×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #045 – Fakapy, na których stoi to korpo
czym jest Akademia Płodności
13.07.2021
#045 – Fakapy, na których stoi to korpo

Jakie wpadki zaliczyłyśmy na początku działania Akademii Płodności? Jak naprawdę wyglądały przygotowania do naszych warsztatów? Jakich zdjęć wolałybyśmy nikomu nie pokazywać? Dziś kolejny odcinek z cyklu „od kulis”. Tym razem prezentujemy fakapy, na których stoi nasze korpo.

 

warsztaty Akademii Płodności

Plan odcinka

  1. Od stodoły do warsztatów
  2. Czwarta nad ranem – czas na live!

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: No dobrze, Aniusiu, czy dzisiaj będziesz przedstawiała fakapy swojego życia razem ze mną u boku?

Ania: Tak. Dlaczego mamy się chichrać tylko we dwie? Niech inni też się pośmieją z nami.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

A.: Dzień dobry, dzień dobry w kolejny wtorek. Dzisiaj Akademia od kulis. Co to będzie?

Z.: O czym tu jeszcze gadać, jak tu tylko siedzisz ze mną w biurze i nasze życie na tym polega?

A.: Mamy takie momenty, które czule wspominamy i się chichramy i myślimy, że może fajnie byłoby się nimi podzielić, abyście się dowiedzieli, jak wygląda Akademia od kulis i się z nami pośmiali. Wybrałyśmy niektóre z nich.

Z.: Właśnie chciałam powiedzieć, że super, że już możemy się z tego śmiać, bo kiedyś to wcale nie było śmieszne. Uczymy się na błędach już tyle lat. Chciałam wejść na pierwsze zdjęcie profilowe Akademii i nie wiem, dlaczego ono jeszcze jest, ma datę z 2017 roku. Końcówka 2017, co prawda, bo to wtedy się wszystko zaczęło i powołałyśmy do życia tę piękną instytucję. Nasze pierwsze zdjęcie jest przepiękne. O fotkach też dzisiaj będzie. Trwa nasz czwarty rok together.

A.: Tak, a przez ten czas nauczyłyśmy się naprawdę wiele.

Z.: Cztery lata tego pięknego projektu obfitują też w wiele fakapów.

A.: I o nich dzisiaj będzie mowa. A dużo ich było. Nasze tyłki są potłuczone na rzeczach dużych, ale też na takich, które wywołują już uśmiech na naszych twarzach i przez które trzymamy się za brzuchy. Mamy nadzieję, że i wy będziecie się za nie zaraz trzymać. Wydaje mi się, że to wszystko jest takie ludzkie.

Z.: No i teraz zobaczycie, jak to wygląda, bo starałyśmy się tego nie pokazywać.

Od stodoły do warsztatów

Z.: Zaczniemy od warsztatów. To temat, który jest już bardzo dawno nieaktualny. To były jeszcze czasy „przedkrysiowe”.

A.: Tak, to było też tak na początku istnienia Akademii. Chciałyśmy robić warsztaty, byłyśmy bardzo na nie nastawione.

Z.: Tak, ale marka Akademii już jakaś tam była, bo były dziewczyny, które nas znały. To nie była taka popularność jak teraz, ale było tak, że jak dziewczyny wchodziły, to mówiły: „O Boże! Wy istniejecie naprawdę!”. To nie były więc same początki, bo one nas już znały z internetu, więc to było po jakimś czasie. Musimy to dokładnie sprawdzić. Jedne warsztaty były zimą, drugie latem.

A.: Tak, ale wydaje mi się, że pierwsze były w 2018 roku.

Z.: Maybe. Może tak, dzieli je niewiele czasu, bo po pierwszych warsztatach dziewczyny bardzo chciały następne. Nie wiem, jakim cudem, ale pocisnęłyśmy drugie.

A.: Ja też nie wiem, zaraz się dowiecie, dlaczego tego nie wiedziałyśmy. Zrobiłyśmy kolejne.

Z.: Ogólnie cel stworzenia tych warsztatów był wspaniały. Bardzo chciałyśmy utworzyć takie wasze grupki na żywo, więc mocno napędzała nas ta wizja. Bardzo nam się chciało. To było takie: „Zróbmy to koniecznie!”. Jeszcze chciałyśmy to zorganizować na najwyższym poziomie, chciałyśmy stworzyć warsztaty, jakich jeszcze nie było. Takie, o których my same marzyłyśmy i za które oddałybyśmy wszystko.

Pamiętasz? Pisałyśmy do sponsorów, były prezenty. To były warsztaty z nocowaniem, więc one były właściwie całoweekendowe, bo spędzaliśmy razem pół piątku, całą sobotę i niedzielę do późnego popołudnia. Taki rozszerzony weekend ze spaniem, jedzeniem i SPA w pakiecie. Większość SPA trzeba było sobie dokupić, ale jakieś rzeczy dziewczynki fundowały. Tak à propos fundowania to zaraz wam wszystko opowiemy.

Warsztaty od kulis

Z.: W każdym razie to były długie warsztaty. Trochę było dla głowy, bo był wieczór emocji, trochę dla ciała, bo była np. fizjoterapeutka, był Paweł, który robił treningi, był seksuolog i psycholog, więc dużo się tam działo.

A.: Dużo.

Z.: I byłyśmy my z naszymi panelami dietetycznymi, które miały omówić każdy problem, z którym mogła się mierzyć uczestniczka. Na wstępie były bukieciki personalizowane, listy.

A.: Słuchajcie, te warsztaty były odwalone. Tam każdy detal był megaprzemyślany i megadoszlifowany. Te bileciki, listy spersonalizowane. Chciałyśmy zrobić tak, aby dziewczyny, które już tam trafiły, naprawdę się zrelaksowały. Raz, że realizowałyśmy mocno „projekt żyćko”, który jeszcze wtedy nie był tak nazywany, a dwa – chciałyśmy, żeby one odpoczęły od tych starań, a jednocześnie się uczyły, jak mogą wspierać płodność, ale w takiej bardzo ciepłej, kobiecej atmosferze.

Z.: I żeby sobie zrobiły reset na tym wieczorze emocji. To też był nasz wielki cel, żeby im stworzyć taki klimat, aby mogły zostawić wszystko na tej podłodze, wyryczeć się i zacząć od nowej, czystej kartki. Aby mogły uświadomić sobie masę rzeczy, których nie widzą. To było po prostu spełnieniem naszych marzeń. I np. na wieczór emocji wiozłyśmy poduszki z naszych kanap. Anka ze swojej, ja ze swojej. Fury zapakowane po dach.

A.: Myślałam, że moja renówa, ludzie, się nie dopnie. Ile ja tam spakowałam świeczek, lampek, kominków, żeby tealighty się nie potopiły na podłodze, a do tego jeszcze pięć wielkich poduch. „Stary, zabieram te poduszki i będziesz sobie siedział i spał w salonie na tym twardym, okej? Bo one mi są potrzebne”.

Z.: „To tylko jeden weekendzik!”. Ja też mojemu staremu zabrałam jakieś koce, moją pompowaną biedronkę i pompowane fotele. Dodatkowo druga moja fura – biała „cwana ryba” – załadowana po dach tymi wszystkimi dzbankami do filtrowania wody, świeczkami, które były prezentami, suplementami, przecież tam było…

A.: Milion rzeczy.

Burza mózgów na wsi

Z.: Jakieś kremy, kosmetyki, olejki.

A.: Superrzeczy.

Z.: Dokładnie tak!

A.: To były naprawdę świetne upominki, które załatwiałyśmy dla dziewczyn, aby one nie dość, żeby sobie tam odpoczęły, to jeszcze wyszły z jakimiś prezentami, bo to zawsze jest miłe. W ogóle jak się bardzo cieszyłyśmy, gdy znalazłyśmy tych sponsorów. Pamiętam, że były świeczki zapachowe. Taka superkobitka chciała nas wspierać, poczuła tę misję. Trafiłyśmy na fajnych ludzi.

Z.: Bardzo! Wtedy jeszcze Akademia nie była taka duża, więc to nie było oczywiste, że dobrze byłoby się tu zareklamować. Mimo że obiecałyśmy, że wszystkich pooznaczamy, że zrobimy im robotę, ale to nie było takie, wiecie…

A.: Fancy.

Z.: To rzeczywiście byli fajni ludzie. Te świeczki można było zapalić, a później można było sobie zrobić masaż tym woskiem, bo był jakiś sojowy. No dobra, nevermind! Bo to same miłe rzeczy, a ja muszę wam powiedzieć, jak to wyglądało naprawdę!

A.: Fakapy, fakapy, fakapy!

Z.: Co było, zanim dziewczynki tam stały w pięknych sukienkach i wygłaszały swoje prelekcje, do których się tak przygotowywały? Pamiętam, jak patrzyłyśmy sobie na motylki i się tak pozytywnie nastrajałyśmy, a potem tyrałyśmy na tej wsi, żeby nas nic nie rozpraszało. Siedziałyśmy pod stodołą, na niej rozklejałyśmy jakieś kartki – pamiętasz?

A.: Zgadza się.

Z.: Pierwszy panel tematyczny, drugi, trzeci, piąty. Tu będzie to, tu będzie to. Opracowywałyśmy to, siedząc pod stodołą na wsi.

A.: Kupiłyśmy sobie takie przylepce i wszystko na nich rozpisywałyśmy. Dobra korporacyjna burza. Tak jak to wygląda u was, tak i u nas te kartki były na początku zapisywane. Nie w żadnych Excelach, tylko po prostu ręcznie. Każdy panel miał swoją linię na dechach tej stodoły.

Z.: Kochany wiatr nam to zwiewał. Masakra. Dudek jedzenie dowoził, żeby w ogóle się niczym nie rozpraszać. Robiłyśmy to zabunkrowane na wsi.

Nieludzki wysiłek

A.: Tak i to trwało kilka dni. Spałyśmy tam. Późno się kładłyśmy, aby tylko wszystko dopiąć, aby następnego dnia było mniej pracy.

Z.: Potem była spina, gdy drukowałyśmy listy personalizowane, bo każda dziewczyna dostawała taki list, aby ją powitać. A tak bardzo się nie wyrabiałyśmy, że moja matka to cięła! Drukarka chodziła, moja matka dostała nożyczki, żeby wycinać, a my skręcałyśmy te bukieciki, żeby każda miała je na podusi. Jechałyśmy na Elizówkę kupować liście monstery, bo to był motyw przewodni. To był nieludzki wysiłek. Po samym przygotowaniu warsztatów, gdzie one się jeszcze nie odbyły, potrzebowałyśmy porządnych wakacji, żeby się zregenerować, bo mózg był już spalonym skwarkiem. A trzeba było jeszcze ładnie się umalować, stanąć i pięknie wszystko zaprezentować.

A.: Trzeba było odwalić te warsztaty, spiąć się na adrenalinie. Myślę, że ona nas nakręcała. Już doszłyśmy do tego momentu, stoimy tam wystrojone, ja w za ciasnych baletkach. Pamiętam, że sobie kupiłam, bo nawet ich nie miałam.

Z.: Stary ci kupił takie w kwiatki, pamiętam.

A.: W Łukowie, tak! Mówię: „Chłopie, dawaj te baletki, 39, kup mi, bo nawet butów nie mam”. Przecież nie wystoję tam przed laskami w szpilkach jak pańcia.

Z.: Pamiętam, jak pani Ania nam zrobiła kawę i czekałyśmy, aż przyjadą dziewczyny. Byłyśmy już tak zmęczone, że szok! Ale nakręcały nas emocje.

A.: Tak, to, że zrobimy coś fajnego.

Z.: Stara, jeszcze przypominam, że się zepsuł rzutnik. (śmiech) Pamiętasz to? Więc nie mogłyśmy być dwie…

A.: Jedna musiała stać z tyłu.

Z.: Jedna była z tyłu i przełączała slajdy z komputera, bo tam było podpięcie pod rzutnik. Jak np. chciałam coś powiedzieć, to biegłam szybko do przodu, żeby stanąć obok Anki, a potem biegłam do tyłu, żeby przełączyć następny slajd. (śmiech)

A.: Bo pilot też nie działał.

Kolejny fakap

Z.: Dokładnie tak! Więc to już było pierwszą spiną, bo nawet nie miałyśmy się jak razem przedstawić. Ty zaczęłaś, a ja byłam z tyłu.

A.: Ale tylko my wiedziałyśmy, że to fakap. Normalnie stałyśmy bardzo ładnie, elegancko. Tylko ty wiedziałaś, co zaraz będzie za drzwiami, co zrobimy z tym rzutnikiem. Jakoś się musiałyśmy podzielić.

Z.: Bo umiejętność robienia dobrej miny do złej gry opanowałyśmy do perfekcji.

A.: Na warsztatach na pewno.

Z.: Ale wiecie, to była taka spina, bo trochę nam się przedłużały panele, więc nie wyrabiałyśmy się z obiadem. Musiałyśmy biegać do kuchni i pytać, ile jeszcze możemy przedłużyć, czy kotlety już stygną, czy jeszcze nie. A to w ogóle było menu, wiecie, typowo płodne.

A.: Propłodnościowe!

Z.: Wszystko było pod nas naszykowane. Spina na spinie i spiną pogania, więc jak kończył się dzień, a było to dość późno, to wpadałyśmy do pokoju i siadałyśmy jeszcze przed komputerem, bo dalej Akademia się kręciła, a wtedy to były tylko dwie dziewczynki – Ania i Zosia…

A.: Pamiętajmy o tym.

Z.: Trzeba było odpisać na wiadomości, ogarnąć InstagramFacebook. Zostawało nam na to kilka godzin w nocy. Jeszcze ktoś pisał coś miłego. Dziewczyny pisały przy drugich warsztatach, że te pierwsze im tak wiele dały i tak bardzo chciałyśmy to wkleić w prezentacje, że jeszcze siedziałyśmy w i obrabiałyśmy screeny. Pamiętasz?

A.: To wtedy usnęłam?

Ostatnie przygotowania

Z.: I było tak, że bardzo chciałyśmy się wczuć w ten wieczór emocji, więc przygotowywałyśmy medytacje. Były ustalenia, czym się dzielimy. Miałyśmy zrobić sobie test, która z nas przeczyta pewien moment bardziej wzruszająco. Tam był taki wspaniały tekst, cudowny, poruszający, katharsis – ekstra! No i Anka najpierw czyta, ja słucham. Oczywiście się poryczałam.

Potem moja kolej i też tak czytam, że prawie już płaczę, jest mi tak smutno, a przecież jeszcze wtedy sama byłam w trakcie starań o dziecko. I słyszę takie lekkie pochrapywanie! Nie wierzę! Patrzę się na starą, a ona śpi na łóżku! Miała słuchać! Odwróciła się, głowę wzięła w poduszkę, że niby taka skupiona, nie? (śmiech) I mi chrapie tam! Ja tu płaczę, wczuwam się, to jest teraz moja rola życia, nigdy mi na niczym bardziej nie zależało, a ty poszłaś w kimono! To wtedy właśnie usnęłaś.

A.: Miałaś uspokajający głos. Jeszcze warto zaznaczyć, że pani Ania nas usadziła w jednym pokoju, bo już nie było dla nas miejsca. Miałyśmy jeden malutki pokoik i nie było budżetu, żeby każda królowa miała swoje łóżko, tylko miałyśmy po prostu podwójne. Każda dostała kołdrę, ale byłyśmy tak styrane, że to było obojętne, bo w tym stanie mogłyśmy spać na podłodze, a i tak byśmy się wyspały.

Z.: Ja to nawet nie pomyślałam, że mogłybyśmy być w oddzielnych pokojach. Mnie to w ogóle nie przeszkadzało, tylko w pokoju „Szwejka” najpierw nie działało ogrzewanie, więc tam była piździawa.

A.: Później byłyśmy chyba w tym „Szwejku”. A na pierwszych warsztatach byłyśmy w takim malutkim pokoju, gdzie były kartony, świeczki, dzbanki, to wszystko…

Z.: Nevermind.

A.: Fanie, że były poduszki, nic się nie liczyło.

Z.: Jedna spała na takim dostawianym łóżku, nie? Ja chyba. Na takim małym, pod ścianką. I było wspaniale – naprawdę. Tam był zgon – padałaś i umierałaś natychmiast.

Na skraju wyczerpania

A.: Tak, to było bez znaczenia. To był jeden z momentów, kiedy doprowadziłyśmy nasze organizmy na skraj wyczerpania. Na pierwszych warsztatach ogarniałyśmy wszystko we dwie. Jak coś się wysypywało, to oczko, oczko…

Z.: To jedna stała i była frontmanem, a druga leciała ze spoconą pachą: „Pani Aniu, ratuj!”.

A.: Tak.

Z.: Tak było. I to jest taki stan, wspominamy z Anką, że jakbym miała umrzeć albo zemdleć ze zmęczenia, to właśnie wtedy. Najpierw taki intensywny czas przed, potem te kilka godzin, tyle emocji i stres non stop. Jak przyjechał po mnie stary, to prawie mnie wnosił do samochodu, pakował te wszystkie rzeczy…

A.: Poduszki!

Z.: Znowu ta „cwana ryba” zapakowana na ful. Pamiętam, że jeszcze jechał wtedy z nami Kubuś, przyjaciel mojego męża, i siedziałam przyczepiona do drzwi. On coś zagadywał, a ja tak bardzo nie miałam siły odpowiadać. Już prawie myślałam, że zemdleję w tym aucie. Byłam w takim stanie, że myślałam, że albo usnę, albo zemdleję. Z jednej strony byłam szczęśliwa, że wyszło, a z drugiej czułam, że zaraz umrę.

A.: To była mieszanka podniecenia, że się udało, że dziewczyny są za to tak wdzięczne, że wyszło tak, jak miało być, i ulgi, że to już koniec, zrobiłyśmy to, bo kosztowało to masę wysiłku. Bardzo cenna lekcja, stara. Robisz warsztaty i wydaje ci się… Ojeju! Później wstawiasz foty, które są takie ładne, na których odwalone dziewczynki stoją w szpileczkach – widzisz to, a nie dostrzegasz tego potu i tej stodoły, gdzie przyklejałyśmy karteczki.

Trochę się nie spięło…

Z.: Rozwinęłabym jeszcze myśl o tej cennej lekcji. Ona była taka nie tylko ze względu na doświadczenia, lecz także ze względów finansowych. Dziewczynki, planując wycenę warsztatów, bardzo chciały, żeby one były skrajnie atrakcyjne – dwa noclegi, jedzenie, poczęstunki w każdej przerwie, prezenty od sponsorów, panele. Skończyło się na tym, że to nasi mężowie dopłacali do tych warsztatów. (śmiech) Tak właśnie wyszło. Zaczęłyśmy to wyceniać: „Panie, spięło się!”.

A.: Omsknęło się na kalkulatorze.

Z.: Jedno zero! I co było robić?! „Stary, ratuj! Będą fajne warsztaty, zmienisz ich życie”.

A.: Dasz pieniążka?

Z.: Dasz pieniążka?! (śmiech)

A.: Biznesowo – jak to ładnie brzmi – bardzo się nie spięło! Nawet mój stary do tej pory nie wie (nie wiem, czy będzie słuchał tego podcastu, najwyżej dowie się teraz), że dokładał do tych warsztatów!

Z.: Dlatego cenne lekcje warto przerabiać. Ale powiem wam, że to jest akurat super, że zgrywamy się z Anką pod tym względem, że jak coś obiecasz, to świecisz ryjem do końca. Na przykład Anka wystawi konsultację ze mną za 1,50 zł i ona się odbędzie, bo ktoś ją kupił i takie mamy zasady. Tak samo tutaj – obiecałyśmy ludziom spotkanie za skrajnie niską kwotę, w której nie ma szans, aby się wyrobić z tym, co zaplanowałyśmy, więc dopłacimy z własnej kieszeni i powiemy o tym po latach, żebyście się z tego pośmiali i z nadzieją, że te warsztaty realnie zmienią wasze życie.

A.: Zmieniły.

Z.: Jasne. Śmiejemy się teraz z tych fakapów, ale szala tego, jak wartościowe i ważne były te warsztaty mocno się przechyla w stronę tego, że warto było dopłacać z kieszeni starego, bo to były wspaniałe przeżycia.

A.: Chociaż gdyby wtedy stary się dowiedział, to tak średnio. Nie dość, że dymałyśmy tyle, to jeszcze nic z tego! Satysfakcją za prąd – proszę bardzo!

Bezcenna Perła

Z.: Satysfakcja ogromna, Misiu. Będzie z niej dzisiaj zupka na obiad. A jeszcze sobie przypomniałam (to już chyba było po drugim dniu warsztatów, bo już się znałyśmy z dziewczynami), że był taki panel o tym, że nie można stosować żadnych używek. Po tym zmęczeniu tygodniowym miałyśmy ogromną ochotę na piwo i stwierdziłyśmy, że weźmiemy jedną Perłę na pół.

A.: Tak.

Z.: Nawet za jedną na głowę oddałybyśmy wtedy wszystko. To była właśnie ta zapłata za trud. Tego wieczoru kuchnia była już zamknięta, więc poszłyśmy do pani Ani: „Pani Aniu, da nam pani piwo, ale tak, żeby nikt nie widział. Prosimy, czy pani nam załatwi?”. Przyniosła nam do pokoju i wspominamy do dzisiaj, że to było najpyszniejsze piwo świata.

A.: Najlepsze.

Z.: Ale chowałam się wtedy bardziej niż przed własną matką. Jakby mnie ktoś wtedy zobaczył… Tu dziewczynki mówią jedno, a potem…

A.: Łoją Perłę.

Z.: Dokładnie tak.

A.: To była najpyszniejsza Perła w moim życiu. Już nigdy więcej tak nie smakowała, jak wtedy.

Z.: To prawda.

A.: Nie wiem, co w niej było. Jakaś wyjątkowa.

Z.: Ja potem kupowałam następne z nadzieją, że poczuję to, co wtedy, ale to nigdy nie było to samo. Najpierw musiałaś się napracować przez dwa tygodnie, żeby to piwo sprawiało ci taką przyjemność.

A.: Czyli tematy warsztatowo-fakapowe, o których mogliście nie wiedzieć, a już wiecie, mamy zakończone. Akademia od kulis – tylko dla was!

Z.: No wystarczy chyba tych fakapów.

A.: Jak na dwie edycje warsztatów, to tak.

Z.: Jest dużo takich sytuacji, musimy wam je dozować, bo nie można powiedzieć, na jakich podwalinach Akademia stoi.

A.: To za kolejne trzy lata.

Czwarta nad ranem – czas na live!

Z.: Powiemy jeszcze, że czasami, gdy patrzymy na stare zdjęcia czy filmy, to się zastanawiamy, co miałyśmy w głowie. Przy czym każda z nas pamięta to jako wspaniały pomysł, że to jest takie zabawne i świetne. Żadna drugiej nie zastopowała: „Ej, Zosin, ogarnij się! Nie można tak!”. Na przykład kiedyś nagrałyśmy życzenia noworoczne, których już na szczęście nie możecie zobaczyć. To były chyba nasze pierwsze życzenia – to jedyne, co mam na naszą obronę.

A.: Tak z 2017/2018.

Z.: To naprawdę było dawno. Ubrałam Ankę w swoją sukienkę ślubną, zafarbowaną na szaro, ale była za nią za duża, więc ją spięłam z tyłu klipsem, żeby ładnie wyglądała. Sama się też wystroiłam i usiadłyśmy na tle tego regału z książkami, przed którym zawsze nagrywałyśmy webinary. Założyłam na szyję jakieś hawajskie kwiatki, we włosy powkładałyśmy sobie palemki imprezowe. Anka miała wtedy gorączkę, bo miała anginę, więc chyba nie bardzo wiedziała, co robię. Nalałam nam do kieliszków sok wiśniowy czy winogronowy – nie pamiętam, miało to imitować wino. I składałyśmy życzenia. (śmiech) Nie będę szukać na to określeń. Masakra. Pamiętasz, Aniusia, ten wspaniały filmik?

A.: Stara, pamiętam. To był fakap, ale wtedy byłyśmy z siebie dumne.

Z.: Właśnie mówię, że żadna nie powiedziała: „Stara, ogarnij się, co ty robisz? Nie można tak żyć!”.

A.: Palemki we łbie.

Z.: No i szczęśliwego nowego roku!

A.: Od Akademii Płodności, Ania i Zosia życzą. Dziękuję, do widzenia!

Z.: I zapraszamy do współpracy! Jesteśmy stabilne emocjonalnie, nauczymy was, jak żyć! Tak to było.

A.: Ale myślę, że za każde potknięcie, upadek jestem wdzięczna. To jednak sporo człowieka uczy. Tak wygląda po prostu życie. Więc jak zaczynacie robić swoje rzeczy, to jest po prostu progres, który jest warty przejścia. Nic się nie dzieje z dnia na dzień, nawet z roku na rok. Ale jeśli widzicie poprawę, to jest dobrze!

Pogadanka z sarną

Z.: Jeżeli wiecie, że teraz nie wypuściłybyście czegoś takiego, to też jest super. To również pokazuje, że jesteśmy już dalej. Albo np. nie siedziałybyśmy do czwartej nad ranem i nie robiłybyśmy wtedy live’a, żeby pokazać, jak długo pracowałyśmy.

A.: I jakie jesteśmy dumne, jakimi jesteśmy tytanami pracy – patrzcie na nas! Co za wstyd!

Z.: Jak wracasz na chatę o czwartej nad ranem i zasypiasz za kółkiem albo sarnę uderzasz w dupę i potem ją przepraszasz w rowie, że dostała całusa od renówy. Anka wyszła gadać z sarną!

A.: Akurat tak faktycznie było, ale gdy wracałam od mojej mamy.

Z.: Tak?!

A.: Jechałam 20 km/h.

Z.: To ja mylę fakty.

A.: Wracałam od mamy i wiedziałam, że tam są sarny, a że jeszcze byłam kierowcą początkowym, to jechałam przez tę wieś ze 20 km/h, więc ja ją nie tyle potrąciłam, co musnęłam. Byłam przerażona i wyszłam do niej, bo się bałam, że ją skrzywdziłam. A ona sobie stała, na szczęście nic jej nie było i słuchajcie, przeprosiłam ją. Nie mogłam sobie poradzić z tym uczuciem, że mogłam zrobić coś jakiemuś zwierzęciu.

Z.: Sarna przeproszona! Zawarły sztamę i ruszyły każda w swoją stronę!

A.: Nic jej nie było. Bardziej się przestraszyła, tak jak ja. Przyjęła przeprosiny i sobie pobiegła.

Z.: O Boże, dobrze, to już nie był akademiowy fakap, ale musiałam go przytoczyć.

A.: Nie, wracałam od mamy.

Z.: Tak że jeśli chodzi o system pracy i o to, jak ją planowałyśmy, to dużo się zmieniło.

A.: To było nienormalne.

Z.: Nie pracujemy do czwartej nad ranem.

A.: Nie.

Z.: Nawet gdybyśmy teraz tak robiły (nie wiem, co by się musiało zdarzyć, jakiś fakap mógłby nas do tego zmobilizować), to raczej nie pokazywałybyśmy tego.

„Content beka”

A.: Czasami też mamy momenty, że coś się wykrzaczy. Oczywiście rzadko to się dzieje, ale bywa, że musimy coś zrobić same, np. strona nie działa i piszemy przepraszające e-maile o 21.00, bo muszą być gotowe. Staramy się jak najlepiej wykonywać swoją pracę i tak to wygląda.

Z.: Ale chyba też bardziej słuchamy swojej intuicji. Teraz, gdy czujemy się z czymś niekomfortowo, to tego nie robimy, bo wiemy, że to fakap. A jak kiedyś Justynka kazała nam zapozować do zdjęcia, że niby się przytulamy, to zrobiłyśmy to i teraz mamy kolejny „content beka”.

A.: Czyli zdjęcia, za które płacimy, a nie nadają się do publikacji. Wyglądają tak, jakbym się doczepiła do Zosi pleców. Jak jakaś pchła, huba, nie mam pojęcia, co to człowiek miał w głowie.

Z.: Zdjęcie miało przedstawiać wsparcie. Miał być webinar psychologiczny, więc chciałyśmy zrobić fotkę tematyczną. Tak jak pozujemy z owocami i warzywami i to można wykorzystać do akcji typu dieta i to pasuje, tak bardzo chciałyśmy same zobrazować jako wspaniałe aktorki motyw dawania wsparcia. I to miało być takie à la utulenie. Tak to wymyśliłyśmy i tak nam podpowiedziała Justynka, fotografka, że wyglądamy tam fatalnie. To zdjęcie jest tragiczne. A nasi mężowie mają z niego taką bekę, że dobrze, że nie mieli go swego czasu na tapetach.

A.: Okropność!

Z.: Obydwaj się śmiali, ale w sumie jest z czego. Dużo jest takich zdjęć, które narobiłyby wstydu, gdyby wypłynęły.

A.: Życie, no, dziewczynki jeszcze nie powiedziały…

Z.: Na TEDx-ie pokażemy.

A.: O! Oj tam. Myślę, że to normalna sprawa.

Z.: Tulicie się razem na fotach? Normalka, nie?

A.: No nie wyszło, dziwne to było. Creepy foty akademiowe. Ale nie zobaczycie ich, może kiedyś. Jak upłyną kolejne cztery lata, to może wtedy.

Z.: Chyba że na TEDx-ie pokażesz, Aniusia. Szykuj się.

A.: Nikt nas jeszcze nie zapraszał.

Drugie dno

Z.: Chwała Bogu! Nie trzeba pokazywać tych zdjęć. Nie chcę, żeby nas zapraszano, jeżeli mamy to ujawnić.

A.: Kończymy w takim razie, zostawimy sobie jeszcze trochę smaczków. Niech podojrzewają na naszych karteczkach i w naszych wspomnieniach.

Z.: Trzeba być też ready na to, żeby to opowiedzieć. Nie wszystkie historie są gotowe.

A.: Jeszcze jest trochę.

Z.: Fajne jest to, że pokazujemy prawdziwe życie i że to nie zawsze wygląda tak pięknie, jak możesz nagrać w ciągu 15 sekund na Instagramie. Z drugiej strony jest to okupione potem, niespaniem, mdleniem albo takimi akcjami, z których się teraz śmiejemy i czerpiemy bardzo dużo nauki. Nawet na takich fakapach da się zrobić coś wspaniałego. I jeśli wyciągasz z nich superwnioski, to one mogą służyć za mocne podwaliny fajnych rzeczy.

A.: Powiem szczerze, że wydaje mi się, że to, że decydujemy się rozmawiać o takich sprawach, pozwala też spojrzeć na swoje życie bardziej łaskawie. Ostatnio usłyszałam takie piękne zdanie, żeby nie porównywać swoich kulis do czyjejś sceny. Mamy nadzieję, że spojrzycie łaskawie na to, co się dzieje u was. A uwierzcie, że wszędzie jest tak samo, tylko tego nie widać.

Z.: Może nie wszyscy chcą to pokazywać, bo się to nie sprzedaje czy coś tam. Oto my, tak jak nas Bozia stworzyła, dziewczynki z fakapami – albo nas kochacie takimi, jakie jesteśmy, albo nie. Ale pokochajcie nas, bo to real life, prawdziwe my. W następny wtorek już nie będziemy mówić o porażkach.

A.: Nie, porozmawiamy o czymś poważniejszym.

Z.: Na pewno!

A.: O czymś mądrzejszym.

Z.: To nie będzie trudne. Ale paradoksalnie to jest mądry podcast, jeśli się z niego wyciągnie drugie dno.

A.: To do zobaczenia. Życzymy wam miłego dnia.

Z.: Nie pełnego fakapów! A jeśli tak, to takich dających nauczkę.

A.: Yes. Buziaki, pa!

Z.: Hej! Pa, pa!

Akademiowe diety i e-booki: www.sklep.akademiaplodnosci.pl