×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #029 – Niepłodna głowa i jej zakamarki
09.03.2021
#029 – Niepłodna głowa i jej zakamarki

Bywa tak, że im dłużej trwają starania, tym czarniejsze tworzymy scenariusze. Zosia coś o tym wie. W tym odcinku sprawdzamy, jakie myśli kłębiły się w jej głowie na etapie walki o dziecko. Dlaczego chciała doprowadzić do destrukcji siebie, swojego małżeństwa i całego świata? Jakie miała wyobrażenie o swoim mężu i jaką mu zaplanowała przyszłość? Poruszamy ten temat, bo wiemy, że Zosia nie jest odosobnionym przypadkiem i wy również borykacie się z tym problemem. Posłuchajcie, z czym zmaga się niepłodna głowa.

Plan odcinka

  1. Niepłodna głowa i jej demony
  2. Czarne scenariusze
  3. Dlaczego to sobie robimy?
  4. Możesz nie mieć racji – dopuść do siebie taką myśl

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

A: Powiedz, który to już dzień widzisz się z Aniusią?

Z: W tamtym tygodniu też było intensywnie. Musimy razem zamieszkać, będzie mniej problemów logistycznych.

A: Właśnie nie wiem, po co wracam do domu!

Z: Musimy tutaj przenieść całą twoją rodzinę i wszystko będzie grało.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z: Dzień dobry.

A: Dzień dobry we wtorek.

Z: Kolejny! Jak to możliwe, że przez tyle miesięcy nie wypadłyśmy z tej cykliczności?!

A: Musimy wam powiedzieć, że podcasty czujemy całym sercem. Cieszymy się, że możemy zasiadać za mikrofonami i że tak ochoczo nas słuchacie i dajecie feedback po każdym odcinku.

Z: Słyszeliście, co Ania powiedziała? „Cieszymy się, że możemy zasiadać za mikrofonami i że tak ochoczo nas słuchacie” – wspaniale, stara! Może niech ludzie sami to powiedzą, czy tak chętnie cię słuchają!

A: Mówię o tych, którzy wiem, że to robią. Jeśli słuchasz nas ochoczo, to mówię o tobie i o tych ludziach, którzy nam komentują. Przecież piszą do nas wiadomości, Zosinku. Super to jest.

Z: O Boże, przepraszam. (śmiech) Wszyscy ochoczo nas słuchają – propaganda sukcesu Akademii Płodności.

A: Już się z tego wytłumaczyłam. Nic dodać, nic ująć.

Z: Skoro tak lubisz sobie ze mną gaworzyć i ludzie ochoczo cię słuchają…

A: Na pewno są tacy, którzy myślą, że nie będą tego słuchać i bierzemy to na klatę.

Z: Kończąc moją myśl, bo teraz Anka będzie się tłumaczyć za każdym razem, jak tylko o tym wspomnę – skoro tak lubisz mówić do osób, które cię ochoczo słuchają, to o czym sobie dzisiaj porozmawiamy?

Niepłodna głowa i jej demony

Z: Poruszymy dzisiaj temat, który chyba bardziej dotyczył mnie niż Ani, chociaż ona też odnalazła w swojej przeszłości jakieś jego zalążki. Trochę będzie enigmatycznie na zasadzie wyobrażeń, że gdzie indziej trawa będzie bardziej zielona niż w naszym ogrodzie albo że gdzie indziej będzie lepiej. Chodzi o takie myśli, że w tym momencie mojego życia, w którym teraz jestem, przy tym facecie, w tym mieście, w tej pracy jest najgorzej na świecie i pewnie dlatego starania nie wychodzą. To taki klasyczny Zosin – tak sobie myślałam.

A: I to się pojawiło u ciebie od razu? Jak w ogóle wyglądał ten proces tworzenia sobie innej rzeczywistości (tak mogę to nazwać?), w której będzie ci się lepiej żyło?

Skąd to się wzięło?

Z: Uhm. Nie działo się tak od początku, bo to by znaczyło, że już wtedy miałam wątpliwości, a wyszłam za mąż z naprawdę szaleńczej miłości, której byłam pewna, więc pierwsze miesiące naszego życia upłynęły pod znakiem hulanki, sielanki, szczęścia i czucia się jak pączek w maśle. To się pojawiło później, kiedy okazało się, że mijają lata, a my nadal nie mamy dzieci. Kolejni ludzie, do których szliśmy po pomoc z otwartym sercem, mówili, że może nie warto to tak przeciągać i te pieniądze, które inwestujemy, czas i zdrowie, może przełożylibyśmy na coś sensowniejszego, bo tu nie ma wielkiej nadziei. Jeszcze na terapii zaczęłam przerabiać wizję życia bez dzieci.

Bardziej ja sobie z tym nie radziłam niż mój mąż. I te myśli, że gdzie indziej byłoby lepiej, to była tylko moja niepłodna głowa. Na przykład potrafiłam sobie wyobrażać, że przez to, że być może nie będę mogła dać mojemu mężowi syna lub córki, nie mogę go dłużej przy sobie wiązać.

Wiesz, o co chodzi? Że teraz jeszcze jest spoko, bo jestem młoda, piękna, pełna energii, mam wiele do zaoferowania, zawsze mam na wszystko ochotę, możemy robić razem superfajne rzeczy, podróżować, bo to dobry czas w życiu, ale każdy kolejny rok będzie nas zbliżał do tego, że będę miała coraz więcej zmarszczek, siwych włosów, może przytyję. Już nie będę takim super-Zosinkiem, a dodatkowo u znajomych Dudka będą się pojawiały dzieci. Jego ziomek będzie mu opowiadał, jak uczy swojego synka grać w piłkę, a on będzie mógł wziąć łyk piwa i powiedzieć: „Fajnie, stary. Zupełnie nie mam pojęcia, o czym mówisz, bo to jest świat, który nas nie dotyczy i pomimo że bardzo byśmy tego chcieli, to się nie udaje”.

Problemy małżeńskie

Z: Miałam takie myśli – chore, bardzo mnie one obciążały – że lepiej byłoby, gdybym teraz dała mojemu mężowi wolność, aby miał jeszcze szansę ułożyć sobie życie z inną dziewczyną, pełniejszą ode mnie, a na pewno płodniejszą, która da mu dzieci, niż żebym trzymała go przy sobie i przeciągała to, co i tak się wydarzy, czyli mnie zostawi. Chciałam, aby już na początku sytuacja była czysta i żeby to ode mnie wyszła inicjatywa, niż żebym kiedyś to ja została porzucona, bo byłam pewna, że to się stanie.

A: Czyli teoretycznie możemy pomyśleć, że to była forma obrony?

Z: Tak mi się wydaje.

A: Lepiej byłoby ci to znieść w ten sposób, niż usłyszeć po 10, 20 latach, że się rozstajemy, bo nie możesz mi dać dziecka, bo wtedy mogłabyś tego nie znieść?

Z: Tak, chyba tak. To było takie wyjście przed szereg na zasadzie: zróbmy to tak, bo dzieje się to w kontrolowanym przeze mnie środowisku, to ja rozdaję karty i daję zielone światło na rozstanie, każdy niech pójdzie w swoją stronę. To było tak głupie i irracjonalne. Dudek nigdy nie chciał się ze mną rozstać. Nigdy!

A: Właśnie chciałam do tego przejść.

Wyobrażenia vs rzeczywistość

Z: To były moje wyobrażenia. On zawsze mnie utwierdzał w przekonaniu, że jakoś to będzie bez tych dzieci, że brał ze mną ślub z całym pakietem – takiego Zosinka, jakim był. Przed ślubem mieliśmy dużo takich rozmów, bo wiedziałam, że jestem chora i jasno powiedziałam, że może być różnie i że może będzie nam trudno mieć dzieci albo będziemy musieli o nie heroicznie walczyć. Bardzo się miotałam. Z jednej strony wiedziałam, że choruję, z drugiej się łudziłam, że na pewno się uda, a z trzeciej nie brałam innej opcji pod uwagę i wkładałam mężowi do głowy swoje myśli. On nigdy się nie chciał rozstawać, a ja mu wpajałam, że to świetne rozwiązanie, bo i tak zechce mnie zostawić. Gdzie on się pukał w łeb i mówił: „Co ty pieprzysz?”.

A: Czyli dzieliłaś się z nim swoimi przemyśleniami?

Z: No tak, a on mówił: „Uspokój się, kocham cię”.

A: I to w ogóle nie sprawiało, że te myśli znikały, tylko nadal tworzyłaś w głowie scenariusze.

Z: Tak, one znikały na chwilę, znowu się połudziłam przez dwa–trzy cykle, że się uda, a później wracały. Ciągle musieliśmy wałkować te same tematy i on na okrągło musiał mnie zapewniać, że minęły kolejne trzy miesiące, nadal nie mamy dziecka i wciąż mnie kocha tak, jak mnie kochał, a może nawet jeszcze bardziej. Chyba po prostu musiałam to słyszeć, bo w mojej głowie tkwił demon, że to moja najważniejsza wartość jako kobiety i zapewnienie trwałości mojego związku.

A: Że bez dzieci nie ma małżeństwa i to nie ma prawa się udać.

Z: Tak! Że to będzie tak smutna wizja. Bardzo to sobie wkręciłam.

Czarne scenariusze

A: A czy po drodze stało się coś, co pozwoliłoby ci w pewien sposób zlikwidować te myśli? One do końca starań były takie same? Czy przyszedł taki moment: okej, to może nie do końca jest mądre, co robię, skoro rozmawiam z mężem i mam poczucie, że on jest ze mną szczery, wierzę w jego obietnice i muszę walczyć z tym, żeby nie tworzyć scenariuszy, które prawdopodobnie nigdy się nie spełnią?

Z: To na pewno nie był moment, tylko bardzo długi, skomplikowany proces zapoczątkowany na terapii. Prawda jest taka, że nigdy nie zdarzyła się w naszym życiu sytuacja, w której mogłabym choć przez chwilę zwątpić w to, że mąż kocha mnie do szaleństwa. Odwalałam takie numery, że tak przynajmniej ze trzy razy mógłby się odwrócić na pięcie i powiedzieć, że przeginam. A on trwał i to wtedy, kiedy chciałam doprowadzić do destrukcji całego świata – siebie, naszego małżeństwa, wszystkiego, bo to były te najczarniejsze miesiące. Czasami polegało to tylko na tym, że on po prostu był, co i tak wydaje mi się heroicznym posunięciem z jego strony, ale to też dało mi wiele do myślenia.

Chcę, aby to wybrzmiało – teraz, kiedy się udało i mamy już Krysię i nasze życie wygląda tak, jak zawsze marzyłam, aby wyglądało, mam takie myśli, że to wszystko wisiało na włosku przez moją głupotę i moje chore fazy. One były tylko w mojej niepłodnej głowie, a starałam się je wprowadzić w życie chyba przez to, żeby się ochronić. Gdyby mój stary nie był taką skałą, to po prostu bym to rozpieprzyła.

Odtworzyć najgorszy scenariusz…

Z: To są teraz dla mnie jedne z gorszych myśli. Cierpnie mi skóra na myśl o tym – szczególnie jak na nich patrzę – że tak bardzo się miotałam w tych sidłach. Mogłam to stracić, paradoksalnie chcąc się bronić… Wiesz, o co chodzi. To jest bardzo trudne. Naprawdę było blisko tego, żebym zniszczyła coś najważniejszego w swoim życiu przez to, że za bardzo się dałam wpędzić w te najczarniejsze myśli, chcąc jakby ubiec pewne sytuacje z przyszłości, które wcale nie musiały mieć miejsca.

Próbowałam odtworzyć najgorszy scenariusz i mu zapobiec już teraz, aby nie pozwolić się temu rozkręcić, będąc przekonaną, że „moja racja jest najmojsza”. Bo na bank będzie tak, że on się ze mną rozstanie, a nie, że mnie będzie kochał albo że np. będziemy mieli dziecko. Nie – na pewno go nie będziemy mieć, on mnie zostawi i pójdzie do innej, która da mu syna lub córkę, i to ja będę tą cierpiącą.

A: Najgorsze w tym wszystkim jest to, że wiele osób tworzy sobie te scenariusze w głowie, choć niekoniecznie mają do tego powody. Wasz świat dawał sygnały, aby tego nie robić, bo to się nie dzieje. Sama się zastanawiam, dlaczego tak jest, bo scenariusze, które mogą się wydarzyć przez to, że nie uda nam się mieć dziecka, tworzyła również moja niepłodna głowa. Nie przypominam sobie, żeby to było tak bardzo destrukcyjne dla naszego małżeństwa. Oczywiście to nie był czas rozkwitu naszej miłości, wręcz przeciwnie. Niepłodność sprawiła, że się od siebie oddalaliśmy i chwilę po tym, jak się udało, mój mąż powiedział, że myślał, że się rozwiedziemy. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego przyszło mu to do głowy, bo nie dawałam mu takich sygnałów. Faktycznie nie było kolorowo, nie spijaliśmy sobie z dzióbków. Ale dźwigaliśmy to i był moment, w którym wydawało mi się, że się z tym zmagam.

Dlaczego to sobie robimy?

A: Wracając do tych czarnych scenariuszy, zastanawiam się, dlaczego tak robimy. Czy to jest właśnie moment, w którym czujemy się lepiej i chcemy zapobiec tej wielkiej tragedii, która być może się zdarzy? Czy serce będzie nas mniej bolało? Nie rozumiem, dlaczego podczas starań karzemy się tymi wizjami, karmimy się czymś, co nie miało miejsca. Bardzo trudno jest tego nie robić.

Z: Często sobie o tym myślałam i mam na swoją sytuację dwa wytłumaczenia. Ale masz rację, bo to się tak często pojawia w przeróżnych wiadomościach od dziewczyn, że to na pewno nie jest tylko mój case. Decydujemy się o tym opowiedzieć, dlatego że przeczytałyśmy już masę takich historii.

Pierwsze wytłumaczenie sama podałaś już na tacy – zrobię coś wcześniej, żeby mniej bolało, czyli taka trochę ochrona samej siebie. Na zasadzie: wyprzedzę to, może dzięki temu będę mniej cierpieć. A drugie wytłumaczenie jest takie, że robiłam to z nie do końca zdrowej miłości do mojego męża. Wydawało mi się, że prawdziwe szczęście dostanie w rodzinie. I skoro ja mu tego nie mogę dać, to nie mogę zabraniać mu tego z kimś innym. I że wiem, że jak będzie miał dzieci, to będzie tak supertatą i tak rozkwitnie. Że to cel jego życia, czyli znowu wkładałam mu do głowy swoje plany. Myślałam, że nie mogę mu w tym przeszkodzić. Jeśli muszę puścić w świat człowieka, którego bardzo kocham, to powinnam to zrobić w momencie, w którym będzie miał szansę założyć z kimś rodzinę.

„Nie potrafiłam tego zauważyć”

Z: To są moje dwa wytłumaczenia, do których udało mi się dojść podczas szukania minimalnego sensu w tym wszystkim, bo to było bardzo destrukcyjne i nie widzę w tym teraz logiki. Dostawałam wiadro miłości od człowieka, który kochał mnie za to, jaką jestem, a nie za to, czy mam potencjał do posiadania dzieci, czy nie. To, że on naprawdę tak uważał, zobaczyłam dopiero po czasie. Myślałam, że to jest ułuda, bo łatwo jest powiedzieć, że będę cię kochał. On to po prostu pokazał.

A: Trudno jest to zobaczyć w tym wszystkim.

Z: I to nie była ułuda, on naprawdę to robił! Naprawdę chciałby tylko mnie! To było dla mnie takie: ja wystarczam? Ja, która w siebie tak nie wierzę, która wydaje mi się, że jest tak ułomna, niewystarczająca i za mała? Przez niepłodność moje poczucie własnej wartości jest ziarenkiem maczku, a on mówi, że dla niego to cały świat, jego życie? Nie potrafiłam tego zauważyć. Chyba byłam niedojrzała na tę jego miłość.

Możesz nie mieć racji – dopuść do siebie taką myśl

A: Piękne podsumowanie naszego podcastu. Wspaniale było, Zosiu, wejść w twoją głowę.

Z: Taką trochę chorą.

A: Ale głowę, którą nosi niejedna z osób, które nas słuchają.

Z: Boję się właśnie tego. Jeśli jest tam gdzieś taki Zosin, który jest w tym momencie – przed destrukcją albo w trakcie, to chciałabym mu zasiać w głowie taką myśl. (Chociaż do mnie wtedy chyba nic by nie dotarło – jedyne rozwiązanie, jakie widziałam, to żebyśmy się rozstali). Mierzi mi ona skórę i sprawia, że włosy na rękach stają mi dęba, że to wszystko wisiało na włosku przez moje głupie zapatrzenie w to, że „moja racja jest najmojsza”. Dopuśćcie promyk myśli, że ten stary może was naprawdę tak bardzo kochać za to, jakie jesteście. I że ta trawa nie będzie bardziej zielona nigdzie indziej, tylko wszędzie będą problemy – takie albo inne.

Czy to jest kolejny podcast, który nie należy do najłatwiejszych, Anna? Ciśniemy kalibrem hard od dwóch tygodni? Tu uśmieszki, heheszki, a teraz co?

A: Zawsze na początku Karol wstawia takie śmieszne wstępy i już myślisz, że to będzie taki supermiły, odmóżdżający czas, a tutaj dziewczynki zrzucają bombę i cisza.

Z: To teraz słuchacie: po tej bombie, jak już kurz opada i jest krater, weźcie grabki, zagrabcie, nasadźcie kwiatków i będzie ładnie.

A: I czekamy, aż coś wyrośnie na tej trawce. Trzeba podlewać i po prostu działać.

Na zakończenie

Z: Słyszymy się za tydzień, zobaczymy, może postaramy się wymyślić coś takiego bardziej do kawki.

A: Ochoczo!

Z: A nie do chusteczki! Ale staramy się to prowadzić jak najbardziej wartościowo i nie zawsze to jest łatwe (…)

____
Akademiowe diety i ebooki: https://sklep.akademiaplodnosci.pl/