×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #061 – Robię test ciążowy
czym jest Akademia Płodności
11.01.2022
#061 – Robię test ciążowy

Słyszysz, jak wali ci serce. Mieni ci się przed oczami. Wpatrujesz się w tę falę, która zalewa test, a wraz z nią czujesz, jak wzbierają w tobie emocje: gniew, rozczarowanie, smutek, żal. I tak aż do kolejnego razu. Jedne z nas – tak jak Zosia – podejdą do tego z rezerwą, inne – jak Ania – zanim dotrwają do tego 28. dnia cyklu, będą miały już za sobą kilka testów. Dlaczego Zosia tak się tego bała? Co było obsesją Ani? Posłuchaj, jak wyglądał u nas ten dzień, w którym robiłyśmy test ciążowy. 

Plan odcinka

  1. Lęk Zosi
  2. Obsesja Ani
  3. Emocje w trakcie testowania
  4. Jedna kreska – i co dalej?

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Ania: Nie wiem, stara, nie umiem tych końcówek. Do tej pory nie wiem: półtorej, półtora – jak się mówi?

Zosia: Zależy o czym. Jak rodzaj żeński, to półtorej, a jak męski, to półtora.

A.: Co ty mówisz?!

Z.: No, np. półtora roku, półtorej pomarańczy.

A.: A etatu? 

Z.: Etat – męski: półtora etatu.

A.: Aha. Co ty gadasz!

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z.: Hejka, ludzie! Dzień dobry we wtorek. Dziś pojawia się nowy podcast, a nie stary, więc to jest fajny dzień. Chociaż ten odcinek wcale nie będzie wesoły, ale będzie za to bardzo ważny. Często używam tego słowa, ale w sumie robimy dużo ważnych rzeczy w Akademii, więc nie mijam się z prawdą. Będziemy mówić o tym dniu, kiedy robimy test ciążowy, i o całej otoczce z nim związanej.

A.: Dokładnie tak.

Z.: Od razu na początku powiem, że to będzie chyba bardziej przepytywanie Ani niż mnie, bo Ania to jest człowiek test ciążowy. Nie wiem, ile testów zrobiłaś w życiu więcej ode mnie. Ja jednak obawiałam się je robić, nie byłam takim freakiem, natomiast Anna – tak.

A.: Porozmawiamy, jak wyglądał ten dzień, chociaż przed nim było wiele innych. Akurat mówimy o tym, w którym ma przyjść miesiączka. To jest ten 28. wyliczony dzień cyklu, 14 dni po owulacji – główne testowanie, tak to nazwijmy.

Lęk Zosi

A.: Dobrze, Zosiu, może zaczniemy krótko od ciebie. Czy miewałaś tak, że kiedy pojawił się 28. dzień cyklu, kiedy minęło te 14 dni po miesiączce, to nadchodził dzień testowania? Czy opowiesz, jak on u ciebie wyglądał? Takich dni, jak wspomniałaś wcześniej, miałaś niewiele.

Z.: Tak, to prawda, dlatego że bałam się robienia testów. Zazdrościłam innym dziewczynom, że mogą w ogóle powiedzieć, że ich cykl trwa 28 dni. Nie wiem, czy w życiu taki mi się zdarzył, może przypadkiem. Poza tym, jeśli nie byłam na monitoringu, to nie miałam pojęcia, kiedy wystąpiła owulacja, więc nie wiedziałam, kiedy mija te 14 dni. A że ona była bardzo kapryśna, to naprawdę nie wiedziałam, kiedy robić test ciążowy. Dlatego tak się tego bałam.

Każdy test ciążowy wychodzący z jedną kreską (gdyby wyszły dwie, to cudownie i koniec tematu), to było takie: „Może jestem jeszcze przed owulacją albo chwilę po niej”. Zawsze był na to zły moment. Bałam się rozczarowania. A jeszcze pamiętam, że za każdym razem czułam się przy tym jak debil. Nie wiem, na co liczyłam. Do momentu zrobienia testu była ekscytacja, że może zaraz wyjdą dwie kreski, a potem sama się za to biczowałam: „Jak mogłam być takim naiwnym frajerem?”. Momentalnie miałam o sobie złe myśli. Bardzo nie lubiłam tego uczucia i dlatego nie robiłam często testów. Naprawdę rzadko miałam takie sytuacje, że je robiłam, bo mogłam coś podejrzewać.

Pamiętam, że się decydowałam na to po potwierdzonych owulacjach podczas stymulacji i po monitoringach. Ale żeby podejść do tego tak naturalnie, to się nie zdarzało. Musiał mi się jakoś turbodługo spóźniać okres, żeby tak się stało, ale wtedy zazwyczaj wiązało się to z wywoływaniem miesiączki i wizytą u lekarza, gdzie się okazywało, że np. nie pękł pęcherzyk. Szybko się pozbawiałam złudzeń, jeśli chodzi o robienie testów ciążowych.

Obsesja Ani

Z.: Natomiast wiem, że u ciebie było inaczej. Wyrobiłaś chyba normę w robieniu testów za mnie i za całą moją rodzinę.

A.: Uwielbiałam to.

Z.: Nie mogę tego pojąć!

A.: Uwielbiałam je wszędzie mieć, obiecywałam sobie wielokrotnie, że już nie będę ich robić, a i tak…

Z.: Zamawiałaś je na Allegro.

A.: Tam były tańsze. Obiecywałam sobie, że już nie będę kupowała droższych testów w aptece. Mało tego, nawet pamiętam, że aż mi głupio było chodzić do tych samych aptek. To była jakaś obsesja. Teraz tak myślę, chociaż bardzo długo to trwało. Nawet miałam wrażenie, że ta kobieta z apteki, którą miałam po drodze, już krzywo na mnie patrzy, bo po co mi tyle testów ciążowych, dlaczego co któryś dzień przychodzę po kolejne. Tak z dwa–trzy dziennie musiały być zrobione. I to jeszcze przed 28. dniem cyklu. Chodziłam na monitoringi, więc wiedziałam, kiedy jest owulacja. Mogłam to sobie wyliczyć i zapisać w kalendarzu, kiedy zacząć testowanie. Najlepiej jest wykonać test ciążowy w dniu spodziewanej miesiączki, a ja robiłam to wcześniej. Uwielbiałam to.

Milion testów

Z.: Mnie to przeraża. Jak o tym słucham, to już mam przyspieszony oddech. To brzmi jak najgorsze tortury. Pewnie nie traktowałaś tej jednej kreski tak jak ja. Po prostu czekałaś: „A, jeszcze nie widać, to może jutro wyjdzie”. I w ogóle luz, „Za wcześnie zrobiłam”.

A.: Tak.

Z.: Nie miałaś takich złych myśli o sobie.

A.: Aż takich nie, aczkolwiek im bliżej tego 28. dnia, tym pojawiało się u mnie większe zdenerwowanie, jeżeli nie pojawiał się nawet cień tej drugiej kreski. Powoli do mnie dochodziło, że chyba się nie udało. Zaczynałam robić testy 10 dni po owulacji. Wybierałam wtedy te o największej czułości, robiłam nawet kilka dziennie. Mało tego – 28. dnia szłam na badanie beta HCG zlecone przez lekarza, bo przecież brałam luteinę. Pomimo tego, że robiłam badanie z krwi rano, to jeszcze wykonałam do tego trzy testy.

Z.: Jesteś niesamowita, po prostu twoje myślenie jest dla mnie niepojęte.

A.: Powiem wam szczerze, że to na długo mi zostało. Nawet przy trzecich staraniach zrobiłam chyba z milion testów.

Emocje w trakcie testowania

Z.: Pamiętam, jak mnie to stresowało. Robienie testów i ciągłe patrzenie się na jedną kreskę było dla mnie traumatycznym przeżyciem. Nawet jak wyszedł ten test z Krysią, to ciągle negowałam jego wynik. Dopiero ty powiedziałaś, że jest dodatni. Byłaś tego pewna. Może już cztery dni wcześniej zauważyłabyś cień cienia tej kreski. Byłaś wtedy przekonana, że tam jest, a ja nie. Beta HCG z laboratorium, z pieczątką, kto to zrobił – to dopiero był dla mnie pewnik. A tutaj Anka przyniosła test i mówi: „Patrz, widać cień cienia”. Nic nie widziałam i nie wiedziałam, jak jej to powiedzieć. A Anka: „Stara w ciąży!”. Bardzo się tego bałam. Pamiętam, jak mnie to stresowało, jak się pytałaś, czy coś widzę. Mówiłam: „Dlaczego tak robisz? Po co tak wcześnie, po co mnie stresujesz, po co sobie robisz nadzieję?”.

A.: Zosin był zdenerwowany.

Z.: Bardzo! Byłam przerażona, bo kojarzyło mi się to z rozczarowaniem. Dla mnie to musiał być pewnik. Jest ten określony dzień, kiedy to może być niepodważalne, a nie, że jest 25. dzień cyklu i robisz test – no błagam.

A.: 25? Proszę cię, to już było po kolejnym teście. Robiłam testy i zaznaczałam, z którego są dnia cyklu, porównywałam je, bo były różnego rodzaju. Jedne nie wychodziły, drugie inaczej się barwiły. Później już wiedziałam, które się moimi ulubionymi. W ogóle nigdy nie doświadczyłam sytuacji, w której robię test ciążowy i nagle pojawiają się dwie grube kreski.

Z.: Ja tak, ale dopiero wtedy, gdy w trzecim czy czwartym miesiącu ciąży sprawdzałam, czy dalej w niej jestem.

Test ciążowy pomimo dawno stwierdzonej ciąży

Z.: To było moim freakowaniem: sikanie na test w momencie, kiedy wiem, że jestem w ciąży, ale w to nie wierzę. Dopiero wtedy wychodziły dwie grube krechy. Ale tak jak czasami dziewczyny przesyłają…

A.: Pierwszy raz robią test i wychodzą im dwie kreski. U mnie tak nie było.

Z.: Anka polowała na tę kreskę, zanim ta miała szansę się pojawić. To pokazuje, jak bardzo możemy się różnić. Ja bardzo się tego bałam.

Jedna kreska – i co dalej?

Z.: Wróćmy do tego dnia, w którym test ciążowy na pewno musi wyjść, wyobraźmy go sobie. Powiedzmy, że to już jest ten ostateczny dzień, kiedy wiesz, że albo test wyjdzie, albo nie.

A.: Już dwa dni przed nim robiła się nerwówka. Już wiedziałam, że ten cykl jest na straty, ale jeszcze się łudziłam. Nadchodzi ten ostatni dzień, jest ranek, robię test.

Z.: Nie chodziłaś w nocy do łazienki? Zbierałaś mocz?

A.: Nie pamiętam, czy aż tak się skupiałam.

Z.: Ja tak robiłam, pamiętam. Chciałam, aby mocz był jak najbardziej stężony, żeby coś wyszło, jeśli miałoby wyjść.

Reakcje na negatywny wynik

A.: Przychodził poranek i robiłam test. Pamiętam to uczucie, kiedy wraz z pojawiającą się linią, która się barwi, bardzo waliło mi serce. Ta fala jednocześnie rozchodziła się po całym moim ciele i zalewała mnie wielkim smutkiem, żalem, gniewem i wszystkim tym, co wiedziałam, że się zaraz zacznie, jak tylko test skończy się barwić. Jeszcze w tych nerwach, z tym szybkim biciem serca siedziałam na toalecie i się wlepiałam, czy cokolwiek się przebija. A jak się tak nie stało, to różne były dni.

Czasami bywało tak, że musiałam wziąć się w garść, ale jeszcze szłam na betę, aby mieć potwierdzenie, bo tak zlecił lekarz. A czasami było tak, że musiałam swoje przepłakać, że znowu się nie udało. Pamiętam, że były takie momenty, kiedy kładłam się na podłodze i histerycznie płakałam, zwijając się w kłębek, a później musiałam elegancko się ubrać, wyjść do klientów i udawać. Tak wyglądały poranki. Potem szłam na betę, następnie musiałam zająć swoje myśli pracą (jak wiadomo – człowiek próbuje, ale mu to nie wychodzi), a wieczorem przychodził wynik badania i już wiedziałam, że się nie powiodło, więc musiałam to opłakać. Musiałam się pożegnać z tym nieudanym cyklem, zaakceptować, że się nie udało.

Różnie reagowałam. Czasami to była butelka wina, czasami piłam wino, czasami płakałam z moim mężem, tzn. ja płakałam jemu, a on musiał tego wysłuchiwać. Niekiedy było tak, że słuchałam smutnych piosenek. Miałam taką playlistę, którą w gorszych dniach odpalałam na słuchawkach, siedziałam na balkonie, piłam winko, zapalałam świeczkę i tak opijałam ten dzień. Wiele było tych smutnych wieczorów spędzanych samotnie. Nie zawsze rozmawiałam z moim mężem, tylko gdzieś uciekałam, często do internetu. Nie chciałam rozmawiać z moim starym, pomimo że bardzo tego potrzebowałam. Wylewałam żale na forum internetowym i to też mi bardzo pomagało. Prowadziłam również internetowy pamiętnik, przelewałam tam swoje myśli.

Złudne nadzieje

Z.: Dużo nam się pokrywa, mimo że ja tych testów zrobiłam w życiu mniej. Jak opowiadałaś o biciu serca, to miałam tak samo. To było przerażające. Jak miałam nakropić na ten test, to już mi się trzęsła ręka. To było tak bardzo stresujące. Z jednej strony była ulga, bo już był ranek i mogłam to zrobić, a całą noc o tym myślałam, a z drugiej strony bardzo tego nie chciałam. Potrafiłam też tak jak ty wlepiać się w test. Miałam wrażenie, że mieni mi się przed oczami.

A.: Robią się plamki.

Z.: Dokładnie tak. I już nie wiedziałam, czy widzę coś tu, czy tu. Miałam też tak, że nastawiałam stoper i wychodziłam z łazienki. Nie wiem, czy udało mi się kiedyś wytrzymać całe pięć minut, ale pamiętam, że wchodziłam dopiero po trzech, co było wyzwaniem. Ale też oczywiście łazisz po tej kuchni i sapiesz, bije ci serce, słyszysz tylko to.

A.: Ja jeszcze się łudziłam (wyczytałam, że dziewczyny tak miały), że może za jakiś czas test pokaże wynik. Zabierałam go do pracy, żeby sobie godzinę poleżał w torebce, i wtedy na niego patrzyłam.

Z.: Gdzie zalecenia na każdym opakowaniu są takie, że sprawdzasz tyle i tyle.

A.: No tak, w ogóle nie zwracałam na to uwagi. Nie wiem, co miało mi to dać: czy zająć moje myśli, czy ukoić moje samopoczucie? Trudno mi racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego robiłam te testy. Nie mam pojęcia. Ale byłam freakiem. I jak to Zosia mówi: tyle ich zrobiłam, że widzę kreski tam, gdzie ich nie ma.

Z.: Anka jest freakiem. Ona wie, jak spojrzeć pod światło, żeby coś wyszło. Ja nie jestem aż tak zaprawiona.

A.: Tak, faktycznie.

Z.: Po pierwszym zdjęciu, które ci wysłałam, gdzie według mnie jest cień cienia, już wiedziałaś, że to jest pozytywny wynik. Już wiedziałaś, że tam jest Krysia.

Ania – specjalistka od testów

A.: Bo byłam takim freakiem, że znałam stopnie wybarwiania się testów ciążowych. Kiedy się udawało, to nie było tak, że testy pokazywały dwie grube kreski. Wiedziałam, kiedy były pozytywne, a kiedy nie. Wyłapywałam jeden dzień różnicy. Jestem freakiem testowym! Nie ma co ukrywać. I z tego, co widziałyśmy z Zosią na naszej ankiecie na temat testowania, jest pół na pół.

Z.: Naprawdę?

A.: Są dziewczyny, które nie robią testów tak jak Zosia, i są takie, które są Aniusiami.

Z.: Fajnie, jakbyście napisali, czy tak jak ja wolicie unikać rozczarowania, nie robić sobie nadziei, czy jesteście takimi Aniusiami, które chcą nad tym panować, bo je to aż tak nie stresuje. Dla mnie słuchanie o tym jest straszne.

Natomiast kolejnym wspólnym mianownikiem, który wyłapałam, jest to zerwanie ze smyczy, jak już wiedziałam, że się nie udało, bo albo robiłam betę, albo test mnie pozbawił złudzeń. Oprócz tego, że potrzebowałam to opłakać (nie przypominam sobie takiego nieudanego cyklu, w którym powiedziałabym, że trudno, albo byłabym tak zmobilizowana, że dalej cisnęłabym bez mrugnięcia okiem), potrzebowałam też to odbalować. To mogło być wino na tarasie albo wyjście z Dudkiem na miasto. I tak było, wracaliśmy po kilku dobrych piwach lub po winie. To było na zasadzie: skoro tak się staram i to nic nie daje, to ja to pierdzielę. I to był właśnie cały wieczór fast foodów, alkoholu. Wtedy sobie pozwalałam. Później bardzo często tego żałowałam, bo miałam wyrzuty sumienia.

A.: Pamiętam.

Z.: To nie było przemyślane, tak jak np. byłam we Florencji, więc jadłam przepyszną pizzę. To było w stylu: zrobię losowi na złość, skoro mnie nie słucha. Nazywam to zerwaniem ze smyczy. Potem było mi smutno.

A.: Później te dni się powtarzały, czy to trwało jeden dzień?

Z.: Raczej jeden dzień.

Zerwanie się ze smyczy

Z.: Nie wiem, do trzech dni mogłam mieć taki dołek, który wymagał opijania go winem, a później już stawałam na nogi. Przychodził ten czas, kiedy wierzyłam, że się rozkręca nowy cykl, więc nie mogłam sobie za bardzo śmiecić w organizmie. Zwłaszcza że po alkoholu przechodziłam miesiączki o wiele bardziej boleśnie. Potem, jak już założyłyśmy z Anią Akademię Płodności, znalazłyśmy potwierdzenie w badaniach, dlaczego tak może być np. u kobiet z endometriozą. Nie pijcie alkoholu, laski, przed okresem, jeśli borykacie się z tą chorobą i z bolesnymi miesiączkami, bo za tym idzie cała kaskada reakcji zapalnych, które nasilają efekty bólowe – w skrócie.

A.: Zosin się zwijał z bólu.

Z.: Tak że to były takie krótkie radości z upojenia alkoholowego.

A.: U mnie tak samo to wyglądało. Jak były to letnie miesiące, to uwielbiałam siedzieć na tarasie, z mężem czy bez, bo dużo pracował, a potem przez jeden dzień, dwa albo trzy dni słuchałam smutnych piosenek. A później: nowy cykl, nowa nadzieja. Go, power, kolejna walka. A to, co było, już zostało zapomniane. I tak wyglądały te dni testowania. A że nasz dzisiejszy temat to „Robię test ciążowy”, to nie będziemy chyba wspominać o kolejnych dniach, poruszymy to w innych podcastach.

Z.: Myślę, że to dobry pomysł. Jestem bardzo ciekawa, czy rzeczywiście w tej ankiecie, o której wspomniałaś, jest tak, że albo jesteśmy takimi freakami, albo się jednak boimy robienia testów. Ciekawi mnie to – dajcie znać.

A.: Dobra, zatem słyszymy się w następnym podcaście. Trzymamy kciuki za wszystkie testy, które zrobicie w tym czasie.

Z.: Tak jest. Jeśli to jest tydzień testowania, to mocno trzymamy kciuki.

A.: Do usłyszenia.