×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #093 – Dzień, w którym pokazuje się jedna kreska na teście ciążowym
czym jest Akademia Płodności
21.08.2024
#093 – Dzień, w którym pokazuje się jedna kreska na teście ciążowym

Dzień, w którym pokazuje się jedna kreska na teście ciążowym

Niby chcesz wiedzieć, czy się udało, ale nie wierzysz w wynik, który się pojawia. Jeszcze chcesz się łudzić, że ta jedna kreska na teście ciążowym to być może pomyłka, może jest za wcześnie… Przerabiałyśmy to wielokrotnie. Mamy za sobą kupowanie testów po 100 w pakiecie, ukrywanie ich głęboko w szafkach, wlepianie się w to malutkie okienko i odpinanie wrotek, gdy wszystko było już jasne. I tak do kolejnego razu. Posłuchaj o maniakalnej Ani i przestraszonej Zosi oraz o tym, jakie demony budziły się wtedy w naszych głowach.

 

Plan odcinka

  1. Jedna kreska na teście ciążowym
  2. Ania – testerka maniakalna
  3. Ukrywanie testów przed mężem
  4. Dalsze testowanie pomimo wyniku badań krwi…
  5. Zosia – testerka przestraszona
  6. Dzień testowania
  7. Kolejny cykl to nowa nadzieja

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Ania: Dobrze. To może zadam ci pytanie. Zosiu, jaką książkę przeczytałaś ostatnio? Ale skończyłaś. W sensie nie, że zaczęłaś, tylko… Albo w trakcie może jesteś jakiejś fajnej?

Zosia: Jesteś podła.

A.: I proszę jakąś pozytywną literaturę.

Z.: Zastanowię się. Nie przeczytałam, ale odsłuchałam. Teraz jest tak mi łatwiej. I dzisiaj skończyłam bardzo fajną książkę, mogę polecić. Jest to książka pod tytułem „Lekcje chemii”. Zobacz: o, taką ma okładkę, żebyś sobie zapamiętała. To są takie cztery kolory. I nawet Nigella Lawson ją bardzo dobrze zrecenzowała. Napisała, że było jej smutno, jak się skończyła. Bonnie Garmus napisała tę książkę. I czyta Paulina Holtz na aplikacji BookBeat. Bardzo w ogóle polecam. Można sobie też spróbować – dwa tygodnie próbne. To nie jest żadna współpraca. (śmiech) Gdyby ktoś chciał przeczytać tę książkę, to bardzo polecam, bo taka jest… Chciałabym powiedzieć, że lekka, a wcale nie, bo porusza trudne tematy. Ale jest napisana takim językiem, że wiele razy możesz się tam uśmiechnąć, a nawet uronić łezkę. Pozwala uwierzyć bardzo w kobiecą siłę. O, tak bym powiedziała.

A.: No ładne. Zachęcające.

Z.: Pokazuje, ile kobiety mają w sobie siły. I jak to udowodniły na przestrzeni lat. Bo to jest akcja, która się dzieje w latach 50., 60.

Na początek polecajki książkowe

Z.: Aniusiu, a jaką ty przeczytałaś ostatnio książkę? Pozytywną i możesz nam polecić. Czy czytasz same niepozytywne? Mam teraz taki wyrzut sumienia, bo ostatnia, którą ci poleciłam, była meganiepozytywna.

A.: Wiem. Po prostu szukam tych pozytywnych. Ostatnią książką, którą zaczęłam czytać i jestem w trakcie, to jest ta, którą podarowałam dzisiaj Zosi. Jest to książka o tym, jak funkcjonuje nasz mózg. A z pozytywnych książek ostatnich niestety sobie nie przypomnę, bo same były niepozytywne. Nie chcę ich polecać, bo szczerze powiedziawszy, musiałam się podnosić po niektórych publikacjach, które zresztą polecała mi tutaj moja współtowarzyszka w tym pokoju. Ona zrzuca takie bomby. Jedna z nich nazywała się „Wrony”. Wspaniała tak naprawdę.

Z.: Ja też uważam, że to jest wspaniała książka.

A.: Tylko nie pamiętam autorki.

Z.: Zaraz sobie to sprawdzę, żeby podać.

A.: Ona napisała kilka książek. Ale dwie są dostępne, przetłumaczone w języku polskim. Tę drugą również przeczytałam.

Z.: To co ty na mnie, kurde, gadasz, jak potem sięgasz po drugą!

A.: Bo superjęzyk.

Z.: „Wrony” – Petra Dvorakova.

A.: O, tak. I druga książka, która jest też dostępna, jej autorstwa. No, ale… Dużo płaczu. I takiej podróży też w przeszłość. Miałam wrażenie, że widziałam w tej książce siebie, więc to takie było przytłaczające i nieprzytłaczające. Ale poruszająca książka. Zobaczcie sobie najwyżej opis, chociaż on dużo nie mówi, niestety. Krótka lektura. No, ale jak chcecie sobie powyć troszkę, to… To miało być pozytywnie, dziękuję bardzo.

Zaczynamy!

Z.: Ale ja muszę tutaj wytłumaczyć, bo podpuszczasz mnie. Każesz książkę polecić. Akurat ta, którą wam dzisiaj poleciłam, naprawdę jest pozytywna i raczej lekka, więc nie bójcie się jej.

A.: A ja poleciłam niepozytywną.

Z.: Ale ja się tu muszę wytłumaczyć, bo powiedziałaś, że ja ci ją poleciłam. Cała odpowiedzialność i tak spoczywa na moich barkach. Polecam książki, które uważam, że mogą wnieść jakąś wartość do twojego życia. I z których możesz wyciągnąć jakieś wnioski albo coś zrobić. Ale rzeczywiście czasami jest tak, że czytasz ją i czujesz się, jakbyś dostał obuchem w łeb. W konsekwencji tego mają wyjść dobre wnioski na przyszłość, na następne pokolenia, na ciebie teraz, na inne rzeczy.

A.: Tak, zgadzam się. Otwierające głowę.

Z.: Dokładnie taki miałam w tym cel.

A.: I się udało.

Z.: Wylałaś przy tym morze łez.

A.: Rezonowała bardzo długo ze mną ta książka. Naprawdę długo. Tak że dziękuję. No dobra, długi ten wstępik książkowy, ale czas też fajnie sobie miło spędzić książkowo. Jedziemy ze wstępem.

Z.: Mhm.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom

starającym się o dziecko.

Jedna kreska na teście ciążowym

Z.: Hello, hello, witamy was ponownie. To się dzieje. Nowe odcinki powstają cały czas, więc dumna z nas jestem, że to się udaje po takiej przerwie. Mamy wypisanych siedem nowych pomysłów na odcinki, więc to jest dość dużo. A nie uda nam się pewnie pocisnąć dzisiaj tego wszystkiego.

Trochę sobie wrócimy do przeszłości i pogadamy o takim specyficznym czasie w trakcie starań i w trakcie cyklu, który zataczał cyklicznie koło, kiedy to pojawiała się jedna kreska na teście ciążowym. I co się wtedy działo w naszych życiach, w naszych głowach, jak to było. Od razu wam zaznaczę tutaj, bo my już jesteśmy po krótkiej pogadance na ten temat, że światy Ani i Zosi bardzo się różniły w tym temacie. Bo np. Ania to była taka testerka maniakalna. Mogę cię tak określić?

A.: Tak.

Z.: Maniakalnie kochałaś robić testy ciążowe. Opowiesz nam o tym, jak kupowałaś pakiety i miałaś tych testów mnóstwo i apteki omijałaś i różne takie klimaty. Ja z kolei byłam taką testerką przestraszoną. Raczej zwlekałam ze zrobieniem tego testu, bo bardzo się tego bałam. Pamiętam. Za każdym razem trzęsły mi się łapy, ganiłam się w głowie, gdy miałam zrobić test. Też wam to opowiem. Ale na wstępie zaznaczamy, że pewnie po drugiej stronie tych odbiorników będą różne osobowości. Ciekawa jestem bardzo, czy się odnajdziecie w tym świecie. I jak wasz świat wyglądał albo wygląda teraz, kiedy widzicie tę jedną kreskę na teście ciążowym. Zaczniemy od maniaka Anny?

A.: Maniakalny typ.

Z.: Maniakalny typ testowy.

 

Ania – testerka maniakalna

 

A.: To było zdecydowanie silniejsze ode mnie. A liczba testów walających się w moim domu była po prostu niebotyczna. Czekałam do najwcześniejszego momentu, w który mogę zrobić test ciążowy. Przez większość okresu starań zdecydowanie, nawet nie wiem, czy był taki cykl, w którym nie robiłam tych testów ciążowych.

Z.: Oh my God.

A.: Więc w pewnym momencie wydawałam na nie fortunę. Kupowane w aptekach, na Allegro w takich pakietach – to były takie paseczki.

Z.: Ja je znam, bo też je kupiłam.

A.: W takich folijkach. Wraz z testami owulacyjnymi, bo to była jedna aukcja. Jak już kupowałam 50 tych testów, potrafiłam robić po trzy, cztery dziennie. Te testy to jednak zajmowały moją głowę i robienie ich w pracy, po pracy, przed pracą, rano, po południu, po kawie… Dużo tego było. W pewnym momencie doszło do mnie, że… Chociaż to była naprawdę bardzo silna potrzeba robienia ich. Jakby coś się miało zmienić przez tę godzinę. I w pewnym momencie nawet walczyłam z tym, żeby tego nie zamawiać. Stwierdziłam, że nie, dobra, jak będę miała tylko możliwość kupienia w aptece, to nie będę tego robić, bo tam były droższe. One kosztowały po 20–30 zł. Wystawiałam więc siebie na próbę, żeby nie kupować tych drogich, bo to przepalanie gotówy. Wytrzymam. Ale i tak to nic nie dawało, bo ten jeden, chociaż te dwa…

Omijanie niektórych aptek

Z.: Czyli i tak lądowałaś w aptece czy zamawiałaś duży pakiet na Allegro.

A.: Ale wiesz, to trwało chwilę, a ja chciałam teraz, już zrobić ten test.

Z.: Czyli szłaś do apteki.

A.: No tak, a te przesyłki szły. Akurat na tych aukcjach nie było tak, że jednego dnia zamawiałam, a drugiego już to było w paczkomacie, bo nie było jeszcze paczkomatów. Więc te przesyłki kilka dni szły, a ja już chciałam teraz, już. Ta potrzeba zrobienia testu była tak silna, że nie mogłam się opamiętać, żeby go nie kupić. I omijałam niektóre apteki, bo miałam wrażenie, że te panie już mnie pamiętają.

Z.: No właśnie miałam o to zapytać. Pamiętam, jak opowiadałaś mi… To było w jednym cyklu, że wstydziłaś się pójść do tej samej apteki?

A.: Tak. Ale wiesz: miesiąc w miesiąc.

Z.: Dlatego zastanawiam się, czy obierałaś sobie punkty apteczne – ten ogarniam w tym cyklu, a w następnym się nie będę wstydziła pójść do tamtego?

A.: Może nie tak, ale w tej aptece już byłam w tym cyklu, no to nie idę do niej… 

Z.: I co: pójdę dalej?

A.: Idę dalej. Do kolejnej. Po drodze mijam aptekę taką, to już rano wiem, żeby do niej zajść, bo z przystanku ją będę mijała.

 

Co pani w aptece sobie pomyśli?

A.: Jak wchodziłam do tych aptek, to miałam wrażenie, że… To mogło być tylko wyobrażenie w mojej głowie wyłącznie, że te farmaceutki mnie rozpoznają. Naprawdę to mogło być tylko w mojej głowie. Przemiał tych klientów przypuszczam, że jest ogromny. A ja jakoś specjalnie się nie wyróżniałam. Nie miałam włosów kolorowych – czapka i tyle. Pewnie one nawet nie miały pojęcia, że ja to tak postrzegam, co one sobie myślą na mój temat.

W jednym z podcastów wspominałyśmy o tym, że lubimy dokarmiać te demony w głowie i te myśli stają się takie opasłe podczas starań. To ja właśnie tak sobie je jeszcze dokarmiałam tym, co myśli sobie o mnie pani w aptece. Kiedy tych aptek tutaj, w moim mieście, jest tak dużo. Ale tego się nie dowiedziałam nigdy, czy mnie zapamiętały i czy faktycznie miałam rację. Przypuszczam, że to było tylko w mojej głowie.

Z.: A nawet jeśli, to jakie by to miało znaczenie. Teraz się nad tym zastanawiam, bo chcę też nawiązać do siebie. Czyli też teoretycznie inna osobowość, a z drugiej strony, jak odważyłam się w końcu zamówić tę paczkę z tymi… Tam było chyba 50 tych testów czy 100, te cieniutkie paseczki. Naprawdę tam było z 50 albo 100.

A.: Różne były aukcje.

Z.: Pamiętam, że miałam taką myśl i ona musiała być przemożna, skoro tak mi została w głowie, że… Ten ktoś, a to był facet, właściciel tej firmy na Allegro – co on sobie o mnie myśli? Jak wysyła tę paczkę z tyloma testami, co on sobie myśli, co to jest za typiara. Czaisz? Czy ja jestem jakąś totalną desperatką, czy o co chodzi? Rozumiesz?

A.: Ja to rozumiem, Zosin, bo miałam bardzo podobne myśli. Nawet zmieniałam aukcje.

Z.: Gdybym miała zamówić drugi raz, to już miałam plan, że zamówię na inny adres. Czaisz?

Wyobrażenia niepłodnej głowy…

A.: Rozumiem. Ja to rozumiem. Podobne miałam doświadczenia i myślę, że też osoby, które nas słuchają, mogą mieć bardzo podobne odczucia.

Z.: Zmienię adres, żeby się schować przed tobą, panie X, panie Pawle, załóżmy. A to była taka totalna ucieczka przed samą sobą. Przed moją głową. I nie wiem, co ja sobie tak megaegocentrycznie zakładałam, że chłop myśli, że ja jedna jestem na tym świecie, ja jedna od niego te testy kupuję? Dlaczego on miałby się nade mną pochylać i zastanawiać?

A.: Liczba tych testów była abstrakcyjna.

Z.: Ale to nie tak, że kupiłam 100, klikając „powiel sztukę”, tylko taki pakiet, który on oferował u siebie na aukcji. Zakładam więc, że był popyt na ten produkt. Ludzie tego potrzebowali. Były laski takie jak ja czy ty, które chciały mieć 100 testów ciążowych na swojej półce. Dlatego koleś stworzył taką aukcję, no. Więc to też nie było dziwne. Sam jakby dał na to przyzwolenie, żeby takie pakiety zamawiać. Jednak ja widziałam to z pozycji pępka świata: on o tobie będzie myślał, nad tobą się będzie zastanawiał. Gdzie ona w tym Radzyniu to pozamawiała? Kto to jest?

A.: Niesamowite jest to, jak te głowy funkcjonują bardzo podobnie. Pewne sytuacje doprowadzają do tych samych myśli i stresu związanego z tym, co ktoś o tobie pomyśli, zamawiając sobie tyle testów. Ale tak było.

Dogłębna analiza cyklu

Z.: No dobra, a powiedz mi, proszę… Bo ja będę zadawać ci pytania, nie rozumiejąc twojej perspektywy, ty mnie wypytuj o mój świat. Ja bałam się robić te testy, bo bałam się, że wyjdzie biel Vizira i już będę musiała się odrzeć ze złudzeń i nie chciałam bardzo się z tym zmierzyć. Żyjąc nadzieją, było mi jakoś łatwiej, że to wciąż może trwać. Ten okres nie przychodził, to jednak ciągle była nadzieja. Bardzo bałam się robić te testy. A ty, robiąc test po godzinie czy po dwóch, czy cztery razy dziennie, liczyłaś na to, że za każdym razem coś się pokaże, czy bardzo chciałaś się upewnić, że tam na pewno nie ma nic? Czy jednak sobie mówiłaś, że może za wcześnie, może coś tam? Po co robić testy więcej niż jeden raz dziennie?

A.: Nie wiem. Nie znalazłam jeszcze definicji tego. Nawet z perspektywy lat nie jestem w stanie tego nazwać. Może jeszcze zrozumiem to kiedyś. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. To po prostu była chęć i potrzeba sprawdzania, weryfikowania tej ogromnej wiary w powodzenie, że to będzie ten cykl, i jak najszybsze dowiedzenie się o tym. Nie potrafiłam wytrzymać do dnia miesiączki.

Z.: Nie?

A.: To było nieprawdopodobne dla mnie. Weryfikowałam i wertowałam, ile ta komórka jajowa żyje w jajowodzie, w którym momencie…

Z.: Wiem, bo przecież pytałam cię o to! Ty byłaś moim źródłem wiedzy.

A.: W którym momencie jest ten etap – dokładnie godzinowo – kiedy ona znajdzie się w jamie macicy, w którym ona jest stadium. Co się aktualnie dzieje, czy ja mogę coś czuć. Starałam się to wyliczyć mniej więcej do godziny. Najlepiej tak by było, ale oczywiście tutaj były pewne odchylenia. Nie było to możliwe. Liczyłam: mniej więcej tutaj doszło do teoretycznego zagnieżdżenia, bolał mnie brzuch. Bardzo to analizowałam.

„To było silniejsze ode mnie”

A.: Ta druga faza cyklu miesiączkowego była przeze mnie dogłębnie analizowana. Siedziałam w pracy i analizowałam cały czas. A że miałam dostęp do komputera… Nie pozwalało mi to odciąć tych myśli nawet w pracy. Nie potrafiłam wyłączyć ich, tylko siedziałam i analizowałam. No i właśnie 10 dzień po owulacji to był ten, w którym już zaczynałam to robić. Chociaż robiłam to wcześniej, ale to jest abstrakcyjne. Nie jestem w stanie tego powiedzieć, że tak, super, to miało prawo wyjść. No nie. Ten 10 dzień po owulacji to już był dzień, w którym startowałam z testami. Zaczynało się testowanie i doszukiwanie się tego cienia cienia. I wyszukiwanie historii dziewczyn związanych z tym, że test ciążowy oszukał, kiedy najwcześniej, kiedy najpóźniej, kiedy miesiączka… Analiza historii robienia testów.

Z.: A czułaś przy tym taką chęć zostania pod przykrywką, że fajnie byłoby to robić z perspektywy anonimowego członka forum? Czy byłabyś w stanie się z tym obnażyć i pogadać o tym, że dzisiaj zrobiłam cztery testy i one nie wyszły?

A.: Nie pamiętam już tego, czy dzieliłam się tym z moimi ziomeczkami staraczkami. Niestety, nie pamiętam tego, czy im to relacjonowałam. Nie wiem. Niektóre rzeczy jakby zostawały wyłącznie w mojej głowie i pomimo tej anonimowości trochę się tego wstydziłam przed samą sobą. Myślałam, że zwariowałam.

Z.: Dlatego o to pytam.

A.: Naprawdę ja siebie nie poznawałam. I też nie poznawałam tego uczucia kontroli, które jednak towarzyszyło mi w życiu. Umiałam się kontrolować, umiałam wyczekiwać, a tutaj rozwalało mnie to na łopatki. To nie byłam ja. Nie jestem osobą, która już, teraz, szybko… Nie. To było silniejsze ode mnie. I w tym wszystkim obwiniałam się o jakiś taki element szaleństwa, nad którym nie umiałam zapanować. I wstydziłam się, nawet przed mężem, że robię tyle testów.

Ukrywanie testów przed mężem

Z.: Właśnie chciałam do tego nawiązać. Miałam taką myśl. Tylko ja nigdy nie robiłam ich po kilka dziennie. Ale miałam tak, że jak już przyszła ta wielka chwila, że odważyłam się zrobić test, to bardzo nie chciałam, żeby Dudek znalazł jego opakowanie w koszu. Tak jakby to dla mnie znaczyło, że gdyby zobaczył, że znowu się łudziłam, to musiałabym przyznać, że ciągle w to wierzę. Nie potrafię też tego racjonalnie wytłumaczyć na takiej zasadzie, że rozłożę ci teraz na czynniki pierwsze, co mną kierowało. Ale pamiętam te pochowane w szafkach na bieliznę testy ciążowe, żeby on ich nie znalazł. Tak jakby miał mnie skrytykować za to zachowanie? Nie mam pojęcia, czym się wtedy kierowałam.

Dlatego właśnie pytam o twoją chęć zostania anonimową na zasadzie, że robisz to po cichu, żeby nikt nie widział, a potem sprzątasz ślady, czy jednak idziesz z tym czwartym testem do starego i pokazujesz, czy coś widzisz. Ja – w życiu!

A.: Nie, tak nie było. Mógł wiedzieć np. o tym pierwszym rano. Dobra, robię test, wyszedł negatywny. Ale nie o pozostałych pięciu zrobionych w kolejnych godzinach w pracy. Nie, raczej nie. Wiedziałam, że jego głowa może tego nie pojąć.

Z.: Twoja nie pojmowała.

A.: Właśnie. Towarzyszyło mi bardzo dużo uczucia wstydu podczas starań, również przed moim mężem. Wielu się wstydziłam moich myśli, wielu rzeczy się wstydziłam. Więc zanim to wyszło na światło dzienne, bo do pewnego momentu dochodzisz i ta szklanka się wylewa, to było właśnie to. Było mi głupio.

Wyrzuty do samej siebie

Z.: Niesamowite to jest. Bo mi też było głupio pokazywać test ciążowy niepozytywny (czyli większość testów w moim życiu) mojemu mężowi. I to jest irracjonalne dla mnie. O wiele łatwiej było mi wyjść zaryczana z łazienki i powiedzieć, że okres się zaczął, niż powiedzieć, że jest jedna kreska na teście ciążowym, że jakby się łudziłam…

Dlatego ja też nie lubiłam robić tych testów. Bardzo mi się kojarzyło negatywnie to uczucie, z którym spotykałam się zawsze, czyli ta biel Vizira, i zaraz jakieś takie wyrzuty do samej siebie, że na co ja liczyłam, czego ja się w ogóle łudziłam. Dlatego też chyba nie robiłam ich. Żyjąc w tym świecie oczekującym, ale niesprawdzającym, mogłam sobie żyć, oczekując i nie będąc oceniana swoją głową. A potem pamiętam, że zobaczenie tej jednej kreski generowało u mnie taką falę krytyka wewnętrznego, który łaził za mną, nawet nie to, że jeden dzień. Ale jeden dzień to tak intensywnie i ciągle mnie walił po łbie, że jestem do niczego, co ja sobie wyobrażałam, naiwna, głupia. To było straszne. Dlatego właśnie bałam się robić te testy. Nie lubiłam tego bardzo.

Dalsze testowanie pomimo wyniku badań krwi…

Z.: A poza tym też to, o czym opowiadałaś, że znałaś cały cykl. Pamiętam, że do ciebie się zwracałam z pytaniami, ile żyją plemniki przy korzystnych warunkach, przy niekorzystnych. Byłaś moją skarbnicą wiedzy w tym temacie, bo przekopałaś wszystkie artykuły, jak to jest możliwe, kiedy to się może stać. Ale nigdy nie potrafiłam odnieść tego do siebie, bo nigdy nie wiedziałam, kiedy mam owulację. U mnie nie było tak, że byłam w stanie sprawdzić to testami albo że jakoś to czułam. Tylko albo jej nie miałam, albo ona była tak późno i była tak niejednoznaczna, że nigdy nie byłam tego pewna – tak jak ty mi mówisz „mam owulację”. Jezu! To są tak przedziwne rzeczy dla mnie.

A.: Czas starań rozgraniczmy – odnosząc się do tych testów. W dużej mierze mam na myśli cykle monitorowane, które miałam. Wcześniejsze cykle, które trwały rok, to były w większości cykle bezowulacyjne. I wtedy też robiłam testy ciążowe. Hipotetycznie przyjmowałam, że wtedy mogła nastąpić owulacja. Te cykle były wydłużone, ale mniej więcej – powiedzmy – nie trwały one 50 dni, a 40. Tylko że te owulacje nie występowały. Ten cykl był zakończony plamieniem, a nie miesiączką. Natomiast ja uważałam, że to jest miesiączka.

Różnie to jest. Tę owulację teraz jestem w stanie stwierdzić, bo mój styl życia też o wiele się różni i to, co na owulację wpływa. Aczkolwiek wtedy część starań była na tzw. czuja, gdzie myślałam, że ta miesiączka jest. Natomiast mierząc sobie temperaturę, doszło do mnie w pewnym momencie, że chyba coś jest nie tak, bo czasami te skoki są, a czasami ten wykres jest wypłaszczony. Ale cykle były 40-dniowe, więc takie miałam poczucie: okej, może ona jest po prostu później, ja czegoś nie potrafię. Był taki czas starań.

Beta HCG

A.: Natomiast później miałam monitoring cyklu, gdzie uważam, że mogłam pójść na niego wcześniej, bo zdjęło mi to z głowy jeszcze więcej analizy. Pamiętam to uczucie oddechu: nareszcie, odchodzą mi te testy owulacyjne, w które się wlepiałam. Duże poczucie analizy mi towarzyszyło.

I te cykle… Robiłam testy pomimo tego, że robiłam betę HCG, bo brałam progesteron, więc ja i tak bym się zderzyła z tym. To jest takie ciężkie do wytłumaczenia, bo brałam progesteron, cykle były stymulowane, monitorowane. Zakończeniem tego było zrobienie bety, odstawiamy progesteron i walczymy dalej, więc ja i tak musiałam pójść na badanie z krwi, ale ono mi nie wystarczyło do momentu, kiedy nie dostałam miesiączki. Jeszcze po tym, jak beta była negatywna, zdarzało mi się robić test ciążowy, jeżeli krwawienie miesiączkowe nie występowało, bo bałam się, że odstawię progesteron, ale ta owulacja coś… Człowiek wierzy w jakieś takie…

Łudzenie się pomimo wyniku

Z.: Plus jeszcze pamiętam, że mówiłaś, że przypominałaś sobie historie dziewczyn, u których wystąpiło jakieś krwawienie, a już były w ciąży. I łudziłaś się, że może jesteś jedną z tych.

A.: Tak, bardzo chciałam, aby okazało się, że będę miała na koncie takie zaskakujące zakończenie, że czegoś się nie spodziewałam. I też znałam historię dziewczyny, którą beta HCG… Czynnik ludzki, błąd w laboratorium.

Z.: Kto na to nie liczył? Ja też byłam w tym teamie.

A.: Ale to była jedna historia, którą poznałam na całej przestrzeni funkcjonowania w świecie niepłodnościowym. Ale jak ją usłyszałam, to: „może to ja”, „może to właśnie mi się pomyliło, jej się tak zdarzyło”. To było tak, że dziewczyna nie miała miesiączki. Testy wychodziły pozytywne, a beta zerowa, więc nie wiedziała, co się dzieje. Natomiast wyszło, że był to jakiś błąd. Nie wiem, jak to jest możliwe, jak to wygląda na etapie badań, ale tutaj coś zawiodło. Więc marzyłam o takiej historii. To było bardzo takie… Nie wiem, czy naiwne. Wierzyłam w to, że to się może wydarzyć i tak do końca, nawet do miesiączki, jeszcze w dniu miesiączki myślałam sobie: a może to nie jest miesiączka? A może to jest jeszcze plamienie? Niby chcesz wiedzieć, czy się udało, ale nie chcesz tego przyjąć.

Niby chcesz wiedzieć, a nie chcesz tego przyjąć…

Z.: I tak wiesz, że w to nie uwierzysz.

A.: Tak, nie wierzę w to, że się nie udało. Oczywiście były takie cykle, ale były też takie, w których po prostu wiedziałam, że się nie udało i były one przyjmowane płaczem. Może było tak, że ten jeden malutki procencik liczył na jakąś niezwykłą historię. Ale fakty były takie, że wiedziałam, kiedy jest owulacja, wiedziałam, ile biorę leków, nie miało tu prawa być pomyłki. Jak np. ktoś nie ma monitoringu i mówi, że w 40 dniu mu się udało czy w 50 – oczywiście, bo ta owulacja może w końcu wystąpiła, ale to nie było tak, że wystąpiła 14 dnia – a może i wystąpiła oczywiście, tylko ta ciąża jest już starsza. Chodzi mi o ten najwcześniejszy moment wyłapania tego. To tak właśnie wyglądało.

Zosia – testerka przestraszona

A.: Czy, Zosiu, mogłabyś opowiedzieć nam o tym jednym dniu, czyli jak wyglądał twój dzień, kiedy robiłaś test ciążowy? Ten jeden. Nie szykowanie się, tylko co czułaś później, co było przed, co się działo w twojej głowie, jak widziałaś okienko, czy patrzyłaś na nie, czy odkładałaś test, jak niektóre dziewczyny odkładają i idą się myć.

Z.: Nie, nie byłam w stanie tego nigdy zrobić. Widziałam to. Starałam się wyjść z łazienki i wrócić po iluś tam minutach, po pięciu czy trzech, w zależności od testu. Nigdy nie byłam w stanie tego zrobić. Zawsze musiałam się gapić, jak to się nasącza. Już wtedy mi serce łomotało tak, że myślałam, że tam zaraz zejdę i nie dotrwam. Megaskrajne uczucia.

Zazwyczaj było to związane z tym, że te testy robiłam jednak z porannego moczu. Werdykt, który pokazało mi to małe okienko, był związany z tym, że trzeba było go trawić przez cały dzień. I to nie zawsze był dzień wolny od pracy. A właściwie zazwyczaj nie był. Z tym mi się to kojarzy, że robię ten test, bardzo często go mam ze sobą, bo przecież go nie zostawię w tym koszu, bo producent napisał, aby po pięciu minutach już nie sprawdzać, bo test będzie nieważny. Ale mam to w dupie, biorę go ze sobą i się będę w niego wlepiać, kiedy tylko będę mogła. Ale to było już dojrzewanie przez cały dzień do tego, żeby wieczorem odpiąć wrotki. A nawet nie wieczorem. W sensie wtedy, kiedy już będę w swojej bezpiecznej przestrzeni, wrócę z pracy i będę mogła.

Jedna kreska na teście ciążowym? Odpinamy wrotki

Z.: Czaisz bazkę? Czyli jeśli cały miesiąc stosowania diety trwał, to możesz być pewna, że w pierwszym dniu, kiedy przyszedł okres, on się już skończył. I to był ten dzień, kiedy zamawiałam pizzę, szliśmy na kebab, otwieraliśmy wino. To właśnie był ten dzień, kiedy wystawiasz faka do tego testu i myślisz sobie, że dobra, no to walić moje starania i moje wysiłki. I tak to wyglądało właśnie.
A.: I to odpinanie wrotek pozwalało ci lepiej znieść ten dzień?

Z.: Nie mam pojęcia. Na pewno w jakiś sposób tam szukałam pocieszenia albo poczucia szczęścia przez chwilę. „Szczęście” to ogromne słowo, ale gdzieś tych endorfin szukamy. Nie wiem jeszcze, bo muszę przeczytać książkę, którą mi dzisiaj podarowałaś. Po lekturze będę bardziej się wysławiać na temat tego, czego szukałam w swoim mózgu, Anno.

To było moje cykliczne zachowanie. Kiedy sobie zdawałam sprawę. To nie musiał być test, to mogło być zdanie sobie sprawy z tego, że to jest kolejny cykl, w którym się nie udało i potrzebowałam się wyzerować. To też później przerabiałam na terapii, że to nie jest najmądrzejsze zachowanie. Ale takiego szukałam w sobie ujścia tego wszystkiego nagromadzonego, co w sobie kontenerowałam przez miesiąc. To gdzieś musiało znaleźć ujście i tak sobie tego szukałam, upadlając się tego dnia. Jakby wiedząc, że już się nie udało i już nie muszę być czystym, pięknym, wysprzątanym domkiem dla kogoś, tylko mogę się wreszcie mocno zabrudzić.

Jeśli ty też musisz odreagować…

A.: Warto tutaj naszych słuchaczy odesłać do mailingu o hedonistycznym podejściu Zosi do diety. Może właśnie są tu osoby, które szukają tych endorfin w jedzeniu lub w jakimś takim odreagowaniu w ten sposób. Te osoby, które są z nami jakiś czas na swoich skrzynkach, to tego maila znajdą. A gdybyście chcieli go zobaczyć, to dajcie nam cyna, to podeślemy go z archiwum. Zapraszamy na nasz newsletter tak w ogóle.

Z.: Z archiwum – już sobie wyobraziłam, jak jedziesz wózeczkiem, zjeżdżasz do naszej piwnicy i te teczki układasz i wyszukujesz ten newsletter i faksem wysyłasz. Zwłaszcza że był to mailing wysyłany wczoraj. (śmiech) Ale wtedy kiedy nagrywamy, rozumiem.

A.: Chcę ramy czasowe jakieś zaznaczyć.

Z.: Nie wiemy, kiedy pójdzie publikacja tego odcinka. To jest słuszna uwaga, Anno.

A.: Dokładnie tak. Jest to nadal aktualne. Jak będziecie tego słuchać za rok, to przeszłość się nie zmieniła.

Z.: Ona się nigdy nie zmieni. (śmiech)

A.: Tylko można ją ubrać w inne słowa i inną Zosią na nią spojrzeć.

Z.: Mój poziom zażenowania przy okienku na McDrivie zawsze będzie ten sam. Lata mijają, a on jest ten sam. O tym też opowiadamy w tej historii.

Dzień testowania

Z.: Aniusiu, opowiedz nam, jak wyglądał twój dzień, kiedy się mierzyłaś z tym. Teraz ciężko mi zapytać, bo twoich dni, kiedy pojawiała się jedna kreska na teście ciążowym było bardzo dużo. Więc o który z tych dni mam zapytać? Czy to jest ten dzień, kiedy przychodzi okres?

A.: Ten 10 dzień po owulacji to było takie frywolne – on może nie wyjść, wiem o tym, bo może być za wcześnie. Chciałabym, żeby wyszedł, ale to nie było tak, że się kładłam na podłogę i płakałam.

Z.: Wciąż nadzieja żyła.

A.: Tak, nadzieja wciąż żyła. Ale moment, w którym miałam do zrobienia betę i robiłam testy, był momentem, w którym trzeba było się zderzyć z tym, że kolejny cykl będziemy jeździć do kliniki. Pamiętam również to bicie serca, które towarzyszyło mi podczas wlepiania się, jak te kropelki się nasączają w tym kółeczku.

Z.: Jezu! Wiem, najgorsze!

A.: I czy aby na pewno dałam te trzy kropelki czy cztery? Czy za dużo mi poleciało, czy ja złapałam z tego odpowiedniego strumienia?

Z.: Wolno idą. O, tu już się powinny zatrzymać. To już się powinno robić to czerwone, to już powinno coś zostać.

A.: Tak. I pamiętam to, jak się jedna przebija, a druga się nie przebija. I to doszukiwanie się, bo na początku masz to ciemne takie, więc ona się wyłania – czekasz, czekasz.

Z.: Tak, właśnie tak.

A.: Czekasz na to. Ona nie zabarwi ci się od razu…

Z.: Ta pierwsza fala, która idzie, jest właśnie ciemna, zabarwiona.

Wlepianie się w testy

A.: Jeszcze czekasz, czy tam się to wybarwi. Wlepiałam się w te testy. Ten dzień to było wlepianie się w testy ciążowe. Wyjmowałam je z kosza. Wyrzucałam, jeżeli było ich więcej, a na pewno było ich więcej, bo były różne. Były takie 10, ten o największej czułości, takie dwudziestki piątki. Nie lubiłam testów z małym okienkiem. Ja miałam swoje ulubione testy ciążowe! Miałam też taką sytuację, w której jeden test mnie oszukał. Albo kiedy test był pozytywny i faktycznie ta beta na chwilę była pozytywna i jedne się zabarwiały, drugie nie. Miałam wrażenie, że te, które się najbardziej zabarwiały, w sensie w tej ciąży biochemicznej, to były moje testy must have. Te, które wtedy nie wychodziły, a ta beta drgnęła, później już odrzuciłam.

Jejku, teraz tak o tym myślę – zobacz, ile my na ten temat rozmawiamy. A to są testy ciążowe. Jak ważny to był element w życiu moim i twoim. No i ten jeden dzień. Jedna kreska na teście ciążowym, później była beta. Potem to już nawet tej bety nie robiłam, bo szkoda mi było na to kasy, ale to już w późniejszych cyklach. Nie robiłam tej bety. Odstawiałam progesteron, być może niemądrze i teraz lekarz popukałby się w czoło. Ale już naprawdę straciłam wiarę w powodzenie tego wszystkiego w pewnym momencie.

Kolejny cykl to nowa nadzieja

A.: Wracając jeszcze do tego dnia testu, to informowałam o tym mojego męża, że się nie udało. Jak robiłam betę, to miałam już pewność. Nie przypominam sobie, żebym odpinała wrotki tak hedonistycznie jedzeniowo, bo nie miałam też takiej potrzeby. Być może były takie miesiące, które teraz mi wypadły z głowy, aczkolwiek na pewno było wino. Ja raczej odpalałam sobie butelkę wina. Ale też nie zawsze. To też nie było tak, że każdy cykl kończył się jakimś alkoholem. Ja musiałam się wypłakać, wyryczeć przy moim mężu. Nie chciało mi się wtedy nic, nie chciało mi się wstawać, nie chciało mi się żyć. Czarno – po prostu. Nie chciało mi się rozmawiać z ludźmi, nie chciało mi się ich słuchać, pytać, co u nich. Po prostu nie chciało mi się nic.

Całe szczęście, że nowa nadzieja przychodziła lada moment. Każdy cykl to była kolejna nadzieja. Czy ona była większa, czy mniejsza – z jakiegoś powodu do tej kliniki uczęszczałam. Mimo że wielokrotnie mówiłam, że już nie wierzę w powodzenie i że wszystkim się udaje, tylko nie mi i my jesteśmy jakimś innym przypadkiem niż wszyscy, to jednak z jakiegoś powodu do tej kliniki ciągnęłam kolejny raz i kolejny cykl. Aczkolwiek każdy następny był z jakimś takim mniejszym zapałem.

A jak to wygląda u ciebie?

Z.: Aniusia pokazuje, że skończyła, więc chyba tym zakończymy ten podcast. Jesteśmy ciekawe bardzo, jak wyglądają wasze testowania, czy jesteście typem maniakalnym, bardziej Aniusiowym, czy bardziej takim zastrachanym Zosinkiem, czy może gdzieś pośrodku. Czy bardziej wygrywa rozsądek, czy jednak jest taka część szaleńca w was, którą nazywacie tak jak Aniusia, że to było szaleństwo, nad którym nie potrafiła zapanować. Jak jesteście w stanie, to napiszcie w komentarzu. Może ktoś to zobaczy i się w tym odnajdzie. A jak nie, to będziemy wdzięczne za wiadomość prywatną, taką, która zostanie tylko między nami albo którą ewentualnie pozwolicie nam opublikować anonimowo. Tymczasem ściskamy was na resztę tego tygodnia. Tak?

A.: Mocno.

Z.: Życzymy siły w podbijaniu kolejnych.

A.: Mocno przytulam każdego, kto odnalazł się tutaj.

Z.: Albo jest na tym etapie i np. dzisiaj się zderzył z tym dniem.

A.: To proszę sobie wyobrazić, że kładziemy rękę na ramieniu. I tyle. Trzymajcie się.