×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #076 – Akademia od kulis. Jak dobrze mnie znasz?
czym jest Akademia Płodności
17.10.2022
#076 – Akademia od kulis. Jak dobrze mnie znasz?
Znów zaglądamy za kulisy Akademii. W tym odcinku sprawdzamy, ile wiemy o sobie nawzajem. Co w sobie cenimy? Jakie mamy obsesje? Kto i w jaki sposób rządzi w tym związku? Tym razem możesz nas nie tylko słyszeć, lecz także widzieć, bo to nasz pierwszy odcinek w formie wideo. Koniecznie daj znać, czy następnym razem też mamy ustawiać kamery. Akademia od kulis – zaczynamy!

Plan odcinka

  1. Gdzie się poznałyśmy?
  2. Pierwsze wrażenie
  3. Zapoznanie z rodziną
  4. Wspólne tradycje
  5. Nasze obsesje
  6. Kolekcjonerki
  7. Co cię we mnie wnerwia?
  8. Rozmiar buta
  9. Co lubimy jeść i pić?
  10. Ulubiony kolor
  11. Czego nie lubimy jeść?
  12. W czym się wyręczamy?
  13. Kto rządzi w związku?
  14. Czego nigdy byśmy nie zrobiły?
  15. Gdzie mogłybyśmy żyć?
  16. Co w sobie cenimy?
A tu zapraszamy na PODCAST w nowej odsłonie ‼️🎙

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: Musimy naoliwić krzesło. Uwaga! Klaszczę! Nie wiem, czy to jest w ogóle potrzebne, ale wygląda pro! Mamy nawet korkowe podstawki pod kawę, więc ogólnie wszystko jest pro, tak?

Ania: Pierwsze nagranie testowe będzie jakie będzie i po prostu musimy to przetrwać, dlatego pierwszy podcast to podcast od kulis. I zaczynamy.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Z.: Dzień dobry, dzień dobry! Ania mi teraz oddaje pierwsze skrzypce, bo ostatnio większość podcastów Aniusia zaczynała.

A.: Dzień dobry.

Z.: Słuchajcie! Zaczynamy takim luźnym podcastem, bo musimy trochę pokonać barierę związaną z wideo. Szukałyśmy tagów, które były w zupełności pytaniami, które zadałyście nam na Insta. Więc to będzie taki odcinek, abyście nas trochę poznali, dowiedzieli się czegoś o nas. Obiecałyśmy sobie, że nie będziemy odpowiadać na te pytania wcześniej, więc nie wiemy, co powie druga osoba i to będą takie pytania luzackie.

A.: Luzackie, dlatego ten podcast to „Akademia od kulis”.

Z.: Zaczynamy.

Gdzie się poznałyśmy?

Z.: Pierwsze pytanie, które pojawiało się też na Instagramie: gdzie się poznaliście? Poznałyście, bo brałyśmy to z boyfriend tag. Jest też takie pytanie, później zobaczycie, kto dominuje w związku – postanowiłyśmy je zostawić. Gdzie się poznałyśmy? Czy na żywo, czy w necie?

A.: Właśnie. Nasza historia poznania się tak naprawdę jest…

Z.: …zawiła.

A.: Zawiła. Bo tych punktów styku było kilka.

Z.: A gdyby tak to skrócić?

A.: No, jeżeli skracamy, to poznałyśmy się przez Instagram. Taka jest prawda, ludzie.

Z.: A jeśli mamy jeszcze dodać taką gwiazdeczkę, jak to było, to, gdy pracowałam w swojej poprzedniej firmie, dzwoniłam do Aniusi na słuchawie i była moim klientem, bo ją obsługiwałam…

A.: Dokładnie tak. Zosin dzwonił na słuchawie.

Z.: I ja już wiedziałam wtedy, że to jest ta Aniusia, którą kiedyś wezmę sobie na celownik i ją upoluję. Absolutnie nie miałam wtedy takich planów, ale już wiedziałam, że jest taka Ania, która się zajmuje tematem płodności i wiedziałam, dzwoniąc do ciebie, że to ty. A spotkałyśmy się, żeby wiedzieć, że jesteśmy z krwi i kości, a nie tylko na Insta. To jakoś tak było szybko po tym zapoznaniu internetowym, no nie? Spisałyśmy się, okazało się, że blisko mieszkamy i to było jakoś tak zaraz – dobrze to kojarzę?

A.: Tak. Punkty styku: pierwszy – twój telefon.

Z.: To nie było tak, że długo pisałyśmy na Instagramie, tylko to było od razu.

A.: Nie, absolutnie! To było tak, że rano Zosia napisała…

Z.: „Hej, jestem fajna, czy chciałabyś mnie poznać?”. 

A.: Nieee!

Z.: „Mogę przyjechać do ciebie do domu?”.

A.: Musiałabym przejrzeć milion wiadomości, które już od tamtego czasu wymieniłyśmy. Ale szybciutko – mała dygresja. Zosia brała udział w filmiku na Dzień Matki. Pamiętasz to?

Z.: A! Masz rację!

Dygresja

A.: Właśnie „Niepłodność to nie wyrok”. Pamiętam, że nagrywałaś to na werandzie. Mój mąż montował ten filmik i mówił: „Hmm, Zosia robotę zrobiła”. Bardzo piękne słowa. Wysłałaś nam dwa nagrania. A ja pamiętam, że mówiłam: „Kurczę, fajnie ta dziewczyna to zrobiła”. I to było właśnie po tym telefonie. Muszę powiedzieć, że mnie takie sytuacje bardzo stresują, jak ktoś gdzieś coś słucha, widzi…

Z.: A potem się przyznaje Aniusi: „Hej, znam cię z Instagrama”. I jest takie: „Yyy! Ale to nie ja!”.

A.: Miałam ostatnio taką sytuację. Kontaktowałam się w prywatnych sprawach i aż mi się język zaplątał na koniec. Stresuję się takimi rzeczami. Ale właśnie Zosin na werandzie, „Niepłodność to nie wyrok” – to był pierwszy kontakt online. Później się spiknęłyśmy na Instagramie.

Z.: To była szybka akcja: pyk, pyk, „Dobra! Jesteś blisko? Wpadaj!”.

A.: Dokładnie tak.

Z.: Side note – trochę to było takie niebezpieczne, może danger, że jakaś laska, która nie zna drugiej laski, zaprasza ją do siebie do domu, nie?

A.: To było dziwne.

Z.: Ale okazało się, że jednak nie jesteśmy niebezpieczne.

A.: To było bardzo dziwne.

Z.: I obydwie nie robimy takich rzeczy na co dzień. Nie spotykamy się z ludźmi z Instagrama, których poznajemy pięć minut wcześniej, jeśli proponują „Przyjedź na kawę”. Rozumiesz?

A.: No tak. Wpuściłam cię do mojego domu.

Z.: A ja pojechałam! Zerwałam bukiet mięty i powiedziałam: „To jest wspaniały pomysł! Wsiadam i jadę!”, 70 km, pamiętam!

No i się zaczęło

A.: Pamiętam, że w godzinę wysprzątałam chatę. A tu przyszedł Zosinek i skradł moje serce. Okazało się, że to superlaska. I pamiętam jeszcze jak twój mąż Bartłomiej dzwonił, siedząc na tym samym tarasie, i na wideo mówiłaś mu, że tu jesteś.

Z.: Ale mój stary dzwonił na wideo podczas naszego spotkania?

A.: Tak, tak i w takim kapelusiku siedział. Pamiętasz?

Z.: Ale po co dzwonił do mnie na wideo?

A.: A ja nie wiem, może zapytać, gdzie jesteś?! Gdzie ty pojechałaś, do jakiego człowieka?

Z.: Może chciał sprawdzić, czy żyję.

A.: Dokładnie tak. I pamiętam, że wtedy tak powiedziałam: „Kurczę, można tak Messenger do tego wykorzystywać? Do dzwonienia?”. Ja tej opcji nie używałam. I tak to było. A później już się zaczęło.

Z.: Potem to już poszło!

A.: W styczniu robiłyśmy już pierwszy webinar na temat obniżonych parametrów nasienia.

Z.: Plan był taki… Ale już w ogóle nie odpowiadamy na pytanie. Bo plan był taki, żeby zrobić ze sobą tylko jakąś małą rzecz, kilka artykułów, coś tam, coś tam. A tu – związek i życie. Jak to się stało? Miało być kilka artykułów? Co ty tu robisz ze mną?!

Pierwsze wrażenie

Z.: Dobrze, kolejne pytanie. Pierwsze wrażenie o mnie.

A.: Na spotkaniu.

Z.: Już trochę się wystalkowałyśmy wcześniej. Zanim mnie zaprosiłaś do domu, obczaiłaś sobie mój profil.

A.: No obczaiłam.

Z.: Wiadomo – ja też. Pierwsze wrażenie było wyrobione, teraz trzeba było sprawdzić, czy to pasuje do tego, co się zobaczy na żywo. Bo często jednak jest inaczej.

A.: Tak, tak.

Z.: Ty w ogóle bardzo mało dawałaś zdjęć z twarzą, jak jeszcze dawno temu prowadziłaś swój profil na Instagramie. Tak naprawdę, Aniusia, to dopiero przy mnie odżyłaś medialnie. Ja cię z tym oswoiłam. A takich ujęć ruchomych z twarzą, żeby widzieć, jak gadasz do telefonu, nie było w ogóle. Dużo miałaś zdjęć typu trzymasz rzodkiewki i robisz im zdjęcie, trzymasz bukiet.

A.: Tak.

Z.: Twój profil był tym zalany. Jakieś ciasto i zdjęcie, bukiet kwiatków – zdjęcie, takie o.

A.: Zgadza się.

Z.: Ale taka Aniusia, żeby wam coś powiedziała – tego w ogóle nie było. Pracowałyśmy nad tym, prawda?

A.: Gdyby nie Akademia… Robiłabym zdjęcia i wrzucałam własne przemyślenia, których nikt nie rozumie. (śmiech) Naprawdę jest mały krąg osób, które myślą tak jak ja.

Z.: Nie zgadzam się. Bo udało ci się jednak zbudować dużą społeczność wokół siebie. Jak zaczynałyśmy, to tam było ładnych kilka tysięcy, które były aktywne na profilu.

A.: No tak…

Z.: Aniusia taka skromniusia.

Obczajka

A.: W każdym razie chcę powiedzieć, że ja bym w internety nie szła. Uciekłabym, naprawdę. Ja to jednak w lesie się wolę zaszyć. Ale – pierwsze wrażenie. Zosinka wystalkowałam i pamiętam, że bardzo mi się podobały twoje opisy.

Z.: Ooo.

A.: Zosin jednak w swoim życiu dużo książek przeczytał, więc jego język pisany jest piękny. I bardzo mi się podobało, że w prostych słowach było tak wiele. Pytanie było, jakie było moje pierwsze wrażenie, a ja o stalkowaniu… Że się przy tobie dobrze czułam. To było pierwsze wrażenie, jakie odniosłam. Pomimo że się nie znałyśmy, to czułam się, jakbyśmy się znały kilka lat. Że fajna dziewczyna, jeju. I nie czuję się skrępowana tym, że nie mam wyposażonego mieszkania i ono odbiega od instagramowych trendów, gdzie można sobie pomyśleć, że wszyscy ludzie mają…

Z.: Wow.

A.: A my mieliśmy skromne mieszkanko. Czułam przy tobie, że to nie ma znaczenia, że ty nie przyjechałaś…

Z.: Obczaić twojej chaty?

A.: No właśnie. A jednak jesteś człowiekiem z Insta. Czaisz?

Z.: Jasne, jasne, rozumiem.

A.: Czułam, że jesteś swojskim człowiekiem. 

Z.: Ooo!

A.: Takim swojaczkiem. I to wszystko, co mnie otaczało, nie miało znaczenia i bardzo dobrze się czułam w twoim towarzystwie. Po prostu było to miłe spotkanie. Trochę się tego nie spodziewałam. „Jest taka fajna, jak myślałam? Dziwne”.

Swój człowiek!

Z.: Ja miałam bardzo podobnie. Bo moje pierwsze wrażenie było takie, że jesteś turboogarniaczem. Naprawdę. Ogarnięta chata, ogarnięte bardzo małe dziecko, bo twoja środkowa córeczka była wtedy naprawdę malutka (muszę to powiedzieć, co mówię zawsze, że rozgniotła banana na podłodze, bo gdybym o tym nie wspomniała, to historia byłaby niepełna). Pamiętam to. Ogarnięty pies, ogarnięte dziecko, jedzenie dla dziecka i jeszcze zrobiłaś dla nas jedzenie. I przy tym wszystkim byłaś taka frywolna, fresh i to mi rozwaliło mózg. Jeszcze jakoś na szybko zrobiłaś zakupy.

A.: Ciasto zrobiłam.

Z.: Jezu! To była tak ogarnięta chata i wszystko dookoła i jeszcze chciałaś ze mną rozmawiać o jakichś zawodowych sprawach, które wcisnęłabyś w tej 25 godzinie doby, w której znalazłabyś czas. Miałam wrażenie, że tej lasce się chce. Nie wiedziałam, skąd brałaś tę siłę i nie wnikałam, czy ona była z legalnych źródeł, czy nie, ale byłaś pełna zapału.

A.: Tak jest do tej pory. Minęło od tego czasu tyle lat, a ja nadal jestem pełna zapału. Po prostu.

Z.: I czy on jest ze źródeł legalnych czy nielegalnych? (śmiech) To prawda, trochę czasami trzeba go w tobie wzniecić…

A.: To prawda.

Z.: Ale już wiemy, jak to się robi. Więc po prostu cię podłączamy pod 220 V i jedziesz dalej.

A.: To prawda, to prawda.

Z.: Takie było moje pierwsze wrażenie.

A.: Fajne.

Z.: No. Ale pamiętasz, że tak mogło być? Że naprawdę stawałaś na wyżynach swoich możliwości fizyczno-psychicznych, żeby to ogarnąć?

A.: Pamiętam to.

Z.: Jeszcze była szama. Ty przez godzinę ogarnęłaś chatę, upiekłaś ciasto. Masakra.

A.: Pamiętam to. Tam po prostu wszystko latało do góry.

Z.: To nie było tego widać.

Zapoznanie z rodziną

Z.: Kolejne pytanie jest takie: kiedy poznałaś moją rodzinę? Mój mężu! Kiedy poznałaś moją rodzinę? To jest boyfriend tag!

A.: Twojego męża tak osobiście…

Z.: Od razu pomyślałaś o moim mężu, a ja – o twoich rodzicach.

A.: Tak? Twojego męża Bartłomieja poznałam w pierwszej kolejności. Pozdrawiam serdecznie.

Z.: Jeśli nas słuchasz. (śmiech)

A.: Barti, pozdrawiam cię. Na grillu, na który wpadliśmy tak jakoś…

Z.: Całkiem soon.

A.: Tak, na grillu poznałam twojego męża.

Z.: Bo jak się okazało, że jednak jesteś spoko i ja jestem spoko, no to trzeba było zobaczyć, czy aby na pewno.

A.: Kolejny test.

Z.: Dokładnie tak, kolejne obwąchiwanie się, już trochę bliżej i dłużej. 

A.: Tak, tak.

Z.: Wtedy Gajowie wbili do nas całą rodziną.

A.: Tak. I to było…

Z.: To był też lipiec. Więc to naprawdę musiało być blisko.

A.: Tak. I to było bardzo miłe spotkanie. I twój mąż w ogóle też jest bardzo spoko, to powiem…

Z.: Jeśli nas słuchasz, Barti – jesteś spoko.

A.: Po prostu fajni ludzie. Tacy… fajni ludzie. Super jest spotkać fajnych ludzi.

Poznawanie dalszej rodziny

Z.: A kiedy poznałaś moją dalszą rodzinę? Pamiętasz to?

A.: Nie pamiętam. Nie! Pamiętam!

Z.: Rodziców, brata, dziadków – chociaż tyle.

A.: Pamiętam. Przecież to było tego samego dnia, co był grill. Twoi rodzice przyjechali, twoja mama była w takiej bardzo ładnej sukience. Zielony miała kolor?

Z.: Ty się mnie pytasz? Myślisz, że ja to pamiętam?

A.: Przyjechał twój tata z mamą, która wyglądała na taką młodą laskę. Pamiętam to.

Z.: Moja mama musi tak wyglądać, bo robi dziewczyny na młode laski, więc musi być swoją reklamą.

A.: Zobaczyłam twoją mamę i ona była piękna bardzo. Piękna kobieta.

Z.: O matko! Muszę jej to puścić.

A.: I mówiła, żeby nosek wycierać dziewczynkom.

Z.: Mama Agata, pozdrawiamy!

A.: Mówiła, że katar zawiera coś podrażniającego i że nie może się stykać… jak najkrócej… coś takiego.

Z.: Lekarskie gadanie.

A.: Więc wtedy poznałam twoich rodziców.

Z.: Okej.

A.: A brata? Niestety nie pamiętam.

Z.: Też szybko jakoś, nie?

A.: Nie pamiętam pierwszego spotkania z twoim bratem.

Z.: Okej.

A.: A proszę – kiedy poznałaś moją rodzinę? Słucham.

Z.: No Misia twojego to poznałam przecież tego samego dnia. Misio wbił, przyczaił, obwąchał i jeszcze zapytał przy mnie kurtuazyjnie, czy może dalej gdzieś lecieć. Jak była jakaś obca osoba, to trzeba było przy niej odgrywać miłą, więc Aniusia się zgodziła: „Dobra, Misiu, możesz jechać”. A twoich rodziców i… Czy to jest możliwe, że twoich teściów poznałam szybciej? Dlaczego?

A.: Tak, chyba tak. Bo przyjeżdżała tutaj moja teściowa.

Z.: Tak, dokładnie tak! Więc najpierw poznałam twoją teściową, ale twojego teścia też.

A.: Ale w jakich okolicznościach to ty mi powiedz.

Wesele!

Z.: Kojarzę jakieś takie wymiany ogórkowe… że się wymienialiśmy różnymi towarami. Mamę Ulę kojarzę, czyli teściową.

A.: Mhm.

Z.: Przecudowna osoba, swoją drogą. W ogóle wszystkich pozdrawiamy. Jeśli mama Ula nas słucha, to wysyłam miłość. A twoich rodziców poznałam w sumie dopiero całkiem niedawno, bo to było u was na imprezce rodzinnej.

A.: Tak, dokładnie tak.

Z.: Wreszcie mnie przedstawiłaś jako swojego towarzysza życiowego.

A.: Ja naprawdę robię te rzeczy w internecie.

Z.: Mamo! To z tą dziewczyną piję kawę od kilku lat.

A.: My się zawsze śmiejemy, bo nie każdy ogarnia, co można robić w internecie…

Z.: W sensie nie każdy ze starszych roczników, np. moim dziadkom trudno to wyjaśnić. Twoja mama też chyba nie chce sobie przegrzewać głowy tym, żeby to zrozumieć. Robisz, to robisz, fajnie jest, to fajnie jest.

A.: Jest to być może niezrozumiałe, aczkolwiek – trudno.

Z.: Life I like is going on. Trzeba z tym żyć. No nie każdy ogarnia takie klimaty, że musisz powiedzieć coś na Instagramie.

Z.: Co to jest Instagram?

A.: No, w ogóle po co.

Z.: Okej, no to mniej więcej wtedy poznałam twoją rodzinę.

A.: A całą rodzinę poznałam na weselu twojego brata.

Z.: A no tak! Wtedy to już Aniusia poznała całą moją rodzinę!

A.: To jest ciocia, to jest wujek, to jest brat, to jest brat brata…

Z.: Tak, czasami to nawet ja musiałam sobie przypominać.

A.: Wtedy poznałam już całą rodzinę.

Z.: Zapomniałam!

A.: Swoją drogą to jestem zaszczycona, że mogłam się bawić na weselu twojego brata i twojej bratowej.

Z.: Też pozdrawiamy.

A.: Pozdrawiam was bardzo serdecznie, moi drodzy.

Wspólne tradycje

Z.: O! Czy mamy jakieś wspólne tradycje? Hmm…

A.: Wspólne tradycje… Hmm… To jest dobre pytanie.

Z.: Bardzo dobre.

A.: Pijemy wspólnie kawę – to jest tradycja?

Z.: Tak, myślę, że tak. To jest zawsze. Nie wiem, czy kiedyś tego nie było.

A.: Kiedyś tego nie było!

Z.: Czy mamy wspólne tradycje?

A.: Takie, że robimy coś cyklicznie, np. co miesiąc.

Z.: Ja sobie od razu wymyśliłam, czy mamy jakąś datę, którą celebrujemy. Taka tradycja jak ubieranie drzewka w Boże Narodzenie.

A.: Chyba nie. Celebrujemy chwile.

Z.: Ale zobacz, jak jesteśmy razem, to nie wiem, czy można to nazwać tradycją, ale nie uważasz, że z tym jest zawsze powiązane jedzenie czegoś dobrego?

A.: Tak jest!

Z.: Szukamy punktu stycznego i nawet go znajdujemy. Na przekład jak jesteśmy jednocześnie w tym samym mieście, to nie spotkamy się…

A.: …pogadać, na spacerze, tylko zjeść.

Z.: Albo np. jak się spotykamy w biurze, to już jest takie…

A.: „Co jemy?” albo…

Z.: „Czy już jest ta godzina?” (śmiech) Nawet to dobrze działa! Zamontowałyśmy sobie korkowe podkładki, żeby nie było słychać odgłosów drżenia szklanki – to jest bardzo profesjonalne. No to takie wspólne tradycje.

A.: Jak mamy urodziny, to staramy się je celebrować.

Z.: Ale czy to są wspólne tradycje na zasadzie, że tylko my je mamy, czy ogólnie ma je świat? Wiesz, o co chodzi? Świętowanie urodzin – to robi cała Polska. (śmiech) Cała Polska robi to! Ale wspólne tradycje? Może powinnyśmy o nie powalczyć? Chciałam powiedzieć, że wspólną tradycją raz na jakiś czas jest robienie czegoś szalonego. Tylko tę tradycję za rzadko odnawiamy, moja droga.

A.: Wydaje mi się, że niedługo będziemy mogły ją odnowić.

Z.: Albo po prostu musimy wziąć na tapet mocne postanowienie poprawy. 

Nasze obsesje

A.: To teraz ja zadaję pytanie.

Z.: Uuu! No dobra, no dobra, no dobra.

A.: Nie, to ty zadaj. Kto ostatnio mówił? Dobra, ja zadaję: czy mamy jakieś dziwne obsesje? Jakie, słucham. Czy mam jakieś dziwne obsesje twoim zdaniem? Słucham!

Z.: Nie wiem, czy ona jest dziwna, ale na pewno masz obsesję notowania wszystkiego. To jest twoja obsesja absolutna. Musi być coś na karteczce albo w programiku. „Poczekaj, muszę zapisać”. Trochę mnie tym zarażasz, ale to też mi daje poczucie bezpieczeństwa. Nauczyłam się tego od ciebie. Na zasadzie: chodź, zanotujemy to sobie. I jak widzę, np. co mam zabrać, spakować, czym się dzielimy, to wszystko jest takie clear i wtedy o niczym nie zapominam. Nie ginę w chaosie. A im więcej rzeczy dochodzi, to… To jest taka obsesja, za którą jestem wdzięczna. I trochę też fajne jest to, że z tych karteczek, które były wszędzie, przeszłaś na rzeczy, które są bardziej zorganizowane, np. mamy wszystko w jednym miejscu w necie plus mamy jeden kalendarz, w którym się wszystko pisze, a nie na 10 kartkach, jak to zwykłyśmy robić w roku 2017 pamiętnym.

A.: „Zosil! Ty masz taką kartkę, na której pisałyśmy rozkminy?”.

Z.: I jak kartka zginęła, to ginęło…

A.: Wszystko.

Z.: Tak! A to były bardzo ważne informacje. Kartka zapisana ołówkiem – przecież to jest chore! Ja w ogóle nie chcę, aby mój stary to oglądał, bo jak słyszał, co wyprawiałyśmy, to… Zresztą jeden i drugi stary. Ale czy tak naprawdę masz jakieś dziwne obsesje? 

A.: Ja sama nie wiem.

Z.: I don’t know. A mogłam się wcześniej zastanowić.

Człowiek kalendarz

A.: No widzisz, bo mi np. nie przychodzą do głowy twoje obsesje. Zosin to jest taki… bezobsesyjny. 

Z.: No nie wiem, nie wiem. Człowiek kalendarz – to ty. Ty masz obsesję na punkcie notowania. Serio.

A.: No mam! Uwielbiam wszystko zapisywać.

Z.: Ale nie wiem, jaką masz inną.

A.: Nawet z moim mężem mam grupę, w której możemy sobie rzeczy zapisywać, aby się nic nie pogubiło.

Z.: Ja nie mogę!

A.: Wszystko mam zapisane.

Z.: Czy mogę z wami też sobie zrobić grupę? Możemy? Możemy sobie wszystko zanotować? Mam grupę z moją starą, z moim starym, jeszcze z wami bym chciała.

A.: Dobra.

Kolekcjonerki

A.: Ooo! Teraz mamy pytanie takie… To ty teraz.

Z.: Jeśli coś kolekcjonuję, to co to jest?

A.: Jakie kolekcjonuję? Jak ja mam: co cię wnerwia?

Z.: Jak to? Odśwież. Jesteś w tym samym narożniczku?

A.: Zmieniłaś numerację.

Z.: Nic tu nie klikałam!

A.: Masz rację. Jak coś kolekcjonuję, to co to jest. Czy Zosin coś kolekcjonuje? Swego czasu Zosin kolekcjonował różne rzeczy, bo Zosin to totalny gadżeciarz. Od czego by tu zacząć…

Z.: Naprawdę?

A.: Filiżanki.

Z.: O matko.

A.: Uwielbiasz kubki, filiżanki, w pewnym momencie miałaś bardzo dużo magnesików… Różne takie – ceramiczne, aniołki, dużo.

Z.: Czyli jestem…

A.: Kolekcjonerem.

Z.: Kolekcjonowałam rozpiździel wokół siebie, bo to był chaos. Pamiętam, że mój brat, który ma wszystko poukładane, jak ściera kurze, to podnosi jedną rzecz, wyciera półkę, przechodzi dalej, a ja jakbym miała wytrzeć kurze, to musiałabym zdjąć z jednej półki sto bibelotów… U mnie coś wisiało na żyrandolu (takie szeleszczące muszelki), tu były obrazy, zdjęcia, tam było origami, był dywan w czarno-białą kratę, kolorowa kanapa z kolorowymi poduszkami, kolorowe zasłony, dużo kwiatków.

Po prostu wszędzie było wszystko. Jakieś figurki. Tutaj ramki ze zdjęciami, tutaj cotton ballsy, tutaj drugie, tutaj coś tam, tu fotel obity. Pamiętam, że jak brat wchodził do mojego pokoju, to mówił, że chciałby ze mną porozmawiać, ale w innym miejscu, bo on tu nie może się skoncentrować. A gdyby miał się tu uczyć, to nie wiedziałby, na czym skupić wzrok. I też miał przerąbane mój mąż. On bardzo chciałby być minimalistą. Ja w sumie wewnętrznie trochę też, bo kiedy muszę to posprzątać… Ale jak mi się kończyło miejsce na ścianie i blatach, to podwieszałam coś pod sufitem. A jak mi się tam kończyła przestrzeń, to robiłam półkę zwisaną, bo tu mogły wtedy wisieć kwiatki, a do nich można było girlandę przywiesić…

Muszelki, filiżanki, kwiatki

A.: Dokładnie tak było tutaj.

Z.: Ale już trochę tak nie mogę, bo bym po prostu zginęła.

A.: Czyli Zosin kolekcjonuje wszystko, co jej się podoba. Jak ma fazę na talerzyki, to talerzyki.

Z.: Myślałam, że powiesz, że nie…

A.: No jak nie? Prawda jest taka, że lubisz kolekcjonować.

Z.: Myślałam, że mi to minęło. I myślę, że mój stary też sponsoruje ten odcinek i dał ci w łapę, żebyś to powiedziała przy ludziach, bo ja mam już bana na kupowanie filiżanek.

A.: Czyli Zosin był kolekcjonerem.

Z.: Z wielkim bólem serca już nim nie jest. Mój stary liczył, że przestaniemy kolekcjonować kubki, jak już się zapełni półeczka w szafce, ale nie wiedział, że da się ustawić jeden na drugi. Ja to odkryłam! Wtedy odkryłam niesamowite możliwości pojemnościowe moich szafek. Myślałam, że nic nie kolekcjonuję, wiesz? Myślałam, że odpowiedź na to pytanie jest taka, że nic. Bo tak mi się wydaje. Od razu sobie wyobraziłam znaczki, karteczki, bursztynki, kamyczki.

A.: A mało tu muszelek w łazience?

Z.: O Jezu.

A.: Zosin kolekcjonował muszelki.

Z.: Nawet o tym nie wiedząc! 

A.: Różne – małe, duże.

Z.: Ładnie jest siku zrobić w towarzystwie muszelek?

A.: Bardzo ładnie.

Z.: Miło ci? Szum fal.

A.: Bardzo mi się to podoba.

Z.: Śmiejta się.

A.: I origami tam jeszcze wisi. Nie, wisiało.

Z.: To był mój challenge. Bo tam jest na dole najmniejsze origami świata, widziałaś? Składałam je pęsetką, żeby pozaginać te rzeczy.

A.: Aż tak? Zosin w origami jest dobra.

Z.: Już nie, byłam. Aniusia, czy ty coś kolekcjonujesz? Z takich rzeczy, których ja nie robię, a ty robisz i to zauważam… to są kwiatki. Mam wrażenie, że nawet jak już nie masz miejsca, to zawsze znajdziesz jakąś miejscówkę, żeby je postawić. Na pianinko, na szafkę, tutaj za daleko od okna, ale damy radę.

Pieniążek

Z.: I co bym powiedziała o tobie? Że wspomnienia kolekcjonujesz.

A.: O, ładne.

Z.: Pykniesz jakąś fotę i z tym jest związane jakieś wspomnienie.

A.: Ładne.

Z.: Dziękuję, pozdrawiam.

A.: Kolekcjoner wspomnień – bardzo ładne. Z kwiatami się ograniczam, nie ma już miejsca.

Z.: A czy ten pieniążek, co ja go już zarypałam u siebie, to u ciebie jeszcze…

A.: Pielęgnuję go, oddałam go do sanatorium.

Z.: Żyje pieniążek? Naprawdę? To może mi dasz kiedyś zaszczepkę?

A.: On jest odszczepiony. Oddałam go, żeby mój teść się nim zaopiekował. Bardzo nie chciałam, żeby pieniążkowi coś się stało.

Z.: Mhm. Bo to był ostatni, bo już wszystkie wybiłyśmy.

A.: Tak, bardzo mi zależało. Robiłam rozsadę, ale mam okna takie, że w ogóle nie ma światła w tym mieszkaniu. Bardzo mało go jest.

Z.: Czyli pieniążek mieszka u teścia?

A.: Teraz go wywiozłam, bo ta matka pieniążkowa miała się dobrze, bo miała dużą, grubą łodygę, piękna była, ale tym malutkim niestety nie udało się przetrwać. Oddawałam zaszczepki niektórym ludziom w prezencie, żeby sobie na oknach trzymali, więc wiem, że ich bejbiczki mają się dobrze, ale moje niestety nie, bo te okna są słabe. I chcę powiedzieć, że pieniążek jest u teścia i z nim wszystko okej, więc niech tam będzie. Wysłałam pieniążka na wakajki. Uwielbiam kwiaty, ale już je ograniczam.

Z.: Czyli odpowiadając na moje pytanie, czy dasz mi kiedyś zaszczepkę – odpowiesz mi? Jak wypuści matka zaszczepki, dasz mi?

A.: Ale ona nie ma teraz.

Z.: Ale jak?! Ale jak?!

A.: Ale jak będę miała, to ci dam, jak do mnie wróci.

Z.: No daj mi. Chociaż jedną. Nie bądź chytra taka, no. Ile muszę się dopraszać?

A.: Dam, jak urodzi zaszczepki.

Z.: Dobrze. Ja sobie to dzisiaj oficjalnie bukuję.

A.: Dobrze.

Co cię we mnie wnerwia?

Z.: Uuu! Kolejne pytanie! Było miło? Co cię we mnie wnerwia? Zróbmy to katharsis. Zdenerwujmy się na chwilę.

A.: Hmm. Widziałam to pytanie wcześniej. Co mnie w Zosinku wnerwia… Właściwie to, co jest twoim minusem, jest plusem. Jeju… Potrzebuję więcej minut…

Z.: A, właśnie, ja też, ale tak nie można.

A.: No wiem, szukam czegoś takiego.

Z.: Pomyślałby kto, że taki mają z tym problem.

A.: Wiem już, jaka jesteś po prostu. To chyba mnie już nawet nie wnerwia. W tym momencie nie jestem w stanie sobie czegoś przypomnieć. Może cofnę się do tych wcześniejszych lat. Nie bardzo czaiłam, jak można być takim chaosem, bo ja lubiłam sobie rzeczy związane z Akademią pozapisywać, a Zosia sobie porobiła coś innego. „W ogóle dlaczego ty robisz takie rzeczy, jak teraz jest praca?”.

Z.: „Jak ja mam w kajecie inaczej?”.

A.: Dokładnie tak i trzeba teraz pracować. Ja jestem bardzo zdyscyplinowana.

Z.: To prawda.

A.: O 8.00 siadam przy komputerze i o 16.00 go zamykam, a w międzyczasie są wiadomości, takie klimaty. Dyscyplina, dyscyplina, dyscyplina. A Zosin jest taki… Hmm… No i ja siedzę, bo Zosina nie ma. Ale ona to wszystko nadrobi, tylko w godzinę albo w dwie. I ja już się nie denerwuję, bo wiem, że to będzie zrobione, a wcześniej się obawiałam się, że to nie będzie zrealizowane i będzie to spoczywało na mnie. Ale już wiem przez te lata, jak pracujemy…

Sen zimowy Zosinka

Z.: Jezu, stara, dobrze, że ty umiesz z tym żyć, bo ja chyba nie jestem w stanie tego zmienić. Muszę się chyba skonsultować z moją ciocią psychiatrą, bo teraz sobie pomyślałam, że to może podchodzić pod jakiś typ osobowości. Bo ja mam tak i jestem pewna, że ty to potwierdzisz, bo zrobi to każdy, kto ze mną egzystuje, że mam okresowy czas wielkiej produktywności i wtedy mnie napędza fala, chce mi się, mam tysiąc pomysłów, a potem muszę odpocząć po tej eksploatacji mózgu. I jak płynę na tej fali, to wtedy, stara, zróbmy wszystko! Już piszę, dzwonię, wierzę w to, że coś się uda. A później mam tak, że…

A.: …że Zosina nie ma.

Z.: „Co jest dzisiaj do zrobienia, bo ja… nie dam rady”. „Co dzisiaj muszę?”, „A mogę jutro?”.

A.: Tak, to jest Zosin.

Z.: „Czy dzisiaj jest termin płatności faktury?”, „Nie, do jutra”, „To ja jutro zapłacę” – tak mam.

A.: A jak Zosin ma taki low, to trzeba ją prosić, aby to opłaciła. Albo przypominam jej, że coś jest do zrobienia. Ale mi to nie przeszkadza, szczerze powiedziawszy.

Z.: Oj tam, nic cię nie wnerwia.

A.: No nie, bo już tyle lat współpracujemy, że umiem się w tym odnaleźć.

Z.: Dzięki Bogu, bo to by nie przetrwało inaczej.

A.: Ale to nawet lepiej. Bo ty masz cechy, których ja nie mam.

Z.: I odwrotnie, może dlatego ten wózek jedzie.

A.: No właśnie. To ty mówisz, żeby coś robić, a ja idę w to, chociaż totalnie tego nie czuję…

Z.: Ale później dopada mnie low, a ty ciągniesz ten wózek dalej, bo masz rozpisane punkty, które trzeba odhaczyć, a ja po wybuchu „Róbmy to!” mam „Muszę odpocząć”.

A.: Dokładnie tak jest.

Z.: Muszę spać teraz snem zimowym.

Gdybyśmy były takie same

A.: Więc to jest okej. Nauczyłyśmy się funkcjonować z tymi naszymi charakterami. Bo jakbyśmy były dwie takie same… Ojejku, ale by była zamuła wtedy. „Zosia, jesteś o 8.00? Ja też jestem o 8.00”.

Z.: A jakbyśmy były tak samo wybuchowe? Bo ty teraz pomyślałaś o tym, jakby były dwie Anie, a jakby były dwa Zosiny?

A.: No to by Akademia była otwarta przez jakiś czas, a później zamknięta. Otwarta i zamknięta, otwarta i zamknięta. A teraz przez miesiąc nic się nie będzie działo.

Z.: „A teraz wydajemy cztery e-booki, słuchajcie!”. A potem: „Nie było nas jakiś czas, ale wracamy, bo się zregenerowałyśmy”.

A.: Dokładnie tak by było.

Zwiastuny zdenerwowania

Z.: Nie wiem, co mnie w tobie wnerwia, stara. Nie myślę w ogóle o zawodowych sprawach, tylko też o takich prywatnych. Czasami mnie wnerwiasz, ale teraz tak naprawdę nie wiem czym. Wydaje mi się, że to są tak mało istotne rzeczy, że za trzy minuty zapomnę, dlaczego się wnerwiałam. Mam taką małą irytację, ona mi muśnie jeden neuron i potem o tym zapominam. Nie mam takiego wnerwu na zasadzie… Bo gdybym go miała, to jestem pewna, że już byś o tym wiedziała, bo nie wytrzymałabym i musiałabym z tobą pogadać: „Słuchaj, stara. Tak mnie to wnerwia, że nie mogę z tym żyć. Albo coś z tym robimy, albo idziemy na terapię, albo nie wiem co”. To są takie mini-, mini-, miniwnerwy.

A.: Okej, czyli życiowe.

Z.: Ale nie wiem, co mnie wnerwia. Przykro mi, że nic, bo chciałabym pocisnąć trochę, ale nie będę nic wymyślać. Nie wiem, nic mnie nie wnerwia.

A.: A ja widzę, jak się wnerwiasz.

Z.: No to na co?

A.: Taką minę robisz.

Z.: Ale to jest jakaś pierdoła?

A.: Tak! 

Z.: No właśnie. Zastygam z miną borsuka. Już widzę mojego ojca, kiedy się denerwował, więc może ja tak mam.

A.: I ja już wiem: „Oho, Zosin jest wnerwiony. Dobra, nara, nie ma mnie”. No wiem, kiedy się wnerwiasz.

Z.: To jest sekunda, naprawdę.

A.: To są takie życiowe rzeczy. Tak jak stary mnie denerwuje.

Z.: I inaczej chrząkasz wtedy. I ty już wiesz, że to jest chrząknięcie na wnerw.

A.: Tak, widzę, na twarzy się maluje… Oho.

Z.: Ale potrafisz mi powiedzieć, kiedy się wnerwiłam?

A.: Musiałabym to sobie zapisać. Zdarza się, że już… (Ania zaczyna sapać)

Z.: Już sapie.

A.: Już sapiesz. Nie odzywasz się.

Z.: Możliwe.

A.: I tyle, mija.

Z.: I dalej już beka. Nie pamiętam, nie przypomnę sobie.

Rozmiar buta

Z.: Jaki mam rozmiar buta?

A.: Masz 40 albo 41.

Z.: Oh my God.

A.: Albo łamane… 39 masz?

Z.: Łamane, ale nie w tę stronę.

A.: Dobra, masz 39/40. Przecież ostatnio chodziłam w twoich butach i były dobre.

Z.: Nawet rozmiar buta mamy prawie ten sam. Przez chwilkę miałam 41, jak byłam w ciąży i mi się stopy rozlazły i nie mieściły się w żadne buty. I mam teraz te kilka par butów 41, które mi tak „chleboczą”. Jest takie słowo?

A.: „Kolebocą”.

Z.: „Kolebocą” mnie, o. (śmiech)

A.: Takie jest słowo, wiesz? 

Z.: Ale ja bym też powiedziała, że ty nosisz czasami 39. Zdarza ci się 40?

A.: Zależy, jaki jest dzień. Jaki jest „buć”.

Z.: I czy „skyra” ma tam wejść zimowa.

A.: Czy skarpeta frotte czy raczej…

Z.: Sexy pończoszek.

A.: Tak.

Co lubimy jeść i pić?

Z.: Anusia, następne pytanko.

A.: Kiedy wychodzimy coś zjeść, to co zamawiam do picia?

Z.: To będą te same rzeczy. Boże, jaka nuda.

A.: Zosin cappuccino zawsze zamawia.

Z.: Ja bym powiedziała, Aniusia, że ty zamówisz albo kawę, albo colę zero. To są dwie rzeczy, które zamawiamy zamiennie i tam nigdy się nie pojawi nic innego.

A.: No nie, chyba że jakaś lemoniada ewentualnie.

Z.: O, to nie ja.

A.: A ja lubię lemoniadę. Ale to musi być taka…

Z.: I latko musi być.

A.: Tak. I robiona taka… Nie taka, że dowalą tam słodkiego syropu. Ale cola zero i cappuccino.

Z.: Co bym mogła jeść codziennie? Rozmarzymy się. I teraz mówimy również o nielegalnych źródłach. Wiadomo!

A.: Nie ma jednej rzeczy, którą mogłabyś jeść codziennie.

Z.: Ale taki ogół jest.

A.: Ogół?

Z.: Skup się.

A.: Ogół to są nielegalne rzeczy.

Z.: Nie taki duży! Taki mniejszy ogół.

A.: No mogłabyś jeść sushi. Krewety, makaron.

Z.: Ooo! O! Do trzech razy sztuka, moja kochana. Krewety to ty byś mogła jeść codziennie, ja bym to o tobie powiedziała.

A.: No mogłabym.

Z.: Gdyby krewety były pod różną postacią, to ty byś mogła wpierdziulać je codziennie.

A.: Mogłabym. Zosin mógłby faktycznie jeść makaron i zamienić się w jeden wielki makaron.

Z.: Tak! O Jezu! Tak, taka rurka.

A.: Cieknąca śmietanką. Zosin makaronik.

Ulubiony kolor

Z.: Ulubiony kolor Aniusi. Hmm… Ja bym powiedziała, że jeden ciężko wybrać. Ale to nie będzie crazy kolor, w ogóle bym w to nie szła. Wybrałabym jakiś stonowany. Teraz jest dobra pora roku na twoje kolory. Czyli taka stonowana, ciepła jesień i jak nie idziemy w stronę beżów, to w takie ciemne: bordo, brązik czekoladowy – to jesteś ty.

A.: Ładnie. Plusik, dobrze powiedziałaś. Jestem kolorami jesieni, takimi stonowanymi. Tak się czuję. Albo latem beżami i kremami.

Z.: Ale kremy to też troszkę jesień.

A.: Tak, tak.

Z.: One cię nie opuszczają.

A.: A ja bym u Zosinka powiedziała, że jest czernią. Większość ubrań, w których ciebie kojarzę, jest czarnych. Czarne sukienki, czarne buty.

Z.: Bo lubię.

A.: Nie wiem, czy to jest twój ulubiony kolor.

Z.: To lubię, to prawda, lubię czarny, lubię. I dużo mam czarnych rzeczy, z tego wynika, że często mnie w nich widzisz. Jakbym miała wybrać jeden uniwersalny kolor, w którym miałabym chadzać i czułabym się w nim dobrze, to powiedziałabym, że czarny. So universal. I wyszczupla. (śmiech)

Czego nie lubimy jeść?

Z.: Następne, Aniusia, ty czytaj.

A.: Czego nie lubisz do jedzenia? Och, to wiem! Na przykład nie lubisz żelatyny i grudek po żelatynie.

Z.: O Jezu, nikt tego nie lubi. Weź!

A.: Mnie to nie przeszkadza.

Z.: Ale zdziwko. Na pewno nie, na pewno ci przeszkadza, tylko udajesz. Bo w twoim cieście one wyszły i twój stary nie chciał jeść, i ja. I dlatego mówisz, że ty byś zjadła.

A.: Nie, ja wiem. Ile ja się nasłuchałam za te grudki, jak to życie psuje.

Z.: Ale to musi być zadra w sercu twoim. Kiedy to było? Z półtora roku temu.

A.: To ty, to mój stary… Co za ludzie! Jak można w ogóle nie jeść ciasta przez to, że ma tam trzy grudki żelatyny. Wielkie rzeczy.

Z.: Trzy razy do potęgi 300 grudek.

A.: Coś ich tam boli na tych językach, więc tak, Zosin nie lubi…

Z.: Grudek z żelatyny! Co to w ogóle za dziwna rzecz! Myślałam, że powiesz jakąś taką jedną rzecz.

A.: Grudka z żelatyny! Jedna wystarczy.

Z.: Uwaga! Ja teraz walę, czego ty nie lubisz. Nie zdziwi to, ale strzelam jak w „Milionerach” – pytanie do publiczności. Ania nie lubi lukrecji.

A.: Hmm… Ale cukierków?

Z.: (śmiech) Dlaczego to rozszerzasz?

A.: Pytanie pogłębione.

Z.: Czy cukierki będą miały inną odpowiedź?

A.: Ambiwalentny mam do tego stosunek.

Z.: W ogóle moja stara ma ambiwalentny stosunek do wszystkiego, co jest związane z jedzeniem. Jak próbuję się od niej dowiedzieć, czego nie lubi, przecież padały takie pytania w naszym życiu, to ona ma tak: „Mmm… Nie, ja to wszystko zjem. Ja nie mam tak, że czegoś nie lubię”.

Ania wszystko zje

A.: Nooo, a jak głodna jestem to…

Z.: To nie jest tak, że czegoś nie zjesz, nie?

A.: Nie wiem, co by musiało być takiego.

Z.: Nie ma takiej rzeczy, np. ser kozi. Ja go nienawidzę. 

A.: Faktycznie mówisz, że „syrami” śmierdzi.

Z.: A zjadłabyś ostrygę ze smakiem?

A.: Nie jadłam ostrygi.

Z.: Wciągnęłabyś ją z tą jej całą konsystencją i surowizną?

A.: Nie wiem, nie próbowałam. Ale jak sobie myślę, ile ma cynku, to może, może.

Z.: Czyli to by cię zachęciło.

A.: Tak, trochę tak.

Z.: Rozum, rozum, rozum.

A.: Na przykład szoty imbirowe – myślę sobie: „One są zdrowe”.

Z.: Ale nie smakują ci?

A.: Jeju, lepsza byłaby herbatka niż wykręcający szot imbirowy.

Z.: Ale za chwilę nie boli po nim brzuszek. Ja kocham jedzenie. I ich właściwości.

W czym się wyręczamy?

A.: Dobra, kolejne pytanie. Z czego jedna wyręcza drugą i obydwu jest to na rękę? To już trochę było.

Z.: Już to powiedziałyśmy.

A.: Tak. Czyli to zapisywanie, a Zosin jest takim trochę zapalnikiem.

Z.: To jest wspaniałe. Ja to kocham w tobie. Jestem tak wdzięczna za to, że Bóg mi cię zesłał na mą drogę i że ty jesteś człowiekiem notatnikiem. I ja jeszcze kocham Aniusię za to, że jak jest jakaś faktura nieopłacona, to Aniusia mi pisze: „Zosinku, opłać”, bo ja nie zawsze, a raczej często, nie zapiszę tego i mogłybyśmy się obudzić, tak jak się nieraz budzimy, że „Ooo Boże! Minął termin płatności faktury, bo Zosin miał ją opłacić”. To właśnie kocham w tobie bardzo.

A.: A ja tu mam zapisane.

Z.: Aniusia ma zapisane i przypomina. U mnie za to w ogóle no problem z takimi rzeczami typu trzeba gdzieś szybko zadzwonić, z kimś porozmawiać.

A.: A ja z kolei tego nie lubię. Mam totalnie inną osobowość. I tak z moim dzwonieniem jest lepiej.

Z.: Jest progres, chciałam cię bardzo pochwalić. To też jest twoja duża praca.

A.: Tak. Ale ostatnio była taka sytuacja. „To ja zadzwonię”. I pauza.

Z.: Tak, Aniusia tak mówi. Ona proponuje: „No to ja zadzwonię”. Już jej się głos trzęsie. Cisza, cisza. I?

A.: I Zosin mówi: „Dobra, ja zadzwonię”.

Z.: A Ania: „Dzięki, dzięki”. Chciała się przemóc i próbowała z tym powalczyć, ale sobie pomyślałam: „Jezu, ale mnie to w ogóle nic nie kosztuje”.

Nasze ułomności

A.: Z drugiej strony sobie myślę, że mam tyle lat, a takie ułomności. To jest trochę wstyd.

Z.: Coś ty, ja uważam, że to jest urocze. Ale to też nie jest tak, bo gdyby mnie nie było, to byś zadzwoniła. To nie jest tak, że szukałabyś kogoś, podeszłabyś i „Zadzwoń, pani, za mnie”.

A.: Mam nadzieję, że tutaj jest więcej takich osób. No mam pewne ułomności.

Z.: Każdy je ma.

A.: Ale powiem wam szczerze, że kiedyś bardzo chciałam z tym walczyć, a teraz myślę, że wszyscy je mamy – jakieś mniejsze, większe ułomności. Dla jednych to będzie problem, dla innych nie. Co innego nas ciosało w życiu.

Z.: A poza tym wydaje mi się, że ty je też wypracowałaś do pewnego stopnia. Bo te ułomności ci nie przeszkadzają w codziennym funkcjonowaniu. To już jest przerobione. A ja nas zawiozę na wakacje, jak będzie trzeba. Usiądziesz sobie z boku, kawkę sobie postawisz i już. A może kiedyś ty będziesz nas wozić? Może doczekam takich chwil?

A.: Myślę, że nie. Ale jakbyś miała nogę w gipsie, no to tak.

Z.: Ale nie będę mogła się odzywać podczas tej drogi. Tak jak z moją matką w samochodzie. Jedziemy cichutko. 

A.: No tak może być. Ale ułomności.

Kto rządzi w związku?

Z.: Kto rządzi w związku? Jak mogłybyśmy nie wykasować tego pytania z boyfriend tag, przecież ono musi zostać. Ja wykasowałam, a Ania nie. Co masz do powiedzenia, słucham, bo ewidentnie coś byś chciała.

A.: Nasza relacja partnerska firmowo-korporacyjna jest bardzo podobna do tej prywatnej z moim mężem. Może w takich się odnajduję.

Z.: Może tak sobie szukasz ludzi.

A.: Dobrze się czuję z osobą, która jest bardzo temperamentna, a ja jestem bardziej…

Z.: Zastanówmy się nad tym.

A.: Dokładnie tak, przeanalizujmy to, chociaż jest to szalone.

Z.: To prawda, coraz bardziej.

A.: Powiedziałabym, że to zależy, ale jakbym miała powiedzieć o takim rządzeniu, wymyślaniu czegoś – to bardziej ty. Ty jesteś bardziej taką kierowniczką niż ja. 

Z.: Jeśli chodzi o inicjatywę i wymyślanie, to na pewno, bo ewidentnie to jest po mojej stronie. Ale jest takie powiedzenie o związku, że mężczyzna myśli, że jest głową, ale to kobieta jest szyją. Nie znasz takiego powiedzenia? Ubogaciłam twoje życie?

A.: Znam, znam.

Z.: Wydaje mi się trochę, że ja czasami jestem taką głową, a ty szyją. Nie uważasz, że tak jest?

A.: Tak, dokładnie tak możemy to zobrazować. To zależy. Nie czuję się zdominowana w jakiś sposób. Czuję, że jesteśmy partnerami z innymi cechami charakteru.

Z.: Totally.

Czego nigdy byśmy nie zrobiły?

Z.: Rzecz, której by ta druga osoba nigdy nie zrobiła? To jest bardzo przewrotne pytanie, bo ja nawet o sobie nie potrafiłabym czegoś takiego powiedzieć, a co dopiero o tobie.

A.: Myślałam, że to wykasowałyśmy.

Z.: Nie, ale to jest spoko moment, aby powiedzieć, że tyle o sobie wiemy, na ile nas życie sprawdziło.

A.: Totalnie, ja już jestem na tyle…

Z.: Dużą dziewczynką.

A.: …żeby wiedzieć, że to, co dzisiaj, to nigdy jutro.

Z.: Często w swoim życiu potrafiłam się kategorycznie wypowiadać i stawiać granice, a potem się okazywało, że w niektórych sytuacjach jednak je przekraczałam. I miałam takie: „Kuźwa, Zosinku, a pamiętasz, co trzy lata temu wykrzykiwałaś sobie w głowie?”. Więc ja się nie zarzekam. A co dopiero o tobie powiedzieć?

A.: Ale ja nie mam takich rzeczy. Nie krzyczę, nie oceniam. Już się nauczyłam, że może być tyle sytuacji zarówno u mnie, jak i w życiu innych osób, że nie poddaję ocenie siebie, emocji. To, co jest dzisiaj, jutro może być totalnie inne.

Z.: Duże dziewczynki już jesteśmy.

A.: Nie ma czegoś, czego bym nie zrobiła.

Z.: Nawet jeśli teraz tak ci się wydaje. Bo ja teraz mam takie rzeczy, ale o nich nie powiem, bo nie wiem, czy za pięć lat bym ich nie zrobiła.

A.: A ja nie mam, naprawdę. Bo to się tak łatwo mówi. Zresztą 20-letnia Ania powiedziałaby ci bardzo dużo rzeczy, których by nie zrobiła nigdy, a ta już kilkanaście lat później powie, że życie jest bardzo przewrotne. I sytuacje takie są, i to, co cię otacza. To nie tylko ty, ale też to, co się dzieje wokół.

Z.: Wypadkowa.

A.: Nie oceniam. Nie oceniam siebie, nie oceniam innych. Tak się staram żyć. Pozdro 600.

Z.: Takie było ładne. Już chciałam dopisać „Paulo Coelho”, a tu „Pozdro 600”! Ania raper Gajo.

Gdzie mogłybyśmy żyć?

Z.: Czyżbyśmy się zbliżały powoli do końca? To bardzo dobrze, bo już długo trwa ten odcinek.

A.: Tak, tak.

Z.: Kto teraz czyta? Ja?

A.: No czytaj.

Z.: Gdybym mogła żyć wszędzie, to gdzie by to było?

A.: Słucham.

Z.: Ja?

A.: Nie, to ty opowiadasz…

Z.: O tobie?

A.: No tak, bo powinnaś o mnie opowiedzieć, gdzie bym mogła żyć. Nie wiem, czy ty siedzisz tak głęboko we mnie, żeby to wiedzieć. Ha!

Z.: Ja już znam odpowiedź na to pytanie.

A.: To słucham.

Słoneczna Toskania

Z.: Wydaje mi się, że bardzo dobrze byś się czuła w miejscu, w którym byłoby cieplej, ale nie tak, żebyś tam sapała z gorąca, czyli np. słoneczna Toskania. Ale w związku z twoją osobowością i z tym, w jaki sposób spędzasz każdą wolną chwilę, to oprócz tego, że tam miałoby ci być ciepło, byłoby słychać dźwięk cykad i szum fal, siedziałabyś tam sobie w kapeluszu słomianym, potrzebowałabyś do pełni szczęścia swojej rodziny. Gdybyś miała tam żyć dłużej bez bliskich, to mogłoby ci być smutno. Czyli mogłabyś się przenieść, pod warunkiem że tam byłoby twoje całe jestestwo. Gdybyś sobie siedziała w domku tylko z dziećmi i mężem, to szybko byś zatęskniła za takim wypadem gdzieś na chwilę, żeby zobaczyć, co słychać u mamy i u rodzeństwa, za świętami z nimi, za odwiedzinami u teściów. Musiałabyś żyć w miejscu, ale bez ludzi.

A.: Rozumiem.

Z.: Czyli wyobrażam sobie raj na ziemi, w którym jest ci super, ale czy potrafiłabyś się tam odnaleźć… Nie wiem, czy to by na dłuższą metę wygrało.

A.: Ale jest w tym jakaś sensowna myśl.

Z.: Ale jak sobie wyobrażam szczęśliwą Aniusię, to wiesz, że wcale nie muszę szukać gdzieś bardzo daleko w stylu słonecznej Toskanii i domku z dachem z czerwonej cegły. Tylko widzę cię w takim ukochanym szlafroku, w ukochanych bamboszach, siedzisz sobie z kubkiem kawy (może być uszczerbiony) na swoim tarasie, ale patrzysz na las i tam biega sarenka. I koniec.

A.: Dokładnie tak.

Z.: I już możesz wtedy uronić łezkę wzruszenia.

A.: Ja zaraz się popłaczę!

Z.: I tyle potrzebujesz. To jest twoje ukochane miejsce do życia. Tak bym to widziała.

A.: Ja dużo nie potrzebuję do szczęścia. Wyleczyłam się z tego. Kiedyś myślałam, że potrzebuję więcej, że będę szczęśliwa, jak będę miała to, to, to… Jest mi dobrze tak, jak jest. 

Wieś w lubelskim

Z.: I co – powiedziałaś, że nie będę znała odpowiedzi na to pytania, a tu prawie siedzisz i ryczysz.

A.: Ładne, zaraz się popłaczę.

Z.: Wbiłam ci tę odpowiedź do głowy! Ale tak to widzę.

A.: I teraz ja muszę?

Z.: Tak, musisz teraz powiedzieć coś takiego na zasadzie „pozdro 600”.

A.: Myślę, że tu, gdzie jesteś, jest ci dobrze.

Z.: Ooo!

A.: Że tu, dokąd doszłaś, to jest taki właśnie etap życia klimatyczno… Zosinek nie lubi zresztą, gdy jest ciepło, ale lubi piękne miejsca. Myślę, że znalazłaś już swoje miejsce do zapuszczenia korzeni. I tam będzie rósł ten dąb mądrości.

Z.: Czyli moje ukochane miejsce do życia to wieś w lubelskim. Dziękuję. Kropka.

A.: I tyle, ale Zosinek nie pogardzi ciepłym klimatem i pięknymi miejscami.

Z.: Ale bylebym tam nie sapał. Bo ja tu się pocę, cieknie mi, mokra jestem – nie lubię tego!

A.: No i Zosin wtedy od razu jest zdenerwowany. O! Tu możemy wrócić do pytania, kiedy Zosin jest zdenerwowany – jak jest jej gorąco…

Z.: …i jak jestem głodna.

A.: I to jest koniec. I Ania się wtedy nie odzywa i niczego człowiek wtedy nie załatwi.

Z.: Czyli jak jedziesz ze mną na wakacje i mi nie dasz jeść. To użyjesz na tych wakajkach. Krzyż na drogę.

A.: To już Zosinek będzie tam szalał.

Co w sobie cenimy?

Z.: Ostatnie.

A.: Co najbardziej cenisz w drugiej osobie?

Z.: Jedną rzecz mam wymienić? Trudne.

A.: Właśnie tak się zastanawiałam. Bo ich jest dużo.

Z.: Chwała Bogu.

A.: Dużo jest takich rzeczy. Pozytywnych, szalonych cech osobowości, które Zosin ma w sobie. Takiej jednej nie potrafię wymienić. Chociaż może to tak wszystko do kupy zbiorę i wymienię dwie. Nie wiem, jaki to jest podcast. Za dużo prywaty.

Z.: Dawaj! Jest od kulis.

A.: Mam do ciebie spore zaufanie. Ufam ci.

Z.: No to możesz to cenić.

A.: Cenię to, że ci ufam.

Z.: Że jestem godna zaufania.

A.: Dokładnie tak. W dzisiejszych czasach to coś wspaniałego mieć wokół ludzi, którym możesz zaufać i przy których czujesz, że możesz do nich zadzwonić w środku nocy. To jest zaufanie. I resztę wywodu pozwolę sobie zostawić jednak za kulisami.

Z.: Ooo! Myślałam, że coś jeszcze zdradzisz.

A.: Zaufanie.

Poczucie bezpieczeństwa

Z.: Ale wiesz, co ja sobie wymyśliłam? Poczucie bezpieczeństwa. Ale nie mogę też nie wspomnieć o tym, że ono jest okraszone tym, że wystarczy nam minizapalnik, żeby się później chichrać pół godziny. Jakbyś była nudziarzem i się ze mną nie śmiała, to nie wiem, czy dałabym radę z takim człowiekiem, który siedziałby w kalendarzu i wszystko notował i nie dałoby się z nim pośmiać. A to, że ty jesteś taki jajcarz – lubię to bardzo.

A.: Właśnie widzisz, że jestem sztywna. Zaraz sobie kij poprawię.

Z.: Nie siadaj za wysoko, bo nie obejmie cię wideo!

A.: Tak, mam wspaniałe poczucie humoru zarezerwowane dla moich bliskich.

Z.: To prawda. Jest wysublimowane. Kocham je.

A.: I jak ktoś je rozumie, to w ogóle super. Zbijam piąteczkę.

Z.: I dzięki temu poczuciu humoru wiele razy w życiu wyszłyśmy z naprawdę podbramkowych sytuacji.

A.: Trochę takich było. Ten podcast niby jest taki… Znajdźcie sobie kumpla…

Z.: …z Instagrama!

A.: Tak, i będziecie robić fajne rzeczy. A to jest nieprawda, ale nie będziemy wam zamulać, że borykamy się z różnymi rzeczami. I dużo jest łez za kulisami. Super byłoby to też podkreślić, bo życie nie jest kolorowe. Dużo mamy takich rzeczy. Czasami są one długotrwałe. A tego nie widać na Stories.

Z.: Bo staramy się tego nie pokazywać. Ale między sobą je przerabiamy.

A.: Różne były już sytuacje, ale razem zawsze jest łatwiej z tego wszystkiego wyjść. Takie to korpo.

Z.: Takie to korpo. Koniec chyba.

Akademia od kulis – daj znać, jak nam poszło

A.: Zobaczymy, jak to wyszło.

Z.: A nie koniec życia. W sensie odcinka.

A.: Ale koniec korpo.

Z.: Nie!!! Koniec tego. Mam nadzieję, że wszędzie się nagrywało. Tu się nagrywa, tam nie wiem, tam się nagrywa? Nie no, to mamy już przynajmniej dwie kamerki.

A.: Będzie co montować.

Z.: To musi pójść.

A.: Obejrzymy i zobaczymy, co do poprawki.

Z.: Jestem strasznie ciekawa i trochę się też boję, jak odbierzecie ten pierwszy nagrywany odcinek. Czy to w ogóle warto? Bo od strony technicznej wymaga to dużego przedsięwzięcia, ale jeśli wam się to spodoba, to będziemy to robić. Tylko musimy wiedzieć, czy warto. Potrzebujemy waszego odzewu, bo podcasty będziemy nagrywać dalej, tylko nie wiemy, czy z wideo. Zróbmy sobie kilka odcinków pilotażowych i zobaczymy, czy to się sprawdzi.

A.: Tak.

Z.: I czy trzeba będzie się zawsze malować i ładnie ubierać.

A.: Musimy zobaczyć, czy te ujęcia się nadają. Nie lubię na siebie patrzeć.

Z.: Musimy kupić Ani nowego iPhone’a. Dajcie znać, czy musimy to zrobić, żeby nagrywać.

A.: Czy mój stary daje radę? To środkowa kamera.

Z.: Nie, słaby ten obraz ze środkowej. Słaaaby! Trzeba kupić nowego.

A.: Nie wiem. Dziwnie się na siebie patrzy. Widzę, jak to będzie nagrane.

Z.: Nie musisz oglądać, Aniusia.

A.: Właśnie chyba nie będę oglądać. Dajcie znać, poczytam komentarze.

Z.: Poczytaj, tak.

A.: Nie będę tego oglądać. Najtwardsi zawodnicy do tej końcówki musieli dotrwać.

Z.: I właśnie od takich najtwardszych zawodników byśmy chciały feedback. A poza tym dziękujemy za wysłuchanie naszego podcastu.

A.: Dziękujemy bardzo.

Z.: Widzimy się i słyszymy za dwa tygodnie we wtorek. A może coś jeszcze wpadnie w międzyczasie, zobaczymy. I co? Trzymajcie się ciepło. Miłego tygodnia zawsze życzymy.

A.: Tak. Do usłyszenia w następnym podcaście. 

Z.: Pa!

A.: Pa!

A tu zapraszamy na PODCAST w nowej odsłonie ‼️🎙