×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #004 – Poczucie własnej wartości a niepłodność
poczucie własnej wartości niepłodność a niepłodność
15.09.2020
#004 – Poczucie własnej wartości a niepłodność

„Jestem wartościową osobą, bo…” – jak uzupełnisz to zdanie? Gdy starania o dziecko kończą się fiaskiem, Twoje poczucie własnej wartości może zacząć spadać na łeb na szyję. Czujesz się gorsza, bo nie masz dzieci.

Wiesz, jak irracjonalnie to brzmi, ale nie potrafisz nic na to poradzić. Być może rzucisz się w wir pracy, być może zaczniesz oskarżać świat o wszystkie nieszczęścia, jakie Cię spotykają.

A być może to siebie samą będziesz katować. W tym podcaście powiemy Ci jasno i wyraźnie: nie idź tą drogą.

My już tam byłyśmy. Znamy gorycz porażki, wiele razy upadłyśmy, boleśnie tłukąc się o twardą ziemię. Pomożemy Ci odkryć źródło prawdziwej wartości. Ono jest bardzo blisko, nie musisz go szukać w kolejnych studiach, pracy na kilka etatów ani w tysiącach charytatywnych projektów. Jest na wyciągnięcie ręki – w Tobie. Pozwól sobie je odkryć.

Zapraszamy do wysłuchania tego odcinka. Opowiemy Ci o naszych zmaganiach z myśleniem typu: „Jestem gorsza, nie mając dzieci”.

Plan odcinka

1. Wpływ dzieciństwa na poczucie własnej wartości

2. Czy czujesz się skrzywdzona przez świat?

3. Czy jestem gorsza, bo nie mam dzieci?

4. Najgorsze scenariusze są w Twojej głowie

5. Jestem wartościową osobą, bo…

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Ania: Dzisiaj porozmawiamy sobie na bardzo ważny i trudny temat – o tym, czy czułyśmy się wartościowe podczas starań o dziecko.

Zosia: Nawet nadałyśmy temu odcinkowi taki roboczy tytuł: „Czy czułam się gorsza, nie mając dzieci?”. Tak jak Ania powiedziała, to trudny i ważny temat, ale pomyślałam sobie, że w Akademii tylko takie tematy mamy. Czasami bywają lżejsze, ale zazwyczaj tykamy tych, których niektórzy się boją dotknąć. A takie „orbitujące” myśli, które do nas wracają w gorszych bądź lepszych chwilach – one towarzyszą każdej z nas. Wyjdziemy od tego, jak to się stało, że zaczęłyśmy się zastanawiać, dlaczego takie myśli przychodzą w trakcie starań. One tyczą się każdego z nas. I to bez względu na to, ile mamy lat, kiedy zaczynamy, jak wygląda nasza droga – czy jest to początek, czy jesteśmy już przeczołgani. Bardzo często mamy takie myśli. Zaczniemy od poczucia własnej wartości..

Poczucie własnej wartości – jaki wpływ ma na nie dzieciństwo?

A: Rozmawiałyśmy sobie z Zosią o tym, z jakiego pułapu własnej wartości startowałyśmy. Jak ta wartość wyglądała i jak ją postrzegałyśmy. Jeżeli chodzi o mnie, to miałam bardzo obniżone poczucie własnej wartości. Myślałam, że to, w jaki sposób radzę sobie i nie radzę ze staraniami, miało na to ogromny wpływ. Ale – okazuje się, że…

Z: Dorzucę swoje „ale”. Ania wyszła z założenia, że to, w jaki sposób jesteśmy kształtowani od małego, bardzo formuje nas jako wypadkową tych wszystkich cech, które chłoniemy jak gąbka, będąc małymi dziećmi. Anna tutaj wypatrywała swojego [niskiego poczucia własnej wartości]. Teraz apelujemy do wszystkich Ań, które mogą mieć wrażenie, że to, jakie miały dzieciństwo, wszystko definiuje: to, kim jesteś jako dorosły człowiek; i że teoretycznie później może zachwiać Twoim poczuciem własnej wartości. Myślę, że to jest udowodnione w wielu badaniach, że tak może być – że rodzice kształtują dzieciaki do pewnego momentu.

Ale tutaj wchodzi Zosinek i inne Zosinki, które mają tak jak ja. Moi rodzice wręcz za bardzo (jeśli tak się da) kreowali mnie na superczłowieka i dawali mi poczucie, że nim jestem. Do pewnego momentu tak się właśnie czułam. Że jestem ekstra, bo oni mi tak mówią i w ogóle w to nie wątpią, i mnie nie pozwalają w to zwątpić. Ale jak przychodzi ta wyrwa w postaci niemożności zajścia w ciążę i tego całego widma niepłodności, to się okazuje, że to całe ich kreowanie i wpajanie mi przez lata, jak bardzo wartościowym człowiekiem jestem, bierze w łeb. I tak jak się czułam dotychczas superczłowiekiem, może nawet czasami za bardzo, to jak przychodzi to ogromne tąpnięcie, to się okazuje, że to wszystko jest nic niewarte.

Poczucie własnej wartości a niepłodność

Z: Chciałam trochę zachwiać tym, co powiedziała Ania. Chciałyśmy Wam pokazać, że bez względu na to, od jakiego pułapu poczucia własnej wartości startujesz – czy czujesz się za mało dopieszczona przez życie, czy wręcz za bardzo – to jak przychodzi niepłodność i zmierzenie się z nią, potrafi to zmieść człowieka. Tak samo naładowanego pozytywnie, jak takiego „na deficycie”. I to zostawiamy Wam to do rozwagi we własnym serduszku. Może tak właśnie być, że jest o wiele ciężej, kiedy poczucie własnej wartości kuleje od samego początku. Ale może też być tak, jak u mnie – czyli że teoretycznie całe życie było super, a jak przychodzi najczarniejszy z przeciwników, to…

A: …to nie ma człowieka.

Z: …robi się licho. Dokładnie tak. I się trzęsą nóżki. Tym chciałyśmy zacząć.

Czy czujesz się skrzywdzona przez świat?

A: Rozpisałyśmy z Zosią punkciki, które przychodziły nam do głowy w kontekście bycia gorszym podczas starań. Powiedz mi, Zosinku, czy ty się czułaś gorsza?

Z: No jasne, wiele razy! Bardzo. Czasami się czułam wręcz najgorsza.

A: Ja też się czułam gorsza i skrzywdzona przez świat. Miałam takie wrażenie. Ale myślę sobie jeszcze, że być może – teraz to są tylko gdybania – Ania dwudziestoletnia i Ania trzydziestoletnia to są zupełnie inne osoby, na zupełnie innym etapie dojrzałości. Poczucie tego, że czułam się gorsza – być może ono by się teraz zmieniło. Ale teraz to jest gdybanie, bo wtedy byłam młoda i przerosło mnie to wszystko. Raz, że totalnie nie rozumiałam, co się dzieje, i nie rozumiałam siebie. Teraz nie wiem, czy by było lepiej, ale poczucie własnej wartości miało na to też wpływ. Miałam dwadzieścia lat i totalnie nie potrafiłam się w tym odnaleźć. Nie wiedziałam, co się dzieje, byłam jeszcze zbyt malutka na tak poważne problemy i brakowało mi osób, które by mi to wytłumaczyły. Zabrakło przewodników, którzy podają rękę i w tym czasie mogliby mi pomóc.

Z: Czyli wychodzimy z założenia, że wiek może trochę definiować Twój stopień dojrzałości emocjonalnej. Ale wcale nie musi. Musimy to podkreślić.

A: Jasne, oczywiście.

Z: Tak jak Ania powiedziała – to jest gdybanie. Nam się może tak zdawać, bo dokładnie wiemy, jakie jesteśmy teraz, kiedy minęło X lat od czasów starań, a pamiętamy, co się działo w naszej głowie, kiedy zaczynałyśmy. Co wcale nie znaczy, że nie można być 45-latką i mieć bardzo ciężko i nie mieć tej opoki, do kogo wyciągnąć rękę, i czuć się w tym bardzo zagubionym na poziomie emocjonalnym – jeszcze bardziej niż w wieku 20 lat.

Daj sobie pomóc

Z: Żeby nie kończyć tak smutno, ja bym Wam poradziła, żeby dać sobie pomóc. Ludzi, którzy wystawią rękę, może nie ma w Waszym najbliższym otoczeniu, nie ma gdzie ich szukać. Ale zawsze jest ktoś, zawsze jest Akademia, zawsze są ludzie, którzy mogą Wam pomóc na jakiejś terapii.

Jakbym miała wrócić telegraficznie do myśli, którą rzuciłaś – że czułaś się skrzywdzona przez świat dookoła, przez ludzi – ja też dokładnie to pamiętam, ten żal w sobie. Tylko nie wiedziałam, do kogo mam go mieć, do kogo mam go skierować – czy to ma być świat, czy to mają być wszyscy inni ludzie, którym wychodzi, czy ja mogę mieć do nich żal, czy mogę ich nienawidzić, czy mam mieć żal do Boga, bo On tym wszystkim steruje i nie daje mi dziecka. Tak bardzo chciałabym to, co się we mnie zbiera gdzieś, przeciwko komuś, wreszcie wylać, tę całą żółć… Ale tak do końca, żebym mogła powiedzieć, kogo za to winię. Tylko ciężko mi było znaleźć winowajcę. Poczucie zranienia, skrzywdzenia i niesprawiedliwości – ono wzbierało z miesiąca na miesiąc.

Czy jestem gorsza, bo nie mam dzieci?

A: Mówiłam Zosi, żebyśmy nie popłynęły, bo mamy bardzo dużo rzeczy do powiedzenia. Trzymając się myśli, czy czułyśmy się gorsze podczas starań – czy Ty, Zosiu, miałaś takie sytuacje, w których dotknęło Cię to mocno, w których czułaś całą sobą: „jestem gorsza od całego świata, nie mam w sobie żadnej wartości”?

Z: Boże, jakie to jest smutne… Bardzo mi jest przykro to przyznać, ale tak. Wydaje mi się, że to nie było raz czy dwa, że czułam każdą komórką swojego ciała, że dokładnie tak jest. Ale teraz, z perspektywy czasu, widzę też, że nigdy w czasach największych dołków nie fundował mi tego cały świat. Naprawdę większość z tych wyobrażeń była w mojej głowie, to ja siebie zakopywałam w ten dołek, raz saperką, raz wielką łopatą, ale w większości to były moje wyobrażenia i kreowanie sobie tego świata: „co będzie, gdy” – bez dzieci. Tak było u mnie.

A: A czy inni ludzie, którzy Ci towarzyszyli, dali Ci odczuć, że jesteś gorszym człowiekiem, bo nie masz dzieci? Czy zdarzały się takie sytuacje?

Z: Wiesz co, myślę, że pośrednio. Nigdy nie powiedział mi nikt tego wprost, bo – mam taką nadzieję – nikt tak nigdy nie pomyślał. Ale to były pośrednie sytuacje. Podważanie moich pragnień i to bez względu na to, czy chodziło o to, że jestem jeszcze za młoda, żeby to zrozumieć, albo jestem za młoda i jeszcze mam czas i nie ma co rozpaczać, albo że ludzie na świecie mają inne problemy. Czyli umniejszanie tego, co naprawdę czujesz w tym momencie, nawet jeśli to realnie zabiera połowę Twojego serca, jeśli nie większość, i nie ma połowy Ciebie. Ktoś był w stanie mi powiedzieć: „E tam, to jest gówno, to jest nic”.

Umniejszanie wagi swoich emocji

A: Ostatnio sobie myślałam na temat umniejszania swoich emocji… Warto się zastanowić, czy my też, czy ja też tak mam. Czasami macie znajomych, którzy mówią, że ciężko, że coś tam… Bardzo często ja w swoim życiu, gdy słucham rozmów innych, jakby umniejszam ich uczucia. To naprawdę wymaga sporej pracy, żeby nie umniejszać tego, co Ty czujesz. Na przykład ktoś mówi: „Nie wyspałam się”. „Co? Ty się nie wyspałaś? Ja się dopiero nie wyspałam!”. Fajnie by było – pracuję nad tym mocno i staram się w taki sposób rozmawiać z ludźmi – żeby nie umniejszać emocji nawet w takich pierdołowatych sytuacjach jak na przykład „nie wyspałam się”, „źle się czuję”. Jeżeli ktoś się tak czuje, to ja to przyjmuję i nie poddaję żadnej ocenie.

A staranie się to już jest w ogóle coś takiego… Nie wyobrażam sobie, że ktoś mówi: „Cierpię, bo nie mam dziecka”, a ktoś inny mu odpowiada: „Co Ty wiesz o problemach? Co Ty w ogóle możesz wiedzieć?”. Staje wtedy wielki mur i jest koniec. Mam taką rozkminę, że warto na to zwrócić uwagę, że dajemy za dużo rad – nie tylko podczas starań, ale też w zwyczajnym życiu: do męża, partnera, przyjaciółki. To jest ta empatia, którą warto obdarzać świat, bo dużo tej empatii może wrócić do nas, jeżeli my coś takiego sobą reprezentujemy.

Więcej empatii

Z: Fajny przerywnik. Tutaj postawiłabym dużą kropkę. Ale zanim to zrobimy, to zostawcie sobie teraz chwilę na oddech, bo to jest szalenie ważne. Obserwujemy to w różnych dyskusjach, które się pojawiają pod postami. To jest bardzo trudne, o co Was prosimy i do czego Was zachęcamy. Ale ważne jest to, co mówi Ania: przyjęcie problemów innych bez żadnej oceny i pozwolenie im czuć to, co czują. To sprawia też, że Wy możecie oczekiwać takiej samej pomocy z drugiej strony, że nikt Wam nie powie: „A, co Ty tam wiesz”. Bo ktoś się martwi np. o kredyt – że się przeliczyli i to trochę za dużo, że spłata zajmie więcej czasu – i pada za chwilę takie: „Boże, to są tylko pieniądze… Naprawdę, gdyby mi się udało zajść w ciążę, to jakie tam kredyty, o co Ty się martwisz? To są tak przyziemne sprawy. Zobacz – ja nie mogę mieć dzieci”.

Tak, jest dokładnie tak – Twoim dramatem, naprawdę ogromnym, jest to, że starasz się o dziecko. I to może naprawdę zabierać pół Twojego życia, a ktoś naprawdę może mieć wielki problem z tym przysłowiowym kredytem – tu możesz wstawić cokolwiek innego, co w tym momencie jawi Ci się jako mały problem. Absolutnie nie warto tego wartościować, tak jak czasami to obserwujemy i do czego sami mamy skłonność. Fajnie by było darzyć świat empatią. Kropka.

Najgorsze scenariusze są w Twojej głowie

A: Następny punkcik. Już poruszyłam kolejny temat, czyli to, że moja głowa fundowała mi te wszystkie rozczarowania, że za daleko wybiegałam. Mówimy o tym już w którymś z kolei podcaście, bo to się ciągle przeplata.

To było wybieganie w przyszłość mojej głowy: „A co będzie, Boże, co to będzie, gdy przy tym stole ona będzie miała drugie dziecko?” albo „Ta para, która teraz nie ma dzieci, to ja już czuję, że mają”. Albo: „A co sobie pomyśli o mnie moja teściowa? Boże, jaką ten jej syn sobie wybrał żonę, jakby wziął inną, toby już miał trójkę dzieci i dom by budowali większy, żeby dzieciaczki miały swoje pokoiki. A ta Zośka siedzi w tej pracy ciągle, robi jakieś projekty, a na ważne rzeczy nie ma czasu”. Nic takiego nie usłyszałam! Nigdy. To było w mojej głowie. Myślę, że moja teściowa nigdy tak nie pomyślała. Pozwalałam sobie tworzyć w tym swoim łebku najgorsze scenariusze. To bardzo mnie zjadało od środka.

Z: Miałam bardzo podobnie, właściwie tak samo. Nigdy nikt mi nie dał odczuć, że jestem gorsza, bo nie mam jeszcze dziecka. Ale wyobrażałem sobie, co myśli o mnie moja teściowa. Czy oni rozmawiają o mnie? Tego nie było, a nawet jak sobie rozmawiali, to nigdy mi tego nie dali odczuć. Zdarzało się tak, że rzucałam się na podłogę i płakałam od tych wyobrażonych scen, które miałyby się dziać w ich domu. Na przykład że my wychodzimy, a oni mówią: „No szkoda, że nie mają dzieci, zobacz, jakaś trefna ta synowa się nam trafiła”. Wchodziłam w to dalej i głębiej. Ja tam chciałam być, bardzo ciężko mi było przerwać te myśli. Nie robiłam wszystkiego, co w mojej mocy, żeby te myśli się nie rozlazły po mojej głowie.

Czarne myśli podkopujące poczucie własnej wartości

Z: Próbowałaś to zrobić?

A: Próbowałam, ale to było ciężkie. Miałam nawet wrażenie, że ja lubię tam uciekać.

Z: No właśnie – chciałam to powiedzieć.

A: To jest dziwne. Jakbym miała poczucie, że się jeszcze powinnam biczować tymi myślami. To było dziwne. Niby człowiek chce, żeby było mu lepiej, a ja tam chciałam wejść, chciałam sobie wyobrażać, że mój mąż myśli, że jestem taka i owaka, że on mnie zostawi, że on zaraz pozna kogoś…

Z: Czy uważasz, że robiłaś to dlatego, że chciałaś sobie pocierpieć i wchodziłaś sobie w te myśli, bo to lubiłaś, mimo że to takie zakazane i niszczące?

A: To jest dziwne!

Z: Z perspektywy czasu wydaje mi się, że robiłam to dlatego, żeby przygotować się na najgorszy scenariusz. Jak sobie wymyślę w głowie najgorsze rzeczy, to one mnie już nie zaskoczą. Wiadomo, że i tak będę ryczeć i rozdrapywać z podłogi. Ale już tam będę wcześniej swoją głową. Już się przygotuję, żeby to nie był taki mocny cios, z zaskoczenia, w plecy.

A: Ja bym jeszcze tylko dodała à propos tego lubienia, że to chyba nie jest odpowiednie słowo, tylko że łatwo mi było wejść w te czarne myśli. I tak naprawdę nie znam powodu… Nie jestem w stanie Wam powiedzieć, dlaczego tak się działo. Dlaczego ja tam wchodziłam i dlaczego nie przyszła mi do głowy taka myśl: „Okej, muszę to zatrzymać, skup się na czymś, porób coś innego”. Tylko wchodziłam tam i płakałam, i katowałam się jeszcze. Nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego tak się działo. Po prostu.

Jestem wartościową osobą, bo…

Z: Chciałabym jeszcze zadać Ci pytanie: czy kiedy zdałaś sobie sprawę, że to może wynikać z kulejącego poczucia własnej wartości, to starałaś się to nadrobić, żeby pokazać światu „nie będę miała dzieci, ale…” – i tutaj uzupełnij trzy kropki. „Pokażę ci, świecie, w czym mogę być super!”

A: Jasne. Oczywiście, że tak chciałam. W moje ręce wpadło kiedyś badanie naukowe, gdzie stwierdzono, że kobiety, które mają niższe poczucie własnej wartości gorzej sobie radzą ze staraniami. Te, które odnoszą jakiekolwiek sukcesy, np. zawodowe, lepiej sobie radzą. I ja chciałam udowodnić światu, że jestem wartościowa – tym, co będę posiadać, tym co zrobię. Zamiast poszukać tego w sobie, starałam się robić wszystko, żeby udowodnić światu, że coś sobą reprezentuję, że jak nie porozmawiamy o dzieciach, to porozmawiamy o czymś innym.

Zaczęłam wypełniać swoją dobę właściwie wszystkim. W wolnym czasie tylko spałam, bo ja tego wolnego czasu nie miałam. Pamiętam, że trzy razy w tygodniu chodziłam na angielski. Do tego miałam dwa kierunki studiów,  pracowałam i prowadziłam własną firmę. Ale nie dało mi to zapomnieć o tym wszystkim i w żaden sposób nie zbudowało mnie, i nie pomyślałam sobie: „Ale ja jestem super, świetnie Aniu, brawo”. Myślałam, że zapcham jakąś dziurę, która miała mi pomóc.

Z: A w międzyczasie zbuduję siebie jako wartościowego człowieka, który będzie miał tyle tytułów, który będzie znał tyle języków, może jeszcze pozwiedza i dopiero wtedy poczuje „wow!”.

A: Tak, poczuję: „Jestem kimś!”. A tak naprawdę powinnam zacząć od siebie. Bo ja, bez tych tytułów, bez tych studiów, bez firmy i bez tego wszystkiego, co próbowałam wprowadzić do mojego życia – mogłam być wartościowa. Tylko ja tego nie widziałam. Ciężko mi było dostrzec jakąkolwiek wartość w sobie, zobaczyć, że coś jestem w stanie zaoferować światu, mężowi, że nie muszę im imponować, że mąż mnie wziął i bierze bez tego wszystkiego.

W pogoni za marzeniami…

A: Takie mam przemyślenie, że chciałam też w pewnym momencie coś sobie udowodnić. Jak wiedziałam, że być może to się nie uda, to chciałam spełnić swoje największe marzenie i pójść na medycynę, która była mi odległa, bo nie mieliśmy funduszy na te studia. Musiałam pracować podczas licencjatu i nie miałam kompletnie czasu na to, żeby się uczyć, bo poza studiami pracowałam. Tak wyglądało moje życie i w końcu chciałam to zrobić. Może to jest na stare lata – tak sobie pomyślałam – ale zrobię to wszystko.

I tak sobie pomyślałam, że kurczę, będę wtedy kimś, coś zdobędę. Nie będą tą zwykłą Anią, tylko niezwykłą Anią. Nie takim mało rokującym dzieckiem, kończącym średnie liceum, ale zostanę lekarzem, osiągnę sukces. Właśnie to mi da tę wartość, której szukałam. I to było głupie. Oczywiście ta droga nie potoczyła się w kierunku wydziału lekarskiego (z czego się cieszę, bo cieszę się, że jestem tu, gdzie jestem). Próbowałam zbudować swoją wartość takimi rzeczami, zamiast zacząć od siebie. Powinnam popatrzeć: „Okej, Ania taka jest”, przyjąć tę Anię z wszystkimi emocjami, z tym, że ona sobie radzi raz gorzej, raz lepiej, że jest wartościowym człowiekiem.

Nie udało się? I tak jestem wartościowa

Z: Najtrudniejsza rzecz do zrobienia na koniec. Bawi mnie też to, że obydwie w naszych pokręconych życiorysach miałyśmy ten wspólny mianownik – pójdźmy na medycynę i nada to wartość naszemu życiu. Też miałam taki pomysł. I to też było jedno z większych rypnięć na tyłek, jak się okazało, że na medycynę się nie dostałam.

„Ale jak to się zdarzyło, przecież ja jestem takim cudownym dzieckiem?! Czasem na trójcynach w liceum, ale przecież to pewne było, wszyscy w domu na medycynie, tylko ja nie pójdę?”. Takim się stałam człowiekiem. Od dziecka, które było nazywane „darem od Boga” – bo tak zawsze mówili o mnie rodzice, oni rzeczywiście dmuchali w te moje skrzydła – okazało się, że Zosinek się nie dostał na studia raz, Zosinek poprawiał maturę i nie dostał się na studia drugi raz. Czułam się później takim brzydkim kaczątkiem, które jako jedyne w rodzinie nie pociągnie medycyny. Nikt tego ode mnie nie wymagał, co też jest niesamowite, ale myślałam: „Uuu, kaszana, rodzice pewnie smutni, zawiedzeni, dobrze, że jeszcze jest ten syn, to może on pociągnie, a ty – pierworodna – nie”. To też ogromne piętno na barkach, bo medycyna się u nas przewija, a ja jestem pierwszym ogniwem, które się wyrwało, i bardzo się z tego cieszę.

Odkryj swoje poczucie własnej wartości

Z: Chciałabym Wam na koniec powiedzieć, czym zaczęła się moja terapia. Poszłam w końcu poszukać pomocy w rękach specjalistów. Chciałam lepiej sobie radzić z emocjami podczas starań. Chciałam też lepiej to wszystko odbierać, lepiej się zachowywać w stosunku do siebie, do swojego męża. Pani terapeutka po pierwszym spotkaniu z wieloma łzami, z wyrzucaniem tego wszystkiego, powiedziała mi, że ona widzi proces mojego dochodzenia do życia tak, że nauczymy się oswajać świat bez dzieci. Pamiętam, że wtedy chciałam zabrać torebkę, odwrócić się i wychodzić. Ale jeszcze dałam jej szansę, choć każdą komórką ciała byłam zła na nią, że ona mnie nie rozumie. Nie przyszłam tu, żeby radzić sobie ze światem bez dzieci. Ja chcę sobie radzić ze światem, dopóki tego dziecka nie będę miała! Chcę myśleć o tym, że będę kiedyś matką. Nie podobało mi się to, co ona mówiła.

Pewnie niektórzy z Was, gdy słyszycie taką propozycję, macie w sobie taką złość, jak ja miałam wtedy. Ale uwierzcie, że w tym jest głębszy sens. A chodzi w tym wszystkim o to, żeby dostrzec wartość w Was, nie w tym, że to dziecko uczyni was wartościowymi.

A: Tylko że jesteście wartościowymi osobami, bo po prostu jesteście.

Z: Tylko gdzieś to jest zagrzebane. I bardzo chciałybyśmy, żebyście po wysłuchaniu tego podcastu poodgrzebywały to wszystko, co pozwoliłyście sobie same zakopać w głębokich dołach. Bo bez względu na scenariusz i jego końcówkę – życie jest tak bardzo przewrotne, że nie macie pojęcia, jak to się może skończyć. Możecie mieć jedno dziecko, dwójkę, trójkę albo możecie adoptować, albo możecie się zdecydować na życie bez dzieci. Albo życie może zdecydować za Was. Tych scenariuszy jest milion, a poczucie własnej wartości zawsze leży w tym samym miejscu i ono już jest z Wami. Tylko gdzieś zagrzebane i trzeba je teraz po prostu odkopać.