×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #039 – Ciąża Zosi – Q&A
czym jest Akademia Płodności
01.06.2021
#039 – Ciąża Zosi – Q&A

Jak długo Zosia starała się o drugie dziecko? Jakie zmiany wprowadziła w diecie? – na te i inne pytania odpowiadamy w tym podcaście. Ciąża Zosi to gorący temat – odkąd o niej poinformowałyśmy, zalałyście nas wiadomościami. W tym odcinku poruszymy kwestie, które najbardziej was interesują.

Plan odcinka

  1. Ciąża Zosi. Jak długo trwały starania?
  2. Jakie zmiany pojawiły się w diecie?
  3. Leki, monitoring cyklu i zmiana stylu życia 
  4. Jakie suplementy przyjmowała Zosia?
  5. Skąd wziąć siłę na dietę?
  6. Emocje przy drugich staraniach
  7. Chłopiec czy dziewczynka?
  8. Płodna dieta – wierzymy w nią!

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: Zrobimy jakiś piękny wstęp. (śmiech) Widać, że jedna i druga kawy nie pije. Ostatnie ziewnięcie!

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Ania: Witamy we wtorek w kolejnym podcaście.

Z.: Dzień dobry, hejka!

A.: Odcinek obiecany przez Zosię.

Z.: „Obiecałaś! Nagrywaj!”.

A.: W Instastories na Instagramie Akademii Płodności zostawiłyśmy wam okienko do zadawania pytań odnośnie do tego, jak to się stało, że Zosia jest w ciąży.

Z.: Opowiemy dzisiaj, skąd się biorą dzieci.

A.: Odpowiemy na najczęściej pojawiające się pytania. Mamy wrażenie, że co trzecie było takie samo.

Z.: Tak. Jeszcze tytułem wstępu dodałabym, że stwierdziłyśmy, że to będzie najlepsza forma, aby o tym opowiedzieć, bo pytań było mnóstwo. I rzeczywiście niektóre się powtarzają. Wszyscy chcieliby wiedzieć, ile trwały starania. Ten sposób odpowiedzi jest też superwygodny. Jedni będą mogli tego posłuchać, a inni – jeśli nie będą mieli takiej możliwości – to sobie przeczytają i będzie to najbardziej wyczerpujące. Ania, to była nasza wspólna decyzja. (śmiech) Co tu na Zosinka zrzucasz?

A.: To prawda. Uznałyśmy, że jest tak wiele pytań, że to będzie dobre rozwiązanie, aby każdy był ukontentowany.

Z.: Tak, chociaż gdybyśmy miały odpowiadać na każde, to ten podcast trwałby pewnie z cztery godziny. Na szczęście większość pytań się powtarza, więc wyciągniemy z tego esencję. Mamy wszystko wypisane. Aniusia siedziała dzielnie przed chwilą i notowała na tablecie to, co najczęściej się pojawia, więc będziemy sobie na to zerkać. A gdybym coś pominęła, to Ania będzie tu redaktorem. Będziesz mi przypominać.

A.: Poważna sprawa. Chociaż myślę, że będę sobie tutaj po prostu cichutko siedziała.

Z.: Nie, bo chciałabym zaznaczyć, że są tu też pytania, w których bierzesz udział, bo opowiadasz o sobie. Nie przysypiaj. Musisz być aktywna. Musisz mnie słuchać i ze mną rozmawiać.

Ciąża Zosi. Jak długo trwały starania?

A.: No dobrze, to zaczynamy od pytania pierwszego, które pojawiało się najczęściej, co w trzecim okienku, tylko inaczej sformułowane: ile, Zosiu, staraliście się o drugie dziecko?

Z.: To prawda – pytanie na topie. Właściwie trudno powiedzieć. Mogę wam zdradzić, ile trwały starania o Krysię, bo to było jasno zarysowane, dochodził do tego każdy nieudany miesiąc i dokładnie wiedziałam, jak długo to się działo. Teraz te granice są trochę zamazane, dlatego że tym razem było zupełnie inaczej.

Właściwie ciężko stwierdzić, od kiedy się staraliśmy. To było bardziej otworzenie sobie drogi na to, że cudownie by było, gdyby Krysia mogła mieć kiedyś rodzeństwo i że skoro raz się udało, to może nie jest to aż tak zachłanne, żeby myśleć o kolejnym dziecku. Miałam takie przemyślenia i sama się w tym kontrolowałam, że skoro powiodło mi się z tyloma schorzeniami, mam już to swoje wyczekane maleństwo, to może wystarczy. A z drugiej strony pojawiało się: „No dobra, ale już raz dałaś radę, pokazałaś, że to się da zrobić, więc może by się kiedyś udało once again. Może nie warto tych myśli gdzieś zakopywać”.

Trudno mi odpowiedzieć, jak długo się staraliśmy. Gdzieś to wyjdzie, jak będziemy odpowiadać na następne pytania. Zaczęliśmy sobie otwierać furtki w głowie na zasadzie: a może by zmienić nasz styl życia? Może by wprowadzić dietę po to, żeby za jakiś czas udało się szybciej? Natomiast trudno jest mi podać konkretną datę, kiedy siadamy z Dudkiem i ustalamy, że dzisiaj zaczynamy starania. To tak nie wyglądało. Te granice są bardziej rozmyte. Plus ciągle mi towarzyszyły wątpliwości, czy mam prawo oczekiwać więcej. Czy mogę być aż tak zachłanna, aby chcieć następnego dziecka.

A.: Otworzyła się furtka i wiemy, że przeszliście na dietę. Od tego właściwie zaczęliście.

Z.: Dokładnie tak. W imię zasady, żeby nie było, że szewc bez butów chodzi.

Zmiana diety

Z.: To jest trudny temat, bo Zosia, dietetyczka od płodności, która teoretycznie zna wszystkie tajniki płodnej diety, nie do końca łatwo wprowadza je w życie. I tak było tym razem. Nie wiem, czy to się w ogóle kiedyś zmieni. Czy mogę wydrapać ze swojego genomu to, że kocham ciastka?

Kolejny raz inicjatorem był mój mąż. Boże, życie z Dudkiem jest trudne! Jak np. zbliża się sobota i prosicie go, żeby kupił chipsy, to on wywróci oczami i powie, że może już wystarczy. Nawet jak to zrobi, to rzuci tą paczką na stół i każdy kolejny kęs będzie śledził wzrokiem pełnym pogardy. Jest więc mężem ułatwiającym podjęcie dietetycznych kroków. I trochę tak było, że przeszliśmy na dietę z jego inicjatywy. W ogóle ciężkie to było. Pamiętacie lockdown, kiedy wszyscy siedzieliśmy zamknięci w domu i piekliśmy dużo dobroci? Właśnie wspominałam Ani, że przepadłam wtedy w pieczeniu chałek i innych pysznych rzeczy, które były raczej z białej mąki i z białego cukru. Był taki czas w moim życiu chałką, masłem i cukrem płynący.

Trudno mi było później przejść na dietę, którą proponował mój mąż. Ale zrobiliśmy to i to było mniej więcej wtedy, kiedy Krysia miała roczek. Gdy zbliżała się jej impreza urodzinowa, to byłam już dźgana przez Dudka w bok, że może zmienilibyśmy sposób odżywiania, bo on już nie chce tego zamawianego jedzenia. Tak to wspominam. Czyli okolice roczku Krysi. To był moment, kiedy stary powiedział…

A.: Dość!

Z.: „Zosiu, musimy coś z tym zrobić. Laska, super, że mamy Krysię, ale pamiętaj o tym, że nie przestałaś być chora na to wszystko, na co jesteś. Ziomek, kocham cię, chciałbym, abyś długo żyła. Nie chcę, żebyś zaraz miała cukrzycę typu 2 albo nadciśnienie, a możesz to mieć, wiesz o tym? Muszę ci to powtarzać?” – rozmowa jak z mamą, która na mnie krzyczała.

Jakie zmiany pojawiły się w diecie?

A.: Muszę wam powiedzieć, że byłam świadkiem tej wielkiej metamorfozy w biurze i faktycznie tak było, że na obiad wjeżdżał łosoś z kaszą gryczaną i sałatką, nie było żadnego zamawiania. Zresztą zaraz dowiecie się, jakie nowe zmiany wprowadziliście w diecie.

Z.: Nie wiem, czy pamiętasz, bo ja tak, jak Dudek zaczął ostentacyjnie jeść o konkretnych godzinach. Jak się go pytałyśmy, czy coś z nami je, to on zerkał na zegarek i mówił, że nie, bo to jeszcze nie jest jego pora. To była taka pierwsza szpila: halo! Ogarnijcie się, jedzcie regularnie. A później zaczął znosić na dół tzw. proso. Tak nazywałyśmy Dudka owsianki na drugie śniadanie z tymi wszystkimi superfoodami. Ostatnia porcja w menu, jaką bym wtedy wybrała ten posiłek. W taki sposób zaczął to przemycać. Dawał dobry przykład, pokazywał, że już nie drepczę z tobą, Zosin, pełen pogardy dla twojego postępowania.

A.: I wtedy przyszło nowe. Jakie ono było?

Z.: Tak. Teraz myślę, że w sumie mam łatwiej dzięki temu staremu. On mnie wtedy tak męczył i denerwował, ale z drugiej strony, czy wiadomo, kiedy ja bym się do tego zebrała?

A.: Jeździł po łososia jak szalony.

Z.: To właśnie było bardzo łatwe, że ja tylko dałam cynk, że może na jutro zrobiłabym rybę, a on już po nią jedzie, natychmiast. Super, to do tego on zrobi surówkę, żeby było szybciej.

A.: Nawet Ania się załapywała.

Z.: Dokładnie tak. Stara przyjeżdżała na michę.

Małe zmiany

Z.: Zaczęliśmy od prostych dań. Mam wrażenie – i ty chyba masz podobne, bo już kiedyś o tym rozmawiałyśmy – że o wiele szybciej jest zrobić zdrowy obiad niż taki, w którym trzeba panierować kotlety, zamoczyć je w jajku, w bułce, usmażyć – przecież to tyle roboty. A łososia kroisz, przyprawiasz – koniec, do pieca. Od tego się zaczęło.

Na pewno nie wprowadziłam diety od razu. To nie był taki zryw jak przy Krysi, że siadam i układam w tym momencie jadłospis. Wtedy było tak, że od jutra zmieniam swoje życie i nie wezmę nic niezdrowego do ust. Może już tak mam, że to jak z rzucaniem palenia – trzeba się od tego odciąć. Teraz tak nie było. Tym razem było na zasadzie: no dobra, skoro już chcesz mi zabrać te pyszne rzeczy, do których się tak przyzwyczaiłam i tak mi z nimi super, to okej. Chociaż rzeczywiście ciągle pamiętam o tym, że muszę zaraz wrócić np. do brania metforminy, że ta insulinooporność i cała reszta ciągle jest. Zaczęłam od małych zmian, aby nie robić rewolucji.

A.: Pamiętam taki czas, że wbijałam tutaj z sakiewkami i to się skończyło. Już ich nie przywoziłam.

Z.: Smutny czas!

A.: Przestałam to robić, bo nie chciałam psuć efektów, tylko wspierać. W końcu wszyscy razem zmienialiśmy bardzo dużo.

Z.: Posmutniałam teraz, bo pamiętam, jak te sakiewki wjechały ostatni raz. Ale na moją wyraźną prośbę Aniusia weszła w to razem z nami i trwała w tym. Później sama przywoziłaś zdrowe pudła. To był zryw biurowy. To też było fajne, że miałam wsparcie ludzi dookoła. To było super.

Biurowy zryw

Z.: Ale zaczynałam od małych kroczków, czyli od tego, co zawsze powtarzamy. Myślę, że w tamtym czasie nie byłabym w stanie zmusić się do niczego więcej. To było tak odległe. To nie było wejście w starania na pełnej parze, tak, jakby jutra miało nie być. Podeszliśmy do tego w ten sposób, że jest to bliżej bądź dalej nieokreślona przyszłość, jeśli w ogóle jest to możliwe. Wiadomo, że chciałabym to ułatwić – spoko, wypiję ten koktajl i jestem z tego happy, natomiast jeśli chcesz, żebym ciągle jadła łososia, to wolałabym jednak nie zaczynać tak ostro. Nie wiem, ile trwało to rozkręcenie się i przechodzenie na pełną dietę. Nie za długo. Ale to nie był taki zryw jak przy Krysi – „Od jutra nic, obiecuję i naprawdę tak będzie”.

A.: Ale zmiany też były widoczne.

Z.: No wiem, skoro sakiewek nie było i był łosoś.

A.: Zauważyłam sporo nowości. Czasami zdarzył się cheat meal, chociaż nie przy mnie…

Z.: To się stało wręcz nudne. Przychodziła pora obiadu, chwytało się za telefon i coś się zamawiało, więc wiadomo, że nie tak zdrowego jak zrobisz sobie sama. Nikt się już tym nie cieszył.

A.: Później cisnęłyśmy pudełka.

Z.: Gdybym teraz miała coś zamówić, to byłoby to so excited!

A.: Później część z tych obiadów, które wymyślałyśmy, wylądowała w dietach zimowych, bo tak to wszystko przetestowałyśmy.

Z.: Tak, bo te dania były zarąbiste.

A.: Kminiłyśmy nowości i później trafiały one do diet.

Z.: Nawet się zastanawiałyśmy, czy to podpisać „hit Zosinka”, „hit Aniusi”. Miałyśmy taki pomysł.

A.: Top dania.

Płodna dieta

Z.: Jeżeli więc chodzi o zmiany w żywieniu, to powiedziałabym o małych krokach nawiązujących do płodnej diety. Czyli wdrożenie stylu życia bardzo odmiennego od tego, który prowadziłam przez poprzednie miesiące.

A.: Zdecydowanie.

Z.: Natomiast było to bardzo zbliżone do tego, co wprowadziłam za pierwszym razem, kiedy starałam się o Krysię. Łosoś, orzechy, pełnoziarniste kasze, inne pieczywo, mniej słodyczy – to były pierwsze zmiany, jakie się pojawiły.

A.: Były sałatki, było smoothie.

Z.: Dokładnie tak.

A.: No i wjechały legalne słodycze.

Z.: To już trochę później.

A.: Ale były.

Z.: Tak.

Leki, monitoring cyklu i zmiana stylu życia

A.: Kolejne pytanie dotyczące dietetycznych tematów: czy byłaś na metforminie?

Z.: Nie! Udzielam szybkiej odpowiedzi. Nie brałam metforminy. Mam jej zapasy w szufladach, ale wstrzymywałam się z sięganiem po nią ze względu na to, że akurat w Polsce jest to wątpliwy lek w okresie ciąży i laktacji. A ponieważ ciągle karmiłam Krysię, to odsuwałam jego wdrożenie. Nie, nie brałam metforminy, jeszcze nie zdążyłam.

A.: A możesz nam powiedzieć, ile lat wcześniej stosowałaś ten lek?

Z.: O matko! Nie mam pojęcia. Bardzo długo. Zaczęłam go brać po pierwszym wyjeździe do Wrocławia, gdzie się dowiedziałam, że istnieje coś takiego jak insulinooporność. Pani doktor Asia, bardzo fajna kobietka, mi to zdiagnozowała. To było lata temu.

A.: Otworzyła się furtka, wjechała dieta. Czy w tym momencie, w którym zdecydowaliście się, że może będziecie się starać o rodzeństwo dla Krysi, byliście na wizytach u lekarza? Czy cykle były monitorowane?

Z.: Te teraz, przy drugiej ciąży – nie. Byłam u lekarza na wizycie po połogu. Później byłam po pół roku, aby sprawdzić, jak to się wszystko ma ze względu na różne komplikacje po porodzie naturalnym dużego dziecka. Zresztą w międzyczasie wiele się działo w moim życiu. Pani doktor, która mnie prowadzi i która odbierała Krysię, wiedziała dokładnie, co się wydarzyło. Była świadoma, że umarł tata i że nie zaczynamy tematu. Te wizyty były tylko po to, aby ogarnąć stan po porodzie, nie dotyczyły starań, więc żaden cykl nie był monitorowany. Poza tym moje cykle trudno było nazwać regularnymi (były takie, gdy stosowałam dietę), bo karmiłam jeszcze Krysię. Jeszcze nie weszliśmy w ten etap, w którym pojawiają się wizyty, monitoringi, leki na stymulację. To wyglądało tak: przygotujmy organizm, wprowadźmy dietę i aktywność fizyczną.

A.: Wjechały legginsy czy nie?

Z.: Nie, chociaż jest ich dużo i to takich ładnych, że aż chciałoby się je włożyć na tyłek.

Czas na ruch!

A.: Pamiętam, że twój mąż był naszym głównym coachem i to on nam przygotowywał, pomimo pandemii, karty sportowca potrzebne do zawodów.

Z.: Aleja zawodników sportowych.

A.: I przecież na to poszłyśmy.

Z.: Trzeba było opłacić jakąś kartę i zadeklarować się jako sportowiec. Fala śmiechu już minęła, wspaniale. Mówmy dalej. Musiałam coś zapłacić, aby móc wejść na siłownię, czyli było to jakieś obejście obostrzeń.

A.: Jako sportowiec.

Z.: Nie doczekaliśmy tego momentu. Najpierw kategorycznie stwierdziłam, że nie chcę iść na siłownię, bo nie dość, że jest pandemia, to jeszcze znajdę sobie każdy argument, żeby się tam nie pojawić. Ale pamiętam też, że bardzo się bałam, że jak tam pójdę, to będę największym flakiem ze wszystkich, jakie kiedykolwiek to miejsce widziało. Ty też mnie mocno na to namawiałaś. Anka była nakręcona, że będzie przyjeżdżać z Siedlec i będziemy zaczynać dzień od treningu. Tak się na mnie rzucili, że byłam na nich zła, bo wszyscy byli przeciwko mnie. I mój stary, i moja stara.

A.: Osaczyliśmy Zosinka.

Mobilizacja

Z.: Pamiętam, że stwierdziłam, że już pójdę z nimi na tę siłownię, aby się odwalili, i wiem, że jest to potrzebne. „Nienawidzę was za to, ale pójdę!”. Ale pomyślałam, że zanim się tam pojawię, muszę coś zrobić, aby nie paść po pierwszych pięciu minutach. Zaczęliśmy chodzić na spacery. Bardzo mi brakowało basenu, chciałam sobie popływać. Chyba jednak basen mi najbardziej w duszy gra, ale ze względu na pandemię był zamknięty (by the way w Radzyniu ciągle jest nieczynny). Nie doczekałabym się. Stwierdziłam, że muszę coś zrobić, bo na pierwszych spacerach złapałam niezłą zadyszkę. Chodziliśmy na długie, szybkie przechadzki i się na nich męczyłam, wracałam z zakwasami. Zaczęliśmy maszerować z Dudkiem i Krystyną.

A.: Ale człowiek się ruszył.

Z.: No tak. 

A.: Pamiętam, jak kończyliśmy pracę i umawialiście się, że jeszcze wychodzicie.

Z.: Tak, rzeczywiście, bo przez chwilę musieliśmy to wyrabiać bez Krystyny, bo darła się na tych przechadzkach. Więc szybki spacer, żeby jeszcze zdążyć, bo potem jak ją odbierzemy, to już nie pójdziemy.

A.: To była spora mobilizacja.

Z.: Tak było: „Stara, musimy skończyć tę robotę, bo muszę iść na spacer”.

A.: Tak było.

Z.: Fitness dostosowany do czasów pandemicznych i do Zosinka flaka.

Jakie suplementy przyjmowała Zosia?

A.: Dziewczyny zastanawiały się jeszcze nad tym, jakie brałaś suplementy.

Z.: Wszyscy zawsze o to pytają. Przy pierwszych staraniach też tak było, więc mnie to nie dziwi. Brałam suplementy, przyznaję. Przyjmowałam kwasy omega-3 i w sumie robiłam to już długo, więc bardzo polecam. Aniusia też bierze. Wszyscy, których kochamy, suplementują kwasy omega-3.

A.: Cisnę!

Z.: Jak już podjęliśmy decyzję o otwarciu tego okna możliwości na to, że może Krysia będzie miała rodzeństwo, to zamówiłam oleje, m.in. czarnuszkę. Piliśmy to z Dudkiem.

A.: Pamiętam.

Z.: Ania pamięta, bo kiedyś olej się wylał na stół i stary zabronił tego wycierać: „Ja to wypiję! To tyle pieniędzy!”. Pierwszy kieliszek drogocennego oleju za miliony monet się wylał – taka byłam przejęta. Przyjmowałam też witaminę D w trochę większych dawkach, po konsultacji. Czy coś jeszcze brałam? To chyba tyle z suplementów stosowanych codziennie. Prawie wszystkie zostały ze mną do dziś. I jeszcze olej z czarnuszki, powiedziałam to? Bo chciałam jeszcze przytulić moją tarczycę.

A.: Czyli to, o czym bardzo często trąbimy. Okazuje się, że wiele z nas bierze te bardzo ważne, udowodnione naukowo suplementy typu kwasy omega-3, które są must have podczas starań.

Z.: Jeszcze długo braliśmy z Dudkiem probiotyki. I tyle. To było wszystko. Ania zapytała mnie też, czy stosowaliśmy Ovarin. Nie korzystałam z niczego z mio-inozytolem, mimo że mieliśmy Ovarin pod ręką i pojawił się on przy pierwszych staraniach. Ogólnie warto, zwłaszcza jak się ma PCOS czy insulinooporność. To tyle, ta lista suplementów wcale nie jest długa.

A.: Ale dość konkretna.

Z.: I to są te najważniejsze preparaty.

A.: Wiadomo, że trzeba to też dostosować do danej osoby. Czasami jest czegoś więcej, bo ktoś tego potrzebuje, to kwestia indywidualna. Ale te wymienione to takie must have.

Skąd wziąć siłę na dietę?

A.: Dobrze, Zosinku, to teraz odpowiedz na pytanie, które umknęło naszym obserwatorom: ile masz lat?

Z.: Już teraz można mówić. Przez chwilę był to bardzo zabawny temat tabu.

A.: Mnie to rozczulało, gdy dziewczyny pisały nawet na mój prywatny profil: „Ania, powiedz, ile Zosin ma lat?”.

Z.: Tak było! Nie wiem, czemu was to tak elektryzuje, ludzie. Mam trzydzieści lat.

A.: Dziękujemy.

Z.: Koniec, żar prysł. Trójka z przodu, smutek.

A.: Dziewczyny pytały również, skąd wziąć siłę na dietę.

Z.: To temat na osobny podcast. Można by o tym gadać i gadać. Podzieliłabym to na etapy. Zosin, który ma zryw, w ogóle nie potrzebuje mobilizacji do diety, bo mnie to tak napędza, że gardzę każdą sakiewką jabłkową. Ale są takie chwile, że wcale nie myślę o diecie. Bywa, że pojawia się moment krytyczny, np. kawa około południa i brak czegoś słodkiego – wtedy moja dieta pada. 

Skąd wziąć na to siłę? Odpowiedziałabym ogólnie, bardzo to spłycając i wyciągając jakiś jeden wniosek – np. w moim przypadku trzeba znaleźć określony cel. To nie może być ogromny cel typu „zajść w ciążę”, bo on jest tym głównym, na którego często trzeba bardzo długo czekać, a to sprawia, że się niecierpliwię i tracę sens, powątpiewam w trakcie, potykam się i upadam. Warto więc ustalić krótkotrwałe plany, dobrze jest mieć to na uwadze. Wydaje mi się, że ty będziesz szukała tej siły gdzie indziej niż ja, mój stary też w zupełnie innym miejscu, twój tak samo. Jakbyśmy tutaj usiedli, to każdy da sobie inne wskazówki.

Nasi mężowie nagrali ostatnio podcast (jeszcze się nie ukazał), w którym rozmawiali o tym, jak zmobilizować faceta do diety, więc może znajdziecie tam trochę inspiracji. Mnie mobilizowały małe cele i ten główny gdzieś na końcu, który przyświecał temu wszystkiemu i przypominał, dlaczego warto w tym trwać.

Emocje przy drugich staraniach

A.: Emocje przy drugich staraniach. Czy możemy tutaj o tym mówić, czy temat został już wyczerpany na początku podcastu?

Z.: Ten temat nigdy nie jest wyczerpany. Powiedziałabym, że emocje były zupełnie inne niż za pierwszym razem. Przede wszystkim chyba dlatego, że moja głowa jeszcze się nie otworzyła na najciemniejsze scenariusze. Przy Krysi byłam tak przeczołgana, że nie wyobrażam sobie, że bardziej się da. Jeśli chodzi o emocje i uczucia, którymi wtedy darzyłam ludzi dookoła, i relacje, które na tym ucierpiały, to teraz było zupełnie inaczej. Może powinnyśmy to obgadać w jakimś dłuższym odcinku. Powiedziałabym tylko tyle, że pod tym względem było całkiem inaczej niż przy pierwszych staraniach.

Przede wszystkim trwało to o wiele krócej, bo to otworzenie okna nie zajęło kolejnych lat, tylko miesiące. Byłam zaskoczona tym, że tak szybko się udało. Samo to, że zrobiłam test i on pokazał dwie kreski, to było niedowierzanie. Nie wiem, czy to zawsze tak jest, że w pierwszym momencie się to neguje, ale to wyglądało tak: „Ja pieprzę, wiem, że ludzie tak zachodzą w ciążę, ale ja?!”. Moje pierwsze dwie kreski w życiu były tak przeczołgane, już na kolanach szłam, aby sięgnąć po ten test. A teraz po prostu go zrobiłam i wyszedł pozytywny wynik. Ruszałam się, wprowadziłam dietę, brałam suplementy, ale tak się zachodzi w ciążę? Jak to? Więc towarzyszyły temu zupełnie inne emocje. Samo to, że przyszło mi do głowy, żeby zrobić ten test, a nawet nie wiedziałam, który jest dzień cyklu. Nie miałam pojęcia. Stwierdziłam, że chyba dawno nie było okresu, więc sprawdźmy to.

A.: Bo nadal karmiłaś Krysię.

Ciąża? Ale jak to?

Z.: Tak, więc miałam mnóstwo argumentów na to, dlaczego tej miesiączki może nie być. Chociażby dlatego, że to wszystko jeszcze nie wróciło do normy albo pewnie cykl jest bezowulacyjny, bo przy karmieniu prolaktyna jest wywalona w kosmos i może blokować tyle procesów, że na pewno musimy pobyć na tej diecie przez kilka miesięcy. Może trzeba jeszcze trochę schudnąć i dopiero wtedy sprawdzić, czy jajniki drgnęły. Ale jakoś tak ten okres nie przychodził.

Nawet pamiętam, że jak miałam wykonać test, to się czułam głupio, naiwnie, że po co go w ogóle robię. „Serio, laska? Masz małe dziecko, stosujesz dietę od kilku miesięcy i co ty sobie wyobrażasz, że już? Jesteś gotowa na to, żeby znowu się z tym zmierzyć? No niemądra jesteś bardzo” – tak samą siebie disowałam w myślach. A tu tak dosyć szybko zaczęła wychodzić druga kreska. Byłam w tej ciąży już jakiś czas i o niej nie wiedziałam, nic nie podejrzewałam, bo nie miałam żadnych objawów, które by mnie na to nakierowały. A dodatkowo samo to, że się starasz, karmisz, robisz tyle rzeczy – jak to?

Spokojna głowa

A.: Można by powiedzieć, że stało się to w takim ogromnym spokoju.

Z.: Tak, na pewno określiłabym swoją głowę jako spokojniejszą. To jest taki stan niewyuczony, który przychodzi sam. Może przez to, że za bardzo nie miałam kiedy się nad tym zastanawiać, bo wciąż miałam małe dziecko, które pochłaniało bardzo dużą część mojego dnia. Bardzo chciałam ogarniać naszą pracę, żeby się to kręciło, więc to zajmowało codziennie kilka godzin. Czas, który mi zostawał, pozwalał mi myśleć o tym, jak chcę, żeby wyglądało moje życie.

Obok tego jeszcze budowa domu czy to, jak staramy się sobie radzić po tej wyrwie w postaci tego, że nie ma już z nami taty i jest tyle nowej przestrzeni do ogarniania wokół naszej rodziny. Było mało miejsca na to, żeby ta głowa odpuściła. Jest to coś, co w ogóle uważam, że jest nie do zrobienia, kiedy się samo nie zadzieje. Jakbyś mi powiedziała przy pierwszych staraniach, żeby odpuścić albo coś sobie znaleźć, to napakowałabym sobie tyle obowiązków, żeby je mieć pod korek, bo dzięki temu mogłabym przestać myśleć. Najtrudniejsza rada.

A.: Bardzo trudna. Taka wręcz, że się wszystko w człowieku skręca, jak to słyszy.

Chłopiec czy dziewczynka?

A.: Dobrze, Zosinku. Przechodzimy już do ostatnich pytań. Czy przeczuwałaś płeć swojego dziecka?

Z.: (śmiech)

A.: Takie niedietetyczne pytanie.

Z.: To jest właśnie to, które chcę zadać też tobie. Ty przeczuwałaś?

A.: Nie.

Z.: Wcale? Nie co bym chciała, tylko co czuję.

A.: Nie, zupełnie nie. Nie miałam żadnych przeczuć. Marzyłam o córce, ale gdyby jej nie było, to też byłoby fantastycznie – chcę, żeby to wybrzmiało. Ale nie, nie czułam. Tak mi się wydaje. A ty?

Z.: A ja odpowiadam za pierwszym razem: oczywiście, że tak. Od pierwszych chwil zrobienia testu wiedziałam, że to dziewczynka. Byłam tego pewna. Można to sprawdzić na USG, ale ja i tak wiedziałam, kto tam jest. Jakby mi ktoś oznajmił, że to chłopiec, to powiedziałabym, aby puknął się w łeb i nauczył się robić USG jeszcze raz. To była dziewczynka. „Ha! Ale nowość”.

Natomiast za drugim razem wiedziałam, że to będzie chłopczyk i tak nie jest. Od początku byłam przekonana, że tam mieszka chłopiec i już mówiłam „Cześć, synku!”, a tam – córka. Zatem moje przeczucia są fifty-fifty. Dałabym się za nie pokroić, a potem się okazuje, że jeden lekarz mówi, że dziewczynka i drugi mówi to samo, więc chyba jednak będą sukienki. Nic tam nie wyrośnie.

Dudek na diecie

A.: No dobrze, będzie dziewczynka. Powiedz, Zosinku, czy twój mąż był na diecie i jak długo?

Z.: Mój mąż był na diecie, łatwiej mu to przychodzi. Wyznajmy to szczerze – nienawidzimy takich ludzi jak Dudek. Jak można być na diecie i się tym cieszyć? Jak można mówić, że jedzenie o wiele bardziej smakuje, jak jest zdrowe?

A.: Ja go rozumiem.

Z.: Jezu kochany! Dobraliśmy się na zasadzie przeciwieństw. Dudek to jest Anna pod względem…

A.: Temperamentu.

Z.: Tak.

A.: A Zosin to jest mój stary. Ten sam temperament mam w pracy i w domu.

Z.: Tak sobie dobierasz ludzi do życia. Musisz mieć Misia w chacie, potem ja wypełniam tę pustkę po nim w pracy i wszystko się spina.

A.: Macie takie samo podejście do życia i lubicie to samo. Na przykład mój stary siada sobie z Zosinkiem i mówi: „Tak? Naprawdę lubisz te żelki? Ja też!”.

Nasz przepis na sukces

Z.: Stwierdziliśmy ostatnio, że gdybym była żoną Misia, a Anka żoną Dudka, to my z Misiem bylibyśmy takimi grubymi ulańcami i wchodzilibyśmy wszędzie bokiem. To by było straszne. Razem na pewno byśmy tyli. Nikt by nas nie stopował.

A.: Ostatnio mój mąż powiedział, śmiałam się z tego, że znowu macie coś wspólnego.

Z.: Żelatyna!

A.: Jak Zosia i mój mąż czują w cieście gluty z żelatyny, to im się cofa. A mi to w ogóle nie przeszkadza. Gdybyście byli razem, to mogłoby być bardzo niezdrowo. Mój mąż mówi, że kłócilibyście się o to, że ktoś komuś coś wyżarł.

Z.: Pewnie by tak było, bo jakby brał moją czekoladę czy żelki, to bym zabiła. A wiedziałabym, że mam tam skitrane na amen.

A.: On też ma pochowane. Mogłabyś mu wyjadać.

Z.: A ty byś z Dudkiem biegała i jedlibyście zdrowe proso. Masakra, co za życie?!

A.: Tak że nasze ukochane połówki są po prostu takie same jak my jesteśmy dla siebie.

Z.: I chwała Bogu, bo dzięki temu jeszcze żyjemy na tym świecie.

A.: Dlatego też dobrze funkcjonujemy razem w pracy, bo dobrze się czujemy w takich związkach.

Z.: Może jest to przepis na sukces.

A.: Myślę, że jest.

Z.: Więc tak, mój stary był na diecie. Jakby Dudek mógł, to byłby na niej cały czas. Chociaż lubi też zjeść pizzę, lay’sy czy napić się piwka. Lubi, lubi. Ale to są tylko momenty, nie moglibyśmy tak robić siedem dni w tygodniu. Ja bym mogła, ale mój stary nie, chociaż to lubi.

Płodna dieta – wierzymy w nią!

A.: Podsumowując te najczęściej pojawiające się pytania. Okazuje się, że tym, co nam obu pomogło zajść w ciążę, jest właśnie to, czym zajmujemy się zawodowo.

Z.: I dlatego to robimy. Nie ma niczego innego, w co bardziej wierzymy.

A.: Dokładnie tak! Gdyby nie to, że same doświadczyłyśmy wielu nieudanych cykli i tych jednych kresek, które widziałyśmy na testach ciążowych, i gdyby później nie ta dieta, to nie byłoby Akademii Płodności.

Z.: Dużo mam barwnych wspomnień, ale muszę wam opowiedzieć o jednym. Pamiętam, że wracałyśmy kiedyś z Warszawy, nie pamiętam skąd – ja prowadziłam, ty siedziałaś jako pasażer. Rozmawiałyśmy o diecie płodności i o badaniach, które potwierdzają jej skuteczność. Powiedziałaś wtedy, że przy pierwszych staraniach nie byłaś na tej diecie, brałaś wiele leków, długo to trwało, dopiero później zmieniłaś sposób żywienia i się udało – jest Anielka. A za drugim razem poszło szybko – tylko przeszliście na dietę i już była Frania. I powiedziałaś coś takiego: „Stara, ja w to wierzę! Ja w to naprawdę wierzę!”. Tak jakbyś mnie musiała do tego przekonywać. Pamiętam, że to mnie wtedy tak uderzyło: „Kurde, ja też w to wierzę. Jeszcze nigdy mi się nie udało, ale w to wierzę”. A później tak: bum! Krysia. A teraz właściwie odtworzyłam historię Ani, bo pomiędzy naszymi dziećmi jest identyczna różnica wieku.

A.: Prawie taka sama. 

To naprawdę działa

Z.: Odtworzyłam to, co Anka miała w swoim życiu, tylko wcześniej. U was też było tak, że zaczęliście rozmawiać o staraniach, że może trzeba byłoby odkładać kasę, bo zaraz znowu coś…

A.: My już to zrobiliśmy!

Z.: No właśnie, pamiętam.

A.: Tak samo otworzyliśmy furtkę. Cisnęliśmy z dietą, ale też z takim przekonaniem, że może to jest zbyt zachłanne, że bardzo boimy się wchodzić tam, gdzie byliśmy jeszcze tak niedawno. No i życie nas zaskoczyło.

Z.: Jest Anielcia i jest Frania, jest Krysia i zaraz będzie czwarta dziewczynka. Stara! Lecę twoim trybem! Ale wspominam to, jak mówiłaś, że w to wierzysz. Tym chcę zakończyć ten odcinek. Ja w to wierzę, zarówno mój życiorys, jak i Anny to potwierdzają. Tylko ja mam w pakiecie więcej chorób niż ty. Bardzo wierzymy w dietę płodności i chyba dlatego ta Akademia tak się kręci. Nam życie dwukrotnie pokazało, że jest to tak bardzo brakujący, fundamentalny element, że nie można tego zaniedbywać. Wręcz przeciwnie – jak się od niego zacznie, a nie wprowadzi się go w finale starań, to można ugrać więcej.

A.: Często udowadniają to wasze historie i jesteśmy przeszczęśliwe, że jesteście i możemy towarzyszyć wam podczas starań.

Z.: I trzymamy kciuki…

A.: Za wszystkich.

Z.: …żeby te zrywy dietetyczne trwały i żeby były jak najbardziej owocne. Ściskamy was i do usłyszenia w następny wtorek.

A.: Do usłyszenia.