×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #053 – Starania o ciążę – z czym przesadzałyśmy?
czym jest Akademia Płodności
14.09.2021
#053 – Starania o ciążę – z czym przesadzałyśmy?

Przesada – tak określiłybyśmy pewne nasze zachowania na etapie starań. Oczywiście to, jaki to miało wpływ na nas i nasze otoczenie, dostrzegłyśmy dopiero po czasie. Z tego odcinka dowiesz się, co Zosia skrywała w barku i co pielęgnowała do tego stopnia, że nic innego nie mogłoby się z tym równać. Posłuchaj też, jaką rolę w życiu Ani odegrały pistacje i gdzie znikała wieczorami. Co mogłyśmy przerwać wcześniej, gdy trwały nasze starania o ciążę, ale tego nie zrobiłyśmy? Do czego nas to zaprowadziło? Zapraszamy do wysłuchania podcastu.

Plan odcinka 

  1. Z czym przesadzałyśmy podczas starań?
  2. Starania o ciążę – obsesja na punkcie obserwacji cyklu
  3. Kasetki pełne suplementów
  4. Pistacje i czerwone wino na endometrium
  5. Forum internetowe od rana do wieczora
  6. Czarnowidztwo a starania o ciążę
  7. Zero empatii

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności 

Ania: Powiedz, co ostatnio ci się wydarzyło… miłego. O!

Zosia: Doprawdy?

A.: Śmiesznego?

Z.: A ty masz dużo takich rzeczy?

A.: Nie mam!

Z.: I teraz możesz sypać jak z rękawa: miłe i śmieszne.

A.: Może coś ci się przypomni.

Z.: Czekasz w kolejce? Masz coś?

A.: Nie.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z czym przesadzałyśmy podczas starań?

A.: Dzień dobry, dzień dobry.

Z.: Hej! Witamy was w kolejny wtoreczek. Który to już będzie? Na pewno przebiłyśmy pięćdziesiąty.

A.: Na pewno.

Z.: Tak, jest dużo odcinków.

A.: Udało się. W dzisiejszym podcaście rozmawiamy o tym, z czym przesadzałyśmy, gdy rozpoczęłyśmy starania o ciążę, i co z perspektywy czasu udało nam się zauważyć i jakie wnioski wyciągnęłyśmy z tego, co się wtedy działo.

Z.: Dobrze, że dodałaś to, że udało nam się to zauważyć z perspektywy czasu, bo to powinno wybrzmieć na początku. Będziemy mówić o takich rzeczach, z którymi przesadzałyśmy, ale nie myślcie sobie, że w momencie, kiedy to się działo, miałyśmy świadomość, że tak jest. Absolutnie tak nie było i właściwie wręcz się w tym zapętlałyśmy, nie widząc tego. Trochę was chcemy wyrwać z takiego ciągłego trwania w tym, o czym będziemy mówić.

A.: W tej gonitwie, w której my brałyśmy udział.

Z.: Tak, a zobaczyłyśmy to dopiero później i było takie: „Kurde, przeginałam rzeczywiście, a mogłam szybciej to przerwać”.

A.: I ten podcast jest również po to, aby spojrzeć na to, co wy robicie, i się zastanowić, czy faktycznie działa to na was i na wasze życie okej, czy może warto byłoby coś zmienić. Chcemy to nakreślić, żeby na chwilę przyjrzeć się temu, co się dzieje, i czy może też z czymś przesadzacie.

Podejdź do tego z otwartą głową

Z.: Chociaż tak sobie myślę, że byłam wtedy taką trochę nastroszoną Zosią i gdyby ktoś przyszedł i mi powiedział, że z czymś przesadzam (np. z suplementami, które mam pierwsze na liście), to wiesz, co bym wtedy powiedziała?

A.: Fuck off.

Z.: Dokładnie tak. W ogóle bym nie chciała takich rad. Więc jeśli chcecie coś wyciągnąć dla siebie z tego podcastu, to musicie podejść do niego z otwartą głową. Po prostu chcemy wam dać znać, z czym uważamy, że przesadzałyśmy, a jeśli zechcecie coś wyciągnąć dla siebie, to może zagrać to tylko na waszą korzyść. A wcale nie musi tak być, że przeginacie z tymi samymi rzeczami co my, więc po prostu sobie posłuchajcie naszych przemyśleń po latach odnośnie do tego ciemnego okresu niepłodności, który już jest za nami.

Starania o ciążę – obsesja na punkcie obserwacji cyklu

Z.: Z czym w takim razie przesadzałaś, Anno, gdy rozpoczęłaś starania o ciążę?

A.: Właściwie niektóre kwestie zauważyłam po czasie, a niektóre już podczas starania o ciążę. Już wtedy udało mi się dostrzec, że coś nie jest okej. Jedną z takich rzeczy było mierzenie temperatury i obserwacja cyklu. Nie ma w tym nic złego, to pozwala nam wgłębić się w swoje ciało i trochę je poznać. Ale u mnie to była nadmierna analiza. Na przykład budziłam się w nocy, bo chciałam do toalety, ale nie wstawałam, bo wiedziałam, że może to zaburzyć poranną temperaturę i nie będzie odpowiedniego odstępu pomiędzy położeniem się spać a wstaniem. Wpędzałam się też w poczucie winy, jeżeli coś mi nie wychodziło. To dodatkowo napędzało u mnie spiralę stresu. Zobaczyłam to dopiero później.

W momencie, kiedy zaczęłam chodzić na monitoringi cyklu, pomyślałam sobie, dlaczego nie zdecydowałam się na to wcześniej, bo dało mi to ulgę. Pozbyłam się obciążenia, które naprawdę czułam na moich barkach. Jeżeli też czujecie, że was to megaobciąża, to może tak jak w moim przypadku pójście na ten monitoring i sprawdzenie na USG, czy ta owulacja występuje, da wam spokój. A mierzyłam temperaturę codziennie. Bardzo tego pilnowałam, aby wszystko było prawidłowo. Następnie to analizowałam i porównywałam z innymi cyklami, więc spędzałam nad tym bardzo dużo czasu, nie wiedząc tak naprawdę, czy ta owulacja jest, czy nie. Hipotetycznie czasami była, czasami nie, aczkolwiek pójście na monitoring dało mi ulgę. Mniej stresu w tym stresującym etapie życia.

Analiza wykresów

Z.: Nie mam tego podpunktu na swojej liście, bo nie robiłam takich wykresów, temperatur itd. Ale pamiętam moment rozczarowania, kiedy znalazłam w internecie urządzenie, które będzie wszystko mierzyło i sprawdzało za mnie, i się okazało, że przy moich schorzeniach to się nie kwalifikuje. I miałam takie: eh, szkoda. Ale już wtedy zamknęła się w mojej głowie furtka, którą jakbym otworzyła, to może weszłabym w ten stan: Boże, dzwoni budzik i teraz, nie mogę się spóźnić nawet dziesięć sekund, bo już będzie zaburzony wynik. Więc może to mnie uratowało, że z góry założyłam, że wykresy nie są dla mnie.

A.: Same wykresy w sumie były spoko. To pozwoliło mi zobaczyć, że chyba nie mam owulacji. Zanim się wdrożyłam w to, jak wygląda proces chodzenia do lekarza na monitoringi, nie wiedziałam, że coś takiego jest. Ale do tej pory pamiętam te emocje i ten stres, że coś zawalę z tą temperaturą, że może mam zły termometr, źle mierzę – za daleko, za blisko, nie w tym miejscu. To wywoływało u mnie ogromny stres. Być może teraz lepiej dałabym sobie radę z prowadzeniem obserwacji cyklu, ale w tamtym momencie byłam tak zestresowana, że czułam się, jakbym nosiła wielki kamień na plecach.

Z.: Rozumiem, bo w sumie mam podobne przemyślenia. Miałam kilkumiesięczny epizod obserwowania się na Modelu Creighton i pamiętam, jak poszłam na pierwsze zajęcia. Z jednej strony to było dla mnie takie wow, super, że właśnie to pozwoli mi zobaczyć, czy jest ta owulacja, a z drugiej strony dostałam te oznaczenia, naklejki, kolory. Boże, tak bardzo chciałam robić wszystko od razu na sto procent, aby nic nie zawalić, aby ten pierwszy cykl był idealny i żeby dało się z niego wyciągnąć jakieś dane, że chyba to mnie stresowało.

Kasetki pełne suplementów

Z.: Dobra, powiem z czym ja przesadzałam. To przyszło mi do głowy jako pierwsze i były to suplementy. Teraz z perspektywy czasu widzę, że wystarczyło, że ktoś napisał na forum, że jemu to pomogło. Nie potrzebowałam jakiegoś przekrojowego badania, które sprawdzało to na takiej i takiej liczbie kobiet, przez określony czas i w takiej i takiej dawce. Ktoś napisał, że coś tam mu pomogło (np. maca), i ja to kupowałam i brałam. Teraz widzę, że to było skrajnie nieodpowiedzialne, ale też bardzo „jarało” mnie to, jak znalazłam coś, o czym jeszcze nie wiedziałam. Przeczytałam coś i myślałam: „Pewnie to jest to! To ten brakujący element”. Myślałam, że tylko zacznę to stosować i to mi ogarnie moją prolaktynę, bo pewnie przez nią nie mam owulacji.

A.: A możesz określić liczbę suplementów, które brałaś dziennie?

Garść suplementów

Z.: Trochę mnie to przeraża, bo nie chcę, aby dziewczyny do tego dążyły, ale miałam dwa osobne kontenerki w takim otwieranym barku. Wyciągałam z niego dwa osobne plastikowe pudełka. I tam były różne rzeczy: wyciągi, które się brało pod język, zioła. Zioła to kolejna puszka Pandory, którą właśnie otwieram. O czym nie przeczytałam, to kupowałam. Potrafiłam pójść do sklepu zielarskiego (to było bardzo dawno, świeżo po ślubie) i powiedzieć, że mam to i to i pani w zielarskim wypisywała mi jakieś czarodziejskie rzeczy na różne problemy, a ja, pijąc to, jeszcze się afirmowałam, że to działa, że tego właśnie mi brakowało i tak się tym oczyszczam. Brałam tych suplementów bardzo dużo. Miałam takie kasetki na leki jak mój dziadzio – na rano, południe, wieczór. Brałam tego masę. Te pudełka były powypełniane po brzegi. To był taki rytuał. Mam zdjęcia, jak garść suplementów wypełnia mi dłoń i ja to biorę.

Wiem, że z tym przeginałam. Pamiętam, że miałyśmy długo takie wrażenie po konsultacjach indywidualnych, pamiętasz? Jak przychodziło do zadania dziewczynom pytania, jakie suplementy stosują, to czasami na tym punkcie spędzałyśmy jedną trzecią konsultacji. I ja się w tym odnajdywałam, ale to była przesada. Tak się te preparaty dublowały, niektóre się wykluczały, inne podbijały swoje działanie. Teraz jestem w stanie to zauważyć, a wtedy nie zdawałam sobie sprawy, że robię sobie krzywdę i że w momencie podejścia do stymulacji owulacji niektóre zioła, które brałam, działały antagonistycznie bądź mogły mnie wprowadzić w hiperstymulację. No ale wiesz, bierzesz to, bo wydaje ci się, że robisz wszystko. Więc na pewno z tym przesadzałam i tutaj wam zapalam lampkę w głowie, bo myślę, że nietrudno jest to robić, wierząc, że to wszystko działa.

A.: A czy byłaś wtedy na diecie, gdy brałaś garść suplementów?

Suplementy warto brać, ale z głową

Z.: Nie. To znaczy byłam, ale nie przykładałam się do niej tak jak do suplementów. One były wypielęgnowane, mogłabym je oprawić w ramkę, a dietę – niekoniecznie.

A.: Chciałabym dodać, że są suplementy, które warto brać, gdy rozpoczynamy starania o ciążę. Wspominamy też o nich w e-booku „Jak pokonać PCOS”. Są preparaty, które mają działanie udowodnione naukowo. Jest spora korzyść z ich stosowania. Aczkolwiek uwierzcie, że na tych konsultacjach nawet nie wiem, czy się trafił ktoś, kto miał idealnie dobraną suplementację pod wszystkie swoje schorzenia. Powiedzmy, że są dwa preparaty must have, które powinny się znaleźć, a których brakowało, a za to było milion różnych, które zresztą, Zosinku, ja też brałam. Bo ja też zaczęłam od suplementów, a nie od diety. Sprowadzałam je sobie z USA. To były sproszkowane korzenie, gdzie teraz – znając ich działanie, siedząc w dietetyce i wiedząc, co mogłoby mi pomóc – wiem, że to było zupełnie nietrafione. To były pieniądze wywalone w błoto. No ale też pilnowałam tego magicznego specyfiku na dzieci.

To mogło się skończyć źle

Z.: To, że to było nietrafione i że były to pieniądze wywalone w błoto, to jakby pół biedy. Ja sobie mogłam tym naprawdę zniszczyć zdrowie! To mogło się skończyć źle. Przy tym moim zaangażowaniu, mojej głupocie i moim nieprzemyśleniu. Na przykład nie traktowałam ziół poważnie. Przecież mogłam skończyć z hiperstymulacją. To może być niebezpieczne. A też z konsultacji rzadko kiedy sobie przypominam sytuację, aby tych środków było za mało niż za dużo. Zazwyczaj ta rubryczka była bardzo długa, o niektórych rzeczach nie wiedziałam, musiałam je googlować. Jak pytałam dziewczyny, skąd o nich wiedzą, to zazwyczaj źródło było takie, że ktoś to polecił. Uczulamy na to, aby nie pokładać w tym aż tak wielkich nadziei, chociaż rzeczywiście są suplementy, bez których czasami się po prostu nie da obejść przy niektórych schorzeniach.

A.: Dokładnie tak, super, że to podkreślamy.

Z.: Tylko to na pewno nie są dwa kontenerki chowane w barku. Okej, następny punkt.

Pistacje i czerwone wino na endometrium

A.: Jeżeli trzymamy się tematów dietetycznych, to wypisałam sobie, że szukając takiej jednej rzeczy, która mogłaby mi pomóc (typu suplement), wyczytałam, że orzechy i czerwone wino działają na endometrium. A w związku z tym, że borykałam się z cienkim endometrium, piłam wytrawne czerwone wino, gdzie teraz postawiłabym po prostu na stosowanie diety. I jadłam pistacje. Za łeb się teraz trzymam, bo kilka dni przed owulacją zjadałam ich cały worek, aby to endometrium ładnie urosło. Potrafiłam też obalić wieczorem butelkę wytrawnego czerwonego wina, chociaż go nie lubiłam, ale wierzyłam, że mi ono pomoże. Piłam je nawet z grymasem. Więc albo wleciał kieliszek, albo wleciała butelka, chociaż rzadko mi się chyba udawało wypić całą, bo się krzywiłam, cierpkie to było i niedobre.

Pamiętam ten kieliszek wina zagryzany wieczorem pistacjami. Pamiętam zmuszanie się do tego, bo wcale nie chciałam tego pić, jakoś nie sprawiało mi to radości. Ale wiedziałam, że może mi to pomóc, bo tak wyczytałam, plus te pistacje, gdzie są inne, o wiele lepsze orzechy, które warto jeść w płodnych dietach. No i to endometrium nie rosło na winie i pistacjach, ale przeginałam z tym. Lubiłam się czepić jednej rzeczy, w której pokładałam nadzieję, a która niekoniecznie miała nawet szansę zadziałać. Bo co z tego, że to jadłam i piłam, skoro moja dieta była średnia i nie wspierała płodności. Teraz, borykając się z problemem cienkiego endometrium, wspierałabym to całościowo dietą, kwasami omega-3 i od tego bym zaczęła, a nie od wina.

Skrupulatne notatki

Z.: Ja jednak wolę pierwotny sposób. Wypisałam sobie jeszcze teczkę do badań i mam na myśli to, że nie pamiętam, aby kiedykolwiek wcześniej bądź później w życiu zależało mi na czymś bardziej niż na tym. Zachowywałam się jak dziecko, które idzie do pierwszej klasy i chciałoby mieć najpiękniejszy zeszyt, za który dostanie od pani szóstkę, będzie tam miało najładniejsze szlaczki i naklejki. I z tymi naklejkami to nie przeginam, bo naprawdę je sobie naklejałam na niektóre wyniki badań, bo chciałam je oznaczyć. Oprócz tego, że znałam je na pamięć, to chciałam jeszcze ułatwić lekarzom pracę – otworzą tę teczkę i po jednym spojrzeniu będą już wszystko wiedzieć, nie będą musieli wszystkiego wertować. Jak im to podpiszę, np. „kwiecień 2016 i data”, a później „maj 2017 i data” i to będą dwa wyniki, to oni sobie to szybko znajdą dzięki tym moim naklejkom – taka autostrada do postawienia diagnozy.

Wydawało mi się, że im bardziej poukładam chronologicznie te badania… Dramat. Gdy zaglądam do tej teczki, to mam wrażenie, że nie mam czegoś takiego w życiu, co jest tak wypielęgnowane jak ona. Na przykład drukowałam sobie wykresy z OvuFriend i tam było pozaznaczane ołówkiem, ile trwało krwawienie, od którego dnia biorę Duphaston, kiedy było współżycie, jaki pojawił się śluz – kosmos! Moje zaangażowanie w tworzenie tych notatek (mam pospinane te wykresy, podpisane karteczkami, aby łatwo było je przekręcać) – nie mam czegoś takiego, co byłoby tak wypielęgnowane jak te teczki. Wręcz zaglądam do nich z lekkim przerażeniem, że to po prostu tworzyła jakaś Zosia – psychofanka swoich chorób.

A.: Ja tak nie miałam.

Z.: To dobrze, stara!

Teczuszka

A.: Ale też spinałam wszystko, co mogłam, w teczuszkę. Po prostu chciałam, aby lekarz, który na to patrzy, miał lepiej, szybciej. Ale aż tak, to nie. Widziałam te twoje wykresy. Ja je po prostu wydrukowałam i zaniosłam, ale to może dawało ci wtedy poczucie sprawczości, o której wspominałyśmy, że nie było, i to bardzo bolało.

Z.: No na pewno!

A.: A tutaj miałaś wpływ chociażby na to, że przygotujesz te badania tak, aby lepiej było je analizować.

Forum internetowe od rana do wieczora

A.: Kolejnym punktem, z którym przesadzałam, i o którym, gdybym się o nim dowiedziała na początkowym etapie starania o ciążę, również powiedziałabym „Co ty możesz wiedzieć”, jest forum internetowe. Wspominałyśmy już o tym w naszym filmiku na YouTube pt. „Czego żałuję podczas starań”. Chcę też powiedzieć, że czerpanie z forum dawało mi dużo siły. W pewnym momencie zatarła mi się granica pomiędzy moim życiem a forum internetowym. I to było to, czego żałuję, bo ucierpiała wtedy moja relacja.

Czas, który mogłam poświęcić mojemu mężowi i mojemu życiu, temu, które jest obecnie i które wymagało mojej uważności, opieki, obecności… Umknęło mi to wszystko gdzieś. Zamiast rozmawiać z mężem, jak mu minął dzień, i zapytać się, co u niego słychać, jak on się czuje, wolałam uciekać wieczorami. W pracy miałam możliwość siedzenia przy komputerze, więc miałam cały dzień otwarte forum internetowe – osiem godzin plus wracałam wieczorami i jeśli nie było żadnego zajęcia, to nie rozmawiałam z moim starym, tylko wolałam siedzieć w internecie.

Wszystko miałam przeczytane, wygooglowane. I tak jak mówię – w pewnym momencie dodawało mi to skrzydeł i wiedziałam, że nie jestem sama. Bardzo dużo czerpałam z tego radości i siły do tego, by jakoś funkcjonować, gdy trwały starania o ciążę. Nie potrafiłam znaleźć balansu. Wchodziłam tam na sto procent i wychodziłam ze swojego życia. Nie potrafiłam być tam i równocześnie być obecna przy moim mężu, którego obecności potrzebowałam i której obecności on też potrzebował.

Taplanie się w błotku

Z.: Mam podobny punkt: siedzenie na forach, ale chyba tak to rozwinęłaś wystarczająco, że nie mam nic więcej do dodania. Oprócz tego wszystkiego, o czym powiedziałaś i pod czym się podpisuję, u mnie było jeszcze tak, że to tzw. taplanie się w błotku dawało mi przyjemność. Czyli szukałam tam upustu, aby podbić negatywne uczucia. Na przykład kolejny nieudany test – sprawdzałam, czy komuś też nie wyszło i czy czuje to samo. Szukałam chyba lustrzanych emocji, które mogłabym odbić.

A.: Czyli czułaś się lepiej, gdy znalazłaś osobę, której też nie wyszło?

Z.: Tak. I czułam, że jeszcze nie jestem tym największym przegranym. Nie każdy oprócz mnie ujrzał dwie kreski. Są też dziewczyny, które muszą to przeżywać. Fajnie jest się taplać w tym błotku razem i mówić sobie, jak to jest źle.

Czarnowidztwo a starania o ciążę

Z.: Przeginałam zdecydowanie, i chciałabym to podkreślić, z moim czarnowidztwem. Wielokrotnie już to tutaj podkreślałam, że przesadzałam z zakładaniem z góry najgorszego i z czekaniem na to. Raczej widziałam swoją przyszłość w taki sposób: dobra, skoro to najgorsze musi się wydarzyć, to niech to się już stanie, chcę mieć to za sobą. Na przykład skoro mój mąż mnie i tak zostawi, to zróbmy to szybciej, a nie na zasadzie, że pokonamy to razem. Czarnowidztwo to była moja totalna przesada i w sumie à propos tego, czy zdawałam sobie z tego sprawę przed, czy po, to była to chyba jedyna rzecz, która gdzieś tam do mnie docierała. Ale mimo wszystko udawało mi się to zagłuszyć i myślałam, że jest git.

A.: Ja się pod tym podpisuję. Ja nawet lubiłam czarnowidztwo, bo miałam tam spokój, dawało mi to ukojenie.

Z.: To może nie tyle dawało ukojenie, co wiesz, co sobie wyobrażałam: że jak opracuję scenariusz w swojej głowie na najgorsze tąpnięcie dupskiem o ziemię, to ono mnie nie zaboli, kiedy to się stanie. Albo nie tak bardzo. Jak już będę przygotowana na to, że upadnę, to zawsze jakoś się zaasekuruję. A przez takie frywolne myślenie, że wyjdzie i wierzę w to, że na pewno się uda, kocham mojego starego, bo on też mnie kocha – jak upadasz, to kolana zedrzesz, może rękę zwichniesz i jeszcze coś się stanie. A jak będziesz przygotowana, to już tak nie będzie bolało. Będziesz na to gotowa.

Starania o ciążę bez brania pod uwagę różnych opcji…

A.: Czy myślisz, że to miało sens? Lepiej ci było przewidywać, że się nie uda, niż pilnować tych myśli, aby nie tworzyć gotowych scenariuszy?

Z.: Myślę, że w sposób obsesyjny, w który to robiłam, absolutnie nie, bo to było głupie, bo zakładało tylko czarnowidztwo. Gdybym cieszyła się chwilą i brała pod uwagę różne opcje, czyli plan A i plan B, bez frywolnego wierzenia w to, że na pewno będziemy mieć dzieci, ale gdzieś chociaż z tyłu głowy dopuszczając, że to po prostu nie wyjdzie, ale teraz robię wszystko, żeby się udało i skupiam się na dobrych rzeczach, to byłoby to o wiele zdrowsze.

Ale też nie wyobrażam sobie, żeby moja głowa przestawiła się z takiego czarnowidztwa na to, że teraz będę skakać po łące i się cieszyć, że trawa smyra moje gołe stopy, a ta dzisiejsza rosa jest tak przyjemna jak nigdy. Rozumiesz? Starałabym się spotkać z tą Zosią sprzed lat, chociaż w połowie drogi. Nie samo czarnowidztwo, bo twoje życie naprawdę nie musi wyglądać tak fatalnie, ale zakładaj, że może się nie udać. Musisz oswoić tę wizję życia bez dzieci, czyli to, co robiłam na terapii. Ale nie tak, żeby ci to przysłaniało całe życie. Jakiś taki złoty środek – najtrudniejsze do zrobienia. Trudne pytania mi zadajesz.

Zero empatii

A.: Kolejnym punktem, który sobie wypisałam, jest to, że gdy rozpoczęliśmy starania o ciążę, nie obchodził mnie Michał, czyli mój mąż. Z tym przeginałam bardzo mocno. To doprowadziło nas do tego, że nasz związek zamienił się w zgliszcza. Może nie tyle, że chcieliśmy się rozstać, ale musieliśmy odbudować swoją relację i miłość między sobą, musieliśmy umocnić tę relację. W ogóle nie obchodziło mnie, co on myśli, czuje, jak mu minął dzień w pracy. Uciekałam na forum internetowe i tylko to mnie interesowało, jedynie tam chciałam być. Zupełnie nie zauważałam tego człowieka, który przychodził po robocie i być może chciał porozmawiać ze swoją żoną. W ogóle tego nie czułam. Przestałam czuć i nawet się tego oduczyłam.

Tak sobie myślę, że gdybym odsłuchała taki podcast, to być może podjęłabym próbę (pomimo że nadal mnie to nie obchodzi i myślami jestem gdzie indziej), aby zapytać się chociaż na te pięć minut, co tam u ciebie, jak się masz i jak ty przeżywasz te starania o ciążę, bo chyba od roku nie zadałam ci takiego pytania, co w ogóle jest w twojej głowie i w twoim sercu. Nawet sobie nie pomyślałam o tym, że ten człowiek może coś czuć. Myślałam tylko o sobie i z tym przeginałam. Oczekiwałam tego też od niego, że skupimy się tylko na Ani, na jej uczuciach, a nie zrobiłam nawet malutkiej przestrzeni na jego emocje.

Pępek świata

Z.: Czy to był ostatni podpunkt z twojej karteczki?

A.: Tak.

Z.: To super, bo mój punkt jest w sumie podobny. U mnie on brzmi: „Trochę pępek świata – zero empatii”. Tak bym siebie określiła. I to w zasadzie nie dotyczy tylko mojego starego, chociaż jego głównie, ale myślę, że w ogóle oczekiwałam od ludzi bardzo wiele, zakładając z góry, że mój problem jest „najmojszy”, jest na czubku mojego nosa i na szczycie głowy, wszyscy go widzą i wszyscy teraz będą mnie „ojojywać”. Tylko zrobię kwaśną minę i już wszyscy będą wiedzieli, że się nie udało, że to większy dramat niż ten, który oni mają w swoim życiu. Często o tym rozmawiamy, że z góry zakładałyśmy, że nasze problemy są najważniejsze, a inni ludzie pewnie ich nie mają, no bo przecież mają dzieci czy lepszą pracę, więc ich życie jest zupełnie pozbawione zmartwień.

A.: We dwie miałyśmy wywalone na problemy innych ludzi.

Z.: Trochę tak. Pępek świata i zero empatii – tak bym powiedziała.

A.: Ja też się pod tym podpisuję.

Na zakończenie

Z.: W pewnym momencie już mi było tak źle, już byłam tak zgorzkniała i wymagająca uwagi, że nie wiem, jak się to dało zaspokoić.

A.: Tym bardziej że twój brak empatii w relacji sprawia, że ty też możesz jej nie otrzymać od tej drugiej strony. Skoro masz mnie w dupie, nie liczę się dla ciebie i nie ma znaczenia to, co czuję, to trudno jest mi ci pomóc.

Z.: To jest oczywiste. Jasne. I to też często wybrzmiewa z wiadomości niektórych dziewczyn. Ale też mi się wydaje, że to jest duży temat i możemy go poruszyć w osobnym podcaście.

A.: Tak, teraz go tylko musnęłyśmy.

Z.: Tak, natomiast jako staraczki mamy taką tendencję. Może nie wszystkie, ale gros z nas tak ma, gdy rozpoczyna starania o ciążę. I z tym was zostawiamy dzisiaj. Pomyślcie, czy jest coś takiego, z czym rzeczywiście może lekko przesadzacie. Może można by trochę to zniwelować? A może to coś za dużo zabiera? Może spędzam gdzieś za dużo czasu? Może jakaś część mojego życia jest zupełnie zaniedbana przez to, że inna jest wypielęgnowana za bardzo? I z tym was chcemy zostawić. Jakbyście chcieli się z nami podzielić jakimiś swoimi przemyśleniami, to byłoby super. W ogóle czasami to jest ekstra, że pozwalacie to udostępnić i możemy to posyłać dalej w świat. Dzięki temu możemy pokazać, że to nie dwie niepłodne głowy tworzą ten podcast, tylko gros osób, które tego słuchają. I potem dzielą się swoimi odczuciami. Bardzo więc do tego zachęcamy.

A.: Dziękujemy wam za wysłuchanie. Życzymy miłego dnia. Ściskamy was mocno.

Z.: Hej!

________
Akademiowe diety i e-booki!