×
W górę
×
Akademia Płodności / Cudeńka /
Gdy przytuliłam swój policzek do policzka mojego synka, z głowy uleciało 45 ciężkich miesięcy oczekiwania i starań. 💖
➡ obniżone parametry nasienia
➡ wrodzona nadkrzepliwość
➡ nieudana pierwsza próba in vitro
„Kwiecień 2018 roku, miesiąc przed naszym ślubem. Pamiętam to jak dziś – namawiam męża żebyśmy już teraz postarali się o dziecko. „Oszalałaś?” zapytał, „przecież jeśli się uda to na ślubie i weselu mogą Cię męczyć mdłości!”.
Starania rozpoczęliśmy wiec w maju – jako szczęśliwi nowożeńcy. W lipcu polecieliśmy w podróż poślubną. Akurat wtedy wypadał termin mojej miesiączki. Pamiętam jak ostatniego dnia wyjazdu robiłam test ciążowy. Negatyw błyszczał w pełnym słońcu po raz trzeci. Wtedy jeszcze przyjmowałam to ze spokojem.
Jak się później okazało negatywne testy ciążowe i płacz nad miesiączką towarzyszył nam jeszcze przez kolejne 42 długie miesiące. W międzyczasie z uśmiechem na ustach witałam na świecie dzieci ze strony rodziny oraz dzieci przyjaciół czy znajomych.
W grudniu 2020 roku udaliśmy się do lekarza z prośbą o diagnozę problemu. Ze wstępnych badań wynikało, ze parametry nasienia męża są niezbyt dobre. Z takimi wynikami lekarz dawał nam 2% szansy na naturalne zejście w ciążę. Zaproponował in vitro.
Pogodzeni z diagnozą postanowiliśmy powalczyć z wynikami na potrzeby potencjalnej procedury. Stwierdziliśmy, że tak łatwo się nie poddamy. Zaczęliśmy zwracać uwagę na to co jemy, dołączyliśmy suplementację. Czarnuszka i szakszuka – z tym najbardziej kojarzy mi się ten okres.
W międzyczasie nie pomagały nam jedynie komentarze o tym, że powinnismy wyjechać gdzieś i dać głowom odpocząć – wtedy na pewno się uda. „Odpuścić” w naszym przypadku nie chciało zadziałać, ale otoczenie nie chciało tego pojąć.
W lipcu 2021 roku postanowiliśmy podejść do procedury in vitro. „Jedna procedura. Na więcej się nie zgadzam.” – to moje słowa. Wyniki nasienia polepszyły się tak, ze lekarz uznał to za niemal niemożliwe. Finalnie nasza diagnoza to „niepłodność idiopatyczna”. Coś na zasadzie „nie idzie, ale nikt nie wie czemu”.
Pierwsze zastrzyki stresowały mnie niemiłosiernie – nie cierpię igieł i jestem totalnie typem panikary. Mąż kłuł mnie w brzuch, a ja uciekałam wzrokiem najdalej jak mogłam, ściskając jednocześnie pięści. Oprócz zastrzyków hormonalnych musiałam przyjmować również heparynę z uwagi na wrodzoną nadkrzepliwość. W niektórych momentach przyjmowałam 3 zastrzyki dziennie. Co drugi dzień przyjeżdżaliśmy do kliniki na podglądy pęcherzyków… Na ostatnim monitoringu przed punkcją lekarz uwidocznił 5 pęcherzyków. Płakałam z niemocy – przecież to tak niewiele! Mąż pocieszał – każdy z nich może być spełnionym marzeniem. Przyznałam mu rację.
Gdy wybudziłam się po punkcji słyszałam jak lekarz gratuluje dziewczynie obok 16 pobranych komórek. Jakie było moje zdziwienie gdy podszedł do mnie z kartką, na której widniała cyfra „2”. Myślałam, ze to żart. Przecież AMH super, to z nasieniem był problem, który udało nam się rozwiązać! Przecież pęcherzyków było 5! Jakim cudem ta liczba skurczyła się ponownie tak straszliwie!
Z tych dwóch komóreczek uzyskaliśmy jeden zarodek, który niestety nie został z nami na dłużej – beta 0. Kupiliśmy psa i przelaliśmy na niego ogromne pokłady miłości, która już tak długo przecież szukała ujścia.
Życie mocno zweryfikowało mój hart ducha i w marcu 2022 po raz drugi podeszliśmy do procedury. Zastrzyki zaczęłam wykonywać sama. Najpierw patrzyłam na igłę ze strachem, później jak na przyjaciółkę i jedyną nadzieję. Znów nieustannie jeździliśmy do kliniki, żyły znów dostawały w kość. Na lodówce powiesiliśmy kartkę z napisem „Faith not fear”.
Tym razem pobrano 5 dojrzałych komórek, z których powstały 4 piękne zarodki! Płakaliśmy jak dzieci.
Po transferze pierwszego zarodka, gdy oddałam krew by sprawdzić wynik bety hcg, powiedziałam mężowi, ze jeśli wynik będzie dodatni to oczekuje kwiatów 🙈. Kilka godzin później, w trakcie swojej pracy, mąż przyjechał do mnie z najpiękniejszym bukietem 😍 – znowu płakaliśmy.
Zanim ujrzeliśmy na usg pikające serduszko doświadczyliśmy słabych przyrostów bety – piszę to ku pokrzepieniu serc dla tych, którzy w takich sytuacjach myślą, ze wszystko stracone. Nasz syn wymknął się statystykom z objęć i mimo naszych obaw rozwijał się prawidłowo.
W listopadzie 2022 roku powitaliśmy na świecie nasz mały wielki cud. Gdy przytuliłam swój policzek do policzka mojego synka, z głowy uleciało 45 ciężkich miesięcy oczekiwania i starań. Zostałam mamą. Nasza rodzina jest kompletna.
I na koniec cytat, który przyświecał mi na tej krętej drodze: „Trudno czekać na coś, co wiesz, że może nigdy nie nastąpić. Jeszcze trudniej zrezygnować, gdy wiesz, że to wszystko czego pragniesz.”
Dziękujemy za Waszą piękną historię. Jesteśmy nią poruszone. 💖
„Faith not fear” niech rezonuje.
___
Akademiowe diety i ebooki podczas starań ⬇