×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Bez kategorii / #021 – Wybieram życie bez dzieci – Ada
12.01.2021
#021 – Wybieram życie bez dzieci – Ada

Klinika, lekarze, leki, badania – jak wygląda życie, kiedy się z tego wszystkiego zrezygnuje? Jaką drogę trzeba przejść, aby się na to zdecydować? Dziś w naszym podcaście gościmy Adę, która po latach starań powiedziała: „dość!”. Ada opowiada o tym, jak dorastała do tej decyzji i dlaczego nie zostawiła sobie otwartej furtki. Posłuchajcie, co się może dziać, gdy wybierze się życie bez dzieci.

Plan odcinka

  1. Historia Ady – początki
  2. In vitro
  3. Decyzja o zakończeniu starań
  4. Przebudzenie
  5. Zamknięta furtka
  6. Nowy rozdział
  7. Niepłodność – moja towarzyszka

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: Proszę mi tu przestać szeleścić.

Ania: A teraz?

Zosia: Cudownie, już nam nie rozwalasz głów szeleszczeniem.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Zosia: Jesteśmy w świetnym towarzystwie. Tak się zastanawiałam, Ado, czy jesteś tutaj na nasze zaproszenie, czy w końcu sama się do nas zgłosiłaś? To było naszym wielkim marzeniem, żebyś się tutaj pojawiła. Ale tak długo czekałyśmy, że już straciłam rachubę.

Ada: Cześć, dziewczyny. Chyba pierwsza wiadomość przyszła od Was, ale u mnie był problem z terminami. Przypomniałam się, kiedy trochę zwolnił mi się kalendarz. Można powiedzieć, że wszystkie trzy chciałyśmy ze sobą porozmawiać.

Zosia: Ale ekstra. Słyszycie już głos Ady. Dzisiaj mamy w Akademii gościa.

Ania: Jest nim Ada, na którą czekałyśmy kilka dobrych tygodni. Liczyłyśmy na to, że w końcu się spotkamy, i się udało. Ado, czy mogłabyś się nam wszystkim przedstawić?

Ada: Jasne. Hej, nazywam się Ada. Co więcej mogę o sobie powiedzieć? Jestem zwykłą dziewczyną, która lubi góry i lubi czytać. Mieszkam w Warszawie i prowadzę zwykłe życie. Staram się w nim realizować swoje zainteresowania i szukać jakichś promyków radości w codzienności.

Historia Ady – początki

Ania: Dziś porozmawiamy o tym, od czego wziął się pomysł na nasze spotkanie. Ado, na swoim profilu na Instagramie podzieliłaś się wiadomością, że po wielu latach kończysz etap starań. Zanim jeszcze do tego dojdziemy, czy przedstawiłabyś nam wszystkim Waszą historię starań?

Ada: Jasne. Instagram staraczkowy założyłam dwa czy trzy lata temu. Wtedy starania wyglądały u mnie jeszcze dosyć aktywnie. Ten niedawny post faktycznie zakończył już ten etap. Natomiast jeżeli chodzi o naszą historię, to zaczęliśmy standardowo, jak większość par – jakoś mniej więcej rok po ślubie. To było w 2014 roku. Najpierw staraliśmy się naturalnie, ale dość szybko, bo po pięciu–sześciu miesiącach zaczęłam szukać lekarza. W sumie trudno mi to teraz wytłumaczyć, ale jakaś tajemnicza intuicja podpowiadała mi, że coś może być nie tak. Nie wiem, skąd się to u mnie wzięło, ale zaczęłam konsultować nasze starania ze zwykłymi ginekologami. Byłam u kilku różnych, ale wszyscy bagatelizowali moje obawy i nie zlecili żadnych badań. Kazali mi być dobrej myśli i czekać na ten magiczny rok od momentu odstawienia tabletek.

Natomiast po upływie tego czasu, w 2015 roku w końcu trafiłam do lekarza, który specjalizował się w leczeniu niepłodności. On podszedł do sprawy profesjonalnie, zlecił mi szereg badań i skierował do kliniki, w której sam zresztą leczył. Tam poleciało już trochę lawinowo, ale też takim standardowym trybem – jakaś podstawowa diagnostyka, sporo badań. Najpierw stwierdzono u mnie zespół policystycznych jajników, chociaż później inni lekarze z tym polemizowali, więc ostatecznie nie wiem, czy mnie to dotyczy. Przeszłam monitoring cyklu ze stymulowaną owulacją, cztery inseminacje.

Punkt zwrotny

Ada: Trochę wstyd mi się przyznać, ale w międzyczasie sama zaczęłam szukać informacji na temat płodności. Najpierw trafiłam na blog Ani „To w środku”, jeszcze zanim zaczęłyście razem działać. Prawdę mówiąc, mimo że miałam już prawie trzydzieści lat, to bardzo niewiele wiedziałam o moim ciele i o mojej płodności, więc musiałam bardzo dużo doczytać i poznać swój organizm. Aby wpleść tutaj coś pozytywnego… To jest jedna z lepszych stron niepłodności. Gdyby nie ona, nie szukałabym wiedzy o diecie, nie słuchałabym swojego organizmu i pewnie mój styl życia byłby w dalszym ciągu taki sam, czyli niezbyt higieniczny i zdrowy albo dużo więcej czasu wymagałoby to, żeby go zmienić.

Wracając do kliniki. Po czterech inseminacjach lekarz zasugerował test na wrogość śluzu, który wyszedł pozytywny. To był punkt zwrotny w naszym leczeniu. Zasugerowano nam, że prawdopodobnie w moim organizmie są przeciwciała przeciwplemnikowe i borykamy się z niepłodnością na tle immunologicznym, której warto byłoby się przyjrzeć. W ten sposób trafiliśmy do profesora w Łodzi, który się w tym specjalizuje. Spędziliśmy u niego dwa lata, które z perspektywy czasu uważam za stracone. Natomiast wtedy mocno wierzyliśmy, że ten trop prowadzi do sukcesu. Poddaliśmy się dosyć kontrowersyjnemu leczeniu – mam na myśli szczepienie limfocytami męża. W sumie mieliśmy dwie serie takich szczepień. Oczywiście one nic nie dały. Czas mijał i kiedy profesor zaczął mówić o in vitro, to stwierdziliśmy, że trzeba wrócić do kliniki i dać sobie spokój z tymi eksperymentami.

In vitro

Ada: W 2018 roku ponownie zgłosiliśmy się do kliniki. Tym razem byliśmy przekonani o podejściu do in vitro. Przy czym moje wyobrażenie na ten temat było bardzo naiwne. Wyobrażałam sobie, że ta procedura to pewniak, że wystarczy tylko nasza decyzja i dwie kreski mamy jak w banku. Natomiast rzeczywistość totalnie zweryfikowała moje wyobrażenia.

W maju 2018 podeszliśmy do pierwszego in vitro. Moje komórki okazały się dosyć niskiej jakości. Wspólnie z lekarzami przyjęliśmy strategię, zgodnie z którą po pierwszym zabiegu pick up nie miałam transferu, tylko przeszłam trzy stymulacje z rzędu. Zbieraliśmy komórki i zarodki, bo niestety w międzyczasie pojawiła się kolejna przeszkoda, tym razem o podłożu genetycznym. W procedurze in vitro trzeba przejść na początku rutynowe badania genetyczne. Już nie pamiętam, czy bada się oboje rodziców, czy tylko kobietę. Wydawało się, że to zwykła formalność. Natomiast u mnie to badanie nie dość, że wykazało mutację MTHFR, która jest dosyć powszechna, to jeszcze nieprawidłowy kariotyp, translokację dwóch chromosomów. To wymagało szerszej konsultacji z genetykiem. On oszacował (w sumie nie wiem, skąd on to wziął – dzisiaj myślę, że z kosmosu), że szansa na zdrowy zarodek wynosi pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.

W grę weszło więc badanie genetyczne zarodków – PGD. Dlatego podeszliśmy do in vitro w ten sposób, że – brzydko mówiąc – zbieraliśmy zarodki, aby je razem przebadać, bo niestety to badanie było bardzo drogie i musieliśmy wziąć to pod uwagę. Po prawie roku, po przejściu trzech pick upów i walki o zarodki okazało się, że jest ich pięć. Trzy z nich były zdrowe – pozytywnie przeszły badania genetyczne.

Decyzja o zakończeniu starań

Ada: W 2019 roku zaczęliśmy się przygotowywać do pierwszego transferu. Podchodziłam do niego z wielkimi nadziejami. Ta naiwność i wielka wiara w magiczny sukces in vitro były we mnie bardzo silne, mimo poprzednich problemów po drodze. Pierwszy transfer okazał się nieudany, zresztą tak jak dwa kolejne. Ostatni miał miejsce w sierpniu 2019 i od tamtej pory daliśmy sobie spokój. Byłam już bardzo zmęczona fizycznie tą toną leków i tymi wszystkimi badaniami. Miałam wrażenie, że mój organizm był mocno przeciążony. Psychicznie też bardzo ciężko przeżywałam te niepowodzenia. Czułam ogromną frustrację i wielkie rozczarowanie. Potrzebowałam po prostu oddechu. Na początku decyzja o zakończeniu in vitro wydawała nam się tymczasowa, ale im dłużej zaczęliśmy o tym myśleć i rozmawiać, to doszliśmy do wniosku, że to jest chyba ostateczny koniec. Oboje mieliśmy dość i trzeba było się teraz skupić na czymś innym.

Koniec pewnego etapu

Zosia: Pozwolisz, że przeczytam fragment z jednego z Twoich wpisów na Instagramie? Bo Ado, bardzo mądrze piszesz. To jest jeden z takich profili, który się obserwuje z zapartym tchem i bardzo dużo znajduje się tam dla siebie. Ja tak mam. To jest post z siódmego stycznia, gdzie Ada napisała:

Przychodzi w końcu taki dzień, kiedy trzeba zamknąć pewien etap życia i iść naprzód. Dla mnie taki czas nadszedł właśnie teraz. Moja IVF journey dobiegła końca. Mieszają się we mnie sprzeczne emocje. Z jednej strony ciągle czuję jeszcze rozczarowanie, ból i żal, że się nie udało, jednak z drugiej strony wypełnia mnie ulga, spokój i wolność, że to już za mną. Nie będę tęsknić za kliniką, lekarzami, lekami, badaniami. Mimo porażki, było warto.

I tu jest maksymalny dualizm – z jednej strony jest waga tej nadziei i tego, jak bardzo wierzyłaś, że to będzie pewnik, a z drugiej – ta wolność, którą daje podjęcie decyzji, że to już koniec tych oczekiwań i marzeń. Jestem bardzo ciekawa, jak to było, jak w ogóle można się podnieść po takiej porażce? Też tak to określasz i tak to wybrzmiewa z wielu rozmów ze staraczkami, które podchodzą do in vitro i nie okazuje się ono szczęśliwym, chociaż miała to być tylko formalność. Jak sobie poradzić?

Przebudzenie

Ada: Tak już mam, że jak w coś wchodzę, to na maksa i robię wszystko, żeby spełnić swoje marzenie czy zrealizować cel. W trakcie procedury in vitro naprawdę walczyłam i miałam dużą wiarę i nadzieję. Patrzyłam na to wszystko z optymizmem. Ale tak naprawdę tę naszą nieudaną walkę nie odbieram jako porażki. Jestem teraz przekonana, że w tamtym czasie zrobiłam wszystko, co mogłam. Na różne sposoby próbuję to sobie tłumaczyć, żeby nie zwariować. Tak musiało być, to jest po prostu niezależne ode mnie i tak będzie wyglądało moje życie – to jest część mnie i mojej historii i to nie jest porażka. Przetłumaczyłam sobie, że może ta walka z niepłodnością przez ostatnich pięć lat była walką przeciwko sobie i tej rzeczywistości, na którą straciłam bardzo dużo energii, czasu, można powiedzieć – młode lata. Było warto. Jeszcze raz podpisuję się pod tym, co zacytowałaś, Zosiu. Było warto, zrobiłabym to jeszcze raz.

Przyszedł czas, aby zmierzyć się z tym, że niepłodność jest częścią mojego życia i jeżeli chcę je przeżyć w spokoju (którego w pewnym momencie bardzo potrzebowałam) i zgodzie, to muszę zaakceptować to, co mi ono dało. Zrozumienie tego przyniosło mi wielką ulgę i tę wolność, o której napisałam. Nie mogę sobie nic zarzucić, bo podjęłam rękawicę i nie poddałam się biernie losowi. Próbowałam coś zrobić, ale też nie za wszelką cenę. Bardzo się cieszę z tego przebudzenia, którego doświadczyłam w ostatnich miesiącach. Ono ciągle trwa, bo to jest proces. To przebudzenie oznacza zadbanie o siebie. Uświadomiłam sobie, że tak się skupiłam na braku dziecka, że zatraciłam wiele rzeczy, które wcześniej były dla mnie ważne, a które są dookoła mnie i są dobre. Na szczęście przebudziłam się z tego pędu, letargu. Myślę, że w dobrym momencie.

Zamknięta furtka

Ania: Czyli teraz jesteś w momencie zaprzyjaźniania się z nową Adą. Rozumiemy, że starania za Wami i podjęliście decyzję, że wybieracie życie bez dzieci. Czy to jest tymczasowa przerwa na złapanie oddechu, tak jak robi wiele osób?

Ada: Wiadomo – nigdy nie mów nigdy, więc nie wiem, co będzie w naszych głowach i sercach za rok czy dwa lata. Natomiast na ten moment to jest raczej: nigdy. Zaprzestaliśmy starań w sensie jakichkolwiek interwencji medycznych w naszą niepłodność. Nie biorę żadnych leków, nie widuję się z lekarzami.

Ostatnio usłyszałam śmieszne – ale też i trafne – porównanie, że może u mnie jest trochę tak jak z alkoholizmem: potrzebuję granicy, powiedzenia, że nigdy tego dziecka nie będzie. Jeżeli zostawiłabym sobie furtkę, to myślę, że żal czy tęsknota byłyby we mnie bardzo silne. Kiedy powiedziałam sobie sama przed sobą, że to jest definitywny koniec, to chyba było mi lżej się z tym zmierzyć i łatwiej było mi otworzyć się na nowy rozdział i nową przyszłość.

Ania: Właśnie miałam Cię, Ada, o to zapytać, ale już mi odpowiedziałaś. Ja próbowałam się oszukiwać, robiąc takie sztuczne przerwy. Wierzyłam w to, że mogą mnie one przybliżyć do celu i wiele razy słyszałam o tym magicznym odpuszczaniu. Pamiętam, jak dzieliłam się tym, że dajemy już sobie spokój, bo potrzebujemy oddechu. Aczkolwiek u mnie to nie było do końca szczere i myślę, że niektóre słuchaczki wiedzą, o czym mówię, bo same próbują takiej metody. Miałam zapytać, czy ta furtka jest już na zawsze zamknięta albo czy w tym momencie wydaje Wam się, że tak jest, i dziękuję, że odpowiedziałaś. Na samym początku podcastu przyszło mi to do głowy.

Ada: Tak jak powiedziałam – łatwiej jest mi żyć ze świadomością, że ta furtka jest zamknięta, niż gdyby była uchylona. Może to jest kwestia mojej psychiki, ale tak to postrzegam.

Wybieram życie bez dzieci

Zosia: Te słowa, które przeczytałam, zacytowałam za pozwoleniem Ady z Jej Instagrama. To była Ada, która mówiła do Was w styczniu zeszłego roku, czyli właściwie mija rok. Wtedy czytałam ten post i myślałam: „To jest super decyzja, jestem z Tobą, kibicuję Ci”. Ale gdzieś ciągle z tyłu głowy miałam pytanie – myślę, że w tym samym klimacie, o który Ania pytała przed chwilą – czy naprawdę Wam się to uda. A później Ada odezwała się w kolejnym poście, który jest z września zeszłego roku.

Chcę Ci bardzo podziękować za to, że tego nie lukrujesz. Bo to trochę może wybrzmieć na zasadzie: podjęliśmy taką decyzję, wybieramy życie bez dzieci, jest nam lżej i za tym czeka tylko brokat, lukier, piękne podróże i wspaniałe małżeństwo. A Ty nie boisz się napisać, że to były czarne miesiące, że nie było kolorowo. I znowu sobie pozwolę coś przeczytać, a jak zechcesz, to się do tego odniesiesz, dobra?

Ada: Tak, proszę bardzo.

Nowy rozdział

Zosia: Ada pisze:

We wrześniu mija rok od naszego ostatniego nieudanego transferu i momentu, odkąd zaprzestaliśmy starań i jakiejkolwiek interwencji medycznej w naszą niepłodność. Ta decyzja rozpoczęła we mnie trudny wewnętrzy proces układana się na nowo z samą sobą i godzenia z tym, co zaplanowało dla mnie życie. Pierwsze miesiące bez perspektywy starań były dla mnie bardzo trudne. Po pięciu latach życia w trybie od wizyty do wizyty, od badania do badania, od transferu do transferu z wielką nadzieją w sercu »teraz musi się udać«, nagle musiałam pogodzić się z tym, że to już koniec, i zmierzyć z wizją przyszłości bez dziecka.

W moim życiu zabrakło nagle sensu i celu. Nie mogłam się początkowo odnaleźć w tej sytuacji. Czułam się zagubiona i samotna, a moja frustracja zaczęła się odbijać na moim małżeństwie. Na szczęście po kilku mrocznych miesiącach ocknęłam się i postanowiłam zawalczyć o siebie, o mój związek i odzyskać swoje życie. Weszłam na ścieżkę akceptacji i myślę, że teraz idę w dobrym kierunku. Pracuję w dalszym ciągu nad redefinicją siebie samej i szukam nowego celu w życiu, innego niż rodzicielstwo. W moim przypadku zaakceptowanie mojej bezdzietności dało mi wewnętrzy spokój, uświadomiło mi, ile dobrego jest wokół mnie, i otworzyło mi oczy na nowe możliwości.

Moja droga do tego miejsca, w którym jestem dzisiaj, była trudna i bolesna. Nie obyło się bez guzów i siniaków. Wprawdzie miałam jeszcze czasem mroczne dni, ale jest ich już coraz mniej i zawsze wychodzi po nich słońce. Mimo że moja historia nie kończy się bobasem, to wierzę, że jest to początek czegoś jeszcze większego i piękniejszego. Dzielę się nią z Wami ku pokrzepieniu serc i w nadziei, że zainspiruję Was do odnalezienia właśnie własnej drogi w niepłodności.

Druga Ada

Zosia: Czytałyśmy ten post z Anią pewnie wiele razy, ale wróciłyśmy do niego wczoraj wieczorem i stwierdziłyśmy, że to wspaniale, że jesteś naszym gościem.

Ania: I tylko dodam, że jak zobaczyłyśmy ten post, to jedna z nas powiedziała: „Dlaczego Ady nie ma jeszcze w naszym podcaście?”. (śmiech) To jest człowiek, z którym powinnyśmy porozmawiać już, teraz. Ten wpis jest megamądry. Tyle dobrego płynie z tych słów.

Zosia: Ado, bardzo liczę na to, że to skomentujesz i że nam trochę powiesz o tym, co tu napisałaś, i o tych mrocznych dniach. Po drugiej stronie może siedzieć jakaś druga Ada, która może jest dwa kroki przed podjęciem tej decyzji, ale już jest zmęczona i być może marzy, aby być w Twoim miejscu. Chciałabym, żeby mogła to usłyszeć od Ciebie.

Ada: Co ja mogę powiedzieć takiej drugiej Adzie? To, że same dla siebie jesteśmy najważniejsze i trzeba dbać przede wszystkim o siebie. Ta walka jest bardzo wyniszczająca wewnętrznie, o czym wszystkie staraczki bardzo dobrze wiedzą. Można niezwykle łatwo się zatracić i trudno jest wrócić samemu do siebie.

Może to dziwnie brzmi. W pewnym momencie miałam też przemyślenia, czy jak już zajdę w ciążę, to czy będę się potrafiła z niej cieszyć. Doszłam do takiego stanu, że zaczęłam wątpić, czy to dziecko da mi szczęście. Miałam wrażenie, że to błędne koło, walka sama dla walki. W międzyczasie zatraciłam już nawet moją motywację do macierzyństwa. Przekaz, który chciałabym zostawić, jest taki, żeby słuchać w tym wszystkim siebie. Jeżeli czujemy, że coś jest zbyt trudne do udźwignięcia, to dawajmy sobie przestrzeń może nie tyle do porażki, co do życia w zgodzie ze sobą.

Powrót do siebie

Ada: Nie ukrywam, że w ostatnich, bardzo trudnych miesiącach wiele dała mi pomoc, na którą się zdecydowałam. Należę teraz do grupy wparcia dla dziewczyn, które podobnie jak ja powiedziały staraniom: „dość”. Nawet się nie spodziewałam, że taka terapia może być uwalniająca i wyciszająca. Idę teraz w dobrym kierunku. Ponownie się ze sobą zaprzyjaźniam, odnajduję w sobie tę dziewczynę sprzed pięciu lat, bo te ostatnie lata bardzo mnie zmieniły.

Wcześniej byłam pełna pomysłów, energii do działania, lubiłam spotykać się z ludźmi. Te pięć lat bardzo podkopało moją pewność siebie, moją kobiecość, moje poczucie własnej wartości. Dochodziło do takich sytuacji, że podczas rozmowy z kimś miałam wrażenie, że jestem oceniana pod kątem mojej bezdzietności. Czułam się w obowiązku usprawiedliwiania się, dlaczego nie mam dzieci. Dużo było w mojej głowie jakichś lęków czy przekonań związanych z niepłodnością i bezdzietnością.

Dopiero teraz, po roku od momentu, kiedy zaprzestaliśmy starań, wychodzę na prostą. Obecnie to życie bez dzieci jawi mi się jako dobre, radosne, szczęśliwe. Jeszcze kilka miesięcy temu widziałam tam totalny bezsens i mrok. Teraz dopuszczam taką myśl, że może być fajnie.

Zosia: Rozumiem tę Twoją decyzję jako proces. To jest to, za co chciałam podziękować. Z jednej strony to, że po tej decyzji nie będzie już lekarzy, leków, być może kolejnych prób w pewien sposób jest uwalniające. Ale z drugiej strony jak nie mam celu i nie wiem, do czego biegnę i jak ma wyglądać dalej moje życie bez dzieci, to jest niezwykle trudne poukładać to na nowo i wrócić do siebie (to jest bardzo dobre określenie – staraczki doskonale to będą rozumieć). To wspaniałe, że mówisz, że tam może być mrok, że można się czuć jakby się dostało obuchem w łeb. I że to nie jest cud miód i orzeszki – wybrałam życie bez dzieci i teraz już tylko high life.

Nowe życie

Ania: Wyobrażam sobie, że nic nie dzieje się z minuty na minutę w momencie, w którym przestajemy się starać, a tkwiliśmy w tym przez wiele lat naszą głową i każdym kawałkiem naszego ciała. Kiedy zamykałyśmy oczy i je otwierałyśmy – myślałyśmy o staraniach. Kiedy po tylu latach i po tylu wypłakanych łzach mówimy: „Okej, kończę to i wracam do tego, co było przed”, to jednak przez te lata przyzwyczaiłyśmy się do pewnych rzeczy. Byłyśmy wystawiane na wiele sytuacji, które nas w pewien sposób ukształtowały.

Zosia: Jasne, a poza tym w te miejsca, w których była niepłodność, teraz trzeba wlać jakiś inny płyn.

Ania: Te minuty, godziny rozmyślań, ten czas spędzony na rzeczach poświęconych staraniom nagle musimy przeorganizować i nauczyć się żyć na nowo.

Zosia: Czyli nawet odbudować relacje, których już nie ma właśnie przez to, że pochłonęła je niepłodność. Dlatego to jest tak cholernie trudne. To nie jest tak, że zapada decyzja i pyk – niech się dzieje. To jest proces. Bardzo trudny. Nowe życie.

Ania: Rodzisz się na nowo.

Ada: Tak, dokładnie, dziewczyny. Świetnie to podsumowałyście, tak to wygląda. To jest na pewno nowy rozdział. Z odbudowaniem tego wszystkiego, co było wcześniej – relacji, nawet sposobu spędzania wolnego czasu, trybu dnia, w końcu spełnianie swoich marzeń. Ale ta niepłodność cały czas jest częścią mojego życia i tego nie da się wymazać, tak jak tych ostatnich pięciu lat.

Nie ma jednej słusznej decyzji

Ada: Ta niepłodność nie znika też, kiedy patrzę w przyszłość. Ale staram się ją traktować może nie jako przyjaciółkę, bo to by było zbyt daleko idące określenie, ale jako towarzyszkę. Ona jest gdzieś obok, dużo się od niej nauczyłam i już jej tak nie odganiam. Gdzieś sobie idzie z boku, ale nie musi prowadzić mnie za rękę. Nie muszę iść jej śladem, tylko to raczej ona kroczy za mną. Teraz to ja decyduję o moim życiu i ja je kształtuję według swoich pragnień, które były ukryte, a nie na odwrót.

Natomiast chciałam jeszcze powiedzieć, że bardzo szanuję dziewczyny, które walczą do końca. To też jest wielka odwaga, może nawet większa niż powiedzenie: „stop”. Pewnie nie można tego porównywać i trudno jest oceniać jedno vs drugie. Ale ile one muszą mieć w sobie siły do tej walki do ostatniej kropli krwi – to też trzeba docenić. Walki – i psychicznej, i fizycznej. Ja wybrałam inny scenariusz, inne zakończenie tej historii. Natomiast nie ma jednej słusznej decyzji. Chciałabym oddać szacunek i pokłon tym osobom, które się nie poddają.

Zosia: Myślę, że tego nie zmierzymy. Gdyby świat miał w sobie tyle empatii co Ty, to byłoby cudownie. Ale nie jesteśmy w stanie tego zmierzyć. Dla takiej staraczki, która walczy, jak to określasz – do ostatniej kropli krwi – to Ty możesz być heroską, że miałaś w sobie tyle siły, aby powiedzieć „stop” i zawalczyć o siebie. I to dla niej jest nie do pomyślenia i myśli sobie: „Boże, jaka ta Ada musi być silna, ja bym tak nie dała rady”. Gdyby na świecie było tyle empatii co w Twoim sercu, to byłoby pięknie.

Niepłodność – moja towarzyszka

Zosia: Zbliżamy się do końca tego podcastu. Przepiękne słowa padły na koniec. Przeróżnych metafor szukamy na tę niepłodność, ale jeszcze nigdy nie padło, że rzeczywiście trudno ją określić przyjaciółką. Być może kiedyś. Natomiast może być towarzyszką, która ma jednak naleciałości do tego, aby rządzić i ciągać nas za ręce i trzeba ją ustawić zdecydowanym tonem. Skoro już tu musisz ze mną kroczyć, to krocz, ale idziesz w moim tempie i stawiasz kroki po moich śladach, a nie na odwrót. I to jest wspaniałe.

Jesteśmy zaszczycone, Ado, że byłaś w naszym podcaście. Jesteś pięknym człowiekiem. A na koniec będziemy Ci życzyć tego, co najbardziej lubisz. Bo Ada mówi, że kocha wino – życzymy Ci dużo dobrego wina. Kocha góry, z których by the way nagrywa ten podcast, jest teraz w swoim ukochanym miejscu. Kocha książki, podróże, powolne poranki, długie wieczory i ciasteczka – nasz człowiek. Nie lubi bałaganu, pośpiechu, przeciągów, tłumów, arogancji, chamstwa i małostkowości. Jest uparta, wrażliwa, nieśmiała, silna, romantyczna, ostrożna, rozsądna, zorganizowana i wyrozumiała. I to właśnie Ada była naszym dzisiejszym gościem. Przepiękny odcinek nam z tego wyszedł.

Ania: Ada, dziękujemy Ci bardzo. Dodam tylko – przecudownie. Miałam również powiedzieć, że jesteś pięknym człowiekiem, ale Zosinek mnie ubiegł. Powtarzam to jeszcze raz – piękny z Ciebie człowiek.

Na zakończenie

Ada: Dziękuję Wam, dziewczyny, za wspaniałą atmosferę tej rozmowy. Na koniec chcę powiedzieć, że to nasze spotkanie ma dla mnie dużą wartość terapeutyczną. Ciągle jestem w procesie uczenia się siebie na nowo i wyrzucenie tych słów i emocji z siebie w gronie osób, które tak dobrze to rozumieją, to jest wielka wartość. Dziękuję Wam, było mi to bardzo potrzebne.

Zosia: To jeszcze sobie wyobraźcie, że prawdopodobnie po drugiej stronie siedzi jakiś słuchacz, który myśli dokładnie tak samo. Że to dla niego z kolei była terapia. Więc pomagajmy sobie.

Ania: I wszyscy razem – wielki przytulas na koniec.

Zosia: Buziaki, Ada. Teraz śmigaj na spacery po swoich ukochanych górach.

Ada: Dzięki, dziewczyny. Dziękuję bardzo, miłego dnia!

Zosia: Trzymajcie się!

Ania: Hejka!