×
W górę
×
Akademia Płodności / Blog / Podcasty / #054 – Śmieszne historie
czym jest Akademia Płodności
28.09.2021
#054 – Śmieszne historie

Pora na odskocznię od trudnych, poważnych tematów. Chwilę rozrywki zafundują wam nasi mężowie – Michał i Bartek. Panowie przejęli mikrofony i wrócili pamięcią do zabawnych zdarzeń, które miały miejsce podczas starań i nie tylko. Dowiecie się, co robiłyśmy na polu kukurydzy, jak Michał nadszarpnął wizerunek dietetyczki Ani i jakie pytanie powoduje u Zosi wybuch śmiechu. Mamy nadzieję, że ten odcinek sprawi, że się trochę uśmiechniecie i na chwilę oderwiecie się od tego, co was otacza. Czas na śmieszne historie!

Plan odcinka

  1. Rajd po mieście z cennym pakunkiem
  2. Bekon vs szparagi
  3. Cisza na planie!
  4. Dziewczyny na polu kukurydzy
  5. Instahusband

Transkrypcja podcastu Akademii Płodności

Michał, Bartek: Dzień dobry.

B.: O, jak ładnie!

M.: Razem.

B.: Panowie redaktorzy już się zgrywają.

M.: Bez dubli.

B.: Oczywiście, że tak.

M.: Razem „dzień dobry” – powitaliśmy wszystkich słuchaczy.

B.: Dzień dobry bardzo panom i paniom.

Rajd po mieście z cennym pakunkiem

B.: Pomyśleliśmy, że ten podcast będzie o luźniejszej tematyce. Zupełnie spontanicznie chcemy poopowiadać wam o kulisach Akademii. Wiem, że dziewczyny już coś takiego nagrywały. Teraz chcielibyśmy wam opowiedzieć różne historie z naszego punktu widzenia.

M.: Myślę, że mogą to być śmieszne historie, które wydarzyły się podczas starań i teraz, jak Akademia funkcjonuje. Chcemy zaznaczyć, że dziewczyn nie ma dzisiaj z nami, jesteśmy sami.

B.: Jesteśmy sami.

M.: Więc możemy sobie pozwolić na więcej. I nie będzie tego dziwnego wzroku.

B.: I dubli.

M.: Dubli też nie będzie. Po prostu będziemy mówili. Tak że starania to chyba nie tylko, choć przeważnie…

B.: Mimo że kojarzą się z tym, że jest to smutne.

M.: Mimo to, być może ten odcinek sprawi, że się uśmiechniecie i że trochę wam odpocznie głowa od tego wszystkiego. Na początku… Przepraszam cię, ale muszę opowiedzieć tę historię. Rozmawiamy o śmiesznych rzeczach. Wtedy to nie było zabawne, choć z perspektywy czasu wydaje mi się to megaśmieszne, kiedy pierwszy raz musiałem oddać swój materiał do badań.

To było w mniejszym mieście. Nie poszliśmy na początku do żadnej kliniki, tylko po prostu do pani, która zajmowała się w tym miejscu badaniem nasienia. Pani powiedziała: „Okej, nie ma sprawy, następnego dnia proszę na godzinę 9.00 dostarczyć próbkę, tylko proszę uważać, żeby się nie przechłodziła, nie przegrzała. Ile ma pan dojazdu?”. Mówię, że około 10 minut. I powiem szczerze, że następnego dnia jazda z tą próbką po mieście urosła w mojej głowie do jakiegoś wielkiego challenge’u. Ten pojemniczek pod kurtką, tutaj korek, a w głowie milion myśli: „Czy nie jest za ciepło albo za zimno? Zdążę? Czy korek będzie trwał pół godziny, czy pięć minut?”.

Badanie nasienia

M.: Jeżeli ktokolwiek wspomina o staraniach, że jest ciężko, to od razu przypomina mi się ta sytuacja. Teraz mogę się z tego pośmiać, ale wtedy, wiadomo, nie było mi do śmiechu. Teraz miło to wspominam. Później się z tym wszystkim oswoiłem, ale na pewno była to jakaś ciekawa, śmieszna historia.

B.: Jeżeli chodzi o temat badania nasienia, to teraz pojawia mi się banan na twarzy, gdy sobie przypominam sytuację podczas wypełniania ankiety w klinice, gdzie pani instruowała, jak to zrobić. Często akurat zdarzały mi się takie speszone dziewczyny. Łatwiej było, jak to była starsza pani – była bardziej doświadczona, była autorytetem. A gdy to były kobiety w moim wieku lub młodsze, to pamiętam, jak je to bardzo peszyło. Zazwyczaj w kontakcie z ludźmi się uśmiecham i staram się być miły, a w trakcie tej ankiety i przygotowywania do pobrania próbki widziałem, jakie to powoduje ogromne zakłopotanie u tych dziewczyn.

M.: Ale wiesz co, to jest trochę dziwne. Być może te młodsze dziewczyny jeszcze nie miały na tyle profesjonalnego podejścia. Z perspektywy czasu też myślę sobie o tym, że na początku, podczas tych wizyt w klinice, gdy trzeba było zrobić powtórne badanie, wydawało mi się, że kiedy wziąłem ten pakuneczek i klucz do pokoju, to wszyscy na mnie patrzyli. Ale to wszyscy: od obsługi, przez wszystkich siedzących, do pań sprzątających – każdy patrzy na mnie, gdzie pójdę, za ile wrócę. To jest urojenie. Tak naprawdę nikt nie zwraca na to uwagi. Tam wszyscy są w jednym celu. Bo przecież nie jest tak, że tu jest ktoś do dentysty, tu jest ktoś do pobrania nasienia, a obok siedzi ktoś z kaszlem. Nie, tam wszyscy są w jednym celu. Zmagają się z takimi samymi problemami jak my. Tak że na luzie. Naprawdę nic strasznego.

Bekon vs szparagi

B.: Wspominam sytuację, gdy musiałem wyczuć odpowiedni moment na różne żarty. Gdy widziałem, że Zosia jest w dobrej formie, w dobrym nastroju, to często próbowałem namówić ją do aktywności fizycznej poprzez taki dowcip: „Zosinek, dawaj, zrobimy dziesiąteczkę, pobiegniemy sobie”. Czekałem, czy będzie wybuch śmiechu, czy zostanę zdmuchnięty z powierzchni ziemi i nic ze mnie nie zostanie. Na szczęście bardzo często bawiło to Zosię, mnie w sumie też, bo widziałem jej sapania poprzedzające wybuch śmiechu.

M.: Dobrze, to były nasze jedyne śmieszne…

B.: Ja jeszcze mam do ciebie pytanie. Teraz tak sobie myślę… Zobaczymy, jak to Karol i dziewczyny przeanalizują, bo coś może nas śmieszyć, bo to jest sytuacyjny żart, a dla kogoś może to nie być zabawne. Wiadomo, do wszystkich nie trafimy, ale ktoś może powiedzieć: żenujące. Ale co myślałeś w momencie, kiedy dziewczyny się spotkały, poznały i powiedziały, że chcą stworzyć Akademię Płodności? 

M.: Chyba nie było nic śmieszniejszego od tego, jak to się wszystko zaczęło. Ania prowadziła wcześniej blog, a Zosia miała gabinet dietetyczny i z tego, co kojarzę, Zosia poznała Anię przez jej blog.

B.: Tak.

M.: I pewnego razu, tylko nie pamiętam, czy wróciłem z pracy… Chyba tak.

B.: Pierwsze spotkanie.

M.: Tak, wtedy poznałem Zosię.

B.: Zosia pojechała do Ani.

„Ania, kto to był?”

M.: Wróciłem wtedy z pracy. Gdzieś tam wcześniej Anka mi napisała, że ktoś do niej przyjedzie, no ale luz, nie przywiązywałem do tego wagi, różni ludzie tam przychodzili. No i przyjechałem do domu po pracy, poznałem Zosię. Bardzo fajne wrażenie na mnie zrobiła, była taką ciepłą osobą, dobrze mi się z nią gadało, tak jakbyśmy się znali już bardzo długo. Dziewczyny się poznały. Pytam: „Ania, kto to był?”. „A to taka dziewczyna, zobaczyła mnie w internecie i zapytała, czy możemy się spotkać. No i się zgodziłam”. To rzadko się zdarza, że ktoś po prostu pisze do kogoś: ej, spotkajmy się! I przyjeżdża. Śmieszna historia.

B.: Ja bardzo zabawnie wspominam to, że spotykają się dwie dietetyczki, osoby zajmujące się wpływem diety na płodność i podobno Ania przygotowała szparagi, takie super ekstra zdrowe, odżywcze danie. Zosi bardzo to smakowało, zjadła te szparagi, już nie pamiętam, w jakim konkretnym daniu one były. I Zosia opowiada: „Wiesz co, przyjechał Michał, wyjął bekon, usmażył i podawał Anielce. Ania była cała czerwona, nie wiedziała, co zrobić”. (śmiech)

M.: Tak, tak mogło być.

Początki Akademii

M.: Teraz mi się jeszcze przypomniało, że ja chyba Zosię poznałem wcześniej. Kiedyś robiliśmy z Anią na Dzień Matki taki filmik o staraniach. Dziewczyny wysyłały różne krótkie nagrania i je montowaliśmy. Wydaje mi się, że Zosia też coś nagrała i wiem, że wtedy jakoś tak bardzo fajnie powiedziała, że pasowało mi to do montażu jako podsumowanie. I wtedy na koniec tego filmiku Ania powiedziała: „Zosia the best”. Przez te jej wypowiedzi, choć smutne, bo byliście wtedy podczas starań, ją zapamiętałem. No, ale co, dziewczyny się poznały, jakoś to wszystko zaczęło funkcjonować. Myślę, że mają podobne podejście do życia i są bardzo rzetelne. Wydaje mi się, że to je tak połączyło, że bardzo profesjonalnie do tego podeszły. Stworzyły coś bardzo fajnego.

B.: I od zawsze kierowały się tym, że jest tyle dziewczyn, którym trzeba pomóc, które nie wiedzą tego, co one. „Uczyłyśmy się na własnych błędach, na własnej skórze, musimy to przekazać dalej”. Na początku patrzyłem na nie, jak na fanatyczki, które rzuciły się, może z motyką…

M.: Ale z motyką, powiem ci szczerze…

B.: Wiesz, miałem tu w opozycji kliniki płodności… Miałem zupełnie inny obraz. Nadal jeszcze byłem zbyt przytłoczony tym, że to musi być klinika, że teraz to już tylko lekarz i leki, że nic tu nie możesz człowieku zrobić. To jest ten obszar, w który ty już się przenosisz. A one tutaj mówią o dietach. Przecież my wiemy, że to pomaga, działa, ale jak to ma się do takich gigantów?

Dwie stare robią Akademię

M.: Ja z kolei byłem pod wielkim wrażeniem, że od samego początku Ania z Zosią działały tak, że wszystko to, co podawały na blogach czy filmach było poparte jakimiś badaniami. To nie było tak, że one sobie to wymyśliły albo przeczytały na jakichś tam stronach, tylko każda informacja była potwierdzona, poparta publikacjami medycznymi. Nie podawały czegoś, co było niesprawdzone, i dbały o dobro dziewczyn, panów, par. Fajnie to wyszło. Chociaż na początku to wyglądało jak szaleństwo. Myślałem, że nic z tego nie będzie, że to wszystko pójdzie w inną stronę, ale okazało się, że się dogadały i to wszystko już od kilku lat funkcjonuje tak, jak powinno. 

B.: Stara i stara.

M.: Dokładnie tak.

B.: Dwie stare robią Akademię.

M.: Przypomniała mi się taka sytuacja, że gdzieś znalazłem jakiś artykuł na temat niepłodności, mówię Ani, że znalazłem coś fajnego, że coś tam ma wpływ na coś, a ona do mnie: „Ale kto to napisał?”. „No tutaj jest napisane, że…”. Tak z politowaniem na mnie spojrzała. Wygoniła mnie, powiedziała: nie znasz się, to idź. Moja rola researchera się skończyła.

Cisza na planie!

B.: Kolejną rzeczą, która mi się przypomina, jest nasz podcast małżeński. Dziewczyny chyba w ogóle napomknęły, żeby nagrać jeszcze jeden. Wydaje mi się, że to bardzo fajnie wychodzi i jest to na pewno zabawne, a takie podcasty też są potrzebne. Nie tylko odcinki takie rzeczowe i tematyczne, lecz także zabawne, śmieszne historie, gdzie opowiadamy o różnych sytuacjach z naszego życia. Właśnie taki jest podcast małżeński i ten moment, gdy Ania opowiada, że Michał zaplanował wyjazd w Bieszczady. Było tam bardzo pięknie, wchodziliście na szczyt… Jaki? „Bo nie pamiętam” – Ania tak powiedziała.

M.: Teraz ja sam zapomniałem.

B.: Smerek?

M.: Smerek? Tak.

B.: Michał opowiadał, że wchodzili na ten szczyt i Ania mówiła, że były ładne widoki, a później, gdy wracaliście, to byliście w Biłgoraju na cmentarzu u twojej rodziny. Ja po prostu płakałem ze śmiechu wtedy i później za każdym razem, gdy Zosia mi to odpalała. Wyjazd odrywający od starań. Jakie tam wzgórze było – nieważne, ale cmentarz w Biłgoraju był zapamiętany. Sytuacyjny żarcik, zabawny moment z waszego życia.

M.: A to właśnie pokazuje, że takie głupie wyjazdy gdziekolwiek odrywają od tego wszystkiego i ona to zapamiętała. Nie był to wyjazd all inclusive do Egiptu (tzn. nie byliśmy na takim, to tylko przykład). Były takie momenty.

Akademia od kulis

M.: Dziewczyny są na co dzień w pracy megaprofesjonalne, ale powiem wam, że naprawdę uśmiechnęlibyście się na to, jak to czasami wszystko wygląda. Oprócz tego, co się dzieje w biurze, na poważnie, jest też dużo śmiechu. Nie ma co ukrywać – to nie jest praca od 8:00 do 16:00. Czasami, gdy dziewczyny wydają diety czy tworzą nowe przepisy, to wiadomo – trzeba zrobić zdjęcia, nagrać filmiki. Zawsze się śmieję, gdy Ania przygotowuje potrawy i później robi zdjęcia albo nagrywa coś na Instagram czy Instastories i krzyczy: „Cisza! Będę nagrywała!” i dookoła panuje grobowa cisza. Mija 10–20 sekund i woła: „Dobra, już!” i z powrotem gra telewizor, wszyscy gadają.

B.: Cisza na planie.

M.: Po czym znowu robi coś innego: „Cisza! Będę nagrywała!” i znowu panuje cisza w domu, jest megaprofesjonalnie. Ale to jest normalne życie. Taką sobie drogę dziewczyny wybrały i wcale nie narzekają. To nie jest coś, na co ja się skarżę i mówię, że to jest niefajne – to jest fajne. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że one się tym bawią, sprawia im to przyjemność. Powiem szczerze, że naprawdę czasami chciałbym być tak zadowolony ze swojej pracy jak moja żona Ania. Ona nie robi nic na siłę, chętnie to wszystko robi. Wiadomo, jest czasami zmęczona, chwilami jest to trudne, bo też tematyka nie jest zbyt lekka. Dziewczyny muszą się mierzyć z problemami swoimi i osób, które do nich piszą.

B.: Piszą im różne historie, to wszystko je w jakiś sposób obciąża, kumulują to w sobie.

M.: Oczywiście. Właśnie po to są te momenty rozładowania, aby funkcjonować dalej. Teraz przyszedł mi do głowy pomysł, że może wezmę telefon (tak jak mówiłem – dziewczyn nie ma z nami) i spróbujemy zadzwonić do Ani, może ona opowie jakąś ciekawą historię albo nas ochrzani, że nie nagrywamy tak, jak powinniśmy, tylko jakieś głupoty.

Dziewczyny na polu kukurydzy

Ania: Co tam?

M.: Cześć, Aniu.

A.: Cześć, Misiu.

M.: Chciałabyś opowiedzieć jakąś śmieszną historię z Akademii albo z czasów starań lub po staraniach? Bo właśnie nagrywamy z Bartkiem o tym podcast.

A.: I na poczekaniu mam wymyślić śmieszną historię?

M.: Nie wiem, możesz opowiedzieć o zdarzeniu, jakie miałaś ostatnio z Zosią. Trochę się z was tutaj śmiejemy, ale trochę też was chwalimy. Może masz jakiś pomysł, aby coś dziewczynom opowiedzieć.

A.: Mam! A Zosin już opowiadała, dzwoniliście do niej?

M.: Nie, nie dzwoniliśmy do Zosi jeszcze.

A.: No to dobra. To mam pierwszeństwo. Nie będziemy sięgać daleko pamięcią. Ostatnio robiłyśmy zdjęcia do podcastów, żeby mieć kilka sesji tematycznych na zaś. Gdy się przebierałyśmy (bo bardzo prześwitywała nam ciemna bielizna pod białymi sukienkami), myślałyśmy, że chłop, który jeździ obok na ciągniku, nie będzie skręcał w drogę, na której zastanie dwie roznegliżowane laski, które zastygły jak posągi i udawały, że ich tam nie ma.

M.: Czy to była ta sesja w słonecznikach?

A.: Nie! To była sesja w kukurydzy! Świat jeszcze tego nie widział. A może i już widział.

M.: Jak zobaczycie teraz zdjęcia w kukurydzy, to od razu macie związaną z tym historię.

A.: Nie było wyjścia, trzeba było zastygnąć, zamiast uciekać. W ogóle wyobraźcie sobie moment, w którym chłop widzi takie rzeczy. Co on później opowiada w domu? Co on spotkał. Nie sarenki.

M.: Dobrze, fajnie. (śmiech) Czy jest coś jeszcze, o czym chciałabyś powiedzieć, czy nie? Myślę, że tu jest dużo takich historii, tylko może nie wszystkie się nadają – to raz.

A.: A dwa – musiałabym się przygotować i sięgnąć pamięcią, a nie na szybko coś kminić.

Upadek wizerunku dietetyczki Ani

M.: A pamiętasz pierwsze spotkanie z Zosią? Bo rozmawialiśmy właśnie o tym, jak my to widzieliśmy. Barti śmiał się, że ty przygotowałaś szparagi, po czym ja przyszedłem i zrobiłem do tego wszystkiego bekon.

A.: (śmiech) To pamiętam, dokładnie tak. Nawet ciasto gryczane upiekłam. Mój wizerunek dietetyczki Ani, który chciałam zbudować, legł w gruzach przez mojego starego, który po prostu zaczął smażyć w kuchni boczek.

M.: Dobrze, Aniu. Dziękujemy bardzo, pozdrawiamy cię.

A.: Nagrywajcie. Pa!

B.: Dziękujemy bardzo.

M.: Hej, pa!

B.: Super, bardzo śmieszna historia. Myślę, że rolnik opowiedział wszystkim chłopakom o tym, co go spotkało. Nasze piękne żony na sesji.

M.: Tak że sami widzicie, że jest kupa śmiechu.

Instahusband

M.: Powiem wam, że czasami też śmieję się podczas różnych wyjazdów, że jestem „instahusband”. Niekiedy zrobienie tego jednego, jedynego, najlepszego zdjęcia wcale nie jest takie proste, jak wam się wydaje, żeby wszystko było po myśli mojej żony.

B.: A jak w ogóle wspominasz początki? Pamiętam, że bardzo mnie to krępowało, gdy Zosia wyjmowała telefon (np. w knajpie, gdzieś w miejscu publicznym) i ciągle robiła zdjęcia, np. posiłków, pięknej świeczki na stole, gdy próbowała uchwycić nas, żeby gdzieś to umieścić albo żeby uczyć się obróbki zdjęć. Pamiętam, że sporo mnie to kosztowało. Krępowałem się w tych momentach. Myślę, że bardziej tym, że ludzie patrzą, co oni pomyślą. A teraz w ogóle nie mam z tym problemu.

M.: Myślę, że może świat się trochę zmienił.

Konferencje dla blogerów

M.: U nas z kolei to było tak, że dużo wcześniej, zanim Ania zaczęła tworzyć blog, jeździliśmy na wszystkie konferencje dla blogerów – w Poznaniu, Gdyni, Gdańsku, Warszawie. Tych imprez w ciągu roku było kilka. Tak że już tam widziałem, jak ludzie to robią. Chyba gdzieś z tyłu głowy było mi łatwiej, bo wiedziałem, że Ania chciała to robić. Blog był dla niej czymś, co chciała rozwijać zawodowo. Ale faktycznie też był trochę stresik z tym nagrywaniem i robieniem zdjęć. W ogóle na początku robiliśmy to lustrzanką. Trzeba było te zdjęcia obrabiać. Mnóstwo zachodu. Jeździliśmy na te imprezy, nawet wtedy, gdy urodziła się Anielka.

Pamiętam wyjazd do Gdyni. Anielka normalnie zostawała ze mną, więc to nie było nic specjalnego, ale pamiętam, że Ania wyskoczyła na parę godzin, ja zostałem sam z dzieckiem i był straszny upał, klimatyzacja się popsuła w hotelu. Jak Ania tylko wróciła, to oddałem córkę do rąk matki i wyszedłem. Ale tak to się wszystko zaczynało. Przez to, że Ania tworzyła blog, otworzyło jej to oczy na to, jak można się komunikować ze społeczeństwem, że można zrobić coś po swojemu. Myślę, że gdyby tego wszystkiego nie było wcześniej, to nie wiem, czy skusiłaby się na Akademię, czy wiedziałaby, jak to robić. Pojawiła się Zosia, która miała doświadczenie w dietetyce i myślę, że one się dobrze wtedy uzupełniły. I przede wszystkim dziewczyny są bardzo otwarte na nowe rzeczy i na to wszystko, co dzieje się dookoła, nawet na osoby, które do nich piszą. Tak że fajnie.

B.: Tych sytuacji jest mnóstwo. Po prostu teraz nie przychodzą na myśl, może dlatego, że nie spisaliśmy tego w punktach.

M.: Tak.

B.: Jest jeszcze jedna śmieszna historia, przypomniało mi się.

Backstage

B.: To była jedna z pierwszych imprez, na której się spotkaliśmy. Staliśmy w gronie moich znajomych, ty z Anią i mój kolega, który pyta: „A skąd wy jesteście?”. I Ania mówi: „Jesteśmy z Siedlec”. A Michał: „Jakich Siedlec? Ona jest spod Ryk, ja jestem z Gołaszyna”.

M.: No tak, ale wtedy było prawdą, że przyjechaliśmy z Siedlec.

B.: Tak, ale zabawnie to wspominam. Oczywiście śmialiśmy się z tego, to było w formie żartu.

M.: Widzicie, że wygląda to, jak wygląda. Musimy kończyć, bo listonosz stuka tutaj w okno.

B.: Polecony przyniósł teraz.

M.: Tak że to, jak to wygląda na co dzień, to, jak wy to odbieracie – są ładne zdjęcia, są profesjonalne opracowania diety. Ale pamiętajcie też o tym, że jest dużo pozytywnych emocji, dużo śmiechu.

B.: To jest scena, a backstage?

M.: Backstage to backstage. Fajnie, że wy też piszecie czasami śmieszne historie, niekoniecznie te poważne. Chociaż oczywiście takie przeważają i nie ma się co dziwić, bo taka jest tematyka i takie jest tutaj zadanie dziewczyn. Ale dobrze, jeśli napiszecie też o tych wszystkich pozytywnych rzeczach. Myślę, że nie ma się co wstydzić i można czasami coś fajnego napisać.

B.: Pamiętajcie, śmiech to zdrowie, on też jest ważny. Pozytywne nastawienie, kiedy się da. Śmiejcie się ile wlezie.

M.: Pozytywnie myślcie w życiu – to też jest bardzo ważne.

B.: Balans pomiędzy tym wszystkim.

M.: Dokładnie tak.

B.: Szukacie go.

M.: Dobra! Życzymy wszystkiego najlepszego, mamy nadzieję, że się podobało. Jeżeli chcecie usłyszeć więcej takich historii, to może – jeżeli będzie jakiś odzew – bardziej się przygotujemy i zrobimy to bardziej składnie.

B.: Może skupimy się wokół jednego tematu.

M.: Może fajnie byłoby to zrobić z dziewczynami. No zobaczymy, żebyśmy się razem pośmiali. A tymczasem dziękujemy, do usłyszenia.

B.: Dziękujemy bardzo.

M.: Pozdrawiamy!

B.: Do usłyszenia!

________
Akademiowe diety i e-booki!