×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #033 – Zazdrość o ciążę – odczucia Zosi
13.04.2021
#033 – Zazdrość o ciążę – odczucia Zosi

Jedna już pokonała niepłodność, a druga jeszcze z nią walczy – czy da się współpracować w takim układzie i tworzyć zgrany zespół? Czy Zosię kiedykolwiek dopadła zazdrość o ciążę? Jak reagowała na widok Ani dzieci? Jak Ania czuła się w tej relacji, mając świadomość przez co przechodzi jej wspólniczka? W tym odcinku wracamy wspomnieniami do tego, jak się poznałyśmy, jak powstała Akademia Płodności i co nam pomagało się zrozumieć pomimo osobistych trudności. Będzie też o pamiętnym grillu, białym samochodzie i o zdjęciu, które dawało Zosi nadzieję.

 

Plan odcinka

  1. Jak to się zaczęło, czyli Zosia przyjeżdża z bukietem mięty
  2. Jak nam się razem pracowało?
  3. Zazdrość o ciążę. Czy Zosia była zazdrosna?
  4. Kto jest po drugiej stronie?

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Zosia: Tylko tradycyjnie ziewnę i możemy nagrywać.

Cześć, tu Ania i Zosia. Wspólnie tworzymy Akademię Płodności, w której towarzyszymy parom starającym się o dziecko.

Zosia: Dzisiaj temat, który miałyśmy już zapisany wcześniej i się do niego zbierałyśmy, ale zawsze wybierałyśmy inny. I w końcu się złożyło, że podczas ostatniego albo przedostatniego Q&A…

Ania: Podczas ostatniego.

Z: …jedna z Was nasunęła temat brzmiący wręcz tak samo jak ten w naszych notatkach. Będzie o naszym funkcjonowaniu, pracy i tworzeniu zespołu w momencie, kiedy Ania miała dzieci, a ja byłam staraczką. Właściwie w takim stanie powstała Akademia.

A: Tak to się zaczęło.

Z: Postaramy się wrócić do dat i się zastanowić, jak długo to trwało. Te daty mi się już…

A: Mylą, zacierają?

Z: Tak! Mam wrażenie, że nasze obecne życie trwa już od dłuższego czasu, mimo że jest to jego mniejsza część. Codzienność przyćmiewa to, co było wcześniej. To może być takim promyczkiem na przyszłość. Wydaje ci się, że ta dolina jest tak czarna, że nigdy z niej nie wyjdziesz, a później się okazuje, że to jakiś etap, który jednak cię nie definiuje.

 A: Porozmawiamy o tej ciemnej dolinie, w której była Zosia i w której ją poznałam, gdzie ja już od pewnego czasu z niej wyszłam, ale doskonale wiedziałam, jak tam jest. Jednocześnie miałyśmy Anię, która spełniła swoje największe marzenie, pokonała niepłodność, jest mamą dwójki dzieci (Frania miała wtedy roczek, a Anielcia trzy latka). I Zosię, która już zrobiła coming out, więc ta niepłodność dała jej w kość.

Z: No tak, bo nie ujawniliśmy tego na początku, tylko jak nas to przeczołgało.

A: Jeszcze przed utworzeniem Akademii.

Z: Tak, tak.

Jak to się zaczęło, czyli Zosia przyjeżdża z bukietem mięty

A: Akademia Płodności powstała w 2017 roku. Ile miesięcy staraliście się wtedy o dziecko?

Z: Nie no – lat. Już nie liczyliśmy tego w miesiącach. Ale faktycznie Akademia Płodności powstała w grudniu, a poznałyśmy się w tym samym roku, tylko jakoś na początku…

A: W czerwcu.

Z: …bo przyjeżdżałam z miętą i były truskawki. Musiało być takie pół roku obwąchiwania się i snucia planów.

A: Poznałyśmy się w czerwcu przez Instagram. Okazało się, że mamy do siebie bardzo blisko, bo 60 km. Moja druga córka miała wtedy siedem miesięcy i wiem, że raczkowała po podłodze, kiedy Zosia do mnie wpadła.

Z: Była malutka i rozcierała banana na panelach.

A: Bardzo się denerwowałam. To było szalone, że wbija do mnie człowiek z internetu.

Z: W ogóle tego nie było widać.

A: Serio? Bardzo się denerwowałam.

Z: Ja się zastanawiałam nad tym, że jadę do obcego człowieka i nie wiadomo, jak będzie – czy mnie ugryziesz, czy przytulisz, a byłaś właśnie taka wyluzowana. Zrobiłaś jedzenie i był luz blues.

A: Byłam zestresowana i myślałam: „Boże, może moje mieszkanie jest tak mało instagramowe”. Wtedy było jeszcze takie studenckie.

Z: To nadrobiłaś pozą, bo tego naprawdę nie było widać.

A: Tak?! Bardzo się stresowałam. A zresztą się zastanawiałam, co ja robię i dlaczego obcy typ z internetu wbija mi na chatę, gdzie siedzę z małym dzieckiem. Nie wiem, dlaczego, ale tak polubiłam to, w jaki sposób formułowałaś wiadomości na Instagramie i wydawało mi się to tak zabawne, że powiedziałam: „Dawaj, wbijaj, pogadamy sobie”. I to był czerwiec 2017 roku.

Szaleństwo z nutą wątpliwości

Z: Przez godzinę drogi do Siedlec miałam takie myśli, że co ja robię i o co tu chodzi. Jadę z bukietem mięty do jakiejś typiary, której nie znam. Przyjdę do niej do domu. Nie wiem, czy to jest jej adres i kto tam będzie. Dałam tylko znać matce, żeby wiedzieli, gdzie jadę w razie, gdyby trzeba było mnie szukać. Ja też miałam wątpliwości. A w ogóle nie sprawiłaś wrażenia, że się czymkolwiek stresujesz. To było tak naturalne. Jeszcze przyszedł twój mąż. Przecież to było takie…

A: „No siema, Zosin”.

Z: Dokładnie tak! Takie naturalne.

A: „To jest Zosia, misiu. Właśnie przyjechała”.

Z: A Michał przyjął to na klatę i spoko, luz. Tak jakby Zosia jest u nas co drugi dzień, więc dlaczego robimy z tego wydarzenie?

A: To było bardzo dziwne. Jak sobie o tym myślę… Stworzyłyśmy razem coś naprawdę wspaniałego, ale jednocześnie widzę w tym szaleństwo.

Z: Gdzie na początku obie miałyśmy zapaloną lampkę, że tam po drugiej stronie może być wariat.

A: Tak. I tak się zaczęła nasza przygoda. Poczułyśmy, że musimy coś zrobić razem.

Z: Czyli spróbujmy umiejscowić to w czasie. Wbijam do Ani, o której wiem, że jest staraczką, bo prowadzi blog, więc znam jej działalność. Ja już się specjalizuję w płodności i jestem dietetykiem, który się spotyka z parami, ale jednocześnie jestem też staraczką z ponad dwuletnim stażem.

A: Pamiętam, że zaprosiłaś nas na grilla po otwarciu gabinetu.

Z: Na majówkę?

A: Otworzyłaś gabinet dietetyczny i wystawiłaś wiadra humusów.

Z: Rzeczywiście. Ale jaja, tak było!

A: Był grill.

Z: Tak! To u nas! Tu, w ogródku, w tym domu!

A: Tak, dokładnie tak było.

Z: Mylą mi się grille. Już wiem który.

A: Tak. To był ten z michami ciecierzycy, czarnuszką to było posypane…

Z: Poznaliście wtedy Dudka.

A: Tak.

Z: Okej.

Pamiętny grill

A: Nie wiem, czy poruszałyśmy wcześniej temat starań. Wiedziałam, że się starasz, nie ukrywałaś tego. Wiedziałaś, że możesz ze mną o tym porozmawiać, dać upust swoim emocjom, bo doskonale znałam to, co czujesz. Ale tego nie robiłaś. A wtedy na tym grillu zauważyłam, że pomimo tego, że emanowałaś radością, to za nią kryje się człowiek, któremu pęka serce.

Z: Kurczę, widzisz, każda sobie inaczej…

A: Siedziałyśmy na kanapie.

Z: Wsiadałyśmy wtedy do białego samochodu, siedziałyśmy na kanapie…

A: O białym samochodzie jeszcze będzie.

Z: Nie pamiętam takich szczegółów! Nie wiem, czy to dlatego, że inne momenty zapadły mi w pamięć, czy nie kojarzę tego z konkretnym miejscem. Mam różne hiperłącza, np. zapachy. Tu takich nie mam. Jestem pozytywnym człowiekiem. Są rzeczy, które mnie czasami przygniatają, jak m.in. niepłodność czy to, co się teraz dzieje, ale ogólnie bardzo nie lubię długo być smutna. Nie wiem, jak mam to wyjaśnić, ale mimo wszystko staram się w pędzie życia znaleźć jego pozytywną stronę i nie obarczać ludzi dookoła swoimi problemami. Mam kogoś, komu mogę o tym powiedzieć, ale jak to zrobię, to już w tym nie tkwijmy. Pogadałyśmy, wystarczy.

Chciałam też powiedzieć, że to nie był dobry czas dla mojego małżeństwa. Byliśmy wtedy z Dudkiem na rozdrożu. To mogło rzutować na ogólną sytuację w domu, na nastrój. To objawia się we wszystkim – jak się patrzycie, jak ze sobą rozmawiacie, ile macie do siebie miłości, ciepła, jaka atmosfera panuje wokół. Myślę, że też mogliście to odczuć. Wtedy mocno musieliśmy nad sobą pracować. To był w ogóle jeden z gorszych czasów.

A: Nie wiedziałam, czy mogę to powiedzieć. Dziękuję ci za to, że się tym podzieliłaś, bo tak właśnie było – to było czuć. Faktycznie było widać, że to, co się dzieje między wami, wychodzi nawet w gestach, w waszej rozmowie, w takich zwyczajnych uszczypliwościach.

Jak nam się razem pracowało?

A: Pytanie odnośnie do tego, jak sobie razem radziłyśmy… Kiedyś dostałyśmy taki komentarz, pamiętasz?

Z: Tak, pamiętam.

A: Wtedy nie wiedziałyśmy, o co chodzi. Jak rozmawiałyśmy przed podcastem, to pomyślałyśmy, że prawdopodobnie o to, co czułaś, Zosiu, w momencie, w którym byliście na rozdrożu, kiedy wiedziałaś, że niepłodność wiele ci zabrała, że twoje małżeństwo już wisi na włosku, a tu pojawia się dziewczyna, która doskonale wie, z czym wiążą się starania i co się dzieje w twojej głowie, ale jednocześnie wpada ci na chatę z dwójką małych dzieci.

Z: No właśnie. Możesz widzieć szklankę do połowy pełną albo do połowy pustą. To też pewnie zależy od mnóstwa rzeczy, jak chociażby od czasu cyklu, w którym jesteś – czy to jest ten moment, w którym właśnie się nie udało, czy ten, kiedy ciągle masz nadzieję. Dla mnie byłaś wojowniczką, która wygrała tę walkę podwójnie i jest szczęśliwa ze swoim starym, z którym ma dwójkę dzieci, więc to był taki promyk, że można zwyciężyć. Trudna sytuacja.

Jedna wygrała, druga wciąż walczy

Z: Zdaję sobie sprawę, z czego te pytania od dziewczyn wynikają. Pewnie widzą gdzieś analogię w swoim życiu i zastanawiają się, jak to jest funkcjonować w takim zespole. Zależy, co ci daje siłę. Ty dla mnie byłaś takim wojownikiem po wygranej walce na zasadzie: dobrze pamiętam, jak było na tym polu bitwy i doskonale cię rozumiem, wiem też, że można to pokonać.

Wydaje mi się, że najważniejsze w tym wszystkim jest to, aby być ze sobą szczerym. Zawsze się o to starałam, mimo że na początku nasze rozmowy nie były jeszcze tak zaawansowane. Potrafiłam ci powiedzieć, że moje małżeństwo jest na mocnym zakręcie. Chciałam, żebyś wiedziała, że może być różnie, że się waham i mam z tym ogromny problem. Nie rozmawiałyśmy o jakichś szczegółach dotyczących starań. Nie wtajemniczałam cię tak, jakbym to robiła teraz, ale ty to wiedziałaś. To było jasne, aby poruszać sprawy, które mogły rzutować na mój stan i wspólną pracę.

A: Tak było. Pozwoliło nam współpracować też to, że w moim życiu również pojawiały się smutki, pomimo wygranej z niepłodnością. Tak jak kiedyś myślałam, że jak ją pokonam, to czeka nas już tylko radość, tak się okazało, że były też problemy – większe, mniejsze, takie, przez które czasami uroniłam łzę, nie miałam siły z nimi walczyć. I kiedy się nimi z tobą, Zosiu, dzieliłam, to ty tego nie odrzucałaś. Nigdy od ciebie nie usłyszałam, dlaczego się tym przejmuję i dlaczego mnie to smuci, skoro tyle wygrałam. Zdawałam sobie sprawę z mojego szczęścia i do tej pory dziękuję za to wszystko, co mam. Ale nie umniejszałaś tego, przyjmowałaś to i starałaś się mnie zrozumieć. Wydaje mi się, że w drugą stronę działało to tak samo, kiedy ty miałaś gorsze dni. Nie zapomniałam, jak to było. Czy mogę opowiedzieć o tej sytuacji z białym samochodem?

Z: No jasne.

Zazdrość o ciążę. Czy Zosia była zazdrosna?

A: Stworzyłyśmy projekt PCOS. Część z was może go kojarzyć. Na jego podstawie powstał wspaniały e-book „Jak pokonać PCOS”. Pamiętam, że po jednym spotkaniu z dziewczynami byłaś bardzo smutna i przytłoczona. Miałyśmy wtedy od rana do wieczora pacjentkę po pacjentce. Wyszłyśmy z gabinetu i powiedziałaś, że kolejny raz się nie udało i czy pamiętam jeszcze jak to było. Doskonale to pamiętałam, bo trudno jest zapomnieć te chwile, gdy widzisz, że przyszła miesiączka. To był moment, w którym mogłabym mówić o sobie, ale pomyślałam o tobie, że to jest dzień dla ciebie, twoja przestrzeń, w której stajesz się najważniejsza i nie będę ci zawracała głowy swoimi sprawami, tylko przeżyjmy twój smutek na tyle, na ile mogę ci w tym pomóc, bez obarczania cię czymś innym. Ty tego nie pamiętasz?

Z: Właśnie nie. Zastanawiam się, czy to dlatego, że wymazałam to z pamięci jako takie traumatyczne przeżycie. Jeśli tak było, to na pewno tak czułam. Ale mam też mało wspomnień związanych z miejscem, np. takich, że przyjmowałam pacjentki, a myślałam już tylko o tym, aby iść płakać. Mam kilka traumatycznych momentów i rzeczywiście je kojarzę. Dokładnie wiem, w co byłam wtedy ubrana, co robiłam, w jakim pomieszczeniu się znajdowałam. Ale tego akurat nie pamiętam. Nie wiem, czy to, co udało mi się wygrać, co czekało na końcu, tego nie przyćmiło. Nie wiem, jak to rozpatrywać.

Zazdrość o ciążę

Z: Natomiast to wzajemne wsparcie, o którym mówisz, było i jest nadal i to jest super. To jest to, o czym mówimy, że poprzez nieumniejszanie problemów innych, nawet jeśli czasami nam się wydaje, że mamy gorzej, pozwalamy sobie na najpiękniejszą empatię jaka może być.

Zresztą wydawało mi się – nie wiem, czy to dlatego, że obserwowałam rodziny z dziećmi i widziałam, co tam czeka – że to będzie kraina mlekiem i miodem płynąca. Przedstawiałam to sobie trochę jak bajkę na takiej zasadzie, że nawet jak będą problemy i będą mnie one przytłaczały, to już nie mogę się ich doczekać. Wiem, że one tam będą, ale chcę już tylko takich. Chcę mieć już takie zmartwienia jak ty. Wiedziałam, że one są bardzo absorbujące i wchodzą na wyższy poziom. Już nie chodzi tylko o ciebie i twojego starego, tylko o coś ważniejszego. Starałam się tego nie umniejszać i to też było fajne, bo dawało balans.

Zresztą miało paść takie pytanie, czy dopadła mnie zazdrość o ciążę. Otóż tak, byłam zazdrosna, ale nigdy nie o dzieci twoje i o dzieci moich pacjentek. Czyli jakby te maluchy, do których dostałam przyzwolenie, dostęp, były moje. Jak towarzyszyłam innym w zmaganiach, to się z nimi tak jednoczyłam, że potem ich ciąże – przysięgam teraz na wszystko – nigdy mnie nie bolały. W tym przypadły zazdrość o ciążę mnie nie zalewała. Serio. To było tak, jakbym wygrała trochę swoją walkę. A jeszcze jak się udawało ludziom, którzy np. mieli podobne schorzenia do moich albo mieli ich jeszcze więcej, to miałam takie myśli: „Kurde, to się dzieje. Po prostu nie zwątp. Zobacz, trzeba czekać, próbować, starać się. Nie święci garnki lepią, może i tobie się uda za jakiś czas”. Raczej to było mobilizujące.

Zazdrość o ciążę przenikająca do szpiku kości

Z: A taką zazdrość o ciążę prawdziwą, czasami przeszywającą do szpiku kości czułam w momentach, do których nie zostałam dopuszczona, a wydawało mi się, że mogłabym być. Czyli w sytuacjach związanych z bliską rodziną, gdzie o tym, że ktoś jest w ciąży, dowiadywałam się, ale nie od niego. Albo np. wszyscy już wiedzą, a my jako takie śmierdzące jajo – nie, bo wiadomo, że mamy problem. Albo ktoś czeka na to, żeby towarzystwo go wyręczyło lub aż będzie widać brzuszek. Lub ktoś szuka awaryjnej pary na sylwestra i dzwoni, bo przecież ci i ci nie mogą, bo ona jest w ciąży. Wtedy słyszysz taki gong: „Ja pieprzę, to jest naprawdę najbliższa rodzina, dlaczego dowiaduję się od jakiejś kuzynki?!”. A potem jest płacz, bo nie wiedzieliśmy, jak wam o tym powiedzieć. W takich momentach czułam zazdrość o ciążę.

Mało było takich sytuacji, ale jak ktoś podchodził do tego w ten sposób: „Macie prawo wiedzieć od nas, chociaż jest nam bardzo trudno wam to przekazać”, to czułam się z tym w porządku.

Zdjęcie dające nadzieję

Z: Może dlatego nie byłam zazdrosna, bo ty mnie tak naturalnie zaprosiłaś do tego świata. Znałam twoją historię, wiedziałam, że też byłaś staraczką i właściwie zostaniesz nią już na zawsze. Nie mam pojęcia. Ale zawsze twoje dzieci były dla mnie nadzieją. Nawet pamiętam, ale nie potrafię tego umiejscowić w czasie, jak w siedleckiej galerii szłam za Anią trzymającą swoje dziewczynki za ręce. Chyba kupowałyśmy wtedy jakiś prezent dla Michała, to była zorganizowana damska akcja. Byłyśmy na lodach, to był fajny dzień. Szłam za nimi i je obserwowałam. To było chyba tuż przed tym, jak zaszłam w ciążę, nie?

A: Nie pamiętam, ale widzę to zdjęcie, bo mam je czarno-białe.

Z: Wyjęłam telefon, zrobiłam im fotę i pamiętam, jak ona dodawała mi nadziei. Po prostu idziesz i masz obie ręce zajęte tym, o co walczysz. Jeden taki mały człowiek i drugi już taki większy maszerują ze swoją mamą, która kiedyś o nich walczyła i tak bardzo wierzyła, że się pojawią. To mnie tak mobilizowało, że ja też tak będę miała, że może też kiedyś wezmę swoje dziecko za rękę. Po prostu trzeba zagryzać zęby. „Zobacz, ona wygrała”. Bardzo mnie to motywowało. Takie chwile, urywki… Patrzyłam na was przez cały dzień i żaden inny obrazek nie wzbudził we mnie takiej refleksji i takiego wzruszenia jak to, kiedy was obserwowałam z tyłu. Idziesz sobie i trzymasz swój cały świat w rękach. Trzeba wierzyć.

[cisza]

Z: Ale pamiętasz, masz to zdjęcie?

A: Pamiętam! Mam je. Jak je odnajdziemy, to wrzućmy do tego podcastu. To piękne, Zosinku. Myślę, że odpowiedziałyśmy na to zadawane przez was pytanie, czy Zosię dopadła zazdrość o ciążę i dzieci.

Kto jest po drugiej stronie?

A: W ramach podsumowania powiedziałabym, że to zależy od tego, jaka jest ta relacja i kogo masz po drugiej stronie. Być może słuchają nas dziewczyny, które mają wrażenie, że koleżanka ostatnio urwała się z choinki i zupełnie nie pamięta, jak to było się starać. A może zaszła w ciążę i w momencie, kiedy wy nie macie ochoty i siły słuchać o jej problemach, ona was nimi przytłacza. Przy czym całą sobą czujecie, że wy też chciałybyście się podzielić tym, co czujecie, a niekoniecznie spotkacie po drugiej stronie kogoś, kto tego wysłucha. Chciałam zostawić naszych słuchaczy z jakąś superradą.

Z: Tylko pamiętaj, że nie ma uniwersalnych, złotych rad.

A: Dokładnie tak i szczerze powiedziawszy nic mi nie przychodzi do głowy. Może to, co powiedziałaś, Zosiu, że starałaś się być szczera i jeżeli druga osoba to przyjmie, to być może macie po drugiej stronie prawdziwego przyjaciela. A jeżeli ktoś tego nie robi – zostawiam to do przemyślenia.

Z: Teraz też tak myślę na sam koniec, że miałam trochę łatwiej. U nas to było jasne jak słońce od samego początku, że wchodziłam w tę relację jako staraczka. Dobrze wiedziałaś, jakie mam plany, marzenia, co teraz jest celem mojego życia i że będę walczyć o to, żeby mieć dziecko. A z mojej perspektywy ty byłaś człowiekiem, z którym zawsze będę mogła o tym porozmawiać. Byłaś właśnie tą Anią, która była po drugiej stronie. Nie tworzyłyśmy biznesu, który np. dotyczył księgowości i starania były pobocznym tematem, tylko to był główny nurt. Oprócz tego, że miałam świetnego rozmówcę, który mnie zrozumie, to miałam jeszcze „ekstrawspólasa”. Może więc trochę idealizuję ten temat, bo miałam pościelone.

A: Byłaś „wygrywem”.

Z: Trochę tak.

A: Tak nieskromnie przyznam.

Nie wszędzie jest taka Aniusia

Z: Teraz się nieco boję, czy po wysłuchaniu tego podcastu będzie można liczyć na to, że wszędzie czeka taka Aniusia. Nie twórzmy takiej utopii, bo pewnie tak nie będzie. Nie ma takiej Aniusi dla wszystkich, która tak bardzo to zrozumie. Ale są ludzie, którzy z pełnym otwartości sercem są w stanie mnóstwo przyjąć, chłonąć jak gąbka twoje emocje. Jeśli po drugiej stronie jest prawdziwy przyjaciel, to nawet jeżeli on nie ma za sobą długiej drogi starań i nie wygrał z niepłodnością, to i tak będzie miał w sobie tyle miłości, żeby wystarczyło do ogrzania ciebie.

A: Tak. Podsumowałabym to moją przyjaźnią z pewną osobą, gdzie po drugiej stronie mam dziewczynę, która totalnie nie zna życia, w którym się obecnie znajduję. Dzielą nas różne problemy, inne sytuacje. Pomimo że czasami mam wrażenie, że ta osoba nie ma pojęcia o czym mówię i zupełnie nie rozumie, dlaczego mogę się czuć tak i tak, to zawsze mnie wysłucha i tego nie skomentuje. Ona również może mi wszystko powiedzieć, mimo że nie pojmuję, dlaczego tak postępuje i dlaczego tak się czuje, bo nie byłam nigdy w podobnej sytuacji. Jednak przyjmuję to, a ona zawsze znajdzie otwarte serce, nawet jeśli nie do końca potrafię wejść w jej buty.

Z: Tak samo jak ty nie zawsze będziesz w stanie zrozumieć ją.

A: No jasne, że tak.

Z: Wiesz, to są tak różne światy i tak różne problemy, że w pewnym momencie najwięcej daje wysłuchanie i przyjęcie tego.

A: Jestem dla ciebie – po prostu.

Na zakończenie

Z: Dokładnie tak. Cała moja uwaga jest dla ciebie. Też teraz myślę o swoich przyjaciołach. Nasze życia różnią się diametralnie. Nie zazdroszczę im ich przeżyć i ich problemów, mimo że część moich też jest gruba. Trudno wbić się w czyjeś buty i mówić, w których jest wygodniej. Mimo że mam taką tendencję do idealizowania tych, które nie są moje.

A: Ale to też jest wypracowane.

Z: Właśnie mówiłam Ani, że może lud będzie rozczarowany, że nie zalała mnie zazdrość o ciążę i dzieci i nie chciałam jej wyrywać kłaków.

A: Kolejny podcast, w którym nie było ciągnięcia za kudły.

Z: To prawda, nie było, jakoś tak nie wyszło. Może jeszcze będzie.

A: Może w następnym odcinku? To nie jest jeszcze koniec. Może mamy jeszcze jakiegoś asa w rękawie.

Z: Zapraszamy.

A: Ale to nie będzie jeszcze ten podcast.

Z: Tak jest. (śmiech) To co? Do następnego.

A: Do następnego razu. Dziękujemy za wysłuchanie.

Z: I życzymy wam miłego tygodnia, bo przed nami jeszcze dużo dni.

A: Pa!

Z: Pa!

___
Akademiowe diety i e-booki: https://sklep.akademiaplodnosci.pl/