×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #002 – Dieta podczas starań – nasze początki
dieta podczas starań
04.09.2020
#002 – Dieta podczas starań – nasze początki

Droga do sukcesu jest długa i bynajmniej nie jest usłana różami. Każdemu i każdej z nas co innego będzie sprawiać trudność. Jesteś perfekcjonistką i jeden pączek zjedzony na imprezie u teściowej prowadzi cię na skraj? Znamy to! A może jesteś stałą bywalczynią barów z fast foodem i nie wyobrażasz sobie weekendu bez kieliszka wina? Przez to też przechodziłyśmy! Posłuchaj, jak wyglądała na początku nasza dieta podczas starań. Może zobaczysz tu swoją historię…

Plan odcinka

  1. Dieta podczas starań – początki
  • Po co mi dieta, skoro jestem szczupła?
  • Od hedonistki jedzeniowej do dietetyczki
  • Dieta podczas starań u Zosi
  • Dlaczego nie stosujesz diety płodności?
  1. Dieta źródłem stresu
  • Dieta podczas starań – skrajności
  • Dla tych, co chcą na 100% i przesadzają
  • Dla tych, co chcą bez wysiłku i cierpią katusze
  • Na diecie może być pysznie
  1. Aktywność fizyczna – 15 minut wystarczy
  • Jaką formę ruchu wybrać?
  • Sama dieta podczas starań to za mało
  1. Pamiętaj! Dieta podczas starań ma was uszczęśliwiać!
  • Reset

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Ania: Witamy was w kolejnym odcinku podcastu. Dzisiaj porozmawiamy o tym, jak wyglądała nasza dieta podczas starań.

Zosia: Piękny temat, przy którym już mi się twarz cieszy, ponieważ wyglądała ona bardzo różnie. Nie myślcie, że tu będą takie patetyczne rzeczy jak „pij dużo wody i jedz białko w odpowiednich proporcjach”. Opowiemy wam raczej o tym, jak wygląda życie.

Początki z dietą płodności

A: Poznacie największą tajemnice Zosi i Ani.

Z: Czy dietetyczki jedzą tylko sałatę? Jak wyglądała u nas ta dieta podczas starań, oprócz tego, że bardzo różnie?

Po co mi dieta, skoro jestem szczupła?

A: Było bardzo różnie. Mały wstępik: jestem mamą dwóch dziewczynek i przy pierwszej ciąży wjechała dieta na grubo. Przeczytałam gdzieś w artykule, siedząc sobie w klinice leczenia niepłodności, że dieta u kobiet z PCOS jest bardzo ważna.

Pamiętam, że było tam przytoczone badanie, które pokazywało, że kobiety, które mają PCOS i jedzą śniadania, częściej zachodzą w ciążę. Więc pomyślałam – pomimo tego, że byłam szczupła i wydawało mi się, że nic nie muszę robić – że to może zadziałać i może mi pomóc; może mi przywrócić owulację. Chociaż średnio w to wierzyłam, jeżeli mogę z wami szczera. Średnio to widziałam, ale już byłam przy ścianie. Piłam tyle ziół, tyle różnych dziwactw sprowadzałam ze Stanów, jakichś suplementów i innych rzeczy – i one mi nie dawały niczego, nie dawały żadnych rezultatów. Pomyślałam więc sobie: okej, może ta dieta?

Na początku jeszcze miałam myśli, że ta dieta nie jest dla mnie, bo ja się zdrowo odżywiam. Zawsze patrzyłam na to, co ląduje na talerzu, i dbałam o linię – a to był taki moment w moim życiu, kiedy dbałam o linię bardzo i wydawało mi się, że jem zdrowo. Moja masa ciała była odpowiednia, wszystko było idealnie. I jak zmieniłam moje nawyki, to się okazało, że one wcale nie były takie super-ekstra. Powoli wprowadzałam dietę na podstawie tego, co mogłam wyczytać w tamtych latach. A to było kilka lat temu, kiedy dieta płodności tak naprawdę raczkowała. Dopiero na przestrzeni ostatnich lat pojawiło się więcej badań, więcej publikacji na ten temat. Wtedy to było takie „na czuja”. I taką sobie dietę wprowadziłam „na czuja”, na początek.

Z: Patrzysz na mnie, żebym ja teraz opowiedziała o sobie?

A: Tak, bo nie chcę mówić za dużo. Jak to było na początku u ciebie? Pierwszy etap – stykasz się z płodną dietą i co robisz?

Od hedonistki jedzeniowej do dietetyczki

Z: Zaraz dojdę do tego momentu, kiedy zetknęłam się z płodną dietą, ale kiedy słuchałam o tobie i o tym, że opowiadasz o sobie jako o człowieku, który dba o linię i sprawdza, co ląduje na jego talerzu, to tak sobie myślałam: kurczę, u mnie to było zupełnie odwrotnie!

Ja raczej wyznawałam w pewnym okresie swojego życia, który trwał kilka dobrych lat, taki nurt, że byłam hedonistką jedzeniową – i to wcale nie miało być zdrowe, ale miało dawać dużo przyjemności. Taki trochę śmiech przez łzy, ale myślę, że właśnie tym etapem bycia hedonistką jedzeniową wprowadziłam u siebie dużo rewolucji. Ale ja jestem takim przykładam „anty”, „tego nie rób”. Wjeżdżały fast foody na grubo, bardzo lubiłam się spotykać ze znajomymi i pić piwo, czyli najgorszy alkohol, jaki może pić osoba z insulinoopornością. Nie wiem nawet, czy ja już wtedy o niej wiedziałam… Bigmaczek był brany, kochałam to, Boże – menu w Macu znałam na pamięć. Jak podjeżdżałam składać zamówienie, to…

A: To witali cię po imieniu. (śmiech)

Z: Tak!

A: „Cześć, Zosia!” (śmiech)

Z: Pani w ogóle mnie nie dopytywała, czy frytki, czy duże, czy coś jeszcze. Jechałam na pełnej! „Tak, będzie kanapka, a do tego ta, ta, ta i jeszcze do tego to”. Pani tylko mówiła kwotę, ale ja już wiedziałam, jaka ona będzie. Śmieję się, ale to była tragedia, ja naprawdę byłam w tym miejscu i wszystko to przeszłam.

Dieta podczas starań u Zosi

Z: Z dietą płodności zetknęła się wtedy, kiedy wiedziałam, że będę miała problem z zajściem w ciążę, czyli jeszcze grubo na studiach. I już wtedy postanowiłam, że będę się w tym specjalizować i pomagać ludziom. Wtedy już wiedziałam od lekarzy, że mamą raczej nie zostanę.

Ania powiedziała, że jest mamą dwóch dziewczynek – ja jestem mamą jednej dziewczynki. Na razie. Ale dziewczynki, której miało absolutnie nie być. Jak zaczynałam dietę płodności, to wiedziałam o niej bardzo dużo, bo już ją wprowadzałam u swoich pacjentów i wiedziałam, jak ona działa. I rzeczywiście publikacji naukowych pojawiało się coraz więcej. Ale – jak to mówią – szewc bez butów chodzi. Tak to było u mnie, tak zaczęłam. Czyli wiedząc bardzo dużo, ale robiąc zupełnie na przekór. Bo przecież pyszniejsze są pizze!

A: No dobrze, a możesz nam powiedzieć – bo to mnie zawsze zastanawiało, a na pewno słuchają nas osoby, które totalnie nie mogą się zmotywować – jak to się stało, Zosieńku, że starałaś się, chodziłaś do lekarzy, ale jednak dieta, choć wiedziałaś o tym, że ona może ci pomóc, leżała odłogiem? To jeszcze nie był czas na dietę? Z czego to wynikało?

Dlaczego nie stosujesz diety płodności?

Z: To piękne pytanie, bo wydaje mi się, że ten schemat jest powielany w wielu domach. Nie znam dobrej odpowiedzi na to pytanie. Nie było tak, że byłam totalną ignorantką. Kiedy się naprawdę starałam, to na dietę przeszłam, ale to nie było tak od razu. Wydaje mi się, że wiele z nas pokłada nadzieję w lekach i w tym, że lekarz w białym kitlu to kaliber zdecydowanie większy od diety. „Może rzeczywiście spróbuję diety, ale jak leki nie pomogą”. Sięgamy po dietę wtedy, kiedy wydaje nam się, że to ostatnia deska ratunku, a nie stosujemy jej równolegle z leczeniem.

Ja to w ogóle miałam z dziesięć razy łatwiej, znając wyniki badań i wiedząc, że mogę, jedząc zdrowo, przyjmować mniejsze dawki leków na stymulację. Czasami osoby, które są po drugiej stronie, nie wiedza tego i wydaje im się, że to wszystko jest wyssane z palca, że nie mamy dowodów na to, że ta dieta podczas starań działa. A my mogłybyśmy wydrukować ich tonę. Ja to wiedziałam i mimo wszystko długo się na dietę nie decydowałam. Więc odpowiedzi na to pytanie nie znam…

A: Pod koniec moich starań, gdy nie byłam jeszcze dietetykiem, pomyślałam sobie, że wydajemy tyle pieniędzy na leczenie, poświęcamy całe nasze życie na starania – więc nie muszę robić nic więcej. Tak się angażujemy w to wszystko, ustawiamy grafiki, mój mąż ma dodatkową pracę, aby więcej zarobić więcej, bo w kulminacyjnym momencie, gdy braliśmy inseminację, to około 2 tys. wydawaliśmy na leczenie – to kwota, którą trzeba przygotować co miesiąc. Plus człowiek musiał poświęcić czas na dojazdy do pracy! Pomyślałam sobie, że ja już robię ten maks. I jak zobaczyłam tę dietę, to na początku było takie: kurde, no dobra, może to zrobimy, bo co więcej mi zostało? Uderzam w tę dietę, artykuł ciekawy, może przywrócić owulację, jak piszą. Może się tak stanie.

Dieta źródłem stresu

A: I to wam chcę powiedzieć: ja na diecie na początku sfiksowałam! Uważam, że to był duży błąd z mojej strony, bo oprócz tego, że były starania, to dorzuciłam sobie ogromny ciężar, który niosłam na plecach – wyrzuty sumienia związane z dietą. Przy drugich staraniach i przy drugiej próbie diety płodności, którą wprowadziłam, nie było już czegoś takiego. Wtedy pracowałam z różnymi osobami, pisałam bloga, ten temat był mi już dobrze znany. Ale przy pierwszym podejściu popełniłam ten błąd, że sobie dorzuciłam kolejną, kurde, kłodę.

Z: Wielki stresogen.

A: Miało być dobrze, a pamiętam moment, gdy ta dieta podczas starań była bardzo chaotyczna. Tyle, ile mogłam wyczytać w internecie, to było totalnie, hmm… mało informacji – mało przetrybionych przez mój mózg.

Z: No a poza tym wszystko chcesz robić na 100%.

A: Tak, ja tak bardzo chciałam…

Z: Bo od tego bardzo wiele zależy. Jak coś przeczytasz, to po prostu będziesz to robić. Choćby to było smarowanie się gównem – ale jeśli ma to zadziałać, to ja to będę robić.

Dieta podczas starań – skrajności

A: Bardzo się chciałam cała wysmarować idealnie. Przy tym wszystkim zjadłam – pamiętam, że to była niedziela u mojej mamy i ona z robiła takie pyszne pączki – zjadłam tego pączka i pomyślałam sobie: Boże, dlaczego jestem taka słaba? Wracałam do domu i wyłam mężowi. Mówiłam: jak ja mogłam to zrobić? Zaprzepaściłam cały mój wysiłek!

Z: Ten jeden pączek zaprzepaścił wszystko.

A: Tak, ten jeden pączek. Dziewczyny do nas często piszą z pytaniem, czy jak sobie pozwolą na taką kolację z mężem, to będzie koniec i zaprzepaszczą wszystko? Ja bym chciała, żebyście unikali jednego: wyrzutów sumienia.

Posłużę się przykładem pary, której kiedyś układałam dietę, a która miała cykliczne randki piątkowe. To były ich wyjścia, to był ich czas, którego nie mieli w tygodniu. Taki rytuał. W grę wchodziła insulinooporność. Oczywiście padło pytanie ze strony kobiety, staraczki – zapytała, czy oni mogą kontynuować te randki na diecie. Wtedy sobie pomyślałam: jeżeli oni są szczęśliwi na tych randkach, to jest ich czas, który spędzają, patrząc sobie w oczy, i są uradowani, uchachani, cały stres tygodniowy im schodzi – to, ludzie, idźcie na te randki! Randkujcie przy tej lampce wina i bądźcie szczęśliwi!

Z: Zwłaszcza że przez pozostałe sześć dni w tygodniu trzymacie się diety. Tu bym chciała skontrować bardzo szybko to, co Ania powiedziała – nie miejcie wyrzutów sumienia. Ale to jest argument, który trafi do innych Ań, które są takie jak ty – czyli do dziewczyn, które potrafią się zafiksować i robić wszystko na 100%, a jak jest 99,9%, to już jest rozpacz i wszystko stracone. Ale jak ten argument trafi na takiego Zosińka i Zosinek usłyszy „nie miej wyrzutów sumienia”, to odpowie: „Lej mnie tu jeszcze tego aperola jeszcze więcej, proszę kolejny kawałek pizzy. Ja nie mam wyrzutów sumienia, Aniusia pozwoliła!”. Nie możemy tego nadinterpretować.

Dla tych, co chcą na 100% i przesadzają

A: Musimy się dobrze zrozumieć. Oczywiście nie można pić alkoholu, biorąc leki. Nie możemy na to pozwolić! Warto zaznaczyć, że jeżeli borykamy się z wieloma problemami, które są dietozależne, to może na początku te kolacje trzeba odłożyć na bok, ale za jakiś czas do nich powrócić. Wszystko zależy, z czym startujemy.

Z: To prawda. Dobrze wiecie, że nie będziemy wam bić brawo, kiedy będziecie sobie wypijać tego winiacza. Ale tak à propos głupich rzeczy, które robiłyśmy – wino można pod to podciągnąć. Wydawało nam się, że to będzie zarąbiście działać. Anusia, opowiedz.

A: Ja byłam fanką wina czerwonego. Ponieważ łykałam wszystko, co przeczytałam na zagranicznych stronach.

Z: Jak młody pelikan.

A: Jeżeli przeczytałam, że trzeba jeść migdały i wino na endometrium, to piłam butelkę wina wieczorem i jadłam pół kilo orzechów w ciągu  dnia. Dziewczyny często udostępniają historie o tym, że jadły czarnuszkę, siemię lniane, mąż pił likopenowy sok pomidorowy. Tylko że to jest element diety. To nie znaczy, że takie migdały, jeśli zjem ich pół kilo, będą super. Jeśli zje się tonę czarnuszki – i nic się nie zrobi więcej – to tak nie funkcjonuje. To musi być kulminacja wielu produktów o wielkiej mocy.

Z: To prawda. Ale to jak jest z tym winem? Jak się wypije, to działa?

A: Nie działało. Słuchajcie, u mnie endometrium się ruszyło, jak zmieniłam wszystko, a nie tylko piłam to wino, które bardzo lubiłam. To znaczy – „lubiłam”…

Z: Wtedy się już nie piło dla przyjemności?

A: Pierwszą lampkę można było przecedzić przez zęby, ale resztę piłam, bo miało pomóc. I orzechy, migdały jadłam. Wiecie, migdały są super, ale…

Z: Nie w takiej konfiguracji.

A: Nie pół kilo. Lepiej dodać sobie wiele składników propłodnościowych, o których wam trąbimy wszędzie, a nie jeść sobie siemię i tyle. I co – to ta dieta nie działa?

Dla tych, co chcą bez wysiłku i cierpią katusze

Z: A ja teraz bym chciała przytulić wszystkie Zosińki, które są po drugiej stronie. To jest super, że się tak bardzo różnimy. Ania to taki trochę mój „mąż”. Tak się zgraliśmy. A ja mam więcej wspólnego z Ani mężem.

A: Więc mam to samo w domu i w korpo…

Z: Ja też mam to samo w domu co w korpo. Chcę wam jeszcze powiedzieć – to bardzo ważne – że jeśli miałabym wybierać tylko sercem i gdyby nie istniał podział na jedzenie bardziej i mniej wartościowe, i nie byłoby różnicy między migdałem czy łososiem a bigmaczkiem czy frytkami z sosem słodko-kwaśnym, to ja bym wjeżdżała w zupełnie inną dietę niż ta, którą promuję.

Gdybym wybierała tylko sercem i gdybyśmy się spotkali na jakimś ziomalskim wieczorku, to byśmy na pewno zamówili jakieś pyszne piwa z ogromną ilością maltozy i do tego jeszcze zagryźli kilkoma kawałkami pizzy, i na koniec jeszcze na dobry sen przyprawili aperolem. Ale jeśli macie moją grupę krwi i tak samo hedonistycznie podchodzicie do życia, i wydaje się wam, że to podejście do diety może was pozbawić masy radości i że raczej będzie krótkim podejściem, bo takie macie wcześniejsze doświadczenia – to ja wam chciałam powiedzieć, że takie Zosińki też mogą być na diecie! I odbywa się to bez spadków nastroju, i może trwać dłużej. W co ciężko mi było uwierzyć. Ale weszłyśmy już na takiego „skila” z Anną, że układamy wam diety tak, żeby dopieszczać również wasze serduszka.

Na diecie może być pysznie

A: I dlatego w naszych dietach pojawiają się rzeczy, które są w diecie tradycyjnej przerobione na płodne dania. No i pojawiają się deserki!

Z: To prawda. Ostatnio dałyśmy wam mnóstwo deserków i są tam naprawdę pyszne rzeczy, które mają za zadnie robić ekstra sprawy. Ani się wydawało, że załatwi to, jedząc pół kilo migdałów i pijąc wino, a tutaj jecie spoko rzeczy.

A: W dietach upychamy takie różne pyszności właśnie po to, żeby nie było płaczu i żeby czytać takie wiadomości, że dieta dostaje atest męża. Śmiejemy się z Zosią, że jeśli coś przejdzie „atest męża”, czyli smakuje mężowi, to znaczy, że to jest mega-pro.

Z: To jest najwyższy znak jakości – jak stary zaakceptował, to każdy zje.

A: Każdy stary wjeżdża w tę dietę.

Aktywność fizyczna – 15 minut wystarczy

Z: Powiedzmy jeszcze o czymś, co nas bardziej uczłowieczy. Powiemy wam o naszych zmaganiach, bo dobrze wiemy, jakie dobrodziejstwa dla płodności płyną z aktywności fizycznej, a nie jest to wcale takie proste.

A: Nie jest. Chociaż jak się starałam o dziecko, to aktywność mi towarzyszyła – zaczęłam biegać. I na początku, jak z dietą, nie sprawiało mi to specjalnie przyjemności, mimo że czułam już delikatne uzależnienie od sportu. Teraz źle się czuję, jeżeli nie biegam. Ale to nie była moja aktywność – ja tego nie czułam, robiłam to, bo wyczytałam, że tak trzeba. Nie sprawiało mi to przyjemności, ale w późniejszym czasie odkryłam aktywność, która jest dla mnie super – były to ćwiczenia przez 15 minut dziennie.

Okazało się, że w ogóle tego nie odczuwam negatywnie, a jestem z tego wręcz dumna i daję radę! A 15 minut dziennie – co to jest w perspektywie całego dnia? Było mi ciężko się zabrać za ćwiczenia, ale czułam, że najwyższy czas zacząć. To jest tylko 15 minut! I nie myślę od razu, że będę musiała ćwiczyć jeszcze jutro, pojutrze, popojutrze. Jednego dnia 15 minut jestem w stanie poświęcić. Odpalam sobie serial, podcast, YouTube’a. Słucham i robię te 15-minutówki. Może taka forma was zachęci. Zosieńko, jak było z twoją aktywnością?

Z: Ja się uśmiecham – nie wiem, czy słyszycie ten uśmiech na twarzy. U mnie było TRAGICZNIE! O Boże, mam nadzieję, że jest mało takich osób, ale jeśli znajdę jakiegoś odbiorcę po drugiej stronie, który nienawidzi aktywności fizycznych, to przybijam piątkę, ze smutną miną oczywiście, bo tu nie ma się z czego cieszyć. Nienawidzę ćwiczyć. Nienawidzę tego stanu, kiedy brakuje mi oddechu, kiedy się pocę, kiedy jestem czerwona – nienawidzę… Ale ćwiczyłam – jak Ania mówi – z rozsądku.

Jaką formę ruchu wybrać?

Z: Polecam wam robić to tak jak ja, czyli z rana – i macie cały dzień z głowy. Jak postanowiłam sobie ćwiczyć i jedyną opcją, która mnie nie odstraszyła – może właśnie dlatego, że nie jestem spocona i nie mam czerwonej twarzy – był basen. Wstawałam rano i szłam na basen – czasem nawet otwierałam go razem z paniami, panie mi zapalały światło w szatni i pływałam sama. Potem czułam się przyjemnie zmęczona i miałam takie wrażenie: Chryste, ale jest ekstra, jest z bani cały dzień, nie muszę już o tym myśleć, że jeszcze po pracy muszę odwalić trening. A potem byłam cały dzień z siebie dumna i miałam poczucie: poszłam na basen i teraz z większą chęcią wypiję koktajl i ułożę resztę tych puzzli, żeby było ekstra.

Bardzo polecam – to jest supersposób. Jeśli nie przemawiają do was takie teksty, jak „musisz odnaleźć swoją aktywność fizyczną, którą pokochasz”, „rób to, a potem poczujesz uzależnienie od sportu” – ja jestem przykładem tego, że można. Mimo że mam w chacie starego, który jak nie pójdzie na siłownię, to łazi i jęczy, że jest mu źle.

A: Warto się zastanowić, jak ta aktywność wygląda w ciągu dnia. Przypominam sobie, że jak zaczęłam biegać, to bardzo dużo się ruszałam. Nie miałam krokomierza, ale droga do pracy, i z pracy, i rower – to była aktywność, której właściwie nie włączałam do „aktywności”, ale wiedziałem, że żeby żyć zdrowo, to trzeba coś robić, więc dodatkowo zaczęłam biegać. Totalnie nie sprawiało mi to frajdy, aczkolwiek wtedy, kiedy nadchodzi moment uzależnienia, jest już radość i duma, że udaje się więcej przebiec. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do tego wrócę . Miałam już takie próby, ale musiałabym chyba to zrobić z kimś, kto mnie poinstruuje, bo mnie strasznie bolały kostki. Wiem już teraz, że miałam nieprawidłowe obuwie, biegałam w zwykłych trampkach – to było średnie.

Sama dieta podczas starań to za mało

A: Zmierzamy ku temu, żebyście się zastanowili, jak wygląda wasza aktywność. Może się okazać, że działacie i narzucicie sobie jeszcze więcej. A może być tak, że spędzacie 8 godzin przy biurku i aktywność jest wskazana – spacer 30 minut dziennie, minimum 3 razy w tygodniu.

Z: To rady od nas – ludzi, którzy ze sportem nie są za pan brat.

A: Może się okazać, że za rok na moim Insta pojawią się sportowe rzeczy – mam taki plan. Chciałabym mieć jakąś swoją dyscyplinę. To na razie marzenie.

Z: Podobno jak się je wypowie, to łatwiej spełnić.

A: Dlatego chciałam to powiedzieć. Ostatnio ćwiczyłam, ale trafiłam do szpitala i się wszystko rozmyło…

Z: Ale drama! I wszyscy cię rozgrzeszają – jak trafiłaś do szpitala, to wiadomo…

A: Trafiłam na 3 dni, tak?

Z: Ale do szpitala jednak to grubo.

A: A później to już było tak… Jestem już słaba…

Z: „Byłam w szpitalu!”

A: Tak! Muszę odpocząć…

Z: „Byłam w szpitalu i teraz już nie mogę ćwiczyć”.

A: Ale te 15-minutówki, które robiłam, były super! Już mi to weszło w nawyk. Później się nie czuje, że to męczy.

Z: Życzę ci bardzo spełnienia tego marzenia. Jak się powie o tym publicznie tylu słuchaczom, to będzie ci trochę głupio tego nie zrobić.

A: Tak na zaś sobie powiedziałam…

Z: Mój najdłuższy epizod dietetyczny, który zakończył się ciążą z Krysią, był wtedy, kiedy powiedziałam ludziom: „Halo, będziemy stosować dietę! Jak wam powiem, to wytrzymam dłużej!”. Mam nadzieję, że się wyćwiczysz i za rok będziesz instagram-atletką.

A: Nie no…

Z: Uśmiech się pojawił na twarzy, więc to jest chyba naprawdę twoje marzenie.

A: Nie wiem, czy tak będzie, ale mam takie sportowe marzenie. Na razie wszystkie próby – jak wiecie…

Z: Szlag trafił.

A: Niestety. Ale kto wie – może w przyszłości? Jestem pozytywnie nastawiona.

Pamiętaj! Dieta podczas starań ma was uszczęśliwiać!

Z: Wypadałoby zacząć zmierzać ku brzegowi z tym odcinkiem i trochę go podsumować. W tym chaosie chciałybyśmy wam pokazać, że ile ludzi – tyle podejść. U każdego, u każdej – jak ja to mówię – „grupy krwi”, nawet jeśli się bardzo różnimy, da się znaleźć złoty środek, który sprawi, że będziecie happy i że postępy będą szły super, a nie będą wielkim wyrzeczeniem. Chciałabym, żeby to wyraźnie wybrzmiało w tym, co opowiadamy. Mimo że droga jest czasami bardzo długa i są na niej przeróżne zakręty, zdarza nam się upaść – i są to większe upadki niż zjedzenie pączka u teściowej – ze wszystkiego da się podnieść i spróbować, mimo że potem chęci spadają.

A: Dziewczyny bardzo często w momencie, kiedy test pokazuje jedną kreskę, mają właśnie chwile, kiedy sobie odpuszczają. Czasem warto sobie na takie momenty pozwolić, podnieść się i dalej wjeżdżać w tę dietkę.

Z: Jasne. Warto sobie pozwolić na taki odpoczynek. Sama idea cheat-dayów i cheat-mealów jest słaba, bo zazwyczaj wygląda to tak, że czekacie na to, żeby się nawpierdzielać – to jest totalnie niezdrowa relacja z jedzeniem. Ale przerwy, żeby głowa odpoczęła…

A: Bez rozkminiania tego.

Reset

Z: Tylko że wiecie – jak już naprawdę robicie sobie tę randkę z mężem, to nie siedźcie później jak Ania i nie przeżywajcie tego pączka, tylko po prostu na maksa cieszcie się tym czasem! Każdy kęs tego zamówionego jedzenia niech będzie pyszny. Celebrujcie ten moment – że jesteście razem, że pijecie wino, że jest ekstra. To trzeba przeżywać na tysiąc procent! Wyobrażacie sobie na przykład, że pojechałabym ze znajomymi do Florencji i oni by sobie siedzieli przede mną i jedli pizzę, i zapijali aperolem, a ja bym siedziała przy sałatce i ślinę wycierała w rękaw? I łzy nieszczęścia, że tu jestem i nie mogę tego celebrować na 100%. Kiedy tam byłam i mogłam się tym na maksa cieszyć i naładować akumulatory, to od poniedziałku byłam taka szczęśliwa, że robiłam 10 basenów więcej podczas tej godziny, kiedy byłam na pływalni!

A: Pamiętam te świecące oczka: „To tu aperol można dostać?…” – „Tak, i to w całkiem niezłej cenie, to tutaj”.

Z: I potem Zosinek wracał, i co? I jechał, cisnął dalej.

A: I to było super.

Z: Właśnie to chcemy wam przemycić – żeby to było szczęśliwe. Jeśli potrzebujecie resetu – to super. Niektórzy nie potrzebują i cisną, ale większość z nas potrzebuje.

A: Myślę, że są osoby, które słuchają tego podcastu i zobaczą siebie w tych naszych historiach.

Z: Super by było jeszcze kiedyś wrócić do tego tematu i bez takiego chaosu rozłożyć go na czynniki pierwsze. Ale na razie was z tym zostawiamy.

A: Z lekko chaotycznym, ale…

Z: Jak to w życiu bywa u nas…

A: …ale mamy nadzieję, że z czymś dla was ważnym.

Z: Ściskamy, życzymy miłego dzionka albo nocy, jeśli już idziecie spać. Słyszymy się w następnym odcinku.

A: Do usłyszenia.