×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Bez kategorii / Historia Magdy – insulinooporność, niedoczynność tarczycy, niedrożny jajowód
23.07.2024
Historia Magdy – insulinooporność, niedoczynność tarczycy, niedrożny jajowód

Historia nadesłana przez Magdę. Dziękujemy. <3

Droga Aniu i Zosiu!

Tak bardzo marzyłam o tym, aby móc do Was napisać wiadomość, tak jak inne kobiety, którym udało się zostać mamami. I wiecie co? 01 grudnia 2021 r. o godz. 21.25 moje (nasze – z mężem) marzenie się spełniło! Na świat przyszedł nasz cud – Szymon. Sprawił, że na ziemi mamy własny kawałek nieba.  (Wiadomość do Was pewnie będę sklejać kilka dni, bo z Maluchem cały czas się poznajemy i wyjątkowo lubi być u mamy na rękach :))

Droga do naszego cudu może być wg niektórych krótka. Sama wiem, że porównując z parami, które walczą o dziecko 5, 7 czy 10 lat nasze 1,5 roku starań jest niczym. Ale wiem też, że dla kogoś, kto tak bardzo pragnie dziecka nawet kilka miesięcy bezowocnych starań może być wiecznością.
W naszym przypadku starania rozpoczęły się po ślubie. Ślub we wrześniu, a decyzję o dziecku pojęliśmy w październiku. Zawsze marzyliśmy o dużej rodzinie. Gdy wyobrażałam sobie swoje dorosłe życie będąc dzieckiem, ale też później, zawsze wiedziałam, że chcę mieć dzieci. Co najmniej dwoje. Ale od zawsze z tyłu głowy miałam wrażenie, że będzie ciężko. Już będąc nastolatką rozmawiając z koleżankami dzieliłam się z nimi swoimi obawami. I nie pomyliłam się.
Zawsze miałam problemy z regularnymi miesiączkami. Będąc  nastolatką nie zwracałam na to zbytniej uwagi, w sumie było mi to na rękę, że są rzadko. Później na studiach też było to dla mnie normalne, tłumaczyłam sobie „ten typ tak ma”. Oczywiście chodziłam do ginekologa, ale wiadomo jak to na studiach, wizyty na NFZ, nieregularnie, bo przecież na wizytę czekałam po 3 miesiące od zrobienia badań. Lekarz twierdził, że wszystko jest ok.

Ale jak już zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny nie było mowy o takiej nieregularności. Trafiłam na świetną ginekolog. Od razu zleciła badania, po wywiadzie postawiła wstępną diagnozę, którą potwierdziły tylko wyniki badań.

 

Mój problem to:
– insulinooporność
– niedoczynność tarczycy
-długie cykle, co wiąże się z późnymi (bardzo późnymi) owulacjami.

 

Konsultacje u diabetologa, endokrynologa. Dostałam leki. Pomyślałam ok, pobiorę kilka miesięcy, uda się. O diecie jakoś specjalnie nie myślałam. Wydawało mi się, że odżywiam się zdrowo, na wagę też specjalnie nie narzekałam. Zawsze jadłam ciemne pieczywo, dużo owoców i warzyw. Ale wiadomo słodycze też się znajdowały w diecie. I tak minął pierwszy miesiąc, drugi.. kolejne.. A ciąży brak. Byłam coraz bardziej sfrustrowana. Kojarzyłam Wasz profil dzięki znajomej, i tak od marca 2020 r. zaczęłam stosować się do Waszych wskazówek. Wjechały kiełki, czarnuszka, mnóstwo przypraw przeciwzapalnych. Po Waszych przepisach dopiero otworzyły mi się oczy, jak moja dieta była uboga..

 

Czytając Wasze posty, słuchając Waszych live’ów i wspomnień dot. Waszych starań czułam się, jakbym słyszała o sobie. Nie zliczę ile łez przelałam mężowi w koszulę, a o ilu nie wie, gdy płakałam w środku nocy do poduszki lub w pracy. Pamiętam jeden post Zosi, który przeczytałam 21 maja 2020 r. Do tej pory powoduje, że do oczu napływają mi łzy. To post o tym, gdy Zosia informuje na Akademiowym profilu, że jest w ciąży. Rozbił moje serce na miliony kawałków. Powiedziałam sobie, że ja też będę walczyć o swój bukiecik stokrotek zerwanych przez rączki mojego dziecka. Powiedziałam sobie, że zrobię wszystko, aby zostać matką i dołożę wszelkich starań, aby być jak najlepszą matką dla swojego dziecka. Musi się udać. Od tamtego czasu stokrotki są dla mnie synonimem nadziei. Widząc takie bukieciki w kwiaciarni, czy stokrotki rosnące na łące, podwórku, zawsze myślami wracałam do tego posta i tego, że gdzieś tam daleko te stokrotki, ten bukiecik wręczony z małych rączek czeka na mnie.

 

Wiele razy upadałam, wiele razy miałam chwile załamania. Bałam się świąt, spotkań z bliskimi. Bałam się, że ktoś się zapyta, kiedy dziecko? Bałam się, że nie będę miała siły odpowiedzieć i się rozryczę. Całę szczęście tych pytań nie było wiele. Ale gdy się pojawiały, to zamykałam się w sobie, nie potrafiłam już normalnie rozmawiać, jak najszybciej chciałam uciec. Wtedy mój mąż odpowiadał za nas. Największe naciski czułam ze strony wujka męża. Za każdym razem, gdy się widzieliśmy próbował nam tłumaczyć, że nie ma co czekać na dziecko, że pewnie myślimy tylko o karierze, ale na to nie ma co się oglądać. Jak bardzo chciałam mu wykrzyczeć, że nie wie co teraz czuję, że to mnie boli i tak bardzo chciałabym być w ciąży, ale nie wychodzi. Bolało mnie to, że potrafił wyskoczyć do nas z tekstem o dziecku, podczas, gdy u niego dziecko urodziło się po 8 latach po ślubie. Ale nie mówiłam nic, zmieniałam temat, uśmiechałam się głupio. Brakowało mi odwagi, aby odpowiedzieć. Teraz wiem, że niepotrzebnie. O niepłodności trzeba mówić. Choć to trudne, trzeba zwracać uwagę, aby nie zrobić komuś przykrości. Aby nie wpędzić go w jeszcze większą rozpacz, jak to było w moim przypadku.

 

W sierpniu po tych kilku miesiącach bezowocnych starań skierowaliśmy się z mężem do kliniki leczenia niepłodności. Uzbrojona w segregator badań, w ręku z pakietem nowych, świeżych badań weszliśmy do kliniki z nadzieją na lepsze. Pierwszy i ostatni raz. Jeszcze żaden lekarz nie potraktował nas tak przedmiotowo. Nawet nie spojrzał na moje badania, zbadał mnie owszem i wypisał listę badań, które miałam zrobić na następną wizytę. Gdy zobaczyłam kartę przeraziłam się, bo wszystkie te badania miałam zrobione zaledwie 3 dni wcześniej. Na moją uwagę, że przecież mam te badania teraz, że nawet nie spojrzał powiedział, że są „stare” i potrzebne kolejne. Wyszłam ze łzami w oczach, wściekła na cały świat.

 

I tak dobrnęliśmy do października. Dietę trzymałam czasami na 100 %, czasami na 75%, a czasami na 40%. Cały czas byłam aktywna, brałam leki, od roku, czyli od momentu starań nie tknęłam alkoholu. Moja p. doktor zaproponowała 2 wyjścia. Lecimy z hormonami lub badamy drożność jajowodów. Wspólnie stwierdziłyśmy jednak, że bez sensu jest brać hormony, jak później ma się okazać, że mam niedrożne jajowody. Badanie miało być na początku listopada. Niestety dopadło nas to chole*stwo w postaci koronawirusa. Badanie trzeba było odpuścić, co w moim przypadku wiązało się z tym, że następne było możliwe w styczniu. Jaka byłam wściekła. Chora, bez smaku i węchu pierwszy raz przez telefon zapłakana powiedziałam mamie, że bezskutecznie staramy się o dziecko. Nawet nie wiecie, jak wielki kamień spadł mi z serca. Z rodzicami miałam zawsze dobre relacje, a nie na tyle, aby zwierzać się z tak osobistych problemów. Po prostu wstydziłam się. Wstydziłam się przyznać przed własnymi rodzicami. Łatwiej mi było wypłakać się przyjaciółce czy nawet obcej osobie niż własnej mamie. Taki już ze mnie typ człowieka. Ale wtedy naprawdę to mi pomogło. Mama powiedziała tylko „pamiętaj, że jestem”. To wystarczyło.

 

Styczeń i badanie. Skitrana na maksa pojechałam z mężem na badanie. Badanie do najprzyjemniejszych nie należało, ale przecież było po coś. I te chwile oczekiwania na to co powie p. Doktor. „Lewy drożny, Pani Magdo, bardzo ładnie, ale prawy.. niedrożny” Nie dotarło to do mnie z początku. „Dołożę jeszcze trochę płynu, zobaczymy czy pójdzie”. Chwile oczekiwania czy coś się ruszy.. Te sekundy były jak wieczność, ból też był coraz większy, ale.. Udało się! Jak to p. doktor powiedziała „Przepchałyśmy gluta”. Czyli oba drożne! Jak ja płakałam, położna, która asystowała zapytała się, czy aż tak bolało, bo doda mi jak coś środka przeciwbólowego, a ja nie mogłam słowa z siebie wydobyć. Na szczęście p. doktor uspokoiła „to emocje”. Jaki teraz plan działania? Ten cykl spróbujemy naturalnie, następny jak się nie uda stymulujemy.

Wróciłam do gabinetu, po tym cyklu, dostałam lamette na owulację. Po kilku dniach znowu wizyta. Piękny pęcherzyk owulacyjny. Kolejna recepta na zastrzyk na pęknięcie pęcherzyka. Zastrzyk kupiony, zjeździliśmy kilka aptek, bo „produkt deficytowy”. Po obiedzie zrobiłam zastrzyk. Czekamy i działamy. Czekamy.. 26 marca pojechaliśmy do teścia, zbliżały się Święta Wielkanocne, które spędzaliśmy u moich rodziców, więc tydzień przed postanowiliśmy pojechać odwiedzić rodzinę męża. Byłam na 2 dni przed okresem. W poniedziałek miałam dostać okresu, tak wynikało z kalendarzyka, ale wiadomo jak to u mnie. W terminie to nigdy nie było, nawet po duphastonie.. Pojechaliśmy z mężem na zakupy. Stwierdziliśmy, że trzeba kupić test, bo zawsze, gdy robiłam test to następnego dnia przychodził okres. Jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Mąż jadł obiad a ja w łazience robiłam test. Siedząc na kibelku przeglądałam na telefonie jakieś głupoty. Obróciłam głowę od niechcenia i nagle zobaczyłam coś, na co czekałam od 1,5 roku. II kreski. Dwie grube, różowe krechy! zawołałam męża nie wierzyliśmy. w zapasie miałam jeszcze jeden test, przeznaczony na rano. Zrobiłam od razu. Znowu II kreski! Szok, łzy, niedowierzanie. Była godzina 17.18 =, chwilę później byliśmy w drodze do laboratorium otwartego do 18, jedynego do którego zdążylibyśmy dojechać. Dojechaliśmy.

 

W gabinecie byłam równo 17.58. Te godziny mam wryte w pamięć. O 20 nerwowo otworzyłam skrzynkę mailową, były wyniki. Beta ponad 1000! To nie może być prawda! Złapałam ostatnią wizytę u p. doktor następnego dnia. Szefowej w pracy powiedziałam, że muszę jechać do endokrynologa. Wchodząc do gabinetu p. doktor od razu powiedziała „wcześnie Pani przychodzi, chyba się udało!”. Na USG był piękny pęcherzyk ciążowy! 4 tydzień! Te 2 tygodnie oczekiwania na kolejną wizytę, żeby sprawdzić czy pojawiło się serduszko ciągnęły się w nieskończoność.. Do tego nałożyły się ze Świętami Wielkanocnymi, tak bardzo chciałam podzielić się dobrymi nowinami z rodzicami, ale milczeliśmy.. Po 2 tygodniach serduszko biło, jak się cieszyliśmy.

 

Śmiech i płacz ze szczęścia, to było coś co nas od dnia testu nie opuszczało. Ale z drugiej strony czuliśmy ogromny strach. A co jeżeli ta nasza bańka szczęścia pęknie? To dopiero początek, wszystko się może zdarzyć…

 

W ciąży oprócz tego, że w pierwszym trymestrze zasypiałam na siedząco nie miałam żadnych dolegliwości, niestety nie ominęło mnie szybkie zwolnienie lekarskie. Moja szyjka macicy zaczęła się skracać. To był dopiero 17 tydzień… Moją kierowniczką jest kobieta. I pewnie wszystkim zdawałoby się, że kobieta kobietę zrozumie? Nic bardziej mylnego.. Wiecie jaki tekst usłyszałam dzwoniąc do niej zapłakana po wizycie, że muszę iść na zwolnienie, bo szyjka się skraca i grozi mi przedwczesny poród, a w moim przypadku nie byłoby szans na uratowanie dziecka? „Madziu, czy miałaś już jakieś przykre doświadczenia z ciążą, że tak przeżywasz? Rozumiecie to? Bo ja do tej  pory nie  potrafię.. Od tej pory dzięki ogromnemu wsparciu mojego męża dni mijały nam na nadziei, bo każdy kolejny dzień, tydzień był na wagę złota.

 

(…) Ja, moja przyjaciółka i jej kuzynka zaszłyśmy w ciążę praktycznie w tym samym momencie! Gdy mówiłyśmy sobie o ciążach obie płakałyśmy, bo obie wiedziałyśmy, że stał się cud. Ktoś może się popukać w czoło i powiedzieć, że to czysty przypadek. Ja w takie przypadki nie wierzę. Wierzę natomiast w to, że wiara może dać nam wiele. Zawsze byłam osobą  wierzącą, ale w trakcie starań ta wiara jeszcze bardziej się we mnie umocniła. Wiele razy pytałam „Boże ile jeszcze każesz mi czekać”. Teraz dochodzę do wniosku, że wiem po co to było. Przez te 1,5 roku starań dojrzałam do tego, aby być matką, aby wziąć odpowiedzialność za drugiego człowieka. Wcześniej możliwe, że nie doceniłabym tego Małego człowieka w taki sposób jak teraz. W trakcie ciąży modliłam się o każdy nowy dzień, o to, aby wytrzymać jeszcze trochę. Na początku, aby dotrwać do 27 tygodnia, bo wtedy są duże szanse na przeżycie, później do 30, 34, 37… Gdy Zosia napisała o stanie Basi modliłam się za Basię, za Anię, gdy napisała, że skraca się szyjka.. Modlitwa jest ogromną siłą.

Urodziłam zdrowego, silnego chłopca w 39 tygodniu ciąży, dokładniej 39+6. Szymkowi pod koniec było już tak dobrze w brzuszku, że nie spieszno mu było na ten świat 🙂 Pobyt w szpitalu był troszeczkę wydłużony, bo Szymek miał żółtaczkę, ale wróciliśmy po 7 dniach od porodu. Teraz męczą nas bóle brzuszka, ale we trójkę damy radę. Wszystko teraz jest zupełnie inne, lepsze.

Jeszcze raz bardzo Wam dziękuję za wszystko co robicie dla wszystkich osób starających się o dziecko. To nie tylko diety, to coś więcej. To wsparcie duchowe, którego nie sposób opisać słowami. Sądzę, że najlepsza terapia u specjalisty nie zrobiłaby tyle, co Wy. Jesteście NIESAMOWITE!

 

Buziaki dla Was od mamy, taty i tego Przystojniaka ze zdjęć! :*”

____

Akademiowe diety i ebooki  https://sklep.akademiaplodnosci.pl/

NEWSLETTER https://akademiaplodnosci.pl/newsletter/