Wasze historie �
niedoczynność tarczycy
trombofilia
insulinooporność
hiperprolaktynemia
projekt żyćko
Historię dostałyśmy dawno temu, natomiast dziś poruszając na stories „projekt żyćko” i szukając historii z nim związanych trafiłam na tę historię małego Jasia. Zatem to cudowny moment, aby ją opublikować.
Dziękujemy za opisanie Waszych starań.
„Aniu, Zosiu nie wiem od czego zacząć więc opiszę Wam naszą historię. W czerwcu 2020 r wyszłam za mąż za najlepszego mężczyznę na świecie. Jak pewnie pamiętacie rok 2020 był rokiem wielkiego szoku dla wszystkich związanego z epidemią. Postanowiliśmy jednak, że czy z weselem czy bez ślub się odbędzie. Dwa miesiące przed terminem odwoływaliśmy praktycznie wszystko ze względu na restrykcje, by tydzień przed weselem organizować wszystko na nowo (po zniesieniu obostrzeń). W międzyczasie mój dziadek, który był mi naprawdę jak Tata poważnie zachorował, było tragicznie – zmarł o poranku w dzień naszego ślubu. Poziom stresu w roku 2020 sięgał zenitu. Z mężem postanowiliśmy starać się o dzieciątko zaraz po ślubie. Dni przeradzały się w tygodnie, tygodnie w miesiące a upragnionych dwóch kresek na teście brakowało.
Byliśmy zrozpaczeni- szczególnie Ja, gdyż mąż starał się nie okazywać tak bardzo negatywnych emocji, dopingując że w końcu nam się uda. Każda wizyta u rodziny, znajomych, święta itd. były istną katorgą emocjonalną, a czas w którym przychodził okres obdzierał mnie z wszelkiej nadziei. Stwierdzono u mnie niedoczynność tarczycy, insulinooporność, hiperprolaktynemię a dodatkowo trombofilię. Wasz profil znałam już dużo wcześniej i trafiłam na niego przypadkiem, zauroczona wspaniałymi grafikami związanymi z płodnością- dlatego zostałam dłużej. Nie sądziłam, że trudności z zajściem w ciąże będą dotyczyć również mnie. Razem z mężem staraliśmy się jeść zdrowo. Wjechały Wasze ebooki ale przede wszystkim Projekt Żyćko! W lipcu zeszłego roku pojechaliśmy na najlepsze wakacje życia, w sierpniu zupełnie odsunęliśmy z głowy myśli o staraniach, początkiem września pojechaliśmy na kolejny krótki wypad w góry.
W połowie września zeszłego roku postanowiliśmy
pójść na dalsze badania i tak wylądowaliśmy w klinice leczenia Niepłodności. Na wizycie właściwie nie dowiedzieliśmy się nic szczególnego, skierowali nas na dalszą diagnostykę. Pamiętam, że był to czwartek. Po weekendzie stawiłam się z samego rana na pobranie badań. Mąż, miał mieć swoje badania w kolejny piątek. W środku tygodnia zadzwonili z Kliniki, że można podjechać po odbiór moich wyników. Odebrałam, dojechałam do domu i oczywiście jak to naczelna Staraczka zaczęłam szukać u wujka Google co te wyniki oznaczają. Załamałam się, bo wyniki zaczęły wskazywać na kolejną dolegliwość, z którą przyjdzie nam się zmierzyć podczas starań.
Pamiętam, że byłam sama w domu bo Mąż akurat miał w tym dniu jakąś imprezę firmową. Otworzyłam butelkę wina, ale stwierdziłam, że muszę załamać się jeszcze bardziej więc poszłam do łazienki zrobić test ciążowy. Dodam tylko, że był późny wieczór, a ja byłam 3 dni przed okresem. Wiedziałam, że szansa że cokolwiek się na nim pojawi jest marna. Zmarniona patrzyłam na ten test jak na gilotynę, która miała mnie dobić. Nagle ujrzałam bledziutką drugą kreskę! Nie chciałam robić ponownie drugiego testu, bałam się że moja nadzieja upadnie, a mi pęknie serce. Pisałam do męża co 10 min by wracał do domu, nie mówiąc o co chodzi. Gdy wrócił, w milczeniu pokazałam mu test- oboje płakaliśmy. Godzinę później zrobiłam test ponownie, znowu pokazała się druga kreska.
Następnego dnia udaliśmy się do lekarza, by potwierdzić ciąże. Ku naszemu zdziwieniu, na USG widać już było zarodek! Dni do kolejnych wizyt ciągnęły się w nieskończoność. Towarzyszyła im niepewność czy tym razem również wszystko będzie w porządku? Za każdym razem było Nasza historia ma również motyw religijny o którym muszę wspomnieć – dzień przed zrobieniem testu rozpoczęły się msze wieczyste za duszę naszego śp. Dziadzia, po którym ewentualny syn miał mieć imię. Przed ciąża zawsze mówiliśmy, że na bank pierwsza będzie córka, a od momentu wykonania testu miałam w sobie głębokie przekonanie, że będzie to Syn. Pojechaliśmy na Jasną Górę by podziękować Matce Bożej za ten piękny dar i prosić o dalszą opiekę. Podczas Mszy ksiądz przeczytał ewangelię o św. Janie, tłumacząc przy tym na kazaniu, że imię to znaczy „Pan jest łaskaw”.
Jan – to imię nosiliśmy w sercu od początku marząc o naszym Synku. Tamta wizyta na Jasnej Górze tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że w brzuchu rośnie Jasiu. Wymodlony i wyczekany Mijały tygodnie, w których pojawiały się również negatywne epizody. Trzykrotnie leżeliśmy na oddziale patologii ciąży, ze względu na zagrażający poród przedwczesny. W lutym br. założono mi pessar, który miał wspomagać pracę szyjki macicy by nie dochodziło do jej skracania i rozwierania. Pessar został zdjęty początkiem maja, w 37 tygodniu ciąży. Nie sądziliśmy, że dotrwamy do tego terminu.
Wiedzieliśmy, że akcja porodowa może zacząć się w każdej chwili, jednak mijały dni a nic się nie działo. Ostatecznie okazało się, że problemów z szyjką prawdopodobnie nie było i zostaliśmy źle zdiagnozowani w szpitalu. Mimo wszystko warto było się poświęcić! Ostatecznie w dniu 24.05 br. stawiliśmy się na indukcji porodu ( w 39 tc). Założyli mi balonik, który wypadł następnego dnia rano, a od godziny 7 zaczęto podawać mi oksytocynę. O 12:40, 25.05.2022 r. siłami natury na świat przyszedł nasz wymarzony Syn Jan. Mierzył 53 cm i ważył 4090 g. Dostałam najpiękniejszy prezent i dzień później mogłam obchodzić pierwszy Dzień Mamy
Minął właśnie tydzień od tego dnia, emocje zaczynają powoli opadać, a ja czuję że muszę Wam ogromnie podziękować. Za to, że dajecie nadzieję tam gdzie jej nie ma. Jesteście naszymi Aniołami
Ściskamy z całego serca, Jasiu z Rodzicami ”
DZIĘKUJEMY ZA WASZĄ HISTORIĘ