×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #014 – Decyzja o adopcji – historia Kingi
24.11.2020
#014 – Decyzja o adopcji – historia Kingi

Dziś przedstawiamy Wam historię Kingi, która przeszła długą drogę z niepłodnością. Kinga doszła do momentu, w którym była wyciśnięta do ostatniej kropli. Przeczołgana przez niepłodność zadawała sobie pytanie: „Czy moim celem jest ciąża, czy bycie mamą?”. Po bezskutecznych staraniach pojawiła się decyzja o adopcji.

 

Plan odcinka

  1. Poznajcie Kingę
  2. Historia leczenia
  3. Szarpanina z życiem
  4. Decyzja o adopcji
  5. Postaraj się odnaleźć  SIEBIE!

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, miejsce, w którym towarzyszymy Wam podczas starań.

A: Zaczynamy rozmowę z naszym cudownym gościem, którym jest Kinga, bo tak możemy Cię Kingo nazywać? Poprosimy na początku, żebyś przedstawiła się Nam wszystkim, ale zapewne jeszcze Zosia chciałaby powiedzieć dzień dobry.

Z: Tak. Chciałabym, czekam aż mnie tu dopuszczą do głosu. Chciałabym powiedzieć dzień dobry i bardzo prawdopodobne Kingo, że będę mówić do Ciebie Kinia, bo tak już mam zakorzenione we mnie, że Ty jesteś Kinią. Więc jeśli Ci to pasuje to byłoby cudownie.

K: Spoko. Większość osób mówi do mnie Kinia, więc jestem przyzwyczajona.

Z: Kinia jest w naszym akademiowym podcaście człowiekiem, który musiał się chwilkę namyślić, czy przyjmie to zaproszenie. Bo tutaj idziemy na razie łeb w łeb, w sensie pół na pół. Pół dziewczyn się zgłasza, pół dziewczyn zapraszamy. I mam takie poczucie zanim Cię tu Kiniu dopuszczę do głosu, to jest dla nas ogromny zaszczyt, że się zgodziłaś wystąpić tutaj i wiem, że musiałaś opuścić swoją strefę komfortu. Tym bardziej na samym początku bym to chciała podkreślić, że nasza wdzięczność jest ogromna.

K: Musiałam opuścić strefę komfortu, ale też tak się zastanawiam, o czym byśmy miały rozmawiać. Jestem trochę z boku tego „staraczkowego świata”. Czuję się już takim dinozaurem i myślę, że niektórych rzeczy nie pamiętam.

Z: Bardzo nam są potrzebne różne spojrzenia. Bardzo byśmy chciały pokazać jak wygląda też świat po zakończonych świadomych staraniach, o to też chciałybyśmy Cię zapytać. Dlatego bym bardzo nie chciała, żebyś umniejszała swojemu spojrzeniu, bo nam takie spojrzenie Kini, która jest „dinozaurem” jest bardzo potrzebne.

A: To może na początek zaczniemy od przedstawienia wszystkim naszym słuchaczom, kim jest Kinia.

K:  Ja mam się przedstawiać, czy wy mnie chcecie przedstawiać?

A: Chciałybyśmy bardzo poznać Ciebie.

Poznajcie Kingę

K: Mogę powiedzieć w skrócie, że kilka dni temu skończyłam 39 lat. Staraczką zaczęłam być 6 lat temu, jak wyszłam za mąż. Tak że powiedziałam, że jestem dinozaurem, ale tak bardziej w kontekście intensywności tej drogi, bo wiem, że niektórzy się starają znacznie dłużej. Są znacznie bardziej wytrwali, ale też ze względu na wiek. Nie chciałam do końca życia gonić za tym „króliczkiem”, więc 6 lat dla niektórych może się wydawać krótko, ale to było bardzo intensywne życie na krawędzi.

Z: A dlaczego te starania przychodziły trudniej?

K: Z mężem zaczęliśmy się starać zaraz po ślubie. Ja miałam wtedy 32 lata. Na rozpoczęcie starań o pierwsze dziecko czułam się staro. Już w pierwszym roku starań nie czekaliśmy długo z udaniem się do lekarza. Jak już kilka miesięcy nic się nie wydarzyło, to najpierw byliśmy u takiego lekarza zwykłego. On powiedział, że podejrzewa u mnie endometriozę. Później się zgłosiliśmy do specjalisty. Miałam laparoskopię. Endometrioza się potwierdziła i zaczął się taki kierat staraczkowy.

Z: Właśnie w kontekście tego pytałam. Czy sam wiek, od którego startowaliście starania, był przeszkodą, chociaż to nie zawsze jest przeszkodą. Czy wiedzieliście na starcie tej drogi, że będzie trudniej, bo oprócz tego, że zaczynamy trochę później, to jeszcze wiemy, że mamy pasażerów na gapę i oni na pewno nam nie ułatwią.  

Historia leczenia

K: Nie wiedziałam o endometriozie. Natomiast, kiedy nie byłam w związku, jeszcze nie znałam mojego męża, na kontrolnej wizycie u lekarza miałam robione USG i wtedy będąc w połowie cyklu nie było owulacji, więc już wtedy dostałam taki sygnał, że jeżeli będę chciała kiedyś zostać mamą, to może być trudniej. Z tym, że wtedy to jeszcze było tak optymistycznie, bo lekarz powiedział, że: „troszkę można postymulować, wiele kobiet tak ma, żeby organizm się obudził”. Po prostu wszystko gra, niby coś się dzieje, ale z optymizmem jeszcze. Później jak już była diagnoza endometriozy no to już przestało być tak kolorowo, ponieważ jest to endometrioza 4 stopnia, plus wiek. Ten wiek myślę, że bardziej w mojej głowie był. Takie miałam poczucie, że już pozamiatane.

A: No dobrze. Czyli na przeszkodzie stanęła endometrioza, tak? A brak owulacji był wynikiem PCOS?

K: Nie. Później jak już była ta diagnoza endometriozy chodziłam na regularne monitoringi i  owulacja była samoistnie. Nawet te pęcherzyki do ładnych rozmiarów dorastały, więc okazało się, że to faktycznie był cykl bezowulacyjny. Natomiast już po diagnozie po laparoskopii, jak się zaczął ten „kierat staraczkowy”, to przyszła „klasyka gatunku”.

W pierwszym rzucie nie trafiliśmy na jakiegoś wybitnego specjalistę. Byliśmy u niego kilka miesięcy. Co miesiąc dostawałam inne wytyczne dotyczące starań, inne leki. W pewnym momencie czułam się jak królik doświadczalny. Miałam wrażenie, że facet nie wie co robi. W tym miesiącu przepiszemy to, a nuż zadziała. Poszłam do niego i na monitoringu było widać tą owulację, a pod koniec tych starań właśnie z wspomaganiem u tego lekarza okazało się, że już na nic nie reaguje, na żadne leki. Po prostu tej owulacji nie ma, więc tak ciężko to przeszłam. Czułam, że mój organizm się buntuje przeciw wrzucaniu w niego wszystkich możliwych  leków w różnych dawkach. Tak troszkę z deszczu pod rynnę.

Endometrioza

Z: Kinia, ale żebyśmy to umiejscowili czasowo. Jak poszłaś do zwykłego ginekologa, który jeszcze nie specjalizuje się w leczeniu niepłodności to on Cię tak pocieszył słowami na zasadzie, że przecież to zawsze można postymulować?

K: On mnie pocieszył na zasadzie takiej, żeby się Pani nie stresowała. Proszę nie wpadać w panikę, że to już koniec świata, że już nie będzie miała Pani dzieci. Tylko powiedział, żeby podejść do tego ze spokojem, że czasami są cykle bezowulacyjne. To może nic nie znaczyć, a może znaczyć, że coś się dzieje. To ten zwykły ginekolog powiedział, żebym zaczęła się diagnozować pod kątem endometriozy, bo coś tam widzi na USG. Endometriozy nie widać na USG, ale można zobaczyć pewne zmiany, że jajniki nie układają się tak jak powinny, więc to może wskazywać na jakieś zrosty.

Z: Czyli od razu po wizycie u niego zaczęliście szukać pomocy u człowieka, który może powiedzieć, czy ta endometrioza jest. Jeśli tak, to jaka jest, jak nasilona. Nie czekaliście już później dłużej?

K: Nie. Później już nie czekaliśmy. Od razu się pojawiliśmy u pana profesora z polecenia.

Z: A pan profesor, bo on wykonywał Tobie tę laparoskopię?

K: Nie on, jego lekarze. On był ordynatorem oddziału, na którym miałam wykonywaną laparoskopię.

Z: Ale czuwał nad tym wszystkim. To ten zabieg miał na celu potwierdzić tylko endometriozę, czy oni jak zobaczyli, że ona jest to już się z nią rozprawili?

Dalsze leczenie

K: Jak poszłam na kontrolę, poszłam prywatnie do profesora, takie dostałam wytyczne. On mi przekazywał wypis i informacje o tej operacji. Powiedział, że wykryli tę endometriozę i się z nią rozprawili. Więc mój mąż zapytał, czy to znaczy, że już jest okej. Pan profesor odpowiedział mężowi, że w tym momencie jestem zupełnie zdrowa. Ale później nabierając doświadczenia i dowiadując się coraz więcej – bo dla mnie z tego wypisu nic nie wynikało… Po dwóch latach, jak usiadłam do tego wypisu to było dla mnie jasne, że to nie była prawda. Bo na tym wypisie miałam informację o 64 ogniskach, a o usunięciu tylko tych największych ognisk. Niestety było to trudne doświadczenie.

A: Później po tej laparoskopii przystąpiliście do kontynuacji leczenia, tak? Czyli tej stymulacji?

K: Tak. Później się leczyliśmy u tego profesora. On przepisywał coraz to wyższe dawki z mocniejszych leków na tą stymulacje. Częstował nas tekstami, ponieważ okazało się, że mój mąż ma obniżone parametry: „Jak jest za mało plemników, to zrobimy dużo jajeczek „. Miała to być niby taka złota metoda. Ja odnosiłam wrażenie, że nie czułam, czy ten człowiek wie co robi. Im dłużej brnęliśmy w to, tym mniej komfortowo się w tym wszystkim czułam. A druga rzecz jest taka, że on na samym początku powiedział, że tylko in vitro wchodzi w rachubę. W momencie, kiedy my powiedzieliśmy, że nie decydujemy się na tę metodę, to zaczął leczenie. Na koniec leczenia miałam wrażenie, że lekarz próbuje nam udowodnić, że tylko in vitro, że te metody są tak dobierane, że w zasadzie nie mamy szansy. Po prostu on nam udowodni, że nie.

Wizyty u naprotechnologa

Z: A znalazł się na Waszej drodze człowiek, który miał pomysł na to leczenie w zgodzie z Waszymi sercami?

K: Później na 2-3 miesiące odpuściliśmy po tym lekarzu. Zdecydowaliśmy się na naprotechnologa, takiego najbliżej miejsca naszego zamieszkania. Jak trafiłam na tego naprotechnologa, to okazało się, że w takim naturalnym cyklu jednak znowu się ta owulacja pojawiła. Spędziliśmy u tego lekarza kilka miesięcy i to też nie było to. Miałam takie poczucie, że jeździłam do niego co miesiąc na kontrolę  i on co miesiąc zlecał mi jedno badanie, np.: ”A to może zrobimy insulinę”. Ja przyjeżdżałem z tą insuliną, a on mówił: „Może zbadamy tarczycę”.

Pomyślałam: „Boże, człowieku, ja nie mam tyle czasu”. Zwłaszcza, że potem jeździłam z tymi wynikami. Widziałam na wyniku, że coś jest powyżej albo poniżej normy. Pytałam co to dla mnie oznacza. On mi odpowiadał, żebym w ogóle się tym nie przejmowała. Ja mówię no okej skoro Pan zlecił to badanie, to znaczy, że to coś wnosi do mojej sytuacji. Jeżeli ja tu widzę, że coś jest powyżej, poniżej normy, to znaczy, że coś nie tak dzieje się w moim organizmie. No i jak dostałam dwa razy odpowiedź, żebym się nie interesowała i że jego zadaniem jest to, żeby była ciąża, to powiedziałam mojemu mężowi, że ja wysiadam z tego pociągu.

Trzeci specjalista

A: To był na Waszej drodze ostatni lekarz do którego się zgłosiliście?

K: Nie.

A: Nie?

K: Nie. Mój mąż jeszcze powiedział: „Jeszcze spróbujmy”. Zrobiliśmy casting na lekarza. Wybraliśmy kilka takich nazwisk, które się przewijały w internetach jako tacy „turbo specjaliści”. Pierwszy nasz wybór okazał się nietrafiony – ta lekarka była na urlopie macierzyńskim i nie przyjmowała pacjentów. Poszliśmy do lekarza, który był drugim naszym wyborem. Tam się czuliśmy znacznie lepiej i tam spędziliśmy rok. Na pierwszej wizycie od razu dostaliśmy informacje, jakie są nasze szanse, czego możemy się spodziewać. Dostaliśmy pakiet badań jakie mamy wykonać. Tak naprawdę od drugiej wizyty byliśmy gotowi wdrożyć leczenie, które jest celowane, gdzie lekarz miał ogląd. Miał informacje, wszystkie, które chciał mieć, żeby dla nas opracować strategię działania. No i tam się okazało, że parametry nasienia można poprawić w 3 miesiące i że różne rzeczy da się poprawić.

Z: Czyli trzeci specjalista był dopiero takim człowiekiem, u którego czuliście się zaopiekowani?

K: Tak. Dokładnie tak. To był taki moment, gdzie faktycznie te wyniki naszych badań się poprawiały i faktycznie czuliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach. Też od początku mieliśmy świadomość, że nasze szanse w związku z tymi obciążeniami nie są jakieś ogromne, więc to też było dobre. Dostaliśmy taką informację, mieliśmy świadomość, z czym się mierzymy. Też mogliśmy omówić na ile jesteśmy w stanie iść w to, żeby walczyć.

Kierat

Z: Właśnie ja mam takie poczucie, że to jest bardzo okej, bardzo w porządku. W sensie nie robimy nic wbrew państwu, natomiast szanse są takie i takie, i zanim się zdecydujecie na postawienie pierwszego kroku na tej drodze, to musicie być oboje z tym okej. Dla mnie to brzmi super. A gdzie w tym wszystkim Kinia? Bo tak słyszę, tak wielu specjalistów, podejmowanie decyzji, pewnie jakieś inne kolejne miasta, dojazdy, leki, badania. Co w tym czasie robi Kinia? Czy masz czas dla swojego ciała, dla swojej duszy i swojego serca wtedy?

K: Nie. Kinia jest zanurzona w totalnym perfekcjonizmie, w totalnym kieracie. Po prostu nie wypuszczałam telefonu z ręki, bo cały czas szukałam informacji, sposobów. Cały czas rozszerzałam ten wachlarz działań, co mogę jeszcze zrobić, żeby się udało. Czułam taki mocny ciężar diagnozy na sobie, że ta endometrioza 4 stopnia. Później u tego ostatniego lekarza wyszła insulinooporność, hashimoto. Więc ten ciężar był taki ciężki do dźwigania. Jeszcze ta informacja, że te szanse nie są jakieś wielkie. Do tego dochodził jeszcze wiek, który nie malał, nie chciał się cofać, więc ze 3 lata byłam w takim kieracie hardkorowym. W zasadzie oboje z mężem byliśmy tacy wyłączeni z życia. Nie mogliśmy chodzić na imprezy, bo nie można pić i to, że każdy krzywo patrzył i mówił: „Jak to, jednego nie możesz, no bez przesady, jeden Ci nie zaszkodzi”. Człowiek ma wkurwa, po prostu.

Szarpanina z życiem

A: Szarpanina z życiem.

K: Dokładnie tak.

Z: Z jednej strony szarpanina, z drugiej strony widzę taką Kinię, która jest po prostu tak maksymalnie skupiona na osiągnięciu celu i na zrobieniu wszystkiego. Na złożeniu nawet tych takich najmniejszych puzzelków, które mogą, a może ten pół procent szansy powiększyć. Ja widzę tutaj zaangażowaną kobietę, która od strony takiej fizyczno-wszelakiej jest w stanie zrobić dużo. Tak to widzę. Tak było? Trzymałaś dietę, zaczęłaś uprawiać sport?

K: Tak. Ja robiłam po prostu wszystko, co mogłam. Joga, dieta, zioła. Po prostu spektrum, wszystko.

Z: A Twoje serduszko wtedy?

K: Co?

Z: Twoje serduszko… no właśnie. Twoje serduszko na ostatnim oddechu.

K: No właśnie… Tak moje serduszko było na ostatnim oddechu. Ja te starania po prostu odchorowałam i też ten czas, który upłynął. Bo ja po prostu… No ja się po prostu zajechałam. Także doszłam już do takiego momentu, że już była wyciśnięta jak ta cytrynka do ostatniej kropli.

Musiałam się zatrzymać i odpowiedzieć sobie na pytanie, ile jeszcze jestem w stanie z siebie wykrzesać. Czy moim celem jest ciąża – tak jak tego środkowego Pana doktora, czy moim celem jest bycie mamą? Gdy się zajadę dla tej ciąży, całą swoją energią i całe swoje życie temu podporządkuje, to czy starczy mnie jeszcze dla tego dziecka, które by się ewentualnie urodziło. Czy po prostu ja się już tak do cna wypalę i już nic nie zostanie. Musiałam się też mocno zastanowić nad tym co ja chcę przekazać temu mojemu dziecku.

Przeorani przez niepłodność

A: Kinia, powiedziałaś nam niezwykle mądre słowa nad którym myślę, że osoby, które nas słuchają… Mam nadzieję, że rozważą to w swoich głowach. To jest mega mądre i dochodzi się do tych pytań na samym końcu, kiedy już człowiek jest tak przeorany przez to wszystko i ma wrażenie, że tej siły nie starczy na nic już, a jeszcze trzeba żyć w tym wszystkim.

K: Tak, dokładnie. Ja widziałam po prostu co się z nami stało. Z moim mężem zamknęliśmy nasze życie w naszym domu, w naszych czterech ścianach. Mogłoby się wydawać, że nie, bo prawda jest taka, że dużo robiliśmy. Jeździliśmy na wakacje, mieliśmy znajomych, poznawaliśmy nowych znajomych i też było dużo takich pozytywnych momentów w naszym życiu.

Jednak wszystko było podporządkowane staraniom. Gdyby nagle lekarz powiedział: ”Nie mogą państwo pojechać na wakacje” – oczywiście, że byśmy nie pojechali. Albo że mają państwo zakaz rozmawiania z innymi ludźmi, no to byśmy nie rozmawiali. Człowiek dochodzi do takiego pewnego szaleństwa w tym wszystkim.

Z: Kinia, ja się bardzo zastanawiam nad tym, bo oczywiście zgadzam się z Anią, że to jest… to co powiedziałaś jest szalenie mądre, ale kolejny raz muszę powiedzieć, że wyobrażam sobie tę decyzję jako proces do którego się dochodzi. W którym momencie zdałaś sobie sprawę i czy to była taka jasna, klarowna myśl, która przyszła, że “z tej cytryny nie poleci już nawet jedna kropla i ja nie będę jej dalej cisnąć!”? Doszłaś do tego sama, zdarzyło się coś, musiałaś to przepracować, czy już po prostu wstałaś pewnego dnia i powiedziałaś „nie mam, kurwa, siły”?

K: To jest trochę tego i trochę tego. Ja tę stratę, no bo to jest strata, tak? Bo brak możliwości zajścia w ciążę jest stratą. Ja tę stratę przeżywałam na raty.

Pogodzić się ze stratą

K: Pierwszym momentem w moim życiu, kiedy to już w jakiś sposób przeżyłam, było moje wyjście z długoletniego związku. Ja z tego związku wyszłam mając 29 lat i to był taki moment… 29 lat no to nie byłam ‘szczypiorkiem’. To był taki moment, kiedy decydując się na ten krok, miałam z tyłu głowy świadomość tego, że mam prawie 30 lat i może się tak wydarzyć, że do tej 40. nie poznam nikogo. Nie wywiąże się taka relacja, w której zdążę jeszcze tą mamą zostać. Więc dla mnie wtedy była to mega trudna decyzja, ale jakby też stanęłam pod ścianą.

Miałam przed sobą decyzję: albo zostać w toksycznym związku i w takim związku wychowywać moje dzieci, albo  wziąć na barki takie ryzyko, że wyjdę z tego związku i nie zdążę założyć rodziny. To był pierwszy moment, kiedy z tą stratą musiałam się emocjonalnie zmierzyć. Później jak poznałam mojego męża, pobraliśmy się i zdecydowaliśmy założyć rodzinę to był drugi moment, kiedy okazało się, że może być kłopot. Znowu to przeżyłam, że jednak nic z tego nie będzie. Mam męża fantastycznego, jestem w związku, o jakim marzyłam, ale dalej ściana. Więc to tak się rozkładało w czasie.

Z: Ta skala miała mieć trzy punkty. Jeszcze czekam na ten trzeci ciągle…

K: A ten trzeci był właśnie takim punktem, kiedy się obudziłam i powiedziałam: „ja już, kurwa, nie mam siły”.

Z: Czyli ta myśl przyszła, tak? To było coś takiego, że jestem już wyzuta do ostatniej kropli?

K: Tak! To był taki moment, kiedy powiedziałam mężowi, że wszystko, co jestem w stanie zrobić dla tych starań, to chodzenie na monitoring, bo on za mnie nie pójdzie. A wszystko inne on bierze na klatę albo po prostu zamykamy ten temat.

A: Ten temat został zamknięty? Jak to teraz wygląda Kinia u Ciebie, u Was?

Decyzja o adopcji

K: Mój mąż jeszcze się bił z myślami, czy da radę wszystko co ja brałam na klatę wziąć na klatę. Później się zaczęły takie myśli, że pewnie adopcja. Ja też pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej, więc moment kiedy zamknęliśmy starania dla mnie był oczywistym, że kolejnym krokiem jest adopcja. Dla mojego męża to nie było takie oczywiste, bo on jednak miał gdzieś w głowie mnóstwo stereotypów na temat dzieci, że to patologia. Ponieważ ja jestem z rodziny dysfunkcyjnej, mam bardzo oswojone słowo patologia i się tego nie boję. Natomiast mój mąż musiał się oswoić.

Mieliśmy taki pierwszy moment, kiedy poszliśmy do jednego ośrodka adopcyjnego na spotkanie wstępne. Nie było to miłe spotkanie. Pani stawała na głowie, żeby nas zniechęcić. Takim gwoździem do trumny było to, kiedy powiedziała, że w momencie kiedy dostaniemy propozycję – możemy jej odmówić. Mój mąż był tym przerażony. Że jak to?! Jak w jakimś sklepie? Oni nam przedstawiają dziecko, a my mówimy tego nie bierzemy? Rok czasu ten temat był zawieszony, ale ja już miałam dużo luzu. Stwierdziłam, że to jest decyzja naszej dwójki. Jeżeli się zdecydujemy na tę adopcję, to będziemy oboje rodzicami i oboje musimy być na to gotowi. Więc czekałam cierpliwie, aż mojemu mężowi się poukłada w głowie i stwierdzi ‘no dobra niech będzie’. Przynajmniej tyle.

Gotowi na kolejny krok

A: Rozumiemy, że ta gotowość nastała.

K: Ta gotowość nastała. Znaczy najpierw mój mąż mówił, że może pójdziemy do innego ośrodka, bo tamten pierwszy wybitnie nam nie leżał, że zobaczymy.

Poszliśmy na kolejne spotkanie wstępne do innego ośrodka. Było znacznie przyjemniej. Mieliśmy takie poczucie, że ludzie, którzy tam są, nie podchodzą do nas jak do ludzi, których trzeba zniechęcać, tylko są za tym żeby znaleźć odpowiednich rodziców, żeby połączyć odpowiednich ludzi, odpowiednich rodziców z odpowiednimi dziećmi. A nie, żeby tłumaczyć, że nie damy sobie rady na pewno. Mój mąż powiedział no to okej. Ja wtedy nauczona doświadczeniem kieratu powiedziałam okej. To umówmy się tak: jak będziesz taki gotowy, GOTOWY, to załatwisz wszystkie te sprawy, które leżą po Twojej stronie. Czyli wszystkie dokumenty, zaświadczenia, napiszesz życiorys i jak będziesz miał to gotowe, wtedy dołączę do akcji i zamkniemy ten temat. Trzy miesiące mu zeszło.

Z: Ale skompletował wszystkie dokumenty i nie musiałaś ponaglać?

K: Tak. To znaczy ja nie chciałam ponaglać. Po prostu czekałam. Wiem, że u mojego męża powiedzenie “tak” nie równa się z gotowością. Jeżeli zaczyna wykonywać pewne zadania, to znaczy, że czuje „bluesa”.

Z: Ja usłyszałam i ciągle dźwięczy mi w głowie to, co powiedziałaś kilka, kilkanaście minut temu, że zadałaś sobie takie pytanie: Czy Ty musisz być w ciąży? Czy po prostu chcesz być mamą? I tutaj zobaczyłam ten promyczek, gdzie przecisnęło mi się to światełko, że może nasze dziecko już się urodziło i ono na nas czeka tylko musimy gdzieś je znaleźć?

K: Tak, dokładnie. Może się urodziło, może się urodzić w trakcie kursu, bo to jest długi proces, ćwiczący cierpliwość.

Czekanie

Z: Kurczę, Kinia… Boję się zadać to pytanie, bo od dziewczyn, które podjęły drogę adopcji, wiem, że ta droga jest emocjonalnie czasami również wykańczająca. Zastanawiam się, czy Ty też masz takie wrażenie, czy byłaś na to gotowa podchodząc do tego? Czy przeczołgana staraniami sprzed chwili, ten akumulatorek energii i chęci zdążył się naładować? Znowu mam to pytanie: Gdzie w tym wszystkim Kinia? Jej serce, dusza, głowa?

K: W procesie adopcji już Kini jest znacznie więcej. Sytuacja, w której czekałam na męża pokazuje, że bardzo mocno wrzuciłam na luz. Stwierdziłam, że nie wszystko w życiu zależy ode mnie. To co ode mnie zależy mogę zrobić, ale nie wszystko zależy ode mnie.

Teraz jestem na terapii, więc oduczam się perfekcjonizmu i podejścia na zasadzie “dopiero zasłużę, jak będzie idealnie”. Już się leczę z tego i ten proces adopcyjny jest mocno rozłożony w czasie. Są momenty intensywne, ale jest dużo momentów polegających na czekaniu. Że w zasadzie nie musimy być na diecie, nie musimy brać leków, nie chodzimy na monitoringi, robimy po prostu ‘nic’. To, że zniszczyłam się tak staraniami spowodowało, że teraz stwierdziłam, że muszę oszczędzać tę energię dla moich dzieci. Które albo już na mnie czekają, albo się dopiero pojawią. Muszę być gotowa na ten moment, muszę mieć siłę przeprowadzić przez życie. Jestem na takim etapie życia, że się oszczędzam. Do tego stopnia, że wszystkie książki adopcyjne, czekają w szafce na TEN telefon. Nie czytam ich na zapas.

A: Kinia, powiedz nam wszystkim, czy to jest ten moment, w którym czekamy na TEN telefon? Bo my jako kibicujący Wam mocno…

K: Taaaaak! Rok temu, dwa dni przed moimi urodzinami dostaliśmy informację, że zaczynamy kurs. W tym roku, dwa dni przed moimi urodzinami dostaliśmy informację, że zostaliśmy zakwalifikowani jako rodzice adopcyjni jednego lub dwójki dzieci.

Ciężka praca nad sobą

A: Aż mam dreszcze, przeszły mi po rękach. Wysłuchuje tego wszystkiego, jak bardzo Cię to przetyrało wszystko. Ta Kinia czołgająca się, walcząca, a teraz siedzi przed nami uśmiechnięta kobieta, ze spokojnym sercem. I to wszystko jest gdzieś za Nią, a przed Nią mam nadzieję, że czeka coś pięknego przed Wami.

K: Myślę, że tak. To co Ania powiedziałaś o tym przeoraniu, to ja jak słuchałam Waszego podcastu z Olą, to pytałyście Ją, co zrobić żeby być optymistką. I Ona mówi, że nie wie, że Ona to po prostu ma. No to ja jestem z tego teamu, który musiał się tego nauczyć. Krok po kroku, każdego dnia dawać sobie tę szansę na to, aby cieszyć się każdym momentem życia, niezależnie od tego co nam życie daje.

Z: Brzmi jak ciężka praca.

K: Tak. Bo to jest ciężka praca. Elementem tej pracy było wyjście z grupy wsparcia staraczkowej, gdzie te historie i wzajemne nakręcanie się dziewczyn w tych złych, negatywnych emocjach, widziałam, że mnie to zżera, zabiera mi energię życiową. Było mi przykro patrzeć na wpisy, gdzie dziewczyny pisały: „nienawidzę mojej bratowej, bo zaszła w ciążę”. A mnóstwo komentarzy się zaraz pojawiało: „masz prawo do swoich uczuć, nie postępuj wbrew sobie”. Nikt nie pisał tym dziewczynom, że owszem masz prawo do swoich uczuć- przeżyj je, wykrzycz je, wyrycz je. Ale też odpowiedz sobie na pytanie: „na jakie konsekwencje swoich decyzji jesteś gotowa? Czy jesteś gotowa na to, aby się odciąć od wszystkich ludzi, całego świata?”.

Aby nie taplać się w błotku

K: Czasami jest tak, że do pewnych rzeczy nie ma powrotu. Nam się wydaje cały czas, że jesteśmy staraczkami, nie możemy mieć dziecka, więc jesteśmy pogrążone w bezgranicznym cierpieniu i cały świat powinien nas otoczyć opieką. Prawda jest taka, że każdy człowiek jest pogrążony w jakimś cierpieniu, dla każdego jego cierpienie jest największe. Też jego radość jest największa, czyli ta bratowa, która jest w ciąży, ma prawo całą sobą pokazywać, że jest najszczęśliwsza na świecie. Nie byłam się w stanie pogodzić z tymi wszystkimi tekstami: pielęgnuj w sobie tą rozpacz. Moim zdaniem, czym innym jest pozwolenie sobie na przeżycie tych emocji, a czym innym jest ich codzienne pielęgnowanie, podlewanie i tak jak pisze Katarzyna Miller „taplanie się w tym błotku”.

A: Kurczę. My ten wątek poruszałyśmy, w którymś naszym podcaście. Niestety nie będę mogła Wam tu wszystkim przytoczyć, ale dobrze jest usłyszeć to innymi słowami. To chyba było o nie umniejszaniu innym, prawda? O emocjach, że każdy ma te swoje emocje. Ja mam swoje, Ty masz swoje i jakoś próbujemy się w tym odnaleźć.

Z: A wiecie co ja teraz chcę powiedzieć? Kinia, wiesz co ja teraz chcę powiedzieć?! Że Ty powiedziałaś teraz tak mądrą rzecz i w ogóle przez te 40 minut powiedziałaś tak dużo mądrych rzeczy, że szlag mnie trafia, na samą myśl o tym, że Ty się zastanawiałaś czy ‘może wziąć udział, bo przecież Ty nie masz nic do powiedzenia’. Jesteś przepięknym, przemądrym człowiekiem. Widzę tutaj naprawdę, że dziewczyny będą mogły wiadrami czerpać z Twojej mądrości i Twojej ciężkiej pracy, którą włożyłaś przez te lata. Mi bije serce teraz, naprawdę. Jestem przeszczęśliwa i szlag mnie trafia na myśl, że mogłoby Cię tu nie być.

K: Mam nadzieję, że komuś się to przyda.

Wieczór emocji

A: Kinia, ja myślę, że przyda nam się wszystkim i na pewno z Zosią po zakończeniu i wyłączeniu nagrywania, powiemy sobie „Serio? Nie zaprosiłyśmy Kini wcześniej? Dlaczego?”

Z: Nie no, Kinia musiała się zastanowić przecież, bo ona nie wie co może powiedzieć.

A: Musicie wiedzieć jeszcze, że tutaj, Wy tego nie jesteście w stanie zobaczyć, ale tutaj jest mega wzrusz na ekranach.

K: Tak. O matko mi też serce mało nie wyskoczy, ale jeszcze muszę powiedzieć jedną rzecz bardzo ważną, o której zapomniałam. W tym całym etapie wychodzenia z tych starań.

Nie wiem czy to będzie reklama dla was czy antyreklama. Ale sytuacja była też taka, jeszcze przed złożeniem papierów o adopcję, że robiłyście warsztaty dla staraczek i to był taki moment w moim życiu, kiedy tylko mój mąż pracował i ja nie miałam kasy na te warsztaty. Koleżanka mnie namówiła i za pożyczone pieniądze pojechałam na te warsztaty i uwaga… Mój mąż był absolutnie za tym, żebym pojechała, bo on myślał, że Wy mnie tchniecie jakąś nadzieją i wrócę z tą nową energią i znowu wszystko ruszy. A ja wróciłam z takim potwierdzeniem w środku, że idziemy w adopcję, że te starania to już nie jest moja droga. Ten wieczór emocji, nie chcę tutaj zdradzać jakichś szczegółów, bo nie wiem czy będziecie robić kolejne warsztaty i znowu się to pojawi. (śmiech) Dobra, mam sprzeczne informacje teraz.

Z: Ania kiwa głową, a ja przeczę głową. Potem ja przeczę głową i Ania kiwa głową. Kinia możesz mówić, proszę bardzo. Wieczór emocji.

Jak żołnierz

K: Na wieczorze emocji, była taka medytacja, gdzie przechodziłyśmy przez nasze ciało wewnątrz i ja zobaczyłam wewnątrz siebie. Zresztą napisałam Wam to kiedyś, że jak weszłam do środka, do swojego ciała to byłam ubrana w mundur żołnierski i kask żołnierski jak pokazują na filmach, wojny z Bliskiego Wschodu, gdzie oni są w takich kremowych mundurach, takich piaskowych. Idąc przez moje ciało, czułam się jak taki żołnierz, jakbym była na wojnie, że moje ciało od środka jest taką ruiną miasta po bombardowaniu. Wracając z tych warsztatów już wiedziałam, że trzeba się zająć odbudową, a nie dalej spuszczać bomby na to biedne ciało, które już ledwo zipie.

A: Kinia, to jest wspaniałe, bo dla nas nie ma lepszej… jak Ty to powiedziałaś? Reklamy albo antyreklamy. Bo uświadomienie tego sobie to jest naprawdę ważny krok w życiu, w tym wszystkim. To jest cudowne, że mogłaś utwierdzić się w tym, że koniec. To wymaga niezwykłej odwagi.

Postaraj się odnaleźć SIEBIE!

Z: Kinia się zastanawiała, czy to reklama, czy antyreklama. Piękniejszej reklamy chyba nie mogłybyśmy sobie wymyślić. Retoryką Akademii Płodności nigdy nie było i prawdopodobnie nie będzie “ciśnięcie za wszelką cenę, bo na pewno warto”. Tylko właśnie wsłuchanie się w Wasz oddech i w Wasz rytm. Właśnie takie przemyślenia, ‘ja już więcej nie mam siły’. Wtedy Akademia Płodności mówi: „wspaniale, będziemy towarzyszyć Ci teraz w Twojej nowej drodze, która będzie taka jaką podejmiesz decyzję. Chcesz podejść do adopcji? Będziemy zaszczycone, mogąc kroczyć z Tobą. Chcesz sobie odpuścić? Zupełnie to czujemy, jesteśmy w tym razem z Tobą”. Więc jak Ty wracasz z warsztatów i wiesz co masz zrobić i te warsztaty pomogły Ci uświadomić, że właśnie moje ciało jest zbombardowane. To jest piękne. Dziękuje za to Tobie, że chciałaś się tym podzielić z nami.

K: Ja Wam dziękuję również.

Z: Jestem też przeszczęśliwa, że te warsztaty dały nam taką możliwość, że oprócz tego, że Cię widzę na ekranie telefonu, to ja wiem jak Ty wyglądasz, miałam okazję Cię przytulić, wiem jak brzmi Twój głos na żywo i ja wiem jak się pije z Tobą aperol. (śmiech)

K: No właśnie! (śmiech)

Z: Jezu, to chyba będzie trzeba ciąć.

K: Zaraz się okaże, że to nie wieczór emocji, a aperol wyzwala te wszystkie… (śmiech opór) 

Z: To chyba jakaś aperolska wizja.

K: Dziewczyny, jak rozważacie. w którą stronę iść. to: aperol!

Z: My ciągle czekamy na sponsoring, ale Oni jakoś się ociągają, nie wiem w ogóle o co chodzi.

Na zakończenie

Z: Kiniu kończąc śmieszki i zastanawiając się nad tym jak to zakończyć. Czego mamy Ci życzyć teraz?

K: O matko, nie wiem.

Z: Na te oczekiwania na telefon? Na tę Kinię w codzienności… nie tylko jako mamę za chwilę. Po prostu Kinię. Jest coś takiego?

K: O jejku. Pewnie, żebym jak najszybciej się uporała z perfekcjonizmem. Bo jeszcze jakieś podrygi mnie atakują czasami. Czuję, że mam etap w życiu takiego dużego spokoju i może żeby tak zostało.

A: Tego Ci życzymy

Z: Niech ten perfekcjonizm spada, bo on tak lubi się popanoszyć, nie? W każdym aspekcie życia.

K: Lubi, lubi.

A: Czyli dużo spokoju i zdrówka.

K: Tak. Mhm. Dzięki.

Z: To my dziękujemy bardzo. Mam nadzieję, że w sercach słuchaczy, jak słuchacie a już się zbliżamy do brzegu dobijamy. Jak słuchacie tego co Kinia powiedziała, że macie taki pokój jak ja. Ty też widzę już uśmiech, Anka tu siedzi uśmiechnięta jak nie wiem.

A: Mi tak serce wali! Ja już dziękuję, nie potrzebuję kawy. Serio, jestem tak wzruszona tym wszystkim.

K: Ja się muszę kocem okryć, bo cała się telepie.

A: Boże, ja to jestem przepocona. Siedzę tutaj, zaraz zawału dostanę. Kinia, wzruszyłaś nas tutaj, naprawdę każdy kawałek naszego ciała. Dziękujemy Ci bardzo.

Z: Dziękujemy Ci za Twój czas i za to, że poświęciłaś swoje serce, bo też szczerość jaka płynie z tej rozmowy jest po prostu krystaliczna, mam wrażenie. Dzięki Kinia.

K: Wielkie słowa Zosia. Wielkie! Nie wiem czy nie za wielkie.

A: Dziękujemy Wam bardzo i do usłyszenia w kolejnym podcaście. Fajnie, że byliście z nami.  

 _____