×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Bez kategorii / #027 – Wspólna terapia – co nam dała?
23.02.2021
#027 – Wspólna terapia – co nam dała?

Byłyśmy razem u terapeuty. Po co tam poszłyśmy? Czy miałyśmy już się siebie dość? Czy faktycznie z Akademią Płodności było już tak źle, że nie było innej drogi? Posłuchajcie, co nam dała wspólna terapia.

Plan odcinka

  1. Wspólna terapia – po co na nią poszłyśmy?
  2. Co nam dała wspólna terapia?
  3. Nasze tipy
  4. Fajnie jest rozumieć siebie

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

A: Sto lat, sto lat!

Z: Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!

A: I wszyscy razem! Tym, którzy obchodzą dzisiaj urodziny, życzymy wszystkiego najlepszego! Specjalnie dla was – „Parostatkiem w piękny rejs”.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

A: Hmm… jaka pauza.

Z: Zastanawiam się, czy wszyscy, którzy nas słuchają, myślą, że zawsze nagrywamy to od nowa, czy jednak słyszą lekkie różnice.

A: Myślę, że tak, bo jak mówisz to z suszonymi zębami, to słychać, że Zosinek jest uśmiechnięty.

Z: No to dobrze.

A: No bardzo dobrze, trzeba się uśmiechać.

Wspólna terapia – po co na nią poszłyśmy?

Z: O czym dzisiaj ze mną porozmawiasz? Od rana rozmawiasz ze mną o tylu rzeczach, ale chciałabym, abyśmy powiedziały też o czymś tak do ludzi.

A: Supertemat.

Z: Wiadomo.

A: Mamy nadzieję, że z dzisiejszego odcinka wyciągniecie coś dla siebie. Wiemy, że zawsze udaje wam się coś uszczknąć z naszych podcastów i że w tym wszystkim, o czym rozmawiamy z Zosią, odnajdujecie cząstkę was. Dzisiaj poruszymy temat dość szeroki. Będziemy rozmawiały o relacjach. Poruszymy temat terapii, na którą wybrałyśmy się z Zosinkiem jakiś czas temu po to, aby mieć siłę walczyć razem z wami.

Z: Tak od razu wyłożyłaś karty, ale to może dobrze. Myślałam, że zrobimy z tego takie: dum, dum, dum, duuum! I będzie clickbait na zasadzie: tak, poszły razem na terapię – jako para. To była wspólna terpia.

A: Stara ze starą poszły na terapię. Może się to wydawać trochę dziwne. Do tego czasu terapia kojarzyła mi się z terapią małżeńską i to był motyw przewodni, który pojawiał się podczas naszych rozmów na ten temat.

Z: A to co, przepraszam, ci tu nie pasuje? Wciąż wpisujemy się w ten kanon.

A: No jesteś moją starą. Ale jak to się stało, że dwie laski poszły na terapię? O co w tym wszystkim chodziło?

Z: Nie wiem, czyj to był pomysł. Coś czuję, że mógł być mój.

A: Tak, to był twój pomysł.

Co było naszym celem?

Z: Bo byłam megazajarana tym, co dała mi terapia – byłam tak jakby na świeżo, bo wałkowałam ją z różnymi ludźmi, którzy są dla mnie ważni. Pamiętam, że moja terapia małżeńska zakroiła o terapię osobistą, terapię z rodzicami, terapię osobistą z mamą i jeszcze miałam się tam wybrać z bratem. Czerpałam z tego mnóstwo korzyści. Pomyślałam sobie, że swoje podwórko rodzinne mam uporządkowane i nad tym pracuję. A jest jeszcze drugie, w którym spędzam kupę czasu i zostawiam drugą połowę serca, i jest to moje podwórko zawodowe, w którym drugie pół serca dokłada Anna. I wpadłyśmy na pomysł, że idziemy. Terapeutka, do której zadzwoniłyśmy, jest wspaniała i w ogóle nie była tym pomysłem zdziwiona. Po prostu powiedziała, że zaprasza.

A: I poszłyśmy, odbyłyśmy kilka wizyt. Może tak pokrótce, po co to właściwie zrobiłyśmy. Po co się idzie na terapię? Czy my się kłóciłyśmy? Darłyśmy koty ze sobą? Czy może działo się coś, że nie mogłyśmy na siebie patrzeć i postanowiłyśmy pogodzić się na tzw. kozetce u psychoterapeuty? Właściwie to, co dzieje się w Akademii Płodności, w jakiś sposób na nas oddziałuje. Wszystko to, co dzieje się również w waszych życiach, wpływa na was: praca, ludzie obok, ich sprawy i humory – wszystko to jest kluczową tego, co siedzi wam w głowach. W pewnym momencie opadłyśmy z sił.

Z: Można nawet użyć takiego określenia, że czułyśmy, że się powoli wypalamy. Jak na początku byłyśmy podekscytowane każdym projektem i miałyśmy ich trzy na godzinę, to potem było to już pół projektu na godzinę. Zaliczyłyśmy spadek formy.

Złota godzina

A: Próbowałyśmy znaleźć powód, dla którego tak się dzieje. Dlaczego nagle nie mamy energii do działania, dlaczego podchodzimy z dystansem do tego, co się dzieje w Akademii i nad czym pracujemy. I dlaczego wywołuje to więcej frustracji i odczuć negatywnych niż pozytywnych, które były kiedyś, na samym początku. Uznałyśmy, że chyba coś jest nie tak. Zosinek, bardzo ci dziękuję, że wtedy poszłyśmy, bo to była nasza najlepsza decyzja zawodowa. Nie żadne komputery, tablety, ipady, tylko pójście na terapię po to, abyśmy czerpały siłę z tego, co robimy.

Z: Nie ma za co. Ja tylko miałam taki pomysł i chwyciłam za telefon. Ale gdybyś się nie zgodziła, to sama bym nie poszła.

A: Jestem otwarta na wiele rzeczy, które proponujesz.

Z: To prawda. (śmiech)

A: Rzadko mówię „nie”. Wszystkiego w życiu trzeba spróbować.

Z: O nie, najgorsza maksyma.

A: Mocno w to wierzę. Więc udałyśmy się na terapię i teraz już wiecie, że to nie było tak, że się kłóciłyśmy.

Z: Aj, czekałam na to.

A: No nie, nie kłóciłyśmy się. Nie było tak, że ta Zosia to jest taka i taka…

Z: Nie było, rzeczywiście, ale jak np. nadchodził weekend, to potrzebowałyśmy od siebie odpocząć.

A: Tak.

Z: Pamiętasz to? Rzeczywiście ten weekend bez kontaktowania się był potrzebny. To nie były kłótnie, ale to było takie…

A: Ja nawet wiem, jak to się nazywało. Pamiętasz?

Z: Nie.

A: Złota godzina.

Z: Może.

Work-life balance?

A: Tak, ustalona złota godzina, kiedy nie rozmawiamy o sprawach zawodowych. Było miejsce na telefony niezwiązane z pracą, ale ona i tak bardzo mocno wjeżdżała w weekendy i wszystko musiało być załatwione na już. Miałam problem z odkładaniem tego na poniedziałek. Work-life balance – co to w ogóle znaczy? To był pierwszy problem, który wyszedł – za dużo pracowałyśmy i wydawało nam się, że odpoczynek nie jest nam potrzebny.

Z: Tak, pracowałyśmy w niemądry sposób. Naprawdę wiele się zmieniło od tamtego czasu. Mamy jeszcze takie okresy, które są intensywniejsze, ale już nie pracujemy do drugiej w nocy, co nam się zdarzało. Byłyśmy wtedy z siebie turbodumne, że…

A: Ale wstyd.

Z: …ty wracasz o trzeciej nad ranem do chaty i jeszcze nagrywałyśmy o tym Instastories. Z perspektywy czasu patrzmy na to z niedowierzaniem w oczach. Jedna się puka w łeb, druga tylko kiwa głową z politowaniem. Dziewczynki sprzed trzech lat są zupełnie inne niż teraz. Można to wszystko określić w czasie przeszłym.

A: Jasne! Dobrze, że to zaznaczyłaś, bo teraz staramy się mieć to na uwadze i organizować czas. Nie zawsze nam to wychodzi, ale zazwyczaj któraś z nas mówi: „Dobra, kończymy, do widzenia, zamykam komputer i idę”. Ta robota nigdy nie jest wykonana na 100%, bo zawsze będzie coś do zrobienia, ale jest już trochę inaczej niż było. To była pierwsza sprawa: nie potrafiłyśmy się odciąć od pracy i wejść w tryb dom-mąż-znajomi, tylko cały czas mieliłyśmy informacje i w pewnym momencie kopnęło nas to w tyłki.

Z: Mocno.

Co nam dała wspólna terapia?

Z: Na tej terapii wyszło dużo spraw. To, o czym mówisz, było jedną z pierwszych. To było fajne, że otworzyły nam się oczy i o nas samych, i o tym, co robimy dobrze, a co źle. Bardzo często piszecie do nas: „Jesteście moją ostatnią deską ratunku”. Używacie takiego określenia i pewnie czujecie to każdą komórką swojego ciała. Zwrócenie się po pomoc do Akademii Płodności to nierzadko ostatnie, co przychodzi wam do głowy. Te wspomniane słowa pojawiają się w wielu wiadomościach i trochę się na nich zahaczyłyśmy. Jak padało „ostatnia deska ratunku”, to od razu automatycznie czułyśmy się jak supermenki, które mają supermoc zbawienia świata i które jako jedyne mogą pomóc. I był taki czas, że robiłyśmy to kosztem wszystkiego. Myślę teraz o śnie, rodzinie, relacjach – o wszystkim.

A: Tak, dokładnie tak było i nie potrafiłyśmy tego mądrze wygospodarować. Bardzo chciałyśmy wam pomóc i chciałyśmy znaleźć pomysł na to, żeby pomagać jak największej liczbie osób i nie zostawiać ich samych. Chciałyśmy stworzyć coś, do czego mogłybyśmy was odesłać. Może nie popracujemy jeden na jeden, ale pomożemy ci dobrać dietę, produkt, odpiszemy na wiadomość – w ten sposób możemy cię wesprzeć. Jak się okazało, wyznaczenie tej granicy sprawiło, że pomagamy większej liczbie osób i jesteśmy w stanie odpisać na więcej wiadomości niż wtedy, kiedy nie spałyśmy, bo próbowałyśmy – tak jak to, Zosiu, określiłaś – zbawić świat za wszelką cenę.

A pamiętajmy, że najpierw trzeba sobie założyć maskę tlenową, a dopiero później ratować kogoś obok. My tego nie wiedziałyśmy. W konsekwencji zaprowadziło nas do tego, że nie miałyśmy siły tego robić. A dzięki temu, że to odkryłyśmy, mogłyśmy zmienić nasze błędne myślenie i pomagać wam jeszcze bardziej.

Nasze tipy

Z: Miałam mnóstwo myśli, do których chciałam się odnieść, i teraz nie wiem, co powiedzieć. Mam wrażenie, że trochę skaczemy, ale w sumie nasza wspólna terapia była takim chaosem, bo jedna poruszała to, a druga tamto. Ale pamiętam, że obydwie miałyśmy problem z wyznaczaniem granic, bo zawsze można siedzieć godzinę dłużej, pomóc kolejnym trzem osobom i zrobić więcej. Mam wrażenie, że to nas spalało. A te mądre wnioski, o których mówisz, aby wymyślić coś, co pomoże większej liczbie osób, to doszłyśmy do tego dużo później, kochanieńka.

A: Oho, kochanieńka.

Z: Anusia tutaj mówi o tym, co już wypracowałyśmy na terapii, a wcześniej to było takie miotanie się: stworzyłyśmy coś super i czego nam bardzo brakowało, a po dwóch latach zastanawiamy się, jak to pociągnąć. Dwie laski, które się wypalają i ciągną tyle innych dziewczyn i które muszą mieć jeszcze serce, siłę i chęci do swojego życia. Bardzo zapadło mi w pamięć, jak okazało się, że jestem takim typem, który robi wszystko albo nic, i jak tobie otworzyły się oczy. Anusia wtedy mówiła: „No tak, dokładnie tak jest”.

A: Dokładnie tak!

Stawianie granic

Z: To było pierwsze, co Anusia zobaczyła. Szczególnie jak pracuję nad projektami, które mnie jarają, to jestem w stanie oddać im serce. A druga sprawa dotyczyła tego, że nie potrafimy postawić granicy. Nie wiemy, kiedy i jak to zrobić bez wyrzutów sumienia. Bo to nie było tak, że zamykałam komputer z myślą, że dzisiaj zrobiłam kawał dobrej roboty, tylko od razu pojawiały się wyrzuty sumienia, bo wciąż czekają trzy wiadomości, a jest 23.00 i nie mam już siły. Zamiast czuć supersatysfakcję, bo odpisałam na 23, to myślałam o tych trzech, które zostały. My nie odpoczywałyśmy, nie miałyśmy weekendów – to było chore.

Pamiętam, jak powiedziałaś na terapii, że nie wiesz, kiedy powiedzieć „nie” i że nie masz już siły – ja też mogłam się pod tym podpisać. Terapeutka powiedziała ci wtedy coś, co otworzyło mi oczy: „Pani Aniu, a czy do łazienki też by pani zaprosiła te osoby? Czy tam też nie zamknęłaby pani za sobą drzwi? Czy powiedziałaby pani, że mogą zapukać, jeśli potrzebują pomocy?”. To było takie olśnienie: my nie zamykałyśmy łazienki! Miałyśmy taki czas, że bardzo niemądrze koncentrowałyśmy swoje siły, przez co nie pomagałyśmy efektywnie.

A: Tak. Przychodzi mi jeszcze do głowy takie pytanie: po co o tym mówicie? Tak naprawdę możemy to sobie przełożyć na nasze życie, nie tylko na pracę. Zastanówcie się, czy stawiacie granice, czy potraficie powiedzieć „nie”. To jest trudne i wiąże się z okropnymi wyrzutami sumienia, które jeszcze mi się zdarzają. Rzadziej niż kiedyś, ale to wciąż jest praca, którą muszę wykonać. Czy stawiacie granice, które w rezultacie mogą przynieść więcej korzyści i wam, i być może drugiej osobie w porównaniu do tego, kiedy jesteście eksplorowani przez pracę, koleżankę, znajomych – rozumiecie? Być może potrzebujecie wziąć głęboki oddech, ale macie masę zobowiązań i wyrzuty sumienia. A ten oddech jest niezwykle potrzebny.

Wspólna terapia jest nie tylko dla par

Z: Supertip od Ani. Wydaje mi się, że każdy będzie mógł go przełożyć na swoje życie. Możecie wyciągnąć z tego podcastu to, że wartościowe relacje nie biorą się z kosmosu. Przynajmniej ja nie mam w moim życiu takich, które są dla mnie bardzo ważne i wartościowe i w które nie włożyłam kupę pracy. I to jest tip ode mnie. Widzicie to teraz na przykładzie moim i Ani, czyli zupełnie niestandardowym, bo zazwyczaj, gdy mówimy o terapii, to raczej o tej małżeńskiej. Każda relacja wymaga pracy, a często się przyzwyczajamy, że skoro już jakaś jest, to uważamy ją za pewnik i niewiele w nią wkładamy. A może się okazać, że z tym mężem czy z tą przyjaciółką to tak naprawdę już dawno szczerze nie rozmawialiśmy. Albo nie staramy się tego pielęgnować, a to jest bardzo istotne.

Cieszę się, że Ania jest w moim życiu i uważam ją za megaważną osobę, ale tak sobie myślę, że może zbyt frywolnie o tym opowiadamy. To trochę brzmi tak, jakby znalazły się dwie laski na Instagramie i tak to sobie trwa trzy lata i tak mówią, że są dla siebie ważne, uczestniczą w życiu swoich rodzin i się śmieją, że bywają razem na weselach – sama śmietanka. To, co pokazujemy, to jest spijanie z tej relacji, a cała praca, którą wykonujemy, i to, jak dużo w to wkładamy, to jest ta druga strona, o której się nie mówi, a może się powinno. Wartościowe relacje nie biorą się znikąd, trzeba w nie inwestować. To jest taka rada ode mnie, abyście się zastanowili, w które relacje w waszym życiu trzeba teraz najpilniej włożyć wasze zaangażowanie, waszą uważność i waszą miłość, żeby je ożywić.

Trzeba dbać o relacje

A: [cisza]

Z: Moja wylewna stara propsuje. Koniec.

A: Koniec. Zgadzam się. O relacje trzeba dbać. I tyle. One się nie biorą znikąd, tak jak Zosinek powiedział. Co tu więcej dodać?

Z: Chciałaś powiedzieć o relacji babek.

A: O relacji babek? Chciałam o tym powiedzieć.

Z: Wiem.

A: Właściwie to sporo już tutaj padło, Zosinku. O te relacje, które dają wam bardzo dużo i które was unoszą, kiedy jesteście w dole, warto zadbać. Trzeba do nich wyjść, zrobić ten pierwszy krok, nawet jak ostatnio się zakurzyły, bo tak się dzieje podczas starań i bardzo często zapominamy się o nie troszczyć, a mogą nam przynieść wiele dobrego. Jeżeli macie takie zakurzone relacje, może warto umówić się, zadzwonić, zapytać, co słychać, złożyć życzenia i powiedzieć, że myśli się o tej drugiej osobie. To jest zawsze miłe, bo dobrze jest usłyszeć, że jest się dla kogoś ważnym. A żeby takim być – wiem, jak to zabrzmi – trzeba się naprawdę postarać.

Z: I trzeba uczestniczyć, a nie bywać.

Fajnie jest rozumieć siebie

Z: I co ja bym wam jeszcze powiedziała? Trochę mam wrażenie, że uporczywie krążymy wokół tej terapii i mocno na nią napieramy. A jak zastanawiałyśmy się nad tym, o czym nagrać podcast i padł właśnie ten temat, to Ania stwierdziła: „Eee, znowu będzie o terapii”. To jest tak ważny element, że nie będziemy ukrywać, jak bardzo odmieniło to nasze życie. I będziemy wam to wbijać do głowy.

A: Dodałabym jeszcze, Zosiu, że to nie było tak, że nagle wyszłyśmy z gabinetu i wiedziałyśmy, co poprawić. To proces, który trwa. Czasami pewne rzeczy wpadają do głowy po tygodniu albo po dwóch tygodniach. Jeśli chodzi o pracę z wyrzutami sumienia, to pamiętam, że naprawdę czułam się bardzo źle i się łamałam. To nie było tak, że nagle postanowiłam to zmienić i oddzieliłam wszystko grubą krechą. Nie. Próbowałam raz – nie udało się, drugi raz – tak samo.

Później się zastanowiłam na tym, że faktycznie siedziałam do późna w nocy, nie wyspałam się, chodziłam wściekła, nie miałam siły pracować. Spadła mi wydajność, nie potrafiłam się skupić i to tylko dlatego, że zawaliłam nockę, bo znowu nie umiałam powiedzieć „nie”. Mówienie „nie” to jest wspaniała cecha i szkoda, że nie uczyłam się za młodu, że mam do tego prawo. Ludzie kochani! Dlaczego nam tego nie mówią?! Zawsze jest tylko tak, że się naginasz. A jak nie masz wokół kogoś, kto respektuje twoje „nie”, to jest bardzo ciężko i mi było bardzo trudno odmawiać.

Uporządkować myśli

Z: Nie wiem, co tu dodać. Chciałabym wrócić do tego, od czego zaczęłam, ale Anusia musiała powiedzieć tutaj coś bardzo ważnego dla siebie i super. Mam wrażenie, jak mówisz, dlaczego nikt nas tego nie uczy za młodu, że to byłby taki idealny świat. Jeżeli mamy jakieś braki – a mamy ich mnóstwo, bo tak wiele rzeczy nas kształtuje – to trzeba dać sobie przestrzeń na to, aby nawet w wieku czterdziestu lat iść na terapię i je nadrobić.

A: Warto walczyć, bo to jest coś, co może wam zwiększyć komfort życia i umożliwić czerpanie z niego satysfakcji.

Z: Chciałam wam powiedzieć jeszcze o tzw. kontenerowaniu uczuć – bardzo to polecam. W terapii dzieje się to samo przez się – to, co w sobie gromadzicie, możecie przelać na terapeutę, a on to później jakby znowu w was wlewa, ale uporządkowane. Porządkuje wam myśli i wkłada je w odpowiednie szufladki. I to nie jest tak, że zakrzywiacie rzeczywistość i wychodzicie jako inny człowiek. Jesteście tacy sami, z tymi samymi ranami, ale one są już pozaklejane plasterkami, a wy wiecie już, jak macie się nimi i sobą opiekować. Nie udajecie, że tych ran nie ma, tylko lecicie z nimi przez życie ze świadomością, co one wam zabrały i jak wiele wam dają. To jest dla mnie turbowartość.

A: Jest to też bardzo trudne do zrobienia.

Z: Może to brzmieć trochę odrzucająco od terapii, ale to się dzieje samo przez się podczas kolejnych spotkań. Oczywiście musicie włożyć w to kupę pracy, ale to nie jest tak, że to nie jest do zrobienia.

A: Fajnie jest rozumieć siebie.

Z: Dokładnie tak!

A: Lepiej się wtedy żyje i lepiej sobie poradzić z tym wszystkim, co gromadzi się w naszych głowach. A jest tego bardzo wiele.

Proces

Z: Podsumowując ten odcinek: czy Akademia Płodności była na terapii?

A i Z: Tak.

Z: O matko, jak jakieś ślubowanie! Tak, byłyśmy na terapii. To była wspólna terapia. Czy byłyśmy na niej wiele razy? Tak. Czy potrzebujemy tam od czasu do czasu wracać?

A: Tak.

Z: Tak, dokładnie. To był proces, to jest proces, on się ciągle toczy. Czy było warto?

A: Zdecydowanie!

Z: Tak, bardzo, bardzo, bardzo polecamy. Polecamy odnośnie do każdej relacji, która jest dla was ważna i która pochłania masę waszego życia, bo po prostu warto w to inwestować. Ania rozkłada ręce.

A: To jest takie: i co tu więcej dodać?

Z: Tylko to, że sorry, nie było clickbaitów. Rzeczywiście nie kłóciłyśmy się ze starą, nie rwałyśmy sobie włosów, nie wisiało wszystko na włosku. Były gorsze chwile, ale nie aż tak.

A: Jak się okazało, w tych relacjach czyha wiele niebezpieczeństw. I to nie są wcale kłótnie i złe dni, tylko one są umiejscowione gdzie indziej.

Na zakończenie

Z: Wiesz, co sobie jeszcze pomyślałam na koniec? Zobacz, ile można się nauczyć o sobie nawet na podstawie sposobu rozmowy. Jak jest ktoś mocno ekspresyjny, kto mówi o wszystkim, nawet za dużo i potem tego żałuje, i jak jest człowiek, któremu trudno mówić, i powoduje to chaos i stres, to trzeba się spotkać gdzieś w połowie drogi. O wiele łatwiej jest prowadzić rozmowę, gdy wiemy, jak wygląda ta komunikacja.

A: Zgadza się.

Z: Na przykładzie mojego małżeństwa z moją starą i mojego małżeństwa z moim starym teraz wykładam tu ja – Zofia habilitowana. Taki mam tytuł.

A: A ja chciałabym dodać na koniec: miejcie otwarte serca i umysły na innych, ale przede wszystkim na siebie.

Z: Teraz ja rozkładam ręce, pokazując, że co tu dodać. (śmiech)

A: Żegnamy się! Idziemy dalej pić kawy.

Z: Dzisiaj pijemy dużo kaw.

A: Idziemy spijać śmietanki z urodzinowych kawek.

Z: Dzisiaj Zosin kończy okrągłe urodziny.

A: Czterdzieste. Zdradzisz nam?

Z: Czterdziestu lat nie kończy się wiele razy w życiu. (śmiech)

A: Życzymy wam miłego dnia. Czekamy na wasze wiadomości i w tych szampańskich nastrojach życzymy wam miłego dnia. Czy ja już to powiedziałam?

Z: Że szampańskie nastroje?

A: Miłego dnia.

Z: Ale to pożycz kilka razy.

A: Miłego dnia, miłego dnia.

Z: No właśnie. Do usłyszenia w następnym podcaście.

A: Do usłyszenia, pa!

Akademiowe diety i e-booki:https: sklep.akademiaplodnosci.pl