy w ciąży, jakie miałyśmy wizualizacje. Okazało się, że często to robimy. Jak jesteśmy staraczkami, to mamy już tak zaplanowaną przyszłość, że hej!

A: Bardzo często wspominamy o tym, że tworzymy sobie negatywne scenariusze – co się stanie, jak się nie uda. Ale w naszych niepłodnych głowach pojawiają się też wizualizacje, jak to będzie, gdy zajdziemy w ciążę. I o tym sobie właśnie dzisiaj porozmawiamy.

Wymarzone imię

Z: Mamy to podzielone na kilka kategorii, bo jak się okazało, nie każda z nich nas dotyczyła. Niektóre rzeczy były tylko Ani, jak np. imię. Możemy od tego zacząć. Podobno często jest tak – mówię w ten sposób, bo ja nie byłam w tej grupie – że mamy już zaplanowane imię dla dziecka, którego jeszcze nie ma.

A: Tak było w moim przypadku, dlatego o tym rozmawiamy. Razem z mężem wybraliśmy imię dla naszej córki właściwie już na samym początku. Od zawsze wiedzieliśmy, że to będzie Anielka i takie imię bardzo nam się podobało. Zawsze marzyłam o Anielce.

Z: I to nie była córeczka, tylko Anielka.

A: Tak, to była Anielka.

Z: Nie dziewczynka. A mieliście alternatywę, jakby się okazało, że jednak potrzebne będą nie sukienki, a spodnie?

A: Nie mieliśmy, aczkolwiek oczywiście braliśmy to pod uwagę, bo nie byliśmy nastawieni tylko na córkę. Gdyby był syn, to byłoby to takie samo szczęście jak w przypadku córeczki. I też mieliśmy wybrane imię. Rozmawialiśmy o tym. Podobało nam się jedno imię męskie i jedno żeńskie, ale zawsze była u nas mowa o Anielce. Jak się nie udawało, to mówiłam, że Anielki nie będzie w tym miesiącu i jak się udało, to była Anielka. Od zawsze nazywaliśmy tak tego kogoś. To było wymarzone imię dla naszej dziewczynki, której nie było, która mieszkała w naszych sercach i w naszej wyobraźni.

Wizualizacje

A: A ty, Zosiu, miałaś wybrane imię dla swojego dziecka?

Z: Nie. Już na samym początku powiedziałam, że nie miałam go i zdecydowałam się na nie później. Rozmawialiśmy o imionach, jakie nam się podobają i jakie wchodzą w grę, aby wybadać, czy myślimy tymi samymi torami, czy imiona, które będzie proponował Dudek, to mój klimat. Czy to będzie kolejne starcie, czy dojdziemy do jakiegoś porozumienia. Ale nigdy nie mieliśmy wybranych jakichś topów, tak jak ty opowiadasz, że to od zawsze była Anielka i że zwracaliście się do tego kogoś osobowo. Nie, dopiero jak zaszłam w ciążę, to w którymś tam tygodniu zaczęliśmy rozmawiać o imieniu, ale wybraliśmy je przed porodem.

Wiesz, co sobie pomyślałam? To jest dość ciekawe, bo to dotyczyło twojego pierwszego dziecka. Dla drugiego właściwie do samego końca nie mieliście imienia. To nie był plan, że najpierw jest Anielka, a później jest dziecko o innym określonym imieniu. Tego typu wizualizacje tworzymy, gdy jeszcze tych maluchów nie ma.

A: Tak. Tak było w przypadku tego pierwszego, jednego imienia.

Spakowana sukienka

A: Zastanawiam się też, czy bardzo pozytywnie wspominam akurat te wizualizacje z okresu starań. Bardzo często tworzyłam sobie myśli, podczas których dosłownie płakałam na podłodze i zwijałam się z żalu i rozpaczy. A co do tego wymyślania imion – nie wiem, czy to było dobre i czy jest takie w każdym przypadku. Wspominam to bardzo ciepło, co nie znaczy, że nie uroniłam łzy, kiedy wypowiadałam to imię. Miałam też taką sukienkę, o czym już wspominałam. Nawet nie wiem, gdzie ją znalazłam. Nosiłam bardzo podobną, gdy byłam mała. Zawsze mówiłam, że to będzie dla Anielki. I w końcu nadszedł moment, kiedy musiałam spakować tę sukienkę, bo pogodziłam się z tym, że Anielki nie będzie. Mimo że ta wizualizacja wywoływała łzy i była bardzo trudna, to z perspektywy czasu mogą ją nazwać pozytywną. Nie wiem, czy dawało mi to ukojenie za każdym razem, ale tak było, taka jest prawda.

Z: Ja się pod tym nie podpisuję, bo tak jak powiedziałam, nie mieliśmy wybranego imienia, którym zwracalibyśmy się do naszego dzieciątka, które – to jest superokreślenie – mieszkało jeszcze w naszych sercach, ale nie w naszym realnym życiu.

Jak poinformuję o tym, że się udało? Nasze wyobrażenia

Z: Wyobrażałam sobie za to, w jaki sposób powiem mojemu mężowi o tym, że się udało. Jak mogę się do tego przygotować. Czy będę potrzebowała do tego jakichś gadżetów, czy mogę wcześniej coś kupić i mu wręczyć, np. test. Pomysłów miałam wiele, później oczywiście życie to zweryfikowało i nie zrealizował się żaden z nich. Ale wizualizowałam sobie, ile pomysłów można połączyć z różnymi okazjami, ile jest sposobów, aby to zakomunikować.

A: I co było w twoich wyobrażeniach?

Z: Na przykład jak było blisko świąt, to wyobrażałam sobie, że będzie to związane z jakimś prezentem pod choinkę. Jak zbliżały się Dudka urodziny, to było to w nawiązaniu do tej okazji. Bardzo często tak planowałam. Jeśli koniec cyklu był w okolicy jakiegoś wydarzenia, to myślałam, że fajnie byłoby to z nim połączyć. Kiedy się udało, tylko paradoksalnie wydawało nam się, że jednak nie, bo pierwsza beta była zerowa, to miałam już przygotowany dla Dudka czytnik. Dodatkowo miał być jeszcze test włożony do ekstrapudełeczka i miałam już przygotowany tekst, że to są ostatnie chwile, kiedy może spokojnie czytać książki, bo niedługo będzie bardzo zmęczony i nie będzie miał na to siły, bo będzie zajęty czymś innym. I kurczę, wręczałam tego Kindle’a bez testu. A właściwie bez testu i bez bety – zupełnie obdarta z nadziei, że się uda. Chciałam też zamówić śpioszki, personalizowane skarpetki albo małe buciki i mu to wręczyć. To były różne pomysły. Chciałam np. zrobić krzyżówkę, aby rozwiązać ją razem.

A: Tak? Ciekawy pomysł. Nie słyszałam o takim.

Wydziergane skarpetki…

A: Ja akurat też tworzyłam sobie scenariusze odnośnie do tego, jak poinformuję męża, że się udało. Pamiętam, że nawet wydziergałam skarpetki, bo chciałam zająć czymś myśli podczas starań i stwierdziłam, że nauczę się robić na szydełku. Zrobiłam pierwsze skarpetki, które nie wyszły i były bardzo koślawe. Postanowiłam, że to właśnie je podaruję mojemu mężowi, jeżeli trafi się okazja, bo też bardzo liczyłam na to, że może to będzie na urodziny, Dzień Ojca, a może będzie to niesamowity prezent świąteczny. Zawsze marzyłam o tym, że pod choinkę wręczam mężowi pozytywny test. Im bliżej było świąt, tym częściej pojawiała się ta myśl. Tak się też nie stało, więc akurat ta wizualizacja była dla mnie bardzo dołująca. I myślałam sobie o tych skarpeteczkach. Upychałam w nie negatywne testy, żeby mi się nie pogubiły, bo zostawiałam je sobie. Do tego wykorzystałam te skarpetki i nie użyłam ich wcale, choć miałam plan, że zapełnię je kiedyś pozytywnym testem.

Wyprawka z wyprzedzeniem

A: Czy kupowałaś ubranka dla dziecka podczas starań?

Z: Nie kupowałam. Nie zdarzyło mi się nic kupić, zanim byłam w ciąży. Dostałam skarpetki od Ani podczas projektu PCOS i trzymałam je jako talizman. Natomiast miałam takie pudło w piwnicy, które było z moimi ubrankami z dzieciństwa. Nie zaglądałam tam, bo wiedziałam, że rozedrze mi to serce, bo nie będę ich oglądać jako wspomnienia i śmiać się, że miałam kiedyś takie śpiochy, a nie inne, tylko z myślą o tym, że mogłoby w nich chodzić moje dzieciątko, którego nie ma. Myślałam o tym, że jest na dole to pudło, które trzyma babcia, bo kiedyś moja mama zostawiła tam moje pierwsze ciuszki i że jeśli zechcę jakichś użyć, to będą to właśnie te moje stare. Ale nie zdarzyło mi się tam pójść.

Miałam takie myśli, żeby kupić np. buciki albo skarpetki, ale wyobrażałam sobie, że zrobię to w momencie, kiedy się uda. Czyli robię test, Dudek jest jeszcze w pracy, więc idę i cokolwiek kupuję. Ale nie zdarzyło mi się wybrać czegoś wcześniej.

„Nie mogłam się tego doczekać”

Z: A Ty kupowałaś?

A: Na samym początku, jak padła decyzja, że się staramy. Zosin, ja chciałam już kupić wszystko. Byłam pewna, że zaraz test pokaże dwie kreski i wpadłam w taki stan, że prawie miałam wyprawkę w koszyku. Oglądałam wózki, sfiksowałam, jakby to miało być już teraz, zaraz. Ale nie kupiłam tych rzeczy. Miałam tylko tę sukieneczkę, którą gdzieś znalazłam i bardzo mi się spodobała. Rzeczy po mnie były u moich rodziców, nie przywoziłam ich. Czekały grzecznie na dzieci mojego rodzeństwa, bo tam też mieliśmy malutkie dzieciaki, więc sobie śmigały w moich ubraniach, które były megajakościowe. Zawsze się zastanawiałam, jak to jest możliwe, że one wytrzymują tyle lat.

Nie kupowałam niczego. Miałam te małe skarpeteczki, które sama wydziergałam i tę sukieneczkę. I tylko tyle, chociaż takie myśli pojawiały mi się w głowie. Ale bardzo się tego bałam, żeby nie zapeszać.

Z: Wiem, wiem, bo też to słyszałam od starszych pokoleń, szczególnie od babci. Takie głupoty, zabobony.

A: Dokładnie tak!

Z: Ale wiesz, o czym sobie pomyślałam, jak powiedziałaś, że od razu chciałaś zrobić wyprawkę i oglądałaś wózeczki? Ja tego nie robiłam, ale miałam taką myśl w głowie, że jak w końcu będę mogła, to skompletuję to i to będzie tak cudowne, że nie mogłam się tego doczekać. Teraz to trochę głupio, to rozdrapywanie ran i sama się będę biczować. Ale jak się w końcu uda, jak wejdę na te wszystkie strony z rzeczami dla małych dzieci, z tymi wszystkimi pięknymi ubrankami – czekałam na to niesamowicie, pamiętam. Bardzo chciałam, żeby to było zaraz. A później, paradoksalnie, jak byłam w ciąży, to bardzo długo bałam się tego zrobić, bo może to jeszcze za wcześnie.

Wizualizacje okołoświąteczne 

A: Czy wyobrażałaś sobie, jak powiesz innym?

Z: W sensie nie mężowi, tylko dookoła?

A: Tak, innym osobom. Jeszcze nie jesteś w ciąży, wciąż się starasz, ale tworzysz sobie wizję, jak mówisz innym, że spodziewacie się dziecka.

Z: Wyobrażałam sobie, jak to będzie, kiedy powiem rodzicom i dziadkom i chyba na tym się urywały moje wyobrażenia. Aaa, jeszcze myślałam o tym, jak to przekażę przyjaciółkom. I tyle, czyli moi najbliżsi, kilka osób. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak powiedzieć całej reszcie. A ty – wyobrażałaś sobie?

A: Wydaje mi się, że wizualizowałam sobie, jak mówimy o tym w okresach świątecznych. Zresztą wtedy byliśmy po… Jesienią przeżyliśmy stratę. Gdy test pokazał dwie kreski, to zdążyłam sobie stworzyć wizję tego, że w grudniu już będzie po USG, więc podczas świąt możemy wstać i oficjalnie ogłosić przy stole, gdzie będzie cała rodzina mojego męża, że w końcu się udało. A moim rodzicom to nie, nie tworzyłam sobie takiej wizualizacji. Zapamiętałam ten wigilijny stół, bo później wracało to do mnie jako wspomnienie dość smutnych świąt. Jeszcze niedawno mieliśmy o tym mówić, a tymczasem siedzę i tak naprawdę płaczę nad talerzem tak, żeby nikt nie widział. To była tylko jedna taka moja wizualizacja.

Magia świąt

Z: Ja o Wigilii też myślałam. Coś musi być w tej magii świąt, że jednak pokładamy ogromne nadzieje w tym czasie, nie? A to prezent, a to można ogłosić.

A: Na choince można zawiesić test ciążowy.

Z: Bardzo dużo jest emocji okołostaraniowych związanych z tym czasem w roku. Rzeczywiście takie zaanonsowanie wtedy całej rodzinie byłoby wspaniałą wizją, ale nie wyobrażam sobie, żeby wcześniej nie powiedzieć rodzicom, czyli że dowiadują się oni w tym samym momencie co rodzeństwo cioteczne i dziadkowie. To byłoby dla mnie nie w porządku, bo oni byli bardzo w to zaangażowani. Byli na każde nasze zawołanie – nie wiem, czy to jest dobre określenie. Byli bardzo dyskretni, bo nigdy sami nie dopytywali. Natomiast zawsze byli gotowi z otwartym sercem na to, aby to przyjąć. Przecież tata chciał nas wspierać finansowo, więc czułam się zobowiązana. Oni się tak modlili o tego wnuka. Mama odbywała pielgrzymki, spodnie przetarła, bo szła gdzieś na kolanach w Medjugorie. Jeździli modlić się o to nasze dziecko. Na pewno wyobrażałam to sobie tak, że chciałabym ich wyróżnić i oni się dowiedzą jako pierwsi. Najpierw Dudek, potem rodzice. Tak zresztą było.

Składane sobie obietnice

A: Czy wyobrażałaś sobie, jak będziesz wychowywała swoje dzieci (to już są dalekie wizualizacje, ale pytam, bo u mnie się to pojawiło)? To pytanie może się wydawać dziwne, aczkolwiek ja chciałam wiedzieć, jakie są nurty. Bardzo się interesowałam wtedy metodą Montessori. Wyobrażałam sobie jaką będę mamą, co będę wprowadzać, że wszystkie zabawki będą drewniane itp. Na początku bardzo dużo zaczęłam czytać na ten temat. Miałam na to pomysł.

Później zeszło to na drugi plan i wydawało mi się zupełnie bez sensu, ale początkowo bardzo się tym interesowałam. Pamiętam, jak mówiłam o tym mojemu mężowi. Chłonęłam jak gąbka tę wiedzę i te techniki, to wszystko, co można robić z dziećmi, a później życie pokazało, że jednak są to odległe plany, więc odpuściłam. Ale wyobrażałam to sobie na początku. Czy miałaś podobnie?

Z: Tak, tylko to nie dotyczyło tych nurtów, o których mówisz. Nie miałam pojęcia, co to jest Montessori, dopiero niedawno się dowiedziałam. Ale miałam przemyślenia o swoim życiu i o tym, że np. w tym momencie moja matka zachowała się w taki sposób, że ja nigdy tak nie zrobię. „O nie, na pewno moje dziecko tak nie będzie miało!”. Albo wręcz przeciwnie, że to było tak wspaniałe i dostałam od niej tyle wsparcia, że muszę być taką mamą. Wiedziałam, że mój ojciec robił coś tam źle, więc myślałam, że muszę się postarać, żeby – broń Boże – tak nie postępować. Takie pojawiały się u mnie wnioski, wiedziałam, że muszę to przełożyć na swoje przyszłe życie.

Obserwowanie innych

Z: Zdarzało mi się też coś przeczytać, jak np. na mataja.pl, że do wieku trzech lat ekrany działają bardzo źle i autorka przedstawiała na to badania. Miałam już zakodowane, że mojemu dziecku do trzeciego roku życia nikt nie da telefonu ani nie włączy telewizji. Albo wiedziałam, jakie są najlepsze probiotyki i byłam przekonana, że moje dziecko będzie je dostawać, jak się urodzi. Albo jaką będzie brało witaminę D albo jakie kwasy omega-3. Takie rzeczy miałam w głowie.

A: Obserwując znajomych bądź rodzinę, widziałaś, że popełniają błędy, np. związane z tymi ekranami – czy myślałaś sobie o tym, że taką mamą nie będziesz i czułaś do nich żal, dlaczego tak postępują, skoro można zrobić to lepiej?

Z: Żalu – nie, bo tym dzieciom nie działa się żadna krzywda. Czułam żal, kiedy było im naprawdę źle, ale to już są momenty, w których i ty powinnaś zareagować, i każdy inny. To sytuacja zakrawająca o lekką patologię, w której po prostu musisz zabrać głos. Wtedy możesz dodatkowo utwierdzić się w przekonaniu, że ty na pewno tak nie postąpisz, jak będziesz miała dzieci, ale nigdy nie miałam zapędów, żeby kogoś pouczać. Z tymi ekranami to takie widzimisię, mój pomysł na życie.

Różne podejścia

Z: Miałam za to przemyślenia na podstawie tego, co widziałam, że robią moi dzieciaci znajomi i bardzo mi się to podobało. Obserwowałam, że dzieciaki mogą siadać na trawie i ją jeść i to jest spoko. Albo że nie kąpie się ich codziennie i to też jest w porządku. Pies liże komuś twarz i się mówi, że właśnie baza wirusów została zaktualizowana. Oni mieli z tym taki luz – to było ekstra. Z nosa leci, to wytrzyj gile, załóż jakąś bluzę. Patrzyłam na to i myślałam, że to jest taki spokój, nie biegasz przy tych dzieciach.

Z drugiej strony miałam inny dom, gdzie np. śledź z cebulką albo plasterek szynki wyjęty z lodówki był podgrzewany, żeby go nie jeść na zimno. To było tak, że boisz się cokolwiek zrobić przy tych dzieciach, bo wiesz, że pewnie wszystko będzie źle. Ręce myte, odkażane… Dwa skrajnie różne domy. Jak sobie o tym myślałam, to dochodziłam do wniosku, że jednak warto żyć tym nurtem „więcej luzu” i że mogłabym to odtworzyć w swoim życiu, kiedy się pojawi w nim dziecko. A ty miałaś takie myśli? Kiedy widziałaś, że ktoś pokazuje ekrany, to miałaś tak, że „co tym robisz, człowieku, jak możesz?”?

Życie pisze własne scenariusze

A: Chyba tak. Ale nazwijmy to w ten sposób: to nie było moje dziecko. Tak jak ty mówiłaś, że były światy, do których cię nie wpuszczano i gdzie czułaś się obca, tak ja nieswojo się czułam przy tym bąbelku. Zastanawiam się, czy te myśli, które czasami się u mnie pojawiały, nie wynikały właśnie z tego, że tak bardzo pragnęłam dziecka i były formą tego, co się działo we mnie, niż żeby ci ludzie faktycznie robili coś nie tak. Z perspektywy czasu wątpię, aby tak było. Może tylko tak bardzo chciałam im dopiec, ale nie mówiłam im, że można byłoby zrobić coś lepiej. To były raczej moje myśli i wołanie o pomoc, bo w mojej głowie działo się coś złego, potrzebowałam wsparcia. Ale pojawiały się u mnie takie myśli, pamiętam to. Nie było tak oczywiście cały czas. Być może wiecie, o co chodzi, nasi drodzy słuchacze.

Z: To ja mam tak z tą jedną sytuacją, kiedy czułam, że muszę zareagować już nie jako Zosia staraczka, nie jako matka czy niematka. A co do tych takich pierdół, to chyba nie. Uśmiecham się też sama do siebie na myśl o moich wyobrażeniach o mnie jako matce, o moim macierzyństwie, wychowywaniu mojego dziecka. Życie to tak weryfikuje, że nie wiem, czy nie wymazuje z pamięci tego, co sobie kiedyś myślałam, bo dużo mogłam sobie zakładać.

A: Życie pisze własne scenariusze.

Składane obietnice

Z: Mam jeszcze dwie kwestie. Zanim miałam dziecko, to obserwowałam rodzinę i znajomych i jeżeli ktoś mi np. imponował swoimi wartościami albo miał kręgosłup moralny podobny do mojego, to widziałam w nim potencjał na chrzestnego. „O, z ciebie byłaby superchrzestna”. To naprawdę były jeszcze lata przed tym, jak się udało. Już miałam zalążki w głowie, że ta osoba nadawałaby się na chrzestnego mojego pierwszego dziecka, więc było to niesamowite wyróżnienie.

A: A drugi punkt, który został?

Z: Dotyczył z kolei ciebie, bo obiecywałaś sobie, że nigdy nie będziesz narzekać.

A: Tak, to fakt. Składałam takie obietnice. Dotyczyły one tego, że nigdy nie powiem, że jest mi niedobrze, gdy zajdę w ciążę. Obiecywałam, że nie będę się skarżyć, że mnie mdli czy jest mi ciężko chodzić i że będę czerpała radość z tych nieprzyjemnych rzeczy. Tych nieprzespanych nocy wprawdzie nie było u nas wiele, ale uznałam, że nie będę na nie narzekać. Poniekąd się to udało, bo po prostu jestem osobą, która bierze życie na klatę. Aczkolwiek życie weryfikuje i nie dotrzymałam obietnic, bo jest jak jest.

W momencie, w którym się znajduję w danej sytuacji, czuję i myślę zupełnie co innego niż to, co sobie założyłam. Trudno jest przewidzieć, jak będę się czuła w konkretnym momencie, bo nie mam o tym pojęcia. Bardzo często dziewczyny piszą nam o tym, że mają do siebie pretensje, że czują smutek, żal, bo przecież miało być inaczej. No ale tak, obiecywałam. Było bardzo dużo obietnic, które niekoniecznie później spełniłam.

Wyobrażenia a rzeczywistość

Z: Ja sobie tego nie przypominam, co nie znaczy, że ich nie było. W tych momentach przyrzekniesz wszystko, podpiszesz cyrograf krwią, żeby się udało. Nie wiem, czy zakładałam, że będę się czuła tak wspaniale, że nigdy nie uronię łezki ani nie pomyślę, że mi źle, gdy wymiotuję w ciąży. Ale myślałam o tym, że jak już będę miała to dzieciątko, to nie będę się na nie tak łatwo denerwować. Będę oazą spokoju. Dam z siebie tyle, żeby ono dostało ode mnie morze miłości i ocean cierpliwości. Biorąc pod uwagę te nieprzespane noce, zakładałam, że to będzie słodki ciężar i nigdy wtedy nie powiem, że jest mi trudno. Albo nawet jak to powiem, to wspaniale, że tak jest.

A: Wracając do tych obietnic – to chyba było tak, że niepłodna głowa myślała, że jak je złoży, to zajdzie w tę ciążę. Jakby zgodzenie się na takie męczeństwo (może to jest za duże słowo), sprawi, że dostaniemy w końcu ten prezent, wielki dar i będę musiała za to w ten sposób zapłacić, czego właśnie chcę.

Z: Tylko jak składasz tę obietnicę, to ona jest trochę poroniona od samego początku, bo robisz to głową Ani niepłodnej, która nie zna jeszcze tej, która będzie za chwilę. A ona jest zupełnie inna. Coś ci się wydaje i możesz to robić na 100%, czujesz to każdą komórką swojego ciała i przysięgasz…

A: Sobie samej – ja sobie składałam te obietnice.

Z: …że tak będzie, „Dokładnie tak – obiecuję!”.

A: Tak. Były takie zapewnienia.

Na zakończenie

Z: Jeżeli chodzi o scenariusze i wizualizacje, to chyba tyle sobie przypomniałyśmy. Bardzo jesteśmy ciekawe, czy wy sobie coś wizualizujecie, czy jesteście w teamie Ania na zasadzie: mamy wybrane imię i wiemy, że to będzie np. Zosia, Anielka, Basia, Marysia.

A: Czy np. Bartek albo Maciek.

Z: Lub Jaś, Kuba…

A: Antek.

Z: Dokładnie tak. I czy macie tak jak my, że wyobrażacie sobie święta albo okazje lub czy macie jakieś pomysły na to, jak powiecie partnerowi o tym, że się udało? Czy macie na to jakiś plan? A może już czekają na ten moment jakieś buciki albo skarpetki, które są po was? Bardzo jesteśmy ciekawe, czy to jest kolejny raz, kiedy możemy powiedzieć: „Mam tak samo”. Czekamy albo na wasze komentarze, albo wiadomości. Jeżeli nie jesteście w stanie publicznie się wypowiedzieć, to do nas napiszcie.

A: Czekamy. Żegnamy się z wami.

Z: Ściskamy was na ten nadchodzący tydzień. Życzymy wam dużo siły. Mam nadzieję, że dla wielu z was się okaże bardzo szczęśliwy.

A: Trzymamy za to mocno kciuki.

Z: Do usłyszenia za tydzień.

A: Buziaki.

____
Akademiowe diety i e-booki: https://sklep.akademiaplodnosci.pl/