×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #058 – „Projekt żyćko”: lista marzeń 
czym jest Akademia Płodności
23.11.2021
#058 – „Projekt żyćko”: lista marzeń 

Od cyklu do cyklu, od wizyty do wizyty – tak zwykle mija nam czas podczas starań. Nim się obejrzymy, niepłodność wedrze się do każdej sfery naszego życia i pozbawi nas wszelkich przyjemności. Jak to zatrzymać? Usiądź, weź kartkę i długopis i zacznij rysować chmurki. Po co? Posłuchaj tego podcastu, wszystko wyjaśnimy. Dowiedz się, czym jest „projekt żyćko”.

Plan odcinka

  1. Skąd się wziął pomysł na „projekt żyćko”?
  2. Rysujemy chmurki
  3. Aby życie znów zaczęło smakować

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Ania: Witamy się z wami serdecznie w nowym podcaście. Dzisiaj mamy wtorek.
Zosia: Wtorek co dwa tygodnie, więc wiadomo, że nowy podcast i nowe tematy, nie trzeba słuchać tych starych.
A.: Ale te stare też są całkiem spoko.
Z.: One są bardzo spoko.
A.: No właśnie, dlatego wam je przypominamy, kiedy nie pojawiają się kolejne odcinki. A dzisiaj będzie nowość.
Z.: Będziemy mówić o czymś, co z pozoru może wydawać się łatwe i wręcz frywolne, a co w wykonaniu będzie bardzo trudne, choć warto to zrobić. Postaramy się was poprowadzić za rączkę, małymi kroczkami, żeby od razu nie skakać na główkę do wody. A będziemy sobie mówić o…
A.: Porozmawiamy o „projekcie żyćko”. Taki temat przewijał się już w naszych podcastach, tłumaczyłyśmy, co to jest, aczkolwiek dzisiaj ugryziemy go z jeszcze z innej strony.
Z.: Ja bym ten temat nazwała roboczo „moja mała-wielka lista marzeń”. I zaraz wam to rozwiniemy, bo musimy chyba trochę o tym poopowiadać, żebyście wiedzieli, o co chodzi.

Skąd się wziął pomysł na „projekt żyćko”?

Z.: Co to jest „projekt żyćko”? Ania, powiedz nam. Kto to wymyślił, o co tu chodzi? Jak o tym mówimy, to co mamy na myśli? Jakiś projekt będzie, robimy coś?
A.: „Projekt żyćko” zaczął się tak naprawdę od twoich starań, Zosiu, i od tego, że w końcu miałaś wszystkiego dość i zaczęłaś swoje podboje.
Z.: Ruszyłam w teren, dokładnie tak.
A.: Nazwałaś to roboczo właśnie „projektem żyćko”, odzyskiwaniem życia podczas starań o dziecko. Później zaczerpnęłyśmy ten pomysł do Akademii i zaczęłyśmy go tam rozwijać, bo uznałyśmy go za bardzo wartościowy. Chodzi o wyrywanie niepłodności miłych chwil, do czego jeszcze będziemy nawiązywać, bo to jest niezwykle trudne, ale bardzo potrzebne. I, jak się okazuje, po wprowadzeniu tego projektu jesteście bardzo za niego wdzięczne.
Z.: Musicie się wczuć w klimat tego czasu, kiedy byłam przeczołgana którymś rokiem starań o dziecko i czułam się z tym rzeczywiście fatalnie. Nie dość, że zawodowo się zajmowałam tym tematem, to jeszcze kroczył on ze mną w życiu prywatnym i nie miałam nawet chwili, żeby się wynurzyć z wody, wziąć wdech i cisnąć na nim kolejne tygodnie. I zdarzyła się taka sytuacja, że wybrałam się ze swoimi przyjaciółkami do Florencji.

Pamiętny wyjazd

Z.: Było to okupione zresztą morzem wątpliwości: czy powinnam, czy mogę wydać na to kasę, czy te pieniądze nie powinny pójść na kolejny cykl, czy to jest tego warte, bo przecież wiadomo, że jak tam pojadę, to będę jeść pizzę i pić Aperol, więc czy mogę sobie na to pozwolić, skoro się staram. I w końcu, dzięki Bogu, podjęłam decyzję, że z nimi jadę. Wycieczka oczywiście była bardzo udana, co prawda był to tylko weekend, ale mimo wszystko pamiętam, że bardzo naładował moje akumulatory.

I wyobraźcie sobie taką sytuację (to właśnie wtedy w mojej głowie powstał zamysł „projektu żyćko”): schodziłyśmy z placu Michała Anioła i stał tam taki gość, który puszczał ogromne bańki mydlane. Było ich bardzo dużo, jak w jakiejś reklamie, to wyglądało tak, że czułam się oderwana od rzeczywistości. Pamiętam, że nagrywałyśmy filmy, jak takie szczęśliwe skaczemy w tych bańkach. Był ciepły zachód słońca – było po prostu cudownie. Wzruszyło mnie bardzo to, że coś takiego mogło mi uciec sprzed nosa, gdybym tylko chciała pozostać w tym moim świecie oczekiwania, takiego smutnego albo w ciągłym napięciu.

I wtedy otworzyła się w mojej głowie furtka: Boże, maluchu (pamiętam, że tak zwracałam się wtedy do tego dziecka), bardzo chcę być twoją mamą, ale chcę oczekiwać tak szczęśliwie. To, że teraz jadę na tę wycieczkę, nie oznacza, że ciebie nie chcę. Dotarło wtedy do mnie, że bardzo bym nie chciała, aby niepłodność zabierała mi takie chwile. To był po prostu superwyjazd. I to właśnie tam, na tym placu, w tych bańkach mydlanych zdałam sobie z sprawę, że to „żyćko” może mi uciec. Pamiętam, jak dodawałam Instastories z muzyczką, bardzo chciałam wam to przekazać. Jezu, jak to było dawno!
A.: Pamiętam to.

Czy jesteś gotowa na „projekt żyćko”?

Z.: Oglądałam filmy z tego wyjazdu i uświadomiłam sobie, że tam było tak super… Naprawdę bardzo się wzruszałam, Dudek też. Jak dodawałam te filmiki, to zdałam sobie sprawę z tego, ile wspaniałych rzeczy wydarzyło się przez ostatnie trzy dni, a na co być może bym się zamknęła. Wtedy nazwałam to roboczo „projektem żyćko” i ta nazwa przetrwała do dzisiaj. Pod tym hasłem chcemy wam właśnie przemycić to, aby wyrywać tej niepłodności takie małe chwile, choć to bardzo trudne. Dla mnie to akurat była ta wycieczka do Florencji, a u was to może być milion różnych rzeczy. I właśnie chcemy z Anią, żebyście to zauważyli w swoim życiu.
A.: Dokładnie tak. Może wam się wydawać, że nie jesteście jeszcze gotowi na „projekt żyćko”, że jesteście na takim etapie starań, kiedy nie ma na niego miejsca, aczkolwiek byłoby super, gdyby on nie został niezauważony. Dobrze, że o tym wiecie. Tak sobie myślę, Zosiu, że gdyby mi ktoś powiedział o tym projekcie na początku moich starań i o tym, aby znaleźć w nich coś pozytywnego…
Z.: Miejsce na bańki mydlane.
A.: Tak, to pomyślałabym sobie, że to jest frywolne, zbędne. Nie potrzebowałam wtedy „projektu żyćko”.
Z.: Ja bym sobie pomyślała: „Idź się leczyć. O czym ty mi w ogóle gadasz?”.
A.: Mam ważniejsze rzeczy.
Z.: Mam inne priorytety w życiu.
A.: Dokładnie tak. Jestem skoncentrowana na jednym i nie ma u mnie miejsca na żadne wycieczki, paznokcie. Jestem w stanie wszystko poświęcić dla tego głównego celu i nawet nie jest mi tego szkoda.

Ile jeszcze?

A.: Ale po pewnym czasie przychodzi taka refleksja, ile człowiek może przeć do przodu tylko w tym jednym celu, a po drodze deptać wszystko inne, właśnie te małe rzeczy, które tak naprawdę tworzą nasz świat. Ile jestem w stanie jeszcze wytrzymać, żeby biec i nie zwracać uwagi na to, co mnie otacza, na ludzi, przyjaciół, bliskich. Ile jeszcze? I właśnie wtedy przychodzi taki etap starań, kiedy zapala się zielona albo czerwona lampka – jak chcecie.
Z.: Jakaś się u was może zapali.
A.: I zastanawiacie się: kurczę, „projekt żyćko”. Dziewczyny piszą nam w wiadomościach, że nagle zaczynają rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi, że pozwala im to złapać oddech, bo są podduszane przez tę niepłodność. Te małe promyki nie sprawią, że nagle życie stanie się kolorowe i już tylko będzie nam towarzyszyć radość, bo to sinusoida. Ale fajnie, jak ona występuje, jak są wzloty i upadki, a nie tylko same upadki.
Z.: Nie no, jasne. Super by było, gdyby teraz wybrzmiała tutaj ta wdzięczność, którą możemy odczytać z waszych wiadomości. Słuchajcie, u mnie to też tak nie było. To pojawiło się po czasie. Na początku nie byłam gotowa, aby dopuścić do swojej głowy nawet zalążek „projektu żyćko”. To się stało po kilku latach starań. I nie wyobrażajcie sobie tego tak, że po tym uniesieniu, mikrozachwycie, po tym skakaniu w bańkach mydlanych i patrzeniu na panoramę Florencji wróciłam tym naładowana i żyłam na speedzie przez kolejne trzy miesiące.

Oczywiście, że kiedy kolejny cykl się nie udał, to wyłam. Jednak gdzieś ten promyk słońca się przedarł. Nawet to, że mogłam obejrzeć zdjęcia, jak było super, jak siedziałam z dziewczynami i piłam Aperol albo jak chichrałyśmy się, jedząc pizzę, było momentem wynurzania się z wody, by złapać wdech i na nim przeżyć.

Promyczki

Z.: Bałyśmy się z Anią, czy nie odbierzecie tego podcastu tak opacznie: usiądą teraz we dwie i będą gadać o tym, że trzeba się cieszyć życiem, bo same już zapomniały, jak to było ciężko. Jest cholernie ciężko, nawet bym chciała użyć gorszych słów. Wiemy dokładnie, jak to jest, natomiast nie chodzi nam o taką dwubiegunowość, że albo jesteśmy w czarnej dolinie, albo teraz będziemy skakać. Chodzi o takie promyczki i o to, żebyście byli na nie otwarci i gotowi. Jeśli one się pojawią, to nie rezygnujmy z nich, wręcz pozwólmy im się zagnieździć w serduszku, bo one naprawdę będą nas ładować.

Dzięki temu nie stanie się to, o czym ja nie wiedziałam, a co teraz, z perspektywy czasu, mnie przeraża: lata starań były otchłanią. Dopiero później miałam takie promyki na zasadzie: „O, patrz, a w tym roku byłam z dziewczynami we Florencji”. Jeśli mnie zapytasz o poprzedni rok, to ci powiem, że tam się nie działo nic oprócz tego, że miałam badanie drożności jajowodów, podchodziliśmy do inseminacji, pamiętam, jak płakałam… Sam dół. Może dzięki temu uda się z tego życia podczas starań nie zrobić czarnej dziury, która ochoczo wszystko pochłania.

Rysujemy chmurki

Z.: To będzie taki coachingowy podcast na zasadzie: przedstawimy ci teorię, a teraz sprawdź to w praktyce. Mamy dla was propozycję, która trochę mi pomogła. Wymyśliłam sobie moją małą-wielką listę marzeń i wam też polecam ją zrobić. Jeśli macie taki czas, kiedy możecie zostać ze swoimi myślami, skupić się tylko na sobie i nic was nie rozprasza, to weźcie kartkę i na spokojnie zastanówcie się, jakie są wasze ogromne i mniejsze marzenia. Spodziewam się, że pewnie większość z was wypisałaby na pierwszym miejscu właśnie posiadanie dziecka, ale jeżeli zagłębicie się w zakamarki swojej głowy, to może się okazać, że mieszkają tam jeszcze inne pragnienia.

Polecam wam zrobić sobie taką kartkę z chmurkami. Na środku napiszcie to największe marzenie, jakie macie w całym swoim życiu, takim długofalowym, nie tylko w perspektywie za rok. Później w tych małych chmurkach, gdzieś z boku, wypiszcie pozostałe marzenia. Nie chcemy tutaj niczego sugerować, bo to może być wszystko.

Jak tworzyłyśmy „projekt żyćko”, to starałyśmy się zrobić z tego taki miks, aby była tam przestrzeń na to, co przyjdzie wam na myśl. Chcemy wam jedynie otworzyć głowę na to, że to może być np. upragniony kurs fotografii albo to, że nauczycie się szydełkować, pójdziecie zrobić sobie paznokcie, o czym wspomniała Ania, czy umówicie się z koleżanką na kawę lub pojedziecie w góry. To są właśnie te małe-wielkie marzenia, czyli to, co ma się tam znaleźć.

Możecie to zrobić razem

A.: I ile, Zosiu, takich chmurek ma być? Ograniczysz ich liczbę?
Z.: Nie, absolutnie. Ma być jedna główna chmurka, a tych małych może być więcej. Im więcej, tym lepiej. Może też tak być, że tych mniejszych może być na początku niewiele. Możliwe, że tak cię pochłonęła ta niepłodność, że w ogóle nic innego cię nie interesuje i nie masz ochoty się cieszyć życiem. Ale chociaż wypisz kilka haseł, żeby potem łatwiej było zrobić te pierwsze kroki. A Aniusia jeszcze wpadła na taki pomysł, że może warto byłoby to zrobić…
A.: Ze swoim partnerem. Można wspólnie stworzyć sobie najważniejszą chmurkę, czyli wasz główny cel, do którego dążycie, a po drodze można się zastanowić, czy w tych mniejszych nie znalazłyby się wasze małe marzenia, które moglibyście zrealizować razem. A podobno jest tak, że jak się coś zapisuje, to później częściej się to realizuje.
Z.: Niż jak się tylko o tym pomyśli.
A.: Tak, tak! Trzeba zapisać. A później można wywiesić to na lodówce, spoglądać na to i zastanawiać się w spokoju, czy jest coś takiego, co moglibyście zrobić razem, albo może potrzebujecie czasu, aby to odkryć.

Szczerze o swoich marzeniach

Z.: Oczywiście jako zosia samosia tworzyłam swoje chmurki sama, ale wyobrażam sobie, że gdybym miała usiąść nad tym ze swoim starym, to mogłaby to być niezła przestrzeń do rozmowy i zauważenia siebie nawzajem. Już widzę tutaj Dudka, który wypisuje, że chciałby przebiec maraton, na co ja reaguję: „Boże! To jest moje antymarzenie!”.

A.: Ale mogłabyś być z nim i w jakiś sposób uczestniczyć w tych zawodach. Może nie jako biegacz, lecz kibic.
Z.: Im bliżej mety, tym bardziej robiłoby mi się gorąco, że ktoś mnie złapie i powie: „Biegnij, Zosin!”. Ale tak, to jest super, aby usiąść i zrobić to razem, bo to może zainicjować rozmowę. Wtedy możesz się otworzyć. Często też o tym mówimy, że się nie zauważamy nawzajem. Niby dążymy do wspólnego celu, ale tak, jakbyśmy nie grali w jednej drużynie. To mogłoby dobrze zapoczątkować szczerą rozmowę: „Zobacz, to są moje potrzeby, to jest moja chmurka. Wiem, że maraton to dla ciebie kosmos, ale uwierz – to jest moje marzenie”. Byłoby fajnie.

Aby życie znów zaczęło smakować

Z.: Aniusiu, mam teraz pytanie do ciebie. Bardzo chciałabym wiedzieć, czy ty też miałaś taką swoją małą-wielką listę marzeń? Co byś mogła na niej zapisać?
A.: Miałam, aczkolwiek napisałam ją metaforycznie, tak to nazwijmy, pod koniec starań. Jak już wcześniej wspominałam, nie miałam na to przestrzeni. Ale wiesz co, tak sobie też myślę, że nikt mi o tym nie powiedział, a ja nie zauważałam, że ta niepłodność tyle mi zabiera. Tak po prostu wyglądało nasze życie i starałam się w tym funkcjonować. Nie przyszło mi to w ogóle do głowy, nie było też Akademii, która mogłaby powiedzieć: „Hej, stań, zobacz, co tu się dzieje: nie ma już was, życia, radości. Są tylko starania i myślenie o cyklu, o tym, który to jest dzień, czy plemniki przetrwają te 48 godzin, kiedy jest owulacja”.

Stworzyłam swoją listę marzeń, bo nagle chciałam, aby w naszym życiu znalazło się coś więcej. Aby uciec od starań, złożyłam papiery na Erasmusa. Wtedy studiowałam, robiłam jeszcze drugi kierunek i stwierdziłam, że już mam tego tak serdecznie dość, że chcę odpocząć i uciec od tego życia, które mamy. Za późno złożyłam podanie i w ogóle nie wzięto go pod uwagę.
Z.: Chwała Bogu! Chciałaś zostawić misiaczka?
A.: Nie, że chciałam go zostawić.
Z.: W Polsce w sensie?
A.: Chciałam zostawić starania.
Z.: A misio przecież nie pojechałby z tobą.
A.: Ale by mnie odwiedzał.
Z.: Co za niecny plan!
A.: Odwiedzałby mnie. Loty Ryanair były wtedy tanie.
Z.: Ale teraz też są, tak à propos, jakby was coś chciało zniechęcić do podróżowania.
A.: No tak, faktycznie. Ostatnio słyszałam, że nasza koleżanka wyjechała za sto ileś złotych.
Z.: Aniusia, a ty za ile poleciałaś do Florencji? Słucham, pamiętasz, za ile udało się kupić bileciki?
A.: To ty kupowałaś.

Odzyskać swoje życie

Z.: To mój życiowy sukces: 40 złotych w jedną stronę i 101 złotych w drugą. No halo! To jak do Biłgoraja.
A.: Dokładnie tak. Weź sobie pojedź teraz gdziekolwiek pendolino, to zapłacisz więcej. No i tak. To było moje małe marzenie, które się nie spełniło, aczkolwiek jedna koleżanka wtedy pojechała i podczas starań stwierdziliśmy, że ją odwiedzimy, więc to była druga chmurka, chociaż namiastka życia w Hiszpanii. To był nasz mały „projekt żyćko”, który zresztą odkładaliśmy właśnie ze względu na starania.

Pojawiła się też u mnie taka myśl, że zawsze marzyłam o tym, aby pójść na medycynę i może najwyższy czas spróbować. Zaczęłam organizować wokół tego wszystkie sprawy, korepetycje, musiałabym poprawić maturę – bardzo się w to zaangażowałam. Powiem wam szczerze, że pierwszy raz wtedy poczułam, że odzyskałam swoje życie, i to tak, że nawet pamiętam takie uczucie, że wiem, kiedy mam wizytę, ale nie wiem, w którym dniu cyklu jestem. To było takie: „Wow, można tak w ogóle myśleć? Czy naprawdę można o tym zapomnieć?!”. Bo wcześniej próbowałam się oszukiwać, że nie myślę o cyklu. Ale faktycznie to się udało. Moje marzenie z małej chmurki miało się spełnić, ale życie napisało inny scenariusz.
Z.: Taki, którego zawsze pragnęłaś.

Rezygnacja bez żalu

Z.: To jest super, bo w pewnym momencie tego projektu w naszych życiach, bo i w moim, i w twoim, spełniło się właśnie to marzenie – zaszłyśmy w ciążę. Ale chciałabym wam powiedzieć, że nie wiemy, kiedy to się zdarzy, i czy w ogóle się zdarzy. Bardzo wam tego życzymy i gdybyśmy mogły mieć czarodziejską różdżkę, to sprawiłybyśmy, żeby stało się tak już po pierwszym cyklu. Ale takiej nie mamy, wciąż nad nią pracujemy. Chcę też powiedzieć, że jak będziecie musieli potem zrezygnować z tych małych marzeń, bo spełniło się to wielkie, to w ogóle nie będzie wam tego żal. Tak mi się wydaje.

Ja np. zwariowałam później na punkcie podróży. Jak zobaczyłam, że mogę lecieć gdzieś za 40 złotych, to szukanie lotów było wręcz celem mojego życia. Porezerwowałam te wyjazdy, może nie wydałam na to horrendalnych pieniędzy, ale na tamten czas to było dla nas sporo. Mieliśmy zorganizowany czas do listopada, naprawdę. Tu pojadę z bratem, tu z mamą – wszystko było zaplanowane. I okazało się potem, że jestem w ciąży. Jeszcze wynajęliśmy lokal, podpisałam umowę – jaja jak berety! To w ogóle nie bolało.

Potem wykreślałam z kalendarza te podróże i myślałam sobie, że super, że nie mogę ich zrealizować właśnie przez to. Ale gdybym nie zaszła w ciążę, to miałam już plan na życie, które znowu zaczęło mi smakować. Odliczałam dni nie tylko do wizyt, lecz także do innych rzeczy, na które miałam apetyt.

Spróbuj!

A.: I tym jest właśnie „projekt żyćko”.
Z.: I to jest to, co bardzo chciałybyśmy w was zaszczepić, nawet jeśli jest wam ciężko to zauważyć. Też to zaakceptujcie. To w tym momencie może być bardzo trudne, ale zostawcie sobie taką przestrzeń, o której mówiła Ania, która w ogóle nie miała pojęcia, że można tak zacząć myśleć. Teraz po prostu otwórzcie się na to, że kiedyś w waszej głowie może zakiełkować „projekt żyćko”. Mam nadzieję, że on do was wróci w najbardziej odpowiednim momencie. A jeśli czujecie, że np. dzisiaj możecie sobie zrobić taki wieczór, że usiądziecie z kartką i stworzycie chmurki z waszej małej-wielkiej listy marzeń, no to super. Dokładnie o to nam chodzi.
A.: To trzymamy kciuki za te chmurki duże i małe i słyszymy się w następnym podcaście.
Z.: Do usłyszenia.
A.: Do usłyszenia.

________
Akademiowe diety i e-booki!