Pora otwarcie przyznać się do tego, co głupiego robiłyśmy podczas starań. Całkiem możliwe zresztą, że nie jesteśmy w tym osamotnione i ty również posunęłaś się do takich kroków. W jakie skrajności popadała Zosia? Dokąd uciekała Ania i w co ślepo wierzyła? Co Michał przywiózł Zosi z Ukrainy i dlaczego podarował jej akurat coś takiego? Niektóre z tych wspomnień wolałybyśmy zachować dla siebie, ale być może dzięki temu, że o nich mówimy, uda nam się uchronić cię przed czymś, co nie ma sensu. Posłuchaj, do czego byłyśmy zdolne.
Podcast: Odtwórz w nowym oknie | Pobierz
Ania: Nie mlaskać, nie mlaskać.
Zosia: No i nie mruczeć, bo Karol też krzyczy.
A.: Nie wiem, o co chodzi.
Z.: Nie wiem, o co chodzi. (śmiech)
A.: Ja muszę mówić tak, że otwieram buzię i mówię do ciebie, wręcz w karykaturalny sposób.
Z.: Tak, no. Będziesz o tym pamiętać?
A.: Nie.
Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.
A.: Dzień dobry, dzień dobry w kolejnym podcaście.
Z.: W kolejnym odcinku, w kolejny wtorek mamy kolejny ważny temat do omówienia.
A.: Bardzo. Bardzo, bardzo, bardzo. Będziemy rozmawiały o tym, co głupiego robiłyśmy podczas starań.
Z.: Trochę musimy sobie zrobić retrospekcję. Już wracałyśmy do tych wspomnień i się zastanawiamy z perspektywy czasu, co uważamy, że było głupie, ale wtedy tego nie widziałyśmy. To też trzeba podkreślić.
A.: Tak i w pewnym stopniu te rzeczy były też niebezpieczne. Można tak to nazwać.
Z.: No, na pewno część z nich tak.
A.: Część z nich była niebezpieczna dla naszego zdrowia, dlatego postanowiłyśmy się tym podzielić z wami, bo może jesteście właśnie w tym momencie, do którego się cofniemy, i ten podcast otworzy wam oczy.
A.: Zaczynamy od twojej pierwszej rzeczy?
Z.: Możemy. Nie mam problemu z tym, żeby obnażyć przed wami swoją głupotę podczas starań. Może ktoś nie zrobi tych głupot więcej niż ja. Otóż, proszę państwa, Zosinek (do czego ma tendencję do dzisiaj) podczas starań popadał w skrajności. Jestem człowiekiem skrajności, szczególnie gdy robię rzeczy, na których mi zależy.
W przypadku starań to było tak (Aniusia wam zaraz pewnie opowie swoje wspomnienia z tym związane, gdyż powiedziała, że ma wiele przemyśleń), że albo robiłam coś na 100%, a nawet bym powiedziała, że na 101%, albo nie robiłam wcale. Nie było zdrowych zasad gry.
Na przykład weźmy na tapet trzymanie diety. To nie było tak, że stosowałam zdrową dietę i podchodziłam do tego w ten sposób, że trzymałam ją w 85% i w 15% dawałam sobie luz, aby czasami wpadł kebsik – absolutnie! Jak była dieta, to mój wzrok nawet nie mógł spojrzeć w stronę budy z kebabem. Z kolei jak przychodził okres, to po takim wysiłku, gdzie angażowałam 100% swoich neuronów, aby tę dietę trzymać od deski do deski, to wtedy już leciało grubo. Najczęściej ten dzień, kiedy dostawałam miesiączkę, był okupiony zbyt dużą ilością wina, a do tego wjeżdżało wszystko, na co sobie nie mogłam pozwolić podczas tego czasu starań. Leżałam zaryczana na podłodze razem z winem i objadałam się chipsami, żelkami i kebsami.
A.: Pamiętam ten czas.
Z.: Zosin skrajność – it’s me.
A.: Pamiętam Zosię, bo patrzyłam na te jej skrajności i w pewien sposób mogłam w nich uczestniczyć właśnie jako obserwator. W ogóle widzę cię w tej kuchni. Widzę cię w takich spodniach, które ci spadały z tyłka, w takich niebieskich. Krzątałaś się po kuchni. Jeszcze nie było wtedy Akademii Płodności. To był może jakiś grill u nas… To znaczy u was. Tutaj w biurze.
Z.: Wtedy twoje, teraz już nasze. (śmiech)
A.: Teraz to jest nasze wszystko! (śmiech)
Z.: Piękne!
A.: I ty taka krzątająca się… Chociaż nie pamiętam dokładnie, czy to był właśnie ten grill. Ale widzę cię w tych luźnych spodniach i to był właśnie taki Zosin na diecie. Ty chyba nawet wspominałaś, że osiągnęłaś wtedy najmniejszą masę ciała – dobrze pamiętam?
Z.: Aniusia, nie. Najmniejszą masę ciała miałam po operacji, jak mi szczenę pokroili.
A.: Tak, tak.
Z.: Ale podczas któregoś zrywu dietetycznego miałam duży spadek masy ciała, więc może wtedy… Może o tym mówisz?
A.: To był Zosin bardzo zaangażowany w dietę. Ale widziałam też Zosinka, który wpadał w to, o czym może kiedyś uda nam się nagrać podcast, aby rozłożyć to na czynniki pierwsze. Chodzi o Zosinka, który się poddawał i miał wywalone. Pamiętam to. Zupełnie tego nie rozumiałam, dlaczego nie możesz chociaż trochę sobie poluzować, aby trzymać dietę np. w 80%, ale to robić. Ale jak wjeżdżało to… To już na grubo. Potwierdzam.
Z.: Ja też mam takie wspomnienie, gdy wyszło to na którejś z naszych sesji podczas wspólnej terapii. Pamiętasz, jak terapeutka nam na to otworzyła oczy? To było takie: „O kurna, Zosin, rzeczywiście tak robisz. Albo wszystko, albo nic”. Pamiętasz, jak sobie wtedy zdałyśmy z tego sprawę?
A.: Taki jest Zosin po prostu.
Z.: Tak. Jak jestem na haju, dobrym flow, to jestem w stanie z siebie, ze swojego życia, ze swojej doby wycisnąć jak z cytryny 300% normy, żeby potem przez następne dwa dni bimbać, bo muszę tę energię odbudować. Tak to wygląda.
A.: To prawda. W ogóle to jest niesamowite, co ona potrafi zrobić, jaką normę wyrobić.
Z.: Ale później gdzieś to trzeba skompensować. Tak że tak.
A.: Tak to działa.
Z.: Trochę żałuję, że nie mogłam ciebie tak obserwować podczas starań, bo poznałam cię już po nich, więc znam tylko opowieści. Mogłabym się tutaj też podzielić jakimś smakowitym kąskiem.
A.: Nie wiem, czy byśmy się spotykały, bo ja się zamknęłam w domu na okres starań. Spędziłam ten czas za zamkniętymi drzwiami.
Z.: Na jakimś forum internetowym mogłybyśmy się zgadać, ale tylko w temacie starań.
A.: Tak, na pewno.
A.: Ja podczas starań uciekałam. Wspominałyśmy to już w jednym z podcastów, ale jak nawiązujemy tutaj do rzeczy, które uważam, że nie były do końca mądre, to jedną z nich była ucieczka w internety. Spędzałam wiele godzin, odświeżając różne wątki, fora. To dawało mi ukojenie. To była Ania, która bardzo potrzebowała tej ucieczki. Musiałam gdzieś uciec w pewnym momencie i wybrałam forum internetowe.
Nie rozmawiałam z nikim o swoich problemach; nie rozmawiałam o tym, co czuję, ze swoim mężem. W ogóle nie potrafiłam rozmawiać. Nigdy w życiu nikt mnie nie pytał, jak się czuję, więc się nie spodziewałam po sobie, że nagle zacznę mówić o uczuciach. Nie znałam tego. Skąd miałam to wiedzieć, skoro nikt nigdy nie zapytał: „Ania, jak się z tym czujesz?”. Na początku nie potrafiłam też w ten sposób budować związku. Po prostu zaczęliśmy się starać bez rozmawiania na temat swoich uczuć. A że wiedziałam, że coś się dzieje – nie potrafiłam nawet tego nazwać, jak bardzo było mi źle – to uciekałam.
I jednym z tych miejsc, do których uciekłam, nie były ramiona mojego męża, tylko różne zakamarki internetu, gdzie mogłam się skryć pod pewnym nickiem i pisać anonimowo, jak bardzo jest mi źle. Słowa z klawiatury wychodziły mi lepiej niż z ust, bo nie potrafiłam tego nawet wypowiedzieć na głos. Od tego czasu mamy oczywiście za sobą dużo rozmów. Zmieniłam swoje podejście. Nauczyłam się nazywać to, co czuję, i dzielić się tym z bliskimi. Być może są tu też osoby, które nigdy nie usłyszały od nikogo pytania o to, jak się czują, bo o tym się nie rozmawiało. Rozumiem was.
Z.: Ale da się to wszystko przepracować, chociaż jest to cholernie trudne. Ty teraz jesteś zupełnie innym człowiekiem.
A.: No jasne.
Z.: Ile cię to kosztowało potu i krwi – to tylko ty to wiesz. Oprócz tego, że ty tych ludzi rozumiesz, chciałabym dodać taką nutkę nadziei, że tak nie musi być w waszym życiu, nawet jeśli było tak w waszym domu rodzinnym.
A.: Taka zmiana nie jest wcale przyjemna. To nie jest tak, że czegoś chcę i to się dzieje. To jest wyjście ze swojego dawnego życia, z pewnych mechanizmów, w których czujemy się bezpiecznie, aby testować zupełnie nowe rzeczy. Jeżeli budujemy związek z drugą osobą i przychodzi kryzys, to taka rozmowa może nam przynieść o wiele więcej dobrego.
Z.: Sam proces jest nieprzyjemny, tak?
A.: Bardzo nieprzyjemny. Tak, tak – proces.
Z.: Bo w momencie, kiedy go przejdziesz i jesteś już w tym miejscu, w którym bardziej otwarcie mówisz o swoich uczuciach, jest lepiej, niż wtedy, kiedy je w sobie tłamsisz.
A.: Jest sto razy lepiej! Otwiera się nowy świat przed wami! Nowy komfort życia, nowi wy.
Z.: Czyli to jest tylko pewien etap, kiedy jest niekomfortowo.
A.: Tak, zgadza się.
Z.: Który trzeba przepracować.
A.: Tak. Który wymaga też trochę wysiłku i samozaparcia.
Z.: Wiem, tylko chcę wiedzieć, czy po tym pocie i tych łzach coś mnie czeka. Bo skoro mówisz, że to jest trudne, to ja się już nastawiam, czy warto ten trud znosić.
A.: Później przychodzi ukojenie. I nowa ty. Tu chodzi nie tylko o relację z partnerem, ale o jakiekolwiek relacje budowane w dorosłym życiu – z przyjaciółmi, znajomymi, rodziną. Zupełnie coś innego. Zawsze można wrócić do tych starych relacji i się otworzyć. To wymaga zdecydowanie innego podcastu. Nie będziemy w to brnąć.
Z.: Bardzo jestem zadowolona, że rozmowa nam tu zboczyła.
A.: Właśnie bardzo zboczyła.
Z.: Bardzo jestem zadowolona, bo można wyciągnąć z tego tipy dla siebie. Fajnie też, że jest taki kontrast między nami, że jedna drugiej może pokazać zupełnie inny świat i wychodzenie z różnych rzeczy, z naleciałości z domu. Wyobrażam sobie to odbicie lustrzane wśród słuchaczy. Tam jest przekrój wszystkich ludzi. Do tych swoich domów, zakamarków, miejsc, na które trzeba poprzyklejać plasterki, każdy mógłby nas zaprosić.
Z.: Słuchajcie, ale wracając na właściwe tory, bo Aniusia bardzo lubi się trzymać planu i to jest mądre, bo pewnie inaczej ten podcast trwałby trzy godziny. Co jeszcze głupiego robiłyśmy podczas starań?
A.: Naprawdę muszę powiedzieć?
A.: Na samym początku przeczytałam gdzieś na jednym z forów internetowych, że jest taki korzeń manioku i on powoduje, że – oczywiście to nie jest prawda – owulacje są podwójne! Poliowulacja! I jak będę jadła ten korzeń manioku, to będę miała bliźniaki.
A jeszcze wróćmy do tego, skąd się wzięła ta niczym niepoparta „teoria”. Jest jakieś plemię, które je dużo tego manioku, i występuje w nim bardzo dużo ciąż bliźniaczych. Jak to przeczytałam, to zamówiłam tę tapiokę (bo tak też się nazywa) o bardzo wysokim indeksie glikemicznym i zaczęłam to jeść. Te kulki wszędzie się walały w domu. Nie było to mądre, bo tapioka nie ma jakichś superskładników odżywczych. Teraz jako dietetyk jestem w stanie powiedzieć, że to była głupota, ale uwierzyłam w moc tej tapioki i w to, że będę po niej miała owulację torpedę. Oczywiście nic się nie udało. Wcale się owulacja nie ruszyła. Zresztą, znając badania, nie widzę tutaj żadnego powiązania.
Mój mąż do tej pory wspomina ten mój rozdział. Czasami, gdy go weźmie na wspomnienia, to mówi hasło „bliźniaki z manioku” i już wiemy, co ma na myśli. Jak mam jakieś pomysły, które nie do końca są mądre, to on wtedy wstaje i mówi: „A pamiętasz bliźniaki z manioku?”. Tak bardzo w to wierzyłam. To było jeszcze przed zdiagnozowaniem niepłodności i wdrożeniem leczenia. Bliźniaki zawsze były moim marzeniem. Takie miałam sytuacje na swojej drodze. Nie polecam. Są lepsze rzeczy do jedzenia na… Może nie na bliźniaki, bo takiego sekretu nie znamy, ale na poprawę owulacji. Są też smaczniejsze, bo tapioka jest niedobra.
Z.: Ona jest bez smaku.
A.: Tak, jest jak jakiś skrzek bez wartości odżywczych. Pewnie ma tylko skrobię. To nie było mądre. Ale dobra – przyznałam się, jedziemy dalej. Przemilczmy to.
Z.: Nie róbcie tego. Ale się nie śmieję i zaraz powiem, z czego to wynika.
Z.: Ja jako leniwa buła numer jeden na świecie, a już na Lubelszczyźnie na pewno, bardzo chciałam obejść dużo rzeczy, aby nie trzeba było ich robić. Na przykład uwielbiałam zagłębiać się w źródła, które nie są naukowe, i one były bardzo obiecujące. I np. znajdowałam sto nowych suplementów miesięcznie, które mogłyby mi pomóc na to, na to, na to i na to, i oczywiście chciałam to brać. Jakieś sproszkowane kory czegoś tam – przerażające.
Nie chcę nawet używać nazw, bo bardzo bym nie chciała, żeby ktokolwiek się tym zainspirował. Ale w pewnym momencie w mojej szafeczce z suplementami było wszystko. Pamiętam jeszcze, jak Misiu przywiózł mi z Ukrainy jakieś zioła. (śmiech)
A.: Ale co to było?
Z.: Mówił: „Może to też zechcesz sobie pić?”, a ja: „Oczywiście! Dziękuję bardzo, że o mnie pomyślałeś”. Ale co to było? Jakąś cyrylicą napisane, może trzeba pić, może nie?
A.: Pamiętam to.
Z.: Ja to mam jeszcze albo teraz przy przeprowadzce wywaliliśmy. Ale na pewno jeszcze niedawno moje oczy to widziały, bo Dudek się zastanawiał, czy może on by to wyzerował. (śmiech) Bardzo chciałam iść na łatwiznę. Wierzyłam w to, że może jakaś magiczna kapsułka mi pomoże. Z drugiej strony myślałam, że może to jest właśnie ten brakujący puzzel. Na zasadzie: jeśli to ma mi przywrócić owulację, to to biorę, nawet jeżeli to będzie bardzo niesmaczne.
A.: Zosin był mocno suplementowy.
Z.: Tylko potem to się przeobraziło już w suplementy, które warto przyjmować i które są niezbędne. A był taki moment, gdy tego wszystkiego brałam za dużo. Nie wiem, czy pamiętasz takiego Zosina, bo wydaje mi się, że to był jeszcze Zosin sprzed wiedzy, którą posiadł.
A.: A miałaś takie… na poniedziałek, wtorek?
Z.: A! Chodzi ci o moje pudełeczka na leki? To już były dobre rzeczy.
A.: Okej.
Z.: A był taki Zosin, co w barku w Lublinie miał… Boże…
A.: Ja to rozumiem, stara. Ja też zaczynałam w bardzo podobny sposób.
Z.: To mi miało poprawić tolerancję insulinową, miało mi zmniejszyć stan zapalny, miało sprawić coś tam…
A.: Myślę, że słuchają nas też osoby, które wiedzą, że mogą przeginać, albo właśnie sobie to uświadomiły i może dzięki temu się nad tym zastanowią. Uwierzcie, że są suplementy, które są okej, np. witamina D, kwasy omega–3, ale wcale nie jest ich tak dużo. Druga sprawa, że jesteśmy różni i potrzebujemy innych rzeczy. Ale podczas starań większość naszych pacjentek, gdy prowadziłyśmy indywidualne konsultacje, brało za dużo suplementów. Pamiętam też sytuacje, gdy te środki się kumulowały, substancje z jedno suplementu były brane w kolejnym i później wychodziło to w wynikach badań. Za dużo było tego wszystkiego. Na to trzeba uważać.
Z.: Aniusia miała tutaj jeszcze taki jeden punkt, ale stwierdziła, że to jest temat do rozwinięcia w innym podcaście, i zrezygnowała z niego w ostatnim momencie. Chciałaby wylać żale na swojego starego w epopei, a nie w jakimś krótkim felietonie.
A.: Dokładnie tak. Chciałabym mieć więcej czasu, bo ten nas nagli, podcast jest długi. A dla starego to mam całe wiadro…
Z.: …pomyj, które muszę wylać.
A.: Zasłużył na oddzielny podcast.
Z.: Dobrze, to ja powiem wam o moim ostatnim punkciku, żeby nie przedłużać. Co robiłam głupiego podczas starań i widzę to z perspektywy czasu? Uwaga: odkładałam aktywność fizyczną na ostatni moment. Zawsze szukałam sobie wymówki, aby tego nie robić, albo jakiejś tabletki, którą mogę wziąć, bo przecież to mi np. poprawi gospodarkę węglowodanową, a nie ruszenie tyłeczka. Robiłam wszystko dookoła, stosowałam dietkę, a na ten basen to tak… A bo za późno, a bo za wcześnie, bo woda za zimna albo za ciepła albo nieogolona noga i nie mam maszynki. To było bardzo głupie.
To coś, co miałam w zasięgu ręki i mogłam to wykonać ot tak, bo to mógł być zwykły spacer. Nie musiałam iść na żaden trening, który był o określonej godzinie, aby sobie szukać argumentów, że na niego nie zdążyłam. Mogłam po prostu pójść na spacer, halo! No, to tego nie robiłam. A to było głupie. Bardzo. To w ogóle zawsze jest głupie, a przy moich chorobach odkładanie tego na koniec jest skrajną głupotą. To powinna być jedna z pierwszych rzeczy terapeutycznych, którą należy wdrażać.
A.: I którą w końcu wdrożyłaś.
Z.: Za każdym razem, kiedy to robiłam, się udawało. Moje dwie ciąże wydarzyły się właśnie wtedy, kiedy byłam aktywna. Więc takie przeprowadzam badania i wnioski takie mam, że trzeba.
A.: Co wiemy nie tylko z przykładu Zosinka, ale wielu z was, którym dzięki temu normuje się gospodarka węglowodanowa. Dieta plus aktywność fizyczna. Ale zakończyłyśmy ten podcast!
Z.: Wyrwałaś swój, chciałaś o starym pogadać, to jest już.
A.: Dziękujemy wam bardzo. Będziemy zaszczycone, jeżeli zechcecie się podzielić tym, co może dzięki temu podcastowi wydaje wam się, że nie jest okej. Może coś takiego zauważycie. Może to zmienicie. Bardzo mocno trzymamy kciuki, aby to sprawiło, że będzie wam się żyło lepiej.
Z.: Jak nie będziecie chcieli zrobić tego w komentarzu publicznym (chociaż coraz więcej osób tak pisze i ta niepłodność staje się mniej wstydliwa albo może mamy większą społeczność, więc jest większy przekrój), to napiszcie prywatną wiadomość, chętnie je czytamy. I napiszcie mi, proszę, czy wiecie co to jest muka, bo muszę to wiedzieć. To jest ważne. Do zobaczenia i do usłyszenia za dwa tygodnie.
A.: Do usłyszenia. Pa!
DIETY https://sklep.akademiaplodnosci.pl/
NEWSLETTER https://akademiaplodnosci.pl/newsletter/