×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #016 – Łuszczyca i 3 poronienia – Dominika
08.12.2020
#016 – Łuszczyca i 3 poronienia – Dominika

Dziś przedstawiamy Wam historię Dominiki, która mimo kolejnych strat ciągle wierzyła, że się uda. Optymizm pozwolił jej przetrwać trudne momenty. Dziś jest już mamą Rozalki. W Internecie działa jako „Pani Łuska” i motywuje osoby, którym łuszczyca towarzyszy na co dzień.

ZAPISY NA WEBINAR WYSTARTOWAŁY!

Plan odcinka

  1. Łuszczyca, zespół nerczycowy i historia starań
  2. Pierwsza strata
  3. Druga strata
  4. Trzecia strata
  5. Krótka przerwa i nowy plan
  6. Na świecie pojawia się Rozalka
  7. Optymizm, pozytywne podejście do życia, wsparcie
  8. Nasze plany weryfikuje życie

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, miejsce, w którym towarzyszymy Wam podczas starań.

A: Dzisiaj kolejny gość. Odcinek z gościem – Dominiką, która zgodziła się opowiedzieć swoją historię.

Z: Odcinki zdominowane przez kobiety ostatnio, mało męskich rodzynków. Cześć Dominiko. Witamy Cię.

D: Cześć, cześć. Witam wszystkich.

Z: Dominika, która jest mamą małej Rozalki. Ile ma Rozalia?

D: Jutro mijają równo 2 miesiące, odkąd jest Rozalka.

Z: Ekstra. Jest mały bejbik na tym świecie, a droga po niego i po marzenia nie była wcale taka prosta. O tym chciałybyśmy dzisiaj porozmawiać z Dominiką, która jednak ma dość nietypowe podejście, takie niestandardowe. Chciałybyśmy bardzo, żeby Wam o nim opowiedziała. Dominiko, powiedz kilka słów o sobie i opowiedz historię starań.

Łuszczyca, zespół nerczycowy i historia starań

D: W Internecie działam jako „Pani Łuska”, więc tutaj na pewno chciałabym trochę o tym wspomnieć. Staram się motywować osoby, którym towarzyszy na co dzień łuszczyca, do pozytywnego podejścia do życia. Łuszczyca towarzyszy również mi i moja ciążowa historia jest z nią związana.

Wszystko zaczęło się 2 lata temu. W 2018 roku byliśmy z moim mężem rok po ślubie i wtedy właśnie zaczęliśmy myśleć o powiększeniu rodziny. Choruję od pierwszego roku życia na zespół nerczycowy i od około 13 lat chyba na łuszczycę, więc stwierdziłam, że chce się za to zabrać tak na poważnie. Chciałam odwiedzić każdego lekarza: nefrologa, dermatologa i ginekologa, żeby się skonsultować. Wtedy w 2018 roku brałam lek cyklosporynę właśnie na podleczenie łuszczycy. I tak naprawdę chodząc na te różne konsultacje, odbijałam się trochę od ściany. Każdy lekarz wysyłał mnie do innego specjalisty. Nefrolog mówił, że mam się skonsultować z ginekologiem, ginekolog odsyłał mnie do nefrologa, dermatolog nic nie komentował. Ginekolog był za tym, żeby tę cyklosporynę jednak odstawić.

Zdecydowaliśmy się tak zrobić. Ten lek bardzo pomaga przy leczeniu chorób skórnych, jest również podawany przy zespole nerczycowym. W 2018 roku brałam go ze względu na łuszczycę. Postanowiłam go odstawić. Niestety po około trzech tygodniach znowu mnie wysypało. Miałam całą skórę w plamkach. Starania musiały zejść na bok, ponieważ trafiłam do szpitala. Psychicznie sobie za bardzo nie mogłam poradzić z tym wysypem. Wtedy jeszcze nie było „Pani Łuski”, czyli nie działałam na rzecz osób chorych na łuszczycę. Trafiłam do szpitala na podleczenie skóry. Niestety starania musiały poczekać, ponieważ miałam fototerapię naświetleniami. Przyjmowałam też inne leki, przy których nie można zajść w ciążę. Po ich odstawieniu trzeba odczekać kolejne trzy miesiące, żeby się starać o dziecko. To wszystko ciągnęło się do 2019 roku, kiedy już miałam podleczony stan skóry i kiedy nie brałam żadnych leków.

Pierwsza strata

Postanowiliśmy, że znowu zaczniemy się starać. Tak naprawdę w ciążę zaszłam dosyć szybko i dowiedziałam się na takim wczesnym etapie, że jestem w ciąży. Pamiętam jak dziś, że byliśmy ze znajomymi na nartach i właśnie dowiedzieliśmy się, że oni spodziewają się dziecka i coś mnie tak tknęło, że może ja bym zrobiła test ciążowy. Zrobiłam. Na samym początku pierwszy test to była taka cieniutka kreseczka. Do końca nie byłam pewna, czy jestem, czy nie jestem. Pamiętam, że nawet w aptece się konsultowałam, czy rzeczywiście mogę być w ciąży. Pani farmaceutka mi poradziła, żebym kolejny test wykonała z samego rana, bo wtedy ten wynik będzie bardziej miarodajnym. Tak zrobiłam. Kreska ciążowa już była bardziej widoczna, więc udałam się na wizytę.

To był chyba początek szóstego tygodnia. Na USG było widać, że w jamie macicy jest pęcherzyk ciążowy, ale miałam się zgłosić jeszcze po tygodniu na kolejną wizytę, żeby to potwierdzić. Chyba to był dzień przed moją wizytą, gdy dostałam lekkiego plamienia w ciągu dnia. Byłam wtedy w pracy. Oczywiście spanikowałam. W sumie teraz widzę, że słusznie. Zadzwoniłam do mojego męża, który jest raczej opanowany, zawsze stara się przywołać mnie do porządku, nie panikuje tak jak ja. Powiedział, żebym to wszystko obserwowała, czy się jakoś pogłębia, jeżeli tak to wtedy, żebym zadzwoniła do lekarza. Tak naprawdę w ciągu dnia wydawało mi się, że te plamienia są malutkie.

Pamiętam, że wieczorem umówiłam się ze znajomymi na kręgle. Właśnie tutaj znowu wychodzi ten mój optymizm. Stwierdziłam, że na pewno jest wszystko dobrze, pójdę sobie na te kręgle, gdzieś tam te emocje opadną. Chociaż z tyłu głowy już miałam jakieś czarne scenariusze.

„Damy radę”

Niestety wieczorem jak już wróciłam do domu, to te bóle się nasiliły, krwawienie było mocniejsze. Znalazłam się na izbie przyjęć. Dowiedziałam się, że już tego pęcherzyka ciążowego nie ma w jamie macicy. To był akurat dzień przed Dniem Kobiet. Pamiętam, że wzięłam wtedy wolne w pracy. Pojechałam z mężem na jeden dzień na takie krótkie wakacje na Mazury, bo on akurat miał wizytę u lekarza. Wtedy jakby nie docierało do mnie w ogóle, co się stało. Tak naprawdę to dopiero minął może tydzień, że wiedziałam, że jestem prawdopodobnie w ciąży, więc jakoś jeszcze może tak bardzo tego nie przeżywałam ze względu na to, że właśnie był taki krótki czas i ta ciąża mnie zaskoczyła. Tak jak mówiłam na samym początku, zrobiłam ten test pod wpływem impulsu, bo nasi przyjaciele oznajmili nam informację o ciąży.

Później już mi było przykro, kiedy musieliśmy im powiedzieć. Oni dowiedzieli się jako pierwsi, że ja prawdopodobnie jestem w ciąży. Już sobie wszystko planowaliśmy, jak to będzie fajnie, że te dzieciaczki będą w tym samym wieku i tak dalej, więc gdzieś tam właśnie po tej rozmowie z nimi dotarł do mnie, co się stało.

Jednak miałam właśnie takie z tyłu głowy, że to jest dopiero pierwszy raz, więc damy radę i nie ma, co się przejmować. To było w marcu.

Druga strata

Wtedy podjęłam też decyzję, że zmienię w ogóle ginekologa. Nie miałam na stałe takiego swojego ginekologa, tylko chodziłam od jednego do drugiego. Wtedy ciocia poleciła mi ginekologa i zmieniłam lekarza. Przed planowaniem podejścia do kolejnej ciąży wybrałam się do niego. On mnie pocieszył, że to się bardzo często zdarza, że to też był wczesny jeszcze etap. Tak naprawdę, gdybym nie zrobiła tego testu to równie dobrze mogłabym nawet nie wiedzieć, że jestem w ciąży i pomyśleć, że to była zwykła miesiączka.

W kolejną ciążę zaszłam w połowie maja, czyli też tak naprawdę dosyć szybko. Ja w ogóle nie miałam żadnych problemów z zajściem w ciążę. Ja miałam problem, żeby ją utrzymać. Jak zeszłam w tę drugą ciążę to też poroniłam. Znowu była taka sama sytuacja. Ginekolog zrobił USG, sprawdził, że pęcherzyk ciążowy jest w jamie macicy, ale miałam przyjść za 2 tygodnie na kolejną wizytę, żeby to wszystko potwierdzić. Znowu w ciągu tych dwóch tygodni dostałam krwawienia. Było ono znacznie silniejsze. Pamiętam, że już w pracy wzięłam wolne i od razu pojechałam do lekarza, żeby sprawdzić, co się dzieje. Dostałam informację, że poronienie jest w toku i to już dla mnie było takie przygnębiające, bo wróciłam do domu i wiedziałam, że to cały czas wszystko trwa. Strasznie bolał mnie brzuch. Były krwawienia, ale na drugi dzień poszłam do pracy.

W ogóle teraz na przykład z perspektywy czasu widzę, że jednak nie dałam sobie takiego odpoczynku, żeby to wszystko przemyśleć, tylko stwierdziłam, że wszystko jest okej i wracam znowu do życia.

Badania

Po tej drugiej stracie mój ten ginekolog prowadzący zaczął konsultować się z inną ginekolog, wiedząc, jakie mam problemy, że towarzyszy mi łuszczyca i zespół nerczycowy. Chciał powiązać te moje poronienia z tymi moimi chorobami, ale też powiedział, że to jest drugi raz. Zazwyczaj zaczynamy martwić się po trzecim razie. Taka informacja też jest przykra. Pamiętam, że wtedy powiedziała mu, że nie no panie doktorze, ja nie chcę czekać do kolejnego razu, tylko już zacznijmy coś działać, zróbmy jakieś badania. Wtedy zlecił mi badanie MTHFR. Wyszedł mi nieprawidłowy wynik, czyli musiałam przyjmować kwas foliowy metylowany. Jeszcze miałam zlecone badanie ANA i ANCA, to też właśnie są badania na przeciwciała w tych chorobach. Badania wyszły mi w porządku i pan doktor po prostu powiedział, że jak zajdę w trzecią ciążę, to prawdopodobnie będę musiała przyjmować zastrzyki na krzepliwość krwi i właśnie ten kwas foliowy.

Trzecia strata

W kolejną ciążę zaszłam chyba w lipcu. Pamiętam, że zapytałam doktora, czy mamy się starać, czy lepiej odczekać. On mi powiedział, że na pewno pani tak szybko nie zajdzie teraz w ciążę po tych dwóch poronieniach. Powiedział, że możemy się starać, ale raczej się nie uda.

My mieliśmy z mężem naprawdę takie bardzo luzackie podejście. My się w ogóle nie spinaliśmy w tym temacie, tylko na zasadzie, uda się, to się uda, nie to nie. Oczywiście się udało, bo ja już w lipcu zaszłam w kolejną ciążę. Pamiętam jak dziś, że byłam wtedy w domu u rodziców. Zrobiłam test, wyszedł pozytywny. Jeszcze dodam, że ja oprócz testów zawsze od razu robiłam sobie też badanie beta HCG, bo dla mnie te testy jakoś tak nie są miarodajne (może po tym pierwszym, gdzie ta kreseczka nie była taka mocna). Czekałam u rodziców na ten wynik beta HCG i sprawdziłam, że jest podwyższone.

Od razu z mężem jak zobaczyliśmy te wyniki, pojechaliśmy do Warszawy do mojego ginekologa. Ja tam na gwałt do niego dzwoniłam, żeby mnie przyjął, bo wiedziałam, że teraz jest naprawdę duża szansa, że się uda tylko muszę mieć włączone te zastrzyki, kwas foliowy i Acard. Udało się dostać do pana doktora. On był bardzo zdziwiony, że udało mi się w tę ciążę zajść. Dostałam to leczenie, więc wtedy byłam naprawdę taka pozytywnie nastawiona, że na pewno będzie wszystko dobrze.

Trzeci raz…

Tę ciążę udało mi się donosić do 10 tygodnia. To też niemiłe wspomnienie, bo pamiętam, że akurat pojechałam… Wszystko w ogóle było dobrze. Ja się dobrze czułam. Nie miałam żadnych złych objawów. Pojechałam wtedy na wizytę kontrolną. To było właśnie chyba w 10 albo 11 tygodniu i to jeszcze było w ogóle w sierpniu przed świętem 15 sierpnia. Wtedy też mieliśmy wesele u naszego znajomego, a ta wizyta chyba była 13 sierpnia. Pojechaliśmy i rozmawialiśmy sobie z panem doktorem, bo mieliśmy z nim bardzo dobry kontakt. Zaczął robić USG. Robi to USG, robi, nic się za długo nie odzywa. Ja już domyślałam się, co on chce powiedzieć, bo widziałam, że bardzo długo zwlekał, żeby w ogóle nam coś oznajmić. W końcu powiedział, że nie widzi czynności serca, ale żebym się jeszcze nie martwiła, że zaraz on wezwie drugiego lekarza i sprawdzą, czy wszystko jest okej.

Przyszedł ten lekarz. Niestety okazało się, że tej czynności serca już nie ma. Ja wtedy tak się popłakałam w tym gabinecie, jak poszłam do łazienki, żeby tam się już przygotować do wyjścia, to nie mogłam po prostu wyjść z tej łazienki, nie mogłam się zebrać w sobie. Pan doktor ustalił, bo ja wtedy byłam na wizycie prywatnej, do jakiego szpitala mam się udać. Pamiętam, że całą drogę po prostu płakałam, jak wracałam nie mogłam dojść do siebie.

Wybieganie w przyszłość

Te wszystkie poronienia nauczyły mnie, że za bardzo wybiegałam w przyszłość. Przy każdej ciąży jak się dowiadywałam, to już tutaj z tymi przyjaciółmi sobie planowaliśmy, jak to będzie fajnie mieć wspólnie dzieci w tym samym wieku. Później przy kolejnej ciąży też już sobie wyobrażałam, kiedy komu powiem. I przy tej trzeciej tak samo. Byłam już myślami o wiele dalej, że tutaj pojedziemy na to wesele, ogłosimy wszystkim dobrą nowinę. Tak strasznie przeżywałam, że już tak sobie wszystko zaplanowałam, że przecież już miało być dobrze. Wtedy po tym trzecim razie podłamałam się, tym bardziej, że to poronienie zakończyło się pobytem w szpitalu. Przyjmowałam leki, żeby było wywołane to poronienie. Leżałam w szpitalu chyba 4 dni.

Nawiążę do tego wesela. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy, bo mój pan doktor powiedział, że właśnie teraz jest święto, więc będę musiała na wizytę do przyjęcia do szpitala poczekać. Oczywiście powiedział mi, że jeżeli będę się bardzo źle czuła, będę miała gorączkę, bóle, to od razu mam przyjechać, ale jeżeli wszystko będzie w miarę dobrze, to żebym przyjechała po tym święcie. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy na to wesele. Oczywiście nie bawiliśmy się, siedzieliśmy struci. Moi rodzice byli bardzo zdziwieni, ale w ogóle bardzo dużo o tym wszystkim rozmawialiśmy.

Stwierdziliśmy, że później z perspektywy czasu… bo my cały czas wierzyliśmy, że nam się na pewno uda. Mój mąż mówił, że jeszcze wszystko będzie dobrze, że będziemy mieli dziecko i później może będziemy żałować, że na to wesele nie poszliśmy, tylko leżeliśmy i płakaliśmy. Zebraliśmy się w sobie, poszliśmy i teraz widzę, że trochę to pomogło. Przez te kilka dni byłam cały czas ze znajomymi. Oni też bardzo mnie wspierali, bo oczywiście dowiedzieli się o tym wszystkim. Trudno było nie zauważyć, że coś jest nie tak.

Szpital

Tak naprawdę to dopiero w szpitalu dopadły mnie już takie czarne myśli, więc jeszcze te 3 dni wytrzymałam i przetrwałam. W tym szpitalu czekałam tak naprawdę na najgorsze. Naprawdę to jest niemiłe doświadczenie, kiedy podają ci leki i tylko czekasz, aż to wszystko się zadzieje. Mój mąż cały czas był ze mną i myślę, że to naprawdę dużo mi dało. My cały czas ze sobą rozmawialiśmy, cały czas się zastanawialiśmy, co ta sytuacja dla nas oznacza, co my możemy zrobić, jak możemy sobie pomóc.

Ja już wtedy właśnie też działałam jako „Pani Łuska” i mój mąż też mi cały czas mówił, że kiedyś łuszczyca stanowiła dla mnie problem, a teraz ja się mobilizuję i gdzieś tam znalazłam swój sposób na tę chorobę, na poradzenie sobie z nią, na to, żeby inaczej patrzeć na życie. Pomimo tego, że towarzyszy mi łuszczyca jestem pozytywną osobą. On cały czas też mi powtarzał, że na pewno te wszystkie poronienia i te doświadczenia może nie to, że wyjdą nam na dobre, ale na pewno coś dadzą nam w naszym życiu. Myślę, że dały na pewno to, że my się jeszcze bardziej do siebie zbliżyliśmy, że my właśnie potrafimy teraz otwarcie o wszystkim rozmawiać. Ja mam w nim naprawdę bardzo duże wsparcie.

Krótka przerwa i nowy plan

Po ostatnim poronieniu stwierdziliśmy, że okej to teraz już na pewno sobie dajemy z tym wszystkim stop, że już nie ma tak, że co będzie, to będzie, tylko naprawdę ten organizm musi odpocząć. Po tym trzecim poronieniu znowu łuszczyca powróciła ze zdwojoną siłą. Byłam znowu wysypana i ja tak naprawdę jak poszłam do szpitala wtedy, żeby to poronienie nastąpiło, to nie wróciłam nawet do pracy, bo od razu z tamtego szpitala po 2 dniach trafiłam na oddział dermatologiczny na podleczenie skóry. Stwierdziłam, że na razie sobie odpuszczam, że na pewno przyjdzie jeszcze czas na to na to kolejne planowanie. Chciałam też znaleźć przyczynę tego wszystkiego. Wiedziałam, że mój ginekolog podsuwał mi jakieś myśli, że może rzeczywiście odpowiadają za do łuszczyca i zespół nerczycowy.

Jak skórę udało mi się podleczyć, to był właśnie początek 2020 roku, to mój ginekolog cały czas się konsultował też z inną panią doktor, więc ja już kolejne leczenie miałam wdrożone u tej pani doktor, u kolejnego lekarza, ale wiedziałam, że oni ze sobą współpracują, że moja historia jest jej znana. Kiedy do niej trafiłam to ona od razu zasugerowała, że jest na tym, żeby włączyć leczenie cyklosporyną, czyli wracamy do 2018 roku i leku, który musiałam odstawić, kiedy zaczęłam starać się o dziecko, bo jeden ginekolog powiedział, że broń Boże nie mogę tego leku przyjmować w ciąży i podczas karmienia piersią. Teraz karmię piersią, biorę ten lek.

Nowe działania

Przez 2 lata tak naprawdę męczyłam się, bo każde poronienie, gdzieś tam wywoływało we mnie jakieś emocje. Tym bardziej, że łuszczyca nie lubi stresu, więc to wszystko potęgowało moją chorobę skóry jeszcze bardziej. Teraz trafiam na kolejnego ginekologa, który mówi mi spróbujmy z tym lekiem, który pani odstawiła. Ja tak naprawdę zaufałam temu ginekologowi i uważam, że to też jest kluczowe, żeby trafić na takiego lekarza, który chce podjąć takie ryzyko, który nie jest taki, że odradza jakieś leczenie i mówi, że lepiej odstawić te leki, bo nigdy nie wiadomo, tylko podjęła tak naprawdę taką decyzję. Ja jej zaufałam. Miałam naprawdę stuprocentowe zaufanie.

Stwierdziłam, że nie będę nic czytać w Internecie, żadnych opinii jak te leki mogą wpłynąć na przebieg ciąży, bo wiem, że bym się załamała. Stwierdziłam, że chcę jej zaufać. Miałam też oczywiście konsultacje z nefrologiem, bo ten lek jest również stosowany u kobiet na przykład po przeszczepach nerek. Skonsultowałam się z moim nefrologiem. Stwierdził, że jeżeli pani ginekolog widzi taką szansę i nadzieje w tym, żebym utrzymała tę ciążę, to jak najbardziej on też jest za tym. Dobraliśmy odpowiednią dawkę. Do tej pory przyjmuje te leki.

Na świecie pojawiła się Rozalka

Czwarta ciąża zakończyła się porodem naturalnym. Jest już z nami Rozalka. Przez całą ciążę przyjmowałam leki na stałe. Ze wszystkim się konsultowałam. Moja pani ginekolog też bardzo mi odpowiadała. Ona tak jak ja nie wybiegała w przyszłość. Za każdym razem jak do nich chodziłam na wizytę i już odbiegałam myślami i się pytałam: pani doktor, ale jak to będzie, czy ja będę mogła karmić piersią, czy nie? Ona mi mówiła: Pani Dominiko, jesteśmy tu i teraz. Jest pani w 15. tygodniu ciąży, skupmy się na tym, nie myślmy jeszcze o tym, jak to będzie. Jak się wypytywałam, czy będę mogła na pewno rodzić naturalnie, czy przez cięcie cesarskie…bo też wyczytałam w Internecie, że przy braniu cyklosporyny cięcie cesarskie. Ona oczywiście otworzyła oczy i powiedziała mi, żebym nie czytała nic, bo tylko mogę jakiś fałszywe informacje znaleźć.

Cały czas mnie przywracała do pionu. To mi też bardzo pomogło, bo wiedziałam, że już nie ma, co planować, czy komuś powiedzieć, czy nie, jak to będzie…Wiadomo, że później jak ciąża była naprawdę zaawansowana, to już wybiegałam trochę w przyszłość. Na samym początku starałam się być tu i teraz.

Wszystko się udało i zakończyło się pozytywnie. Te leki nadal biorę, ale schodzę już z dawki. Okazało się, że mogę jednak karmić piersią, chociaż przez całą ciążę nefrolog i ginekolog powtarzali mi, że za bardzo nie będę mogła. Po urodzeniu Rozalki miałam konsultację z pediatrą, który powiedział mi, że tak naprawdę są jakieś badania, ale niewystarczające. Nie ma zbyt wystarczających badań, żeby potwierdzić, to jak te leki wpływają na dziecko, a wiadomo też, że nie ma dużych badań wykonywanych na kobietach w ciąży. Powiedział, że według niego nie ma przeciwwskazań, ale decyzja należy do nas. Podjęliśmy z mężem taką decyzję, że będę karmić piersią. Na razie jest wszystko dobrze.

Optymizm, pozytywne podejście do życia, wsparcie

A: Piękna historia. Ja mam takie myśli jak opowiadałaś, że niesamowicie jest spojrzeć oczami Twoimi na historię starań, która naprawdę różni się od powiedziałabym takich klasycznych doznań po poronieniach. Oczywiście każdy to sobie na swój własny sposób przeżywa, aczkolwiek tutaj słuchając Ciebie mogłabym użyć stwierdzenia, że jest to niestandardowe.  Ja ze swojego doświadczenia wiem, że już po pierwszej ciąży biochemicznej totalnie rozpadłam się na kawałki, a Wy razem z mężem w takiej wielkiej wierze, że to się uda, że uda się po drugim poronieniu, że po tym trzecim będziecie kiedyś rodzicami. Wow.

D: Tak, mieliśmy takie myśli, to znaczy ja gdzieś tam na pewno odchodziłam od takiego pozytywnego nastawienia. Tak naprawdę dopiero będąc w szpitalu na podleczeniu łuszczycy, czyli po tej trzeciej stracie… do mnie to wszystko powoli zaczęło docierać, gdzie nie było też ze mną mojego męża cały czas, bo byłam w szpitalu. On mnie odwiedzał raz w tygodniu w weekend. Ja byłam z tymi wszystkimi myślami sama i wtedy czułam taką niesprawiedliwość. Ale to wszystko próbowałam sobie przetłumaczyć na tę łuszczycę. Ja też bardzo długo zmagałam się z tym, żeby ją zaakceptować, żeby właśnie polubić swoje ciało zarówno wtedy, kiedy jest bez plamek czerwonych i wtedy, gdy jestem wysypana.

Bardzo często zadawałam sobie pytanie, dlaczego jestem chora, dlaczego mnie to spotkało. Przecież już choruję na ten zespół nerczycowy, czy nie mogłabym przy tym zespole pozostać. Przy tych poronieniach znowu mi te pytania powróciły i znowu się zastanawiałam, dlaczego ja. Te pytania odnośnie do łuszczycy przepracowałam kiedyś na takiej terapii może nie z psychologiem tylko z taką moją bardzo dobrą znajomą Izą, którą pozdrawiam.

W ciągłym biegu

Iza prowadzi taki profil „Moc kobiety”. Ona jest trenerem zdrowego myślenia. Rozgryzałyśmy to pytanie: dlaczego jestem chora? Próbowałam sobie cały czas wytłumaczyć, dlaczego mnie to spotkało i to pytanie zastępować czymś innym.  Na przykład takimi myślami wiem, że znajdę przyczynę tego, wiem, że jeszcze się nam uda, a nawet jak się nie uda, to może mamy jakąś inną drogę życiową, która jest nam przeznaczona. Wiedziałam, że mam wsparcie w lekarzach, bo mam bardzo dobrego dermatologa i udało mi się trafić na takiego ginekologa, który widziałam, że szukał tej przyczyny, konsultował mój przypadek z innym lekarzem, który ma większe doświadczenie od niego. Jestem za to bardzo wdzięczna.

Z: Wiecie co, bo ja dużo pytań sobie zanotowałam w trakcie, ale przyszło mi do głowy, bo jak słucham Twoich historii, to widzę takie ciągłe działanie. Wiesz o co chodzi? Ty jesteś w takim młynie i Dominika ciągle biegnie. Pierwsze poronienie, drugie poronienie, trzecie poronienie i nie miałaś takiej chwili, że muszę odpocząć, bo tak naprawdę dopiero po tym trzecim z tego, co opowiadasz się pojawiła taka chwila troszkę dłuższego oddechu. Po tym drugim to był jeden dzień wyjazdu z mężem, ale zaraz znowu powrót do pracy.

D: Tak, masz rację. Ja jestem takim typem osoby, która ciągle jest w biegu i w trybie działania. Sama się czasami już w tym wszystkim gubię. Z jednej strony chciałabym odpocząć, ale z drugiej strony to napędza mnie do działania. Ja często jak staram się nawet zrobić takie kilka dni oddechu, to ja tęsknię za takim działaniem i ja czuję jeszcze gorszy spadek formy. Dopiero po tym trzecim poronieniu, kiedy byłam w tym szpitalu na podleczeniu łuszczycy, stwierdziłam, że właśnie warto jednak odpocząć i skupić się na tej skórze i na poszukaniu przyczyny, że może to jest spowodowane tymi chorobami.

Dzielenie się swoją historią

Jeszcze zapomniałam dodać, że też oczywiście byliśmy wcześniej u genetyka na konsultacji i też mieliśmy zlecone badania cytogenetyczne bardzo drogie, więc szukaliśmy tych przyczyn i wydaliśmy bardzo dużo pieniędzy. Jednak cały czas widziałam tę iskierkę nadziei. Myślę, że prowadzenie tego profilu na Instagramie i na Facebooku też mi dawało taką nadzieję, bo mam duże wsparcie w moich odbiorcach. Oni tak naprawdę też nie wiedzieli, co się ze mną dzieje, że miałam te poronienia. Dopiero po urodzeniu Rozalki stwierdziłam, że zdecyduję się opowiedzieć tę historię, bo wiedziałam, że to też jest trochę powiązane z leczeniem łuszczycy.

W trakcie tej ciąży przyjmowałam cyklosporynę, więc też często dostawałam pytanie właśnie, dlaczego ja w trakcie ciąży biorę te leki skoro nie są wskazane. Ciężko mi było o tym wszystkim mówić, bo ja jednak chciałam mieć pewność, że już urodzę, że wszystko będzie dobrze i wtedy, kiedy już oswoję się z tymi myślami, to będę chciała podzielić się tą swoją historią.

Masz rację Zosiu. Ja właśnie dopiero po tym trzecim poronieniu trochę odpuściłam z mocniejszym działaniem, ale wtedy bardzo się skupiłam na profilu „Pani Łuski”. Starania odeszła na bok.

Bez użalania się

Z: Wiesz ja pytam bez żadnego oceniania. Tak niektórzy mają, że musisz biec, bo w biegu żyje.

D: Tak, ja mam właśnie taką receptę na to, że ja przegadam to z odpowiednią dla mnie osobą, czyli właśnie z mężem. Gdzieś tam pobędę sobie trochę z tymi swoimi myślami, ale nie lubię się tak nad sobą użalać. Wiem, co to użalanie może ze mną zrobić. Przepraszam, że wszystko będę do łuszczycy odnosić, ale naprawdę mnie ta choroba nauczyła pozytywnego podejścia do życia. Ja kiedyś jak miałam mocniejsze wysypy i trafiłam do szpitala to też potrafiłam się użalać nad sobą i nie szukać rozwiązań tylko myśleć ciągle o tym, że jest źle i beznadziejnie. Po tych poronieniach właśnie nie chciałam znowu wpaść w coś takiego. Starałam się cały czas żyć taką nadzieją i taką myślą, że jestem silna i wokół siebie też mam tyle osób, które chcą mi pomóc, że jakoś na pewno to się wszystko poukłada.

Z: Hej, ale to jest super. To teraz powiedz nam, jak to zrobić. Skoro znasz taką Dominikę, która potrafi się użalać nad sobą i pytać, dlaczego ja i czuć się niesprawiedliwie. To jak teraz przejść do głowy Dominiki, która mówi hej zobacz, jesteś doświadczona, ale to sprawia, że jesteś silniejsza i właściwie wciągaj z tego same plusy. Jak to zrobić?

Nie jestem w tym sama

D: Właśnie nie wiem, jak to zrobić.

Z: No to patrz. To nie jest takie proste.

D: Na pewno to nie jest proste, ale też nie chcę mówić, że to jest jakaś bardzo trudna droga. Jak ktoś tak słyszy, to od razu się zniechęca. Mnie na pewno bardzo dużo pomogła praca z Izą, która ma też taki nurt pracy z przekonaniami, że my mamy różne utarte schematy w głowie i przekonania na twój temat. Takie zastanowienie się i zrozumienie, że rzeczywiście ja cały czas tkwię w jakiś dziwnych myślach i przekonaniach. Pomogło mi zastanowienie się, co ja mogę zrobić, żeby te myśli zamienić na inne.

A co ja bym powiedziała tej Dominice, takiej która właśnie się użalała nad sobą? Przede wszystkim, żeby korzystała ze wsparcia i pomocy innych. Mnie bardzo dużo pomógł fakt, że nie jestem sama w swojej chorobie. Jeżeli chodzi o poronienia bardzo dużo kobiet się z tym zmaga. Niestety nie mówi się o tym. Ciężko to przechodzi przez gardło. Ja też uciekałam w tę stronę, że nie potrafiłam do końca powiedzieć, że poroniłam. Nie używałam tego słowa poronienie, strata. Ciężko jest mi teraz sobie przypomnieć, jak ja mówiłam. Nawet moja mama ostatnio mi powiedziała, że pierwszy raz jak zaczęłam pisać ten post na Instagramie to użyłam tam słowa właśnie poronienie i otworzyłam się z tym wszystkim. Zdałam sobie sprawę, że nie jestem z tym wszystkim sama.

Niespotykane podejście

Jest bardzo dużo osób chorych, którym towarzyszy łuszczyca, którzy doskonale rozumieją, jak się czuję, mając taką skórę. Tak samo jest z poronieniami i ze staraniami. To mi bardzo pomaga w tych gorszych momentach, kiedy właśnie poroniłam. I ta informacja od pana doktora, że to się bardzo często zdarza, gdzieś tam mnie zakuła. Ale też sobie pomyślałam, że rzeczywiście dużo kobiet się z tym zmaga tak samo jak ja.

Pocieszałam się też, że poroniłam, ale szybko zachodzę w ciążę. Że jednak gdzieś tam ta nadzieja jeszcze jest. Że to nie jest tak, że totalnie nie mogę zajść w ciążę. Wiem, że dużo kobiet właśnie ma z tym problem, że wiele lat się starają i nawet nie mogą w tę ciążę zajść. Mnie do takiego działania i pozytywnego nastawienia podbudowują myśli, że nie jestem sama. Są też inne osoby, są fundacje albo chociażby Wasz profil, Wasz kanał, który wspiera takie osoby. My nie jesteśmy z tym wszystkim sami.

A: Mnie jeszcze w tej Twojej historii może nie urzekło, ale zrobiłam wielkie oczy, jak powiedziałaś, że po trzecim poronieniu poszliście na wesele. To jest takie niespotykane. Powiem Ci szczerze, że chyba nie znam osoby w całej naszej zawodowej historii tutaj, która po trzecim poronieniu, jakby czekając na to poronienie, idzie na wesele swoich przyjaciół, gdzie musi się zmierzyć z tym… Bo rozumiem, że Wy im powiedzieliście dlaczego siedzicie struci, jednocześnie będąc z nimi w tym pięknym dniu. To jest takie, wow. Ale jak?

Siła

D: Nawet teraz jak sobie o tym myślę, to myślę, że jestem mega silna psychicznie. Jakby ktoś mi tak o tym powiedział i ja bym nie wiedziała przez co ta osoba przeszła, to też bym tak trochę się popukała w głowę. Na przykład moja mama cały czas się dziwiła i trochę nas oceniała, że źle postępujemy.

Tak jak wcześniej wspomniałam, mój mąż tak powiedział, że on wierzył, że nam się jeszcze uda, że wszystko będzie dobrze i że później możemy na przykład żałować, że sami w tym dniu byliśmy w domu i użalaliśmy się nad sobą. Później jak trafiłam już do tego szpitala to sobie daliśmy czas na takie przepłakanie. Kiedy czekaliśmy w tym szpitalu i ja dostałam te tabletki to właśnie mój mąż cały czas był ze mną i my wtedy dużo bardzo rozmawialiśmy. To nie było tak, że przyszliśmy do porządku dziennego i wspominaliśmy sobie wesele. Rozmawialiśmy o tym, co to wszystko dla nas może znaczyć. Teraz na przykład nie żałuję, że poszłam. Nie żałuję, bo wiem też, że Rozalka się już urodziła, że jednak ta historia się zakończyła pozytywnie, czyli mój mąż miał rację. Nie chcę się zastanawiać, jak mogłoby być inaczej.

Z: Ale podejście na pewno nie jest standardowe. Absolutnie nie możemy nigdy zestawiać, co jest lepsze, co jest gorsze, jak należy się zachować, ale na pewno takich Dominik i takiego podejścia jak Ty jest mniej, niż takich Ań, Zoś czy ludzi, którzy stwierdzają, a nie obchodzi mnie co będzie za 10 lat, teraz chcę leżeć i wyć i będę wyła.

Obustronne wsparcie

D: Ja też jestem takim typem osoby, która przejmuje się też innymi osobami, swoimi bliskimi. Wiem, że Ci moi przyjaciele zrozumieliby na pewno, gdybyśmy powiedzieli, dlaczego nie przychodzimy na to wesele. Czułam taką potrzebę, że chcę być z nimi w tym dniu. Wiedziałam, że się nie będę bawić w stu procentach, że nie będę pełna radości. Ale wiedziałam też, że jak będę blisko nich, to będę czuła wsparcie i że ja im daję, i że oni mi dają.

A: Wow, wielkie wow, wielkie wow.

Nasze plany weryfikuje życie

Z: Mega empatia w każdą stronę. Mam wrażenie, że jak na Ciebie patrzę, to Ty myślisz o wszystkich dookoła. Gdzieś tam jest Dominika, ale znajomi, którzy mają wesele też są ważni i przecież to się nie powtórzy, trzeba im towarzyszyć.

Chciałam Wam opowiedzieć o pewnej sytuacji. Trochę się tak obejrzałam jak w odbiciu lustrzanym w historii, w której opowiadałaś, chyba to dotyczyło pierwszej ciąży, kiedy byliście na nartach ze znajomymi i kiedy oni Wam obwieścili wiadomość o tym, że też spodziewają się dziecka. Zrobiły się takie dwie pary oczekujące na dzieci. Powiem Wam, że miałam dokładnie taką samą sytuację. Jak zaszłam w ciążę z Krysią to wysłałam na Messengerze swojej znajomej zdjęcie testu, że się udało i że w ogóle nie wierzę, nie mam pojęcia jak ta historia się skończy. Ona dobrze wiedziała, że staraliśmy się wiele lat i powiedziała, że ma dla mnie newsa i odesłała mi zdjęcie swojego testu z dwoma kreskami.

I dokładnie było tak jak mówisz, czyli takie snucie, wybieganie w przyszłość, co to będzie jak te dzieci się urodzą, będą w tym samym wieku, zrobimy sobie zdjęcia z brzuszkami i w ogóle cudownie. Nie biorąc w ogóle żadnej innej opcji pod uwagę, a życie miało zupełnie inne plany. Ta znajoma niestety poroniła tę ciążę dosyć szybko. Powiem Wam, że było mi…Teraz jest mi strasznie ciężko o tym mówić, mimo że im się też udało. Oni mają swoje dzieciątko i całe szczęście ta historia skończyła się dobrze, ale ja byłam przerażona tym. Nie wiedziałam, jak mam z nią rozmawiać. Ja się czułam… dlaczego mi się udało, a im nie, czy ona teraz patrząc na moje dziecko nie będzie myślała, że też mogła takie mieć w tym wieku. Nie pomyślałaś tak nigdy, że patrząc na ich dzieciaczka, będziesz myślała, że ja też tam mogłam być.

Dylemat

D: Może jak już się zaczęliśmy się starać o czwartą ciążę, kiedy ich dziecko już było na świecie, to ja cały czas biłam z myślami, czy im powiedzieć czy nie. Bałam się, że jak znowu powiemy, to, że znowu się nie uda. Historia zatacza koło, bo powiedzieliśmy im na kolejnym wyjeździe na narty. Była już z nami mała Helenka i widziałam w nich taką radość. Możliwe, że oni też przeżywali to tak jak Ty Zosiu, że właśnie wiedzieli o tym, że nam się nie udało i oni nas bardzo przez te wszystkie poronienia wspierali, bowiedzieli o drugim poronieniu.

Cały czas z nami byli przez te wszystkie etapy. Przy tym pierwszym strasznie żałowałam, że przecież by było tak fajnie jak w jakimś filmie, że te dzieci by razem dorastały i by było tak super. Później już gdzieś tam te myśli odeszły i już przy tym czwartym, kiedy wiedziałam, że ciąża jest zaawansowana, gdzie już ich ten dzieciaczek był to też tak jakoś tak bałam się powiedzieć. Dostałam od nich duże wsparcie.

Z: Trudna sytuacja dla dwóch stron strasznie. Ja też bym zrobiła wszystko wtedy, żeby im pomóc i nie wiedziałam, jak mam się zachować. Czułam się strasznie topornie ze wszystkim, nie wiedziałam, czy mam się odzywać, czy nie. Strasznie przeżywałam to. Tak postanowiłam się z Wami tym podzielić, bo chciałabym Wam naświetlić, że to jest po prostu trudne dla dwóch stron. Bardzo. Takie sytuacje się dzieją. Mówisz, że to jest jak z filmu a już obydwie znalazłyśmy u siebie coś takiego kiedyś.

Pierwszy krok

D: Tym bardziej, że po tamtym pierwszym razie trochę za ich namową zrobiłam test. Wszyscy byliśmy tacy podekscytowani. I tak jak później powiedział mi ten ginekolog, że równie dobrze mogłabym nawet nie wiedzieć. Tak naprawdę, gdyby nie oni, to bym tego nie zrobiła na takim wczesnym etapie. Możliwe, że bym się nawet nie dowiedziała. Ale też przez to, że właśnie ona ma tą wiadomość, więc bardzo zapragnęłam, żeby to było wszystko w tym samym czasie. Tak jak mówisz inne plany są gdzieś zapisane dla nas. To nie był dla nas odpowiedni czas, jak widać.

Z: Wnioski z tej rozmowy są bardzo budujące. Padły konkrety. Chociaż podejście Dominiki do życia jest bardzo niestandardowe i pewnie odtworzenie na kalce jeden do jednego będzie bardzo trudne. Ale padło to, o czym mówimy bardzo często. Jeśli jeszcze czujecie się nieprzekonani do tego, żeby dać sobie pomóc, czyli pójść na terapię i otworzyć się, znaleźć albo przynajmniej postarać się poszukać rozwiązań, to mamy nadzieję, że to jest kolejny kamyczek do ogródka, żeby wykonać ten pierwszy krok. Warto udać się do kogoś, kto pomoże Wam przekłuć teraźniejszość nie tylko w same minusy, tylko może tam się coś odnajdzie.

Druga sprawa, jeśli tak jak Dominika potraficie czerpać wsparcie z tego, że są osoby, które są w tym samym miejscu, gdzie Wy, tutaj kłania się Akademia. Oczywiście super, że tu jesteście i że tego słuchacie. Czasami takie podzielenie się swoją historią jest bardzo oczyszczające. My jesteśmy i czekamy z głowami otwartymi i sercami, i ramionami, żeby Was przytulać w Akademii.

Na zakończenie

Z: Dominiko, dziękujemy Ci bardzo za Twoją historię.

D: Ja również bardzo dziękuję. Trzymam za wszystkich kciuki.

Z: Za to, że byłaś taka wytrwała nagroda na samym końcu czekała najsłodsza ze wszystkich możliwych, więc było warto.

D: Tak, było na pewno warto. Teraz to wiem. Bardzo dziękuję za zaproszenie do rozmowy i właśnie chciałabym jeszcze na końcu dodać, że naprawdę każdy ma różne podejścia. Moje może naprawdę nie jest takie standardowe. Jak widać gdzieś tam mi pomaga ta moja taka wewnętrzna pozytywna energia i nastawienie pozytywne. Ale tak jak mówię dla mnie jest bardzo ważne właśnie wsparcie. I w poronieniach moich, i przy chorobie. jaką jest łuszczyca, to wsparcie jest naprawdę dla mnie bardzo ważne. Myślę, że gdyby nie to, to bym się o wiele szybciej poddała.

A: Jeszcze na koniec dodam Dominiko, że na pewno słuchają nas osoby, które mają takie niestandardowe podejście do poronień i do starań, które czują się wyobcowane. Najczęściej jest tak, że nie spotykają takich osób i takiego spojrzenia jak Twoje i myślą, że coś z nimi jest nie tak. Jeżeli tego słuchacie, to pamiętajcie, że każdy odczuwa to na swój sposób. Nie ma w tym nic złego. Jeżeli Wy się wspaniale czujecie, jeżeli to sprawia, że jest Wam lepiej.

Piękny koniec. A jeśli łuszczyca to bliski wam temat i jeszcze nie wiecie o tym, że istnieje „Pani Łuska”, to my właśnie obwieszczamy światu, że jest taka „Pani Łuska”, która kiedyś myślała, że to bardzo źle a teraz wręcz pokazuje swoje plamki i mówi: hej to super być biedronką.

D: Dokładnie tak.

Z: Dziękujemy bardzo.

A: Dziękujemy Ci Dominiko bardzo.

Z: Dziękujemy bardzo.

A: Ściskamy Twojego męża, który tak wspaniale Cię wspiera na co dzień i Twoją malutką córeczkę.

Pozdrawiamy Was serdecznie, słuchaczy wszystkich również.

Z: Pa, pa.

A: Pa, pa.

_____
Diety i ebooki: https://sklep.akademiaplodnosci.pl/