×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #074 – Czy mówić rodzicom o staraniach?
czym jest Akademia Płodności
06.09.2022
#074 – Czy mówić rodzicom o staraniach?

Z jednej strony chcesz już o tym komuś powiedzieć, wyrzucić to z siebie, podzielić się tym, co przeżywasz. Z drugiej strony nie masz pewności, czy dana osoba to zrozumie, jak zareaguje, czy na pewno da ci wsparcie, którego tak bardzo potrzebujesz. Decyzja o tym, czy mówić rodzicom o staraniach, nie należy do najłatwiejszych. Wiemy to przecież z własnego doświadczenia. Posłuchaj, która z nas zdecydowała się poinformować o tym rodzinę, a która zachowała to dla siebie. Jak widzimy to wszystko z perspektywy czasu? Jakie wnioski wyciągamy? Zapraszamy do wysłuchania kolejnego odcinka podcastu.

Plan odcinka

  1. Kiedy bliscy wiedzą…
  2. .…i kiedy nie wiedzą
  3. Dwie ważne sprawy
  4. Czy mówić rodzicom o staraniach?

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Ania: Rozgrzej sobie usta. Zrób tak: mi, mi, mi, mi, mi. O, o, o, o.

Zosia: A, e, i, o, u, a, e, i, o, u…

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z.: A! Ja teraz! Zawsze mówię, że Ania pierwsza zaczyna i mówi: „Dzień dobry, witam was serdecznie w nowym podcaście”. To prawda – witamy was. Dzisiaj ja zacznę, ale jest ze mną Anna.

A.: Jestem. Dzień dobry.

Z.: Dzień dobry. Słuchajcie, przechodzimy od razu do rzeczy, bo już sobie tak gadamy jakiś czas z Anią i zapomniałyśmy nacisnąć – wiecie co.

A.: Play.

Z.: Record! 

A.: No właśnie record. Play w mózgu. (śmiech)

Z.: Będziemy dzisiaj mówić na temat, który już dawno zapisałyśmy w naszych notatkach. Pamiętałam, że miałyśmy go poruszyć, ale gdzieś on uleciał. Więc zróbmy to dzisiaj. Będziemy sobie rozmawiać o tym, czy mówić rodzicom o staraniach.

A.: Rozbijemy to na doświadczenia nasze oraz wasze – osób, które chciały się tym podzielić w naszej akademiowej skrzynce. No i zaczynamy.

Kiedy bliscy wiedzą…

A.: Może zaczniemy od tego, czy ty, Zosiu, mówiłaś swoim rodzicom, że staracie się o dziecko?

Z.: Mówiłam, tylko teraz pytanie – kiedy. Nasze starania trwały grubo ponad trzy lata i były zupełnie inne na początku i innych zasobów wtedy od nas wymagały niż później. Mówiliśmy im. Co więcej, oni byli w te starania w pewien sposób zaangażowani, bo np. wspierali nas finansowo. Tata nam robił pożyczki bezterminowe, żebyśmy związali koniec z końcem, bo po prostu nie mieliśmy kasy, żeby się leczyć, a bardzo nie chcieliśmy czekać. Dzieliłam się tym wszystkim z rodzicami, bo oni byli dla mnie wsparciem. Może nie wszystkim, bo nie rozmawiałam z nimi tak, jakbym robiła to z tobą, z psiapsi wtajemniczaną w każdy wątek. Musiałam to tonować, bo bardzo to przeżywali, brali to do siebie. Może nie tak, jak moja babcia Krysia, bo ona to płakała za każdym razem. Swoją drogą ona też była wsparciem.

Moi rodzice, najbliżsi – oni wiedzieli. Nie od samego początku, natomiast gdy pojawiły się problemy, które nas trochę zaczęły przerastać, bo nie dość, że trwało to coraz dłużej i kończyły nam się środki, to jeszcze kończyło nam się małżeństwo. Moja mama np. jako pierwsza i jedyna powiedziała, że musimy iść na terapię. To ona nam znalazła terapeutkę i nas tam wysłała. Więc moi rodzice wiedzieli.

Wsparcie bliskich

A.: Mówiłaś, że mieli ograniczone informacje. Na początku im nie mówiliście, później zaczęliście ich powoli wprowadzać w temat, ale czy to było na takiej zasadzie, że dzieliłaś się swoimi emocjami, również tym, co czujesz? Czy oni wiedzieli, jak wyglądają starania, co się wtedy dzieje z człowiekiem? Co się działo z ich córką, jakie ona miała myśli? Czy w pewnym momencie pozwalałaś sobie na to, aby mówić o wszystkim, co cię boli? Chciałabym ustalić, na ile się otworzyłaś przed nimi, a na ile nie chciałaś tego robić. Co wiedzieli? Czy wiedzieli, że patrząc na jedną kreskę, wyjesz cała sobą, nie masz ochoty wstać z łóżka, czy raczej to było: „No nie udało się” i liczyłaś, że oni to zrozumieją? Jak byli zaangażowani w te twoje emocje?

Z.: Fajnie by było, gdyby oni mogli się tu wypowiedzieć. Jestem bardzo ciekawa, jak to wyglądało z ich perspektywy. Ale oni byli bardzo obecni. Nie wprowadzałam ich w szczegóły, ale byli na bieżąco. Jak sobie to teraz wspominam, to byli niesamowitym wsparciem. Kojarzę jakieś takie moje wielokrotne dojścia do ściany i ich w tamtych momentach. Kojarzę moją matkę, która idzie na pielgrzymce na kolanach i mi wysyła zdjęcia swoich przetartych spodni, bo ona szła w konkretnej intencji, bo tak bardzo w to wierzyła i to był jej sposób na to. Wiedziałam, że ona wspiera mnie właśnie w taki sposób, bo tak potrafi i tak czuje, że jest najlepiej. Tata natomiast potrafił mi codziennie napisać jakiegoś SMS-a. Gdy wiedziałam, że kolejny raz się nie udało, to on też był.

Bezradność

Z.: Pamiętam, jak kiedyś, gdy znowu nie wyszło, wróciłam z Warszawy z kolejną diagnozą z dupy, bo miałam jakąś wielką torbiel, która się kwalifikowała do zabiegu. Nie dość, że nie wyszło, to przez najbliższych kilka miesięcy nie było na to szans. Pamiętam, jak on bardzo chciał mnie od tego na chwilę oderwać. Zabrał mnie na kolację w miejsce, do którego teraz bardzo lubimy razem jeździć we dwie na śniadania – do radomskiego Krafta. Pamiętam, że chciał mnie bardzo wszystkim rozpieścić, abym zamawiała, co chcę, a skończyło się na tym, że siedzieliśmy tam we dwójkę, on był styrany po całym dniu przyjmowania pacjentów, ja byłam zaryczana na maksa, a on wzruszony. Siedzieliśmy przy tym stoliku, nikt z nas nie chciał nic tknąć. I ta jego bezradność w oczach. Zrobiłby wszystko, co by mógł w tamtym momencie, a nie bardzo miał jakiekolwiek możliwości.

Teraz sobie w ogóle uświadamiam, że bardzo mi go brakuje i że podczas tych starań był dla mnie ważnym filarem. Był niesamowicie wspierający. Wiecie, te pieniądze. My ich nie prosiliśmy o to. Tata po prostu wiedział. Mogłam się np. żalić, że coś jest drogie, i to wystarczyło, aby on następnego razu przyjechał do nas z kopertą i powiedział, że tyle jest w stanie zrobić. Dał nam też złotą monetę, która miała być na jakąś wycieczkę, ale powiedział, że teraz to jest ważniejsze. Czułam to wsparcie. Od mamy zresztą też, natomiast ona nie była aż tak… Nie była takim rodzicem bluszczem, który cię owinie. Tata też taki nie był, nie chcę, żeby to tak zabrzmiało.

Zaangażowanie rodziców

Z.: Mama wspierała na swój sposób. Na przykład kojarzę scenę, jak to ona robi mi pierwszy zastrzyk na stymulację, bo ja byłam tym przytłoczona. To ona pomagała mi to ogarnąć. I to było tym jej prowadzaniem za rękę. Wydaje mi się, że to wielkie szczęście, że oni byli. Wiedziałam też, że będą bardzo dyskretni, że jak im powiem, to nie muszę nawet powtarzać, że to nie jest temat do gadania z kimkolwiek, z ciotką, kumplem. I to zostało nasze do ostatniego momentu, kiedy chciałam już, aby stało się to prywatne.

Później, gdy już to ujawniłam, to oni też mieli większe pole do działania. Na przykład przychodzili pacjenci do gabinetu i mówili, że widzieli ten post, że córka się stara, i że bardzo wspierają. Wtedy tata mógł już powiedzieć coś więcej. Ale to było superwsparcie. Mogłabym życzyć komuś takiego wsparcia ze strony rodziców. Jestem naprawdę szczęściarą, że jeszcze wtedy miałam ich dwoje przy sobie i że byli tak bardzo w to zaangażowani.

Realna pomoc od najbliższych

A.: I była w to również zaangażowana babcia.

Z.: Babcia była zaangażowana przez swoją historię starań, bo bardzo długo się starała o swoje jedno jedyne dzieciątko, czyli o moją mamę. Po bardzo wyboistej drodze, po wielu stratach – i wczesnych, i takich, kiedy te dzieciaczki żyły chwilę i musiała je pochować w malutkich, białych trumienkach, niosąc je na rękach z dziadziem. Ona naocznie doświadczyła tych cudów. Z babcią miałam taki vibe, że czasami nie musiałam nic mówić, tylko przychodziłam, miałam załzawione oczy i za chwilę jej też się zbierały łzy, bo już wiedziała.

Czasami potrzebowałam się poddać, usłyszeć, że jest beznadziejnie, że rzeczywiście mogę być w czarnej dolinie, a ona płakała, mówiła, że wie, że tak właśnie jest, ale jest przekonana, że się uda. Jak taka weteranka. Nie chciałam, aby mnie życie tak przetyrało jak ją, mimo że miałam świadomość, że byłam za małym szczylem, żeby w jakikolwiek sposób z nią polemizować i mówić, że co ona może wiedzieć, bo wiedziała więcej. Ale w tamtym momencie chciałam sobie pozwolić na to, żeby się czuć jak shit. Tak że od strony mojej rodziny… Jestem szczęściarą. Teraz z perspektywy czasu widzę, że oni byli naprawdę dużym, realnym wsparciem.

A.: Czy twój małżonek również dostawał od nich wsparcie, czy ono było wokół ciebie? Nie wiem, czy wiesz o tym, bo może nigdy o tym nie rozmawialiście, ale on czuł to samo?

Z.: Tak, wręcz mówił o tym, że do takiego wsparcia nie przywykł. Na pewno też potrzebował go mniej. Często też powtarza w podcastach, że to głównie ja byłam sfiksowana w tamtym czasie, a on starał się jak najbardziej pomóc mi, bo nie czuł, aby jego trzeba było aż tak bardzo wspierać. On po prostu nie przywykł do takich szczerych, długich rozmów z rodzicami. Uczył się tego w trakcie.

…i kiedy nie wiedzą

Z.: No dobrze, bo na razie czuję się jak pod gradobiciem pytań. Gadałam przez dziesięć minut non stop, a jestem ciekawa, jak było u ciebie.

A.: Jeżeli chodzi o wsparcie moich rodziców?

Z.: Tak. Czy im mówiliście, czy jeśli powiedzieliście, to czy mieliście jakieś wsparcie?

A.: W którymś z ostatnich podcastów, gdy wspominałam o mojej relacji z rodzicami, czegoś nie dopowiedziałam i stwierdziłam, że to wymaga podsumowania, bo to mogło być niezrozumiałe dla naszych słuchaczy. Wydaje mi się, że moja rodzina ma inny język miłości. Oni mówią językiem, którego przez wiele lat nie rozumiałam. Właściwie nie rozumiałam go przez większość swojego życia. To jest bardzo trudne, bo miałam zupełnie inne oczekiwania. Mówiłam innym językiem i inny język by mi pomógł, a niekoniecznie taki, jakim się posługuje większość mojej rodziny. Chcę to powiedzieć na głos.

Ja moim rodzicom nie mówiłam, że się staramy. Oni mogli coś napomknąć, zapytać, czy planujemy, czy chcemy zostać rodzicami, ale nie powodowało to u mnie dyskomfortu. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie pamiętam takich sytuacji. Ale nie czułam potrzeby dzielenia się z nimi, bo wiedziałam, że dostanę być może radę, która nie do końca doda mi sił. Nasze języki nadal się różnią. Po prostu to zaakceptowałam i trochę staram się nauczyć, że wsparcie, które otrzymuję, ma totalnie inny wymiar. To były inne gesty, inna mowa, inne rzeczy, które były realizowane wokół tego problemu, więc ja nie mówiłam, nie chciałam. Myślę, że moja mama się dowiedziała gdzieś między słowami, że mieliśmy taki problem. Ta sfera jest nieporuszona. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy w ogóle na ten temat w domu.

Wsparcie teściowej

Z.: Nawet post factum?

A.: Nawet post. Nie mam w ogóle problemu z rozmawianiem na ten temat. Gdyby ktoś powiedział: wytłumacz mi, co się działo… To jest w ogóle dziwna sprawa, bo stoję w kontrze z rodzicami, którzy się bardzo angażowali. Moi rodzice są obecni w moim życiu, jeżdżę do nich, rozwiązuję ich problemy, uczestniczę w różnych sprawach rodzinnych, a pomimo tego nie chciałam ich wpuszczać do tego świata. Nie czułam też takiej potrzeby. Oczywiście potrzebowałam tego wsparcia, ale wiedziałam, że to raczej nie jest dobry pomysł. Tak czułam. Może byłoby inaczej, może dostałabym wiadro tego, czego potrzebowałam – nie wiem. Na tamten moment nie chciałam tego robić.

Ale wprowadziłam jedną osobę do tego wszystkiego i była nią moja teściowa. To właśnie ona robiła mi zastrzyki, więc pomimo tego, że nie mówiliśmy na początku, o co chodzi, to myślę, że jest tak wrażliwa na innych ludzi, na to, jak się zachowują, że ona po prostu wiedziała. I wiedziała na co są te zastrzyki, bo jest położną, więc się domyśliła, nie zadawała pytań. Wiedziałam, że mam od niej wsparcie. Ona wiedziała, kiedy przytulić, podejść i powiedzieć, że będzie dobrze i dla mnie to zapewnienie było okej. To było tyle, ile mi było potrzeba. Czułam wsparcie z jej strony.

Demony w głowie

A.: Wspominałam też w innych podcastach, że może mogliśmy się bardziej otworzyć, bo dzięki temu może czułabym się lepiej. To wsparcie może by się wcale nie zmieniło. Może pojawiłoby się wcześniej. Ale mi samej ze sobą byłoby lepiej. Tu chodzi wyłącznie o to, że to ja sobie wyobrażałam różne sytuacje, które niekoniecznie miały miejsce. Miałam w głowie różne demony na temat naszego związku i bycia beznadziejną żoną. Podyktowane to było właśnie tym, co sobie ktoś o mnie pomyśli. To była nakręcająca się spirala nienawiści do samej siebie. Przy czym jak coś mogło ją podkręcić, to sobie to wyolbrzymiałam i wpadałam w doły wykopane przez własne myśli. I tych dołów było naprawdę dużo. Mnóstwo rzeczy mnie przytłaczało, które sama tworzyłam w głowie, ale też nie umiałam z tym zerwać.

Nie potrafiłam skupić się na samych faktach, tak jak to robił mąż. On potrafił w większym stopniu stłumić emocje, a nade mną przejęły one kontrolę. Ale nie potrafiłam inaczej. I nie wiem, czy bym potrafiła, nawet gdybym wiedziała, że… Teraz to już gdybanie, bo nie wiem, co by było, gdyby. Ale może ktoś nas właśnie usłyszy i pomyśli o tym, jakie są fakty, a co jest obok. Nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić, ale bardzo bym chciała o tym usłyszeć. Bo to, co pomogło mi podczas starań, to były właśnie te rzeczy, które otworzyły mi głowę.

Dwie ważne sprawy

Z.: Zastanawiam się teraz, jaką możemy dać radę. Czy mówić rodzicom o staraniach, czy nie mówić? Zastanawiam się, kogo zastaniemy po drugiej stronie jako odbiorcę tych treści, czyli rodziców, którzy są przeróżni.

A.: Ja bym chyba nie była w stanie powiedzieć, czy mówić, czy nie. Dziewczyny też nam pisały o różnych sytuacjach, kiedy się przed kimś otworzyły, np. spotkały się z pozytywnym przyjęciem, ale później się okazało, że ono wcale takie nie było. Doświadczyły też zupełnego odtrącenia, niezrozumienia. Razem z Zosią życzymy wam samego zrozumienia po drugiej stronie. Ale wiemy, że nie zawsze są wokół was ludzie, którzy mówią waszym językiem, spełnią wasze oczekiwania, jeżeli chodzi o wsparcie, którego potrzebujecie i które będzie plastrem na wasze rany.

Tak sobie z Zosią rozmawiałyśmy przed nagrywaniem tego podcastu, że jeżeli wiecie, że tam czeka osoba wrażliwa, wiecie, jaka jest wasza mama, teściowa i czego możecie się po niej spodziewać, to może tak. A czasami może być tak, że nie znamy tej osoby. Jeśli wiecie, że to może wam pomóc, to może warto się otworzyć.

Z.: Trudno cokolwiek radzić przez to, że po drugiej stronie może być bardzo różny odbiorca. Ale mega mnie nastawiło na inne tory to, co powiedziałaś, Anno, że w sumie trochę żałujesz, że nie powiedziałaś, że może byś sobie więcej nie dopowiadała w tej głowie. Na tamten moment to było za trudne, dziwne i do tego ten inny język niż ten, w którym dorastałaś, a teraz z perspektywy czasu patrzysz na to inaczej.

Czy ta osoba dochowa tajemnicy?

Z.: Najważniejsze dwa punkty, jakie sobie wypisałam i jakie wydaje mi się, że powinny być spełnione, kiedy dzielisz się z kimś czymś tak intymnym. Pierwszy z nich jest fundamentalny i obligatoryjny do spełnienia, czyli: czy ta osoba będzie potrafiła dochować tajemnicy. Czy to jest osoba dyskretna. Dla mnie musiałoby to być spełnione, żeby mieć poczucie komfortu, bo wprowadzacie tę osobę w bardzo intymną sferę swojego życia i nie każdy jest na tyle otwarty, aby o tym mówić wprost. Musisz mieć tego pewność, aby nie dowiedzieli się sąsiadka, ciocia albo teść, kiedy mówisz o tym teściowej, a bardzo byś chciała, aby to zostało między wami.

Czy ta osoba będzie mi towarzyszyć?

Z.: Druga sprawa, o której chciałabym wiedzieć, zanim bym coś takiego powiedziała, to czy ta osoba jest w stanie udźwignąć to razem ze mną. Czy ona będzie w stanie mi w tym towarzyszyć. Czy ja jej tym za bardzo nie przytłoczę. Jak wyobrażam sobie ludzi wokół mnie, to nie widzę nikogo takiego. Ta osoba może po prostu być, nawet jeśli nie wie, co ma zrobić. To nie jest tak, że ona ma rozwiązać ten problem. Ale myślę sobie o babci Krysi, która musiała np. brać więcej leków. Pamiętam, że bardzo to przeżywała. Więc to taki jedyny znak zapytania.

Wydaje mi się, że tych ludzi, którzy nie spełniają punktu drugiego, jest naprawdę bardzo mało. A ten pierwszy jest turboważny, czyli ta dyskrecja i to, że możecie być pewni, że to, co padnie między wami, jeśli dodatkowo podkreślicie, że bardzo wam na tym zależy, faktycznie tak zostanie. Tylko czuję się jak taki pączek w maśle, który w tym najtrudniejszym czasie miał naprawdę superwsparcie.

Ale też pamiętam, jak później smakowało mi dzielenie się z tymi ludźmi wygraną. Nie wyskakiwałam jak filip z konopi, gdzie wcześniej uśmiechem numer dziesięć zbywałam życzenia czy pytania np. podczas wigilijnej wieczerzy. Wiecie, ktoś tam pyta, kiedy u nas, a ja się tylko uśmiecham, a potem swoje opłakuję. Tylko po pierwsze dostawałam mniej takich prztyczków w nos, bo większość wiedziała, więc nie musiałam się na to narażać, a po drugie w momencie, kiedy się udało, miałam wrażenie, że ci ludzie cieszyli się dziesięć razy bardziej przez to, że towarzyszyli nam w tym procesie. Oni sobie zdawali sprawę, ile kosztowała ta wygrana.

Czy mówić rodzicom o staraniach?

A.: Czyli podsumowując, tak naprawdę każdy musiałby sobie przeanalizować, komu i po co powiedzieć i czy warto, bo czasami może nie być warto. Czasami „dostaniemy z liścia” i wcale nie będzie nam lepiej. Wiemy również z waszych wiadomości, że kiedy się otworzyłyście, to wcale nie spotkałyście po drugiej stronie empatycznej osoby, którą wyobrażałyście sobie jako tą, która poda wam pomocną dłoń, a okazuje się, że ona totalnie nie rozumie sytuacji, w której się znajdujecie. Jedna z was napisała, że dostała przytoczoną historię na temat tego, że komuś się udało, a wiemy, że to nie jest coś dodającego skrzydeł. To wręcz brzmi jak bagatelizowanie problemu, ale może to była jedyna rada, na którą było stać tamtą osobę i która wcale nie miała nic złego na myśli.

Nie jesteśmy w stanie przeanalizować wszystkich sytuacji, które się wydarzą, jeśli się zdecydujecie. Chciałybyśmy wam tylko powiedzieć z Zosią, że może być różnie. Nie chcemy przedstawiać kolorowego świata w stylu: tak, podzielcie się tym, na pewno będzie wam lepiej. My to rozumiemy, jesteśmy na tyle świadome, że wiemy, jak się zachować w takiej sytuacji, wiemy, co mówić, a czego nie, jak wspierać takie osoby. Ale ta pani X, która jest waszą mamą, teściową bądź jakąś bliską przyjaciółką, może zupełnie nie wiedzieć. Ona może mieć inny język miłości i to, że powie o tej koleżance Krysi cioci Basi, która zaszła w ciążę, więc tobie na pewno się uda, to może będzie jedyne, na co ją będzie stać.

Przypomniała mi się też wiadomość od jednej z naszych słuchaczek i akademiowych dziewczyn, że świat nie spełni naszych oczekiwań i ci ludzie też tego nie zrobią na sto procent tak, jakbyśmy tego chcieli. Bo my też tych oczekiwań świata nie musimy spełniać. To również daje trochę do myślenia. Fajnie byłoby żyć w idealnym świecie, ale on nie istnieje.

Idealny świat nie istnieje

Z.: Świetna klamra, ekstra, że to powiedziałaś. Huczy mi w głowie coś takiego, że jeśli zakończymy ten podcast wydźwiękiem bardziej negatywnym niż pozytywnym, na zasadzie: nie wiemy, co was może spotkać, pamiętajcie, że tam zawsze może na was czekać policzek, a nie przytulenie, to wyobrażam sobie kogoś, kto się waha, czy o tym powiedzieć. Z jednej strony bardzo już by chciał, ale nadal dokarmia demony w swojej głowie. A one mu mówią, że na pewno będzie źle i przez to ciągle tego nie robi, boi się wykonać ten krok, gdzie z drugiej strony tak naprawdę potrzebuje się tym w końcu z kimś podzielić. Boję się, żebyśmy kogoś nie zniechęciły. Ale tak jak Ania powiedziała, nie możemy was zapewnić, że po drugiej stronie znajdziecie empatyczną osobę.

Bardzo pomaga brak oczekiwań. Czyli mówię ci o tym, bo chciałbym, żebyś wiedział, a nie dlatego, że chciałabym, abyś teraz zrobił to, a później tamto. I to będzie najlepsze, bo ta osoba prawdopodobnie nie ma zielonego pojęcia, o co wam chodzi, chyba że będziecie w stanie od razu wygłosić, co mogłoby wam pomóc w takiej sytuacji. Na przykład wprowadzam cię w to, bo bardzo by mi pomogło, gdybyś robił to i to albo gdybyś nie robił czegoś, bo kiedy to robisz, to sprawia mi to ból. Wtedy te osoby mają jasne narzędzia, z których mogą skorzystać. Wydaje mi się, że to są takie uniwersalne rady. To, co powiedziałaś na koniec, było super.

A.: Mamy nadzieję, że podejmiecie najlepsze dla was decyzje. Byłoby super, gdybyśmy dostały kiedyś taką wiadomość, że coś się zmieniło dzięki temu podcastowi, że dzięki naszej rozmowie sami zaczęliście sobie zadawać pewne pytania i znaleźliście na nie odpowiedzi.

Z.: I jak najwięcej empatycznych ludzi wokół was wam życzymy.

A.: Tego wam życzymy. Trzymajcie się ciepło, buziaki.

Z.: Pa, pa!

DIETY https://sklep.akademiaplodnosci.pl/
NEWSLETTER https://akademiaplodnosci.pl/newsletter/